Ostatnio, w drodze do pracy, zacząłem się zastanawiać, w którym miejscu w swoim życiu skręciłem w złą stronę. Bo oto ja, człowiek który na studia dojeżdżał przez centrum stolicy góralem, w jeansach wpuszczonych w skarpetki narciarskie (żeby się nie brudziły). Oto ja, ten sam Maciek, kilkanaście lat później. Z brodą, jadę swoim składakiem przez Świętokrzyski, do pracy na Powiślu, z komputerem z jabłkiem w logo, ze świadomością, że niedługo udam się z kumplami na lunch, na wegańskie fafalele. Ja, składakiem, na wagańskie, po ścieżce – what the….? Brakuje tylko Magdy M.(???????- przyp. Panda) Przed Państwem wpis o rowerze Brompton, sprzęcie, który trochę zmienił mi życie.
Ta historia zaczyna się na JFK ZOO Bahnhof
Zanim mnie posłuchasz na razie się nie śmiej.
Nasza przygoda ze składakami sięga 2017 roku, gdy wypożyczonymi składakami z Decathlona zwiedziliśmy Berlin. Wspomnienia mieliśmy jak najlepsze, dlatego też po ponad roku zdecydowaliśmy się na rozpoczęcie poszukiwań takiego roweru. Decathlonowe odrzuciliśmy niestety bardzo szybko, bo o ile jazda nimi była doskonała, to system składania pozostawiał wiele do życzenia. Wybraliśmy się do warszawskiego iVelo – dystrybutora Bromptomów.
Znasz takie uczucie, gdy wchodzisz do nieznanego Ci sklepu i stwierdzasz, że chyba źle trafiłeś? Na przykład szukasz pierwszej koszulki kolarskiej i lądujesz w Raphie albo pierwszej szoski i lądujesz w Veloart? To my, w iVelo. To jest ta niezręczna sytuacja, kiedy pytasz o to, co chcesz kupić, gość zaczyna opowiadać, Ty się jarasz, a potem spoglądasz na cenę i się zastanawiasz, czy przecinek na pewno jest na odpowiednim miejscu? To my, w iVelo. Bo Brompton jest drogi, naprawdę drogi – do tego wrócimy potem.
Przygotowując wpis chciałem zrobić listę znanych osób na Bromptonach (Owen Wilson, Hugh Jackman, książę Harry i William, ), więc wklepałem w Google: „famous people brompton”. Trochę mi zajęło odkrycie, że oglądam listę osób pochowanych na Brompton Cementery
Z iVelo wychodzimy równie szybko, co do niego weszliśmy (no dobra, wcale nie tak szybko, bo wypytujemy o szczegóły dobrą godzinę, zanim orientujemy się w przedziałach cenowych). Idziemy do konkurencji, do Dahona.
Brompton vs Dahon
W tym miejscu dylematów jest więcej, niż mogłoby się wydawać. Różnica jest nie tylko w marce, ale w zasadzie we wszystkim.
Na dzień dobry, trzeba sobie odpowiedzieć na dwa, bardzo ważne pytania:
Jaki rozmiar kół?
Brompton to 16”, Dahony w większości 20”. Z jednej strony 20” daje nieporównywalnie większy komfort, z drugiej – złożony rower jest większy.
Przerzutka wewnętrzna, czy zewnętrzna?
Wewnętrzna może i jest fajna, ale zewnętrzna daje przecież tak wiele możliwości tuningu i wsadzenie nawet 11 przełożeń! Już widzę jak pakuję tam Reda i buduję 8kg rower…
Spisujemy więc listę wymagań:
Rower po złożeniu MUSI mieć wymiary poniżej 158 cm, tyle bowiem dopuszcza większość linii lotniczych, jako bagaż rejestrowany.
Nie chcemy zewnętrznej przerzutki, bo nie dość, że mogę się założyć, że już przy pierwszym transporcie ją wygniemy, to dojdzie kolejna kaseta, która będzie wiecznie usyfiona. Ja wiem, że przerzutkę na czas podróży można odkręcać, ale nie po to kupuję składaka, żeby go rozkręcać.
Składanie ma być szybkie, wygodne i skuteczne.
I to dość szybko pozostawia nas z dwoma modelami. Odpadają wszystkie świetne 20” Terny szosowe ważące po 10kg, wszystkie Dahony (za wyjątkiem jednego) i tak dalej.
Dahon wykorzystał bowiem sprytnie sytuację, że Bromptonowi wygasły patenty i zrobił swoja kopię tego roweru, tylko nieco nowocześniejszą: Dahon Curl i7. Okazuje się, że kosztuje mniej-więcej tyle co jego odpowiednik w Bromptonie 6000zł i wcale nie waży mniej.
Od kiedy Panda ma Bromptona, wszędzie się spóźnia. Niczym sprzedawca Amway’a prezentuje każdego dnia losowym ludziom, jak się rower składa i rozkłada.
