Bikepacking jest bardzo prosty. Bierzesz swój (albo czyjś*) rower, montujesz na nim jakąkolwiek torbę, wychodzisz z domu, jedziesz i wracasz dzień albo kilka dni później. Simple as that. Potem człowiek wchodzi do internetu i okazuje się, że jednak nic nie jest proste. Bo jaki rower, jaka torba, gdzie spać, co jeść, którędy jechać, ile zabrać, co zabrać i w ogóle same problemy.

Najgorsze co możesz zrobić to złapać syndrom gravela, czyli: co ja bym robił, gdybym miał sprzęt. Zaczyna się kupowanie rzeczy, dzięki którym będzie można cośtam. Pozwól, że trochę Cię przed tym uratuję.

*potem mu go oddaj.

 


Akapit, w którym jak zwykle mówię, że się nie znam
i nie biorę odpowiedzialności za słowa

 

Nie jestem ekspertem w sprawie bikepackingu. Ekspertów jest BARDZO niewielu. Przejechałem raptem kilka(naście) tras trwających od 2 dni do 2 tygodni. Takich jak: Tajwan, Kalifornia, Maroko, Norwegia, Walencja (cebulacko), Sandomierz (weekendowo), Portugalia (składakiem), Jesioniki, Bornholm itp. Ciężko jest zrobić kompleksowy wpis, bo w przypadku bikepackingu większość rzeczy jest mocno indywidualna. Moja dziewczyna na przykład, na 2 tygodnie jazdy po Tajwanie potrafi zmieścić się w 11l podsiodłówce + 4,5l torbie pod ramą. Wkłada tam ciuchy kolarskie na zimno i ciepło, ciuchy cywilne, prezenty dla znajomych i… klapki, bo bez klapek się z domu nie rusza.

Melduję najważniejszą informacją w tym wpisie jest:

 

jeden weekendowy wypad bikepackingowy da Ci więcej wiedzy, niż tydzień czytania internetowych poradników. Również tego. Nie wiem, po co dalej czytasz.

 


Bikepacking vs sakwiarstwo

 

Sakwiarstwo znane jest od dawna. Pamiętam, gdy kilka lat temu, w Norwegii, mijaliśmy niemieckich emerytów, wiozących pół swojego dobytku na rowerach. Mieli jakieś namioty, kuchenki i inne tego typu campingowe wynalazki. Jechali z prędkością kilku kilometrów na godzinę. Powiedziałem wtedy Pandzie, że przed emeryturą nie ma na coś takiego szans. Potem pojechaliśmy na wycieczkę do Sandomierza z pidżamką w podsiodłówce i okazało się, że istnieje jeszcze forma pośrednia. Coś pomiędzy turystycznym kolarstwem, a turystycznym sakwiarstwem.

 

bikepacking
Kwiecień 2017 – nasz pierwsze, dwudniowy bikepacking. Reszta rzeczy na sobie.

 

Bikepacking to jest ten miły, złoty środek, w którym jeszcze czerpiesz przyjemność ze sprawnej jazdy rowerem, ale jesteś też już trochę turystą. Zasadnicza różnica jest taka, że przez zastąpienie ciężkich sakw lekkimi torbami, zatrzymujesz sporą część korzyści płynących z jazdy swoim drogim rowerem. Czytaj: jazda rowerem dalej jest jazdą rowerem, a nie tylko przemieszczaniem się.

 

bikepacking

Optymalna waga zestawu, który pozwala jechać przez cywilizowane miejsca teoretycznie dowolną ilość dni to dla mnie jakieś 5kg (pod warunkiem, że nie bierzemy zapasów jedzenia oraz pakietu “przeżyj noc w krzakach” – to już dla zaawansowanych). Zestaw taki pozwala podróżować komfortowo już w okolicach kilku stopni Celcjusza.

bikepacking

Przedstawiam tu wersję nazywaną powszechnie: credit card touring. Czyli jedziemy na wygodnie: śpimy pod dachem, jemy w sklepach, jedziemy od rana do zmęczenia zmierzchu.

W całym tym bikepackingu od rana do nocy najfajniejsze jest to, że nie ma czasu na nic innego. Szybko odkrywa się, że 99% rzeczy widzianych na facebooku jest zupełnie bezcelowa, a pytania bezsensowne. No bo kurde, walisz 4 dzień z rzędu po jakichś bezdrożach, wchodzisz na fesja w czasie przerwy na bułkę i widzisz 63-komentarzową dyskusję pod pytaniem o to, czy rower Rondo Ruut jedzie.

 


Jak zostać bikepackerem w weekend.

1. Idź do Decathlonu, kup sobie torbę podsiodłową 2,5L. Jeśli masz znajomych, możesz pożyczyć od nich.

2. Wsadź do niej potówkę (taką koszulkę pod koszulkę), pidżamkę (taką wyjściową), spodenki kolarskie, kurtkę ultralight, skarpetki coś z kosmetyczki i ładowarki. Jeśli ma być zimno to dorzuć nogawki, rękawki, rękawiczki i ewentualnie bluzę. Do tego oczywiście dętkę, łatki, pompkę i… co tam jeszcze planujesz zepsuć.

3. Znajdź sobie jakieś miejsce oddalone od domu o jakieś 80% dystansu, który uważasz za maksymalny, komfortowy lub tak ze 2-3 razy dłuższy niż Twoja pętla po pracy. Dla mnie taki dystans to około 200-250km po Mazowszu. Sandomierz to dobry cel – w dwie strony powinno wyjść z 500km. Można sobie najnudniejszą część wyciąć i pierwsze (i ewentualnie ostatnie) 100km do Warki podjechać pociągiem.

4. Sprawdź na bookingu, czy są tam w okolicy wolne miejsca noclegowe. Na wszelki wypadek sprawdź też trochę dalej i bliżej.

5. Znajdź sobie kolegę lub koleżankę i pojedźcie tam wyjeżdżając w sobotę rano.

6. Po dojechaniu na miejsce, wejdź telefonem na booking i poszukaj noclegu.

7. Rano wracasz.

bikepacking
Mniej więcej tyle rzeczy potrzebujesz ze sobą zabrać, jeśli wychodzisz na rower w sobotę rano, a wracasz w niedzielę wieczorem (latem).

 

— wersja dla ambitnych i znudzonych —

Tydzień później robicie to samo, tylko zaczynacie w piątek wieczorem wyjeżdżając gdzieś pociągiem i wracacie również pociągiem w niedzielę wieczorem.

Potem lecicie samolotem.

Potem lecicie samolotem i wracacie z innego lotniska.

— wersja dla ambitnych i znudzonych —

Koniec. Jesteś bikepackerem. Wszystko dalej okazuje się po prostu rozwinięciem tej idei. Bierzesz ze sobą nocleg, kuchenkę, jedziesz do miejsca, w którym nie ma niczego… i tak dalej.

W XXI wieku wszystko jest proste.


Jakie torby.

Jazda z podsiodłówką większą niż 2l to całkowicie nowe doznanie. Rower prowadzi się inaczej gorzej i pierwsze jazdy wymagają trochę czasu, aby się z tym oswoić. W szczególności zdziwić się można, gdy staniemy w pedały na podjeździe i zobaczymy w oczach śmierć, jak gdyby halny dmuchnął nam w 10-centymetrowy stożek. Po kilkudziesięciu kilometrach człowiek się przyzwyczaja. Dużo łatwiej prowadzi się rower, w którym ciężar rozłożony jest na różne miejsca – lepiej więc wybrać mniejszą podsiodłówkę i dokupić coś pod ramę i/lub na kierownicę, niż pakować wszystko na tył.

factor vista
Zestaw na grudniowy 1000km przez Kalifornię

 

Optymalny zestaw na długie (tydzień+) wyjazdy to dla mnie 2-3 torby:

1. Torba pod ramą: największa jaka się mieści, a która nie przeszkadza jeszcze w swobodnym wyciąganiu przynajmniej jednego bidonu. Najlepsze miejsce do wożenia ciężkich rzeczy, jako że nie zmienia drastycznie naszego środka ciężkości. Co więcej: rzeczy w niej są też najłatwiej dostępne. Często jest tak, że na jednodniowych wyjazdach jeżdżę tylko z nią (bo np. dron, kontroler, powerbank, jakieś pierdoły).