Jakby się zastanowić to wybór między Bromptonem, a jego największym konkurentem przypomina nieco wybór pomiędzy Applem i telefonami opartymi na Androidzie. Spisujesz na kartce plusy i minusy każdego rozwiązania i wychodzi Ci, że Android jest lepszy w zasadzie w każdej kategorii, a do tego tańszy. Mało tego, dzięki temu, że jest sto tysięcy różnych modeli, a Apple oferuje tylko iPhone’y, możesz go przecież dużo lepiej dobrać pod siebie. Potem idziesz do salonu Appla, dotykasz ich sprzętu i na liście minusów androidów wpisujesz nie jest od Apple’a i kupujesz sobie iPhona. Głównie dlatego, że jest iPhonem.
I naprawdę, chciałbym napisać coś mądrego, czemu wybór padł ostatecznie na Bromptona, ale nie mogę. Wybór padł na niego, bo od dnia kiedy go zobaczyliśmy, nic inne nie było nim… po miesiącu burzliwych rozmyślań, wróciliśmy do iVelo.
ŻODYN, BO TA CENA…
Żaden zakup rowerowy nie był dla mnie tak trudny. Rozumiem, że można wydać 10, 20, 40 tysięcy na szosę. Rozumiem, że spodenki mogą kosztować tysiąc. Nie gardzę trenażerem za 5 tysięcy i wiatrakiem do chłodzenia kolarza za tysiaka. To wszystko umiem jakoś uzasadnić. ALE KURDE:
Składak, który w sensownej konfiguracji zaczyna się obecnie od 5835zł!?
…dla porównania, pare miesięcy wcześniej, za 4999zł kupiliśmy w Decathlonie nową szosę na Aksiumach i Di2
Jak to przeżyć? Jak to uzasadnić? Przecież jak się kupuje dwa…. o kurde.
Najpiękniejsze w moim Bromptonie jest to, że wszyscy myślą, że jest bardzo tani. „Fajny rower, przynajmniej nie szkoda go zostawić pod sklepem” – to najczęstsza opinia. Bardzo mi to pasuje, dlatego ten wpis jest dla mnie mocno niekomfortowy. Lubiłem ten stan.
Dygresja o wersjach:
Bromptona wybiera się łatwo, bo model w sumie jest jeden, kosztuje pewnie koło 5000zł i potem zaczynasz dobierać rzeczy i dopłacać.
Najpierw przełożenia: do wyboru jedno, dwa, trzy lub sześć (singiel, dwie zębatki z tyłu, 3 biegi w piaście, lub kombinacja dająca 2×3). Nietrudno się domyślić, że wybieramy najdroższą opcję, czyli 6. Nie chodzi tu już tylko o łatwość pokonywania podjazdów i zjazdów, ale również o stopniowanie. Człowiek przyzwyczajony do 22 biegów w szosie, chciałby naturalnie dopasowywać kadencję do swojej prędkości, a nie prędkość do kadencji.
…i powiem Wam tak – biegi w piaście to jest coś wspaniałego. Możliwość zmiany przełożenia, podczas postoju na światłach, jest jak jazda automatem w samochodzie. Próbujesz raz, nie chcesz wrócić.
Można też dobrać nieco lżejsze lub twardsze przełożenia, ale potrzebne jest to według mnie tylko w nietypowych, indywidualnych przypadkach.
Potem kierownicę i mostek, wersje S, M, H i P, czyli odpowiednio: sportowa, średnia, wysoka i taka pogięta, która teoretycznie może robić za wszystko, ale jest też ciężka. Tu szok, bo zamiast sportowej, wybieramy średnią. Do dzisiaj nie umiem ocenić, czy jest do dobra decyzja. Jeździ mi się dobrze, ale czy na sportowej nie byłoby łatwiej? Czy zjazdy nie byłyby mnie ryzykowane? Czy lżejszy rower nosiłoby się łatwiej? No i mocowanie lampek i liczników – na prostej byłoby łatwiejsze. Z drugiej strony, moje plecy cieszą się z tej decyzje, podczas każdego dojazdu do pracy, a i łatwiej operuje mi się aparatami w czasie jazdy.
Sztyca – zwykła, albo teleskopowa, czyli taka, którą da się rozłożyć podwójnie. Bierzemy zwykłe i o ile u Pandy to uzasadnione, u mnie już niekoniecznie. Przy 188cm sztyca starcza mi na styk, a gdybym wsadził SPDy, mogłaby nawet być za krótka. Ale to nie wszystko – moja sztyca jest tak długa, że aby wsadzić rower do walizki, muszę niestety odkręcać siodełko imbusem – brakuje milimetrów. Teleskopowa sztyca jest jadnak cięższa i według mnie brzydsza, więc wybór oczywisty.
Powiedziałbym, że jestem dumny z tego, że mój rower w całości powstał w Europie (bo, że w UK to mi akurat wszystko jedno), ale:
Potem jeszcze dodatki, czyli bagażniczki, błotniki itp. Błotniki to dla mnie obowiązek w takim rowerze, bagażniki zamawiam jak cebulak u majfriendów (i wcale nie jest tam tanio!). Z resztą sprawdziłem też czy nie mają podróbek lub tańszych wersji składaków – niezbyt.