2. Torba pod siodłem. Optymalny rozmiar to według mnie 10-14 litrów. Jeśli potrzebujesz więcej, to albo jedziesz w jakieś dziwne miejsce, albo przemyśl swój system pakowania. Pomiędzy testowanymi 11l i 14l Apidurą, różnica w jeździe nie jest znacząca, a te dodatkowe 3 litry to naprawdę dużo. Torby się łatwo zwijają, więc teoretycznie z 14l łato zrobić 11l, podczas gdy w drugą stronę nie jest to możliwe. Powstrzymałbym się jednak od kupowania wyraźnie za dużej, “bo można ją zmniejszyć”. Taka zwinięta torba nieco gorzej się układa, a to bardzo ważne.

 

 

Generalnie, im bardziej w pionie ustawiam z tyłu torbę i im bardziej rozepchana jest na boki, tym łatwiej się jedzie. Tu łatwo zobaczyć np. wady Podsacsa, który jest bardzo wąski i przy ustawieniu go w poziomie, majta się jak szalona.

Dobrze, gdy torba ma też z tyłu siatkę/paski. Można tam wrzucić albo pranie, które nie wyschło przez noc, a podczas jazdy wyschnie rachu-ciachu trochę piachu, albo zamontować bluzę/kurtkę i mieć ją dostępną w kilka sekund.

3. Torba na kierownicę. Tu już dopasować musimy ją do stylu jazdy. W Norwegii używałem: Topeak Frontloader 8l i wiozłem w niej głównie jedzenie (liofilizaty i ciuchy których nie używam), w Maroku tej samej ale już ze śpiworem, płachtą biwakową i materacem, a w Stanach: Apidura Racing Handlebar Pack (5L) jako że ma dwa świetne uchwyty na bidony, a planowana była pustynia.

4. Mała torba na górną rurę lub tekstylny uchwyt na bidon/jedzenie (Decathlon, Apidura). Faktycznie, taka torebka jest super łatwo dostępna, a do woreczka możesz sobie nasypać np. orzeszków i całą drogę chrupać (szczególnie, gdy na Karoo zainstalujesz Netflixa), ale niestety… Szczerze polecam przetestowanie tego rozwiązania, gdyż jeśli tak jak ja, lubisz jeździć na stojąco, a Twoje kolana są wtedy jakieś takie szpotawe, będziesz w to wszystko ciągle uderzał. Ja do tego rozwiązania się nie przekonałem.

 

Za długo, dawaj pan konkretne marki

 

Konkretnych marek nie polecam. Używam Apidury, która jest dla mnie bez zarzutów, ale wydaje się poważnie przepłacona. Topeaka, który cena/jakość jest bardzo spoko. Podsacsa, o którym można powiedzieć, że w kategorii cena/jakość również jest bardzo dobry, ale głównie dlatego, że jest bardzo tani. Z Apidurą i Topeakiem nic się nie dzieje, Podsacs po kilku dłuższych wyjazdach zaczyna się pruć i przecierać, ale na pewien czas na pewno starczy. Z dużą dozą pewności można uznać, że jest jak ze wszystkim: drogie, sprawdzone marki są dobre, z tanimi bywa różnie.

Warto też rozważyć zakup toreb, które mają osobno stelaż, a osobno worek bagażowy. Odczepiamy wtedy sam worek, zazwyczaj na dwa klipsy, zamiast wszystkich rzepów. Niby nic, ze dwie minuty mniej, a cieszy.

 

Najważniejszą poradą jest jednak: Miejsca, w których montujesz rzepem torbę do ramy roweru, owiń parokrotnie taśmą izolacyjną. Gwarantuję, że bez tego, po kilkuset kilometrach, Twoja błyszcząca rama stanie się matowa… albo odwrotnie.


Sprzęt

 

Taki standardowy zestaw pakunkowy wygląda tak i w zależności od miejsca, do którego jedziemy nieco się różni:

TYŁ:
skarpetki (2 pary zwykłych, jedne ciepłe), rękawiczki długie + krótkie, czapeczka (zimna i ciepła), puchówka, spodnie cywilne (np. długie z odpinanymi nogawkami), nogawki, ręcznik, spodenki kolarskie, koszulka kolarska, podkoszulki na ciepło (potówka) + zimno, dętki, ultralight

POD RAMĄ:

szampon, odkażacz, soczewki, łatki, łyżki, leki (np. węgiel, przeciwbólowe) smar, pasta do zębów, dwie spinki do łańcucha, ładowarki, kable, batony (np. Trec Booster: tanie, względnie małe, a dużo kalorii), pompka, tabletki do odkażania wody., multitool, powerbank, zapasowy hak, taśma izolacyjna, trytytki, mini-plecaczek.

POD KIEROWNICĄ:
wersja Norwegia (mało sklepów, drogo): liofilizaty, łyżkowidelec, prześcieradło turystyczne, pokrowiec na oczy, ultralight
wersja Maroko (potencjalny brak noclegów): śpiwór, materac, płachta biwakowa

 

brompton bikepacking
Bikepacking na składaku. Walizkę, w której przywiozłem rower (na tylnym bagażniku) pojechałem zostawić w hotelu.

 

Jeśli chodzi o rower, nie ma to znaczenia, choć na oponach od 30mm wzwyż jedzie się trochę łatwiej i wygodniej, a przy prędkościach osiąganych z takim obciążeniem i tak nie ma to znaczenia.

Zdecydowanie polecam za to zwykłe buty SPD zamiast szosowych (choć oczywiście z bardzo sztywną podeszwą jeśli planujemy tłuc duże kilometry).


Gdzie spać?

 

W 90% przypadków noclegów szukam, na około godzinę przed planowanym wejściem do hotelu. Cały proces wygląda tak: wyciągam telefon, uruchamiam aplikację booking.com, wyświetlam mapę z listą noclegów dookoła mnie i wybieram ten który: jest blisko sklepu, jest odpowiedni ekonomicznie, przyjmie mnie z rowerem. Chyba nigdy nie spotkałem się jeszcze z hotelem, który nie przyjąłby roweru. Generalnie jest tak, że im droższy, tym większa szansa, że wyląduje w jakiejś przechowalni, a nie w naszym pokoju. Dla mnie jedyną wadą tego rozwiązania jest to, że trzeba wtedy zabrać ze sobą wszystkie torby.

Przed wyruszeniem w trasę należy zebrać drużynę sprawdzić bazy noclegowe

Zawsze, przed wyjazdem zakreślam sobie na mapie, gdzie są bazy noclegowe i jak wygląda ich obłożenie. W takiej Norwegii na ten przykład okazało się, że bez rezerwowania w wyprzedzeniem, spania w kilku miejscach nie znajdziemy, bo noclegów po prostu nie ma. Na planowanym odcinku zaznaczam sobie wszystkie miejsca, w których można spodziewać się noclegu i w ciągu dnia co jakiś czas je kontroluję. W takim Maroko jechaliśmy “na pałę” do miejsc zaznaczonych jako noclegi na Google Maps – niektóre z nich nie istniały.

 

hotel olkusz

Ceny w większości zwykłych hoteli/moteli w cywilizowanym świecie to około 100-200zł za noc, w Kalifornii było to 200-300zł. Łatwo się domyślić, że dużo taniej podróżować we 2 niż samemu, bo pokój to pokój – łóżka zazwyczaj i tak ma dwa.

Kluczowym jest, aby mieć przygotowane alternatywy. Miejsca do spania, w które udamy się, jeśli plan kilometrażowy nie zostanie wykonany, gdyż:


Co jest najważniejsze w długich jazdach.

 

Mówi się, że żeby jeździć, trzeba jeździć. To częściowa prawda. W długich, parodniowych wypadach najważniejsze są dwie rzeczy (poza oczywiście choćby podstawowym wyjeżdżeniem rowerowym):

Ogólnorozwojówka:

Szansa na ból rąk, pleców, szyi i innych nieznanych dotąd miejsc jest duża, a będzie to zdecydowanie większy problem niż bolące nogi. Głównie dlatego, że bolące nogi po prostu jadą wolniej.