Piękne jest to, że te wszystkie dodatkowe rzeczy są tak dobrze przemyślane i tak doskonale pasują. Przednia torba na ten przykład, montowana jest do „mostka” zamiast kierownicy. Oznacza to, że nie porusza się podczas skręcania. Niby nic, ale jeśli napakujemy do niej kilka kilogramów, nie wpływa to niekorzystnie na sterowanie (nie przeciąża w żadną stronę). Mała rzecz, a cieszy dopiero, gdy się o niej pomyśli.
Internet twierdzi, że daje to 16 000 000 możliwości.
Na koniec najprostsze, lecz nie najtańsze, czyli kolor. Kolory można sobie konfigurować samemu i przypomina to trochę kupno nowego auta, gdy słyszysz, że za metalika jest 6 tysięcy dopłaty. Bo oto ten sam rower może kosztować blisko 6 tysięcy, jak i blisko 9, jeśli chcesz mieć np. edycję nikiel. Czarna sztyca, kiera i pedały? Proszę bardzo, dopłata kilku stówek. Kolory bierzemy więc najbiedniejsze (a Panda dorzuca czarne dodatki. Kto Pandzie zabroni…).
Wydatki zaczynają się potem ;-)
Do Bromptonów wszystko jest piękne… i drogie. Przedni uchwyt na bagażnik – ponad stówę. Bagażniczek na tył – kilka stówek. Torba – kilka stówek. I tak lecą sobie pieniążki.
Na standardowym miejscu parkingowym mieszczą się 42 złożone Bromptony.
Do tego oczywiście dochodzą jeszcze wersje limitowane, superlight (lżejsze o 700g) i tak dalej. Rozmowa o cenach nie ma tu sensu, bo zanim człowiek się na nie zdecyduje, już dawno są wyprzedane. Sportowa wersja Chpt3 spokojnie przekracza obecnie na aukcjach (aktualnie jednej, na angielskim ebaju) 10 000zł, a żółtą Sally Edition, widziałem jak zbliżała się do 20 000zł.
Podjęcie decyzji o zakupie Bromptona było najtrudniejszą i najlepszą decyzją w moim kolarskim życiu.
I oczywiście, tak jak każdemu zawsze powtarzam: jeśli nie jesteś pewny, czy rower jest dobrą decyzją, weź używany – tak i my chcieliśmy kupić używki. Okazuje się, że te rowery nie tracą na wartości. Przy zamówieniu dwóch, kilkuletnich, w najrozsądniejszym stanie, na anglielskich aukcjach, bylibyśmy do przodu mniej niż tysiąc. A tak gwarancja, serwis na miejscu no i jednak zapach nowości.
Wróciliśmy więc do tego nieszczęsnego iVelo, wiele razy. Zadawaliśmy pytania, pytaliśmy przypadkowych ludzi, wpadających ze swoimi Bromptomami do serwisu. Czytaliśmy w internecie, oglądaliśmy ludzi jeżdżących ultramaratony, trekkingi, wycieczki po górach i przez różne kontynenty, zdobywających Stelvio i dojeżdżających do pracy. To było jak sekta. Bałem się, że po raz kolejny kupuję marzenia i wizję zamiast sprzętu. Jak z GoPro, gdy odkrywasz, że wcale nie uprawiasz ekstremalnego sportu ,mimo posiadania ekstremalnej kamery. Rzekłem jednak YOLO i stało się. Byliśmy posiadaczami składanych rowerków.
Jezu Chryste Nazarejski jakie to jest wspaniałe.
Panda siedzi mi praktycznie za ramieniem w tej chwili i kontroluje, czy nie piszę o Bromptonie złych rzeczy.
Bo wyobraź sobie, że jedziesz na rowerze, a wszyscy się do Ciebie uśmiechają. Dzieci zazdroszczą, przechodnie pytają, pani ze sklepu wpuszcza Cię do środka – tak samo pani w urzędzie, pani w kinie, pani w przychodni, pani w teatrze i każda inna. Jeśliby nie wpuściła lub uważasz, że nie wypada, zostawiasz rower w szatni. Z rowerem wchodziliśmy już w wiele miejsc i nigdy nie było problemów.
Do pracy jeździłem w sezonie różnymi rowerami. Aero, lekkimi, drogimi, ekstremalnie drogimi (powyżej 40k), brzydkimi itp. Nikt nigdy nie zwrócił na nie uwagi. Bromptona nie da się nie skomentować. Że fajny, że śmieszny, że dlaczego nim skoro mam normalne?
Czy Brompton jedzie?
Ma kółka to jedzie, co ma nie jechać. Po płaskim nieco wolniej, pod górkę i z górki sporo wolniej, ale jedzie. Moje niezależne badania przeprowadzone w metodologii „załóżmy że pi wynosi 4” pokazują, że jazda Bromptonem jest około 20-30% wolniejsza niż