Spokój:

Na każdej trasie wyznaczam sobie punkty awaryjne: miejsca noclegowe, możliwości skrócenia trasy alternatywnym środkiem transportu, zaznaczam gdzie są dworce, stacje, taksówki, wypożyczalnie samochodów, sklepy rowerowe, spożywcze i tak dalej. To, w połączeniu ze świadomością, że strategia “never give up” powoduje więcej problemów niż zysków sprawia, że życie jest znacznie prostsze. Jak to mówią: tylko spokój może nas uratować. O samym wyznaczaniu trasy przy użyciu Komoota, Google Mapsów, papierowej mapy i Stravy wpis będzie w przyszłości, bo to też ciekawy temat.

bikepacking

O ile na wyścigu faktycznie może przyjść moment, w którym ciało nie jest już w stanie dalej jechać tym tempem, to w bikepackingu wystarczy trochę zwolnić i starać się jeść regularnie. Kulać się można prawie w nieskończoność.

Dowodem na to jest Panda, która praktycznie nie jeżdżąc na rowerze potrafi wplatać w dwutygodniowy bikepacking np. jeden z największych podjazdów świata… dwa razy. Głowa i odpowiednia motywacja przejadą wszystko.


Jak przewieźć rower

 

Pociągiem to proste – montujesz skarpetkę na wieszak i wieszasz. Jeśli nie kupiłeś karbostożków za 700zł od majfrienda to Twojemu rowerowi nic się nie stanie nawet jeśli powiesisz go z obciążeniem.

Gorzej z samolotem. Tu opcje są dwie, a odpowiedź jedna: to zależy.

Najbardziej uniwersalną opcją jest karton. Karton jest spoko i jego główną wadą w porównaniu do walizki jest fakt, że niewygodnie się z nim chodzi. Plus jest taki, że możesz z niego wypakować rower zaraz po wyjściu z samolotu i wyrzucić (lub raczej poprosić obsługę lotniska o utylizację go).  Walizki z kolei wyrzucić się nie da.

 

Moja strategia jest taka:

Jeśli wracasz z tego samego lotniska walizkę można zostawić w jakimś okolicznym hotelu. Tu dwie uwagi: warto w czasie rezerwacji zapytać, czy istnieje taka możliwość (zazwyczaj tak) oraz: prawie żaden z hoteli nie zgodził się nigdy przechować mi walizki, gdy nie rezerwowałem w nim noclegu. Alternatywnie, maila można wysłać do okolicznych sklepów, serwisów samochodowych, wypożyczalni itp. Ktoś powinien się zgodzić w zamian za “drobiazg z podróży”. W Marrakeszu zostawiliśmy np. w serwisie samochodowym oddalonym o ok 1km.

W przypadku powrotu z innego miejsca sprawa jest trudniejsza. W takim wypadku wysyłamy maile do wszystkich serwisów rowerowych w okolicy i pytamy, czy ktoś może nam odłożyć kartony na dany dzień. W przypadku dużych miast powinno się udać nawet szukanie w ciemno, choć w takim Taipei trafiliśmy dopiero w okolicach 4. sklepu. W Alesund sytuacja była trudniejsza, bo miasto małe. Kartony miły człowiek nam odłożył, ale musieliśmy z nimi jechać autobusem na lotnisko.

No i kluczowa sprawa przy pakowaniu powrotnym: dzień wcześniej sprawdź, czy na pewno możesz odkręcić pedały i czy śrubki przy kokpicie się nie ukręciły. Odkrycie, że pedały się zapiekły, gdy za 3 godziny masz lot, a właśnie stoisz z kartonem w jednej ręce, a rowerem w drugiej przed terminalem, nie jest najmilszym uczuciem.

Zazwyczaj po kilku dniach bikepackingu mam takie miłe uczucie, że taki jeden wypad jest lepszy niż całoroczne kręcenie dookoła komina. No i że na jakiś czas mi się już nie chce jeździć rowerem… Tak więc życzę dobrej zabawy, bo:

 

Dzięki bikepackingowy dwudniowy weekend potrafi trwać kilka dni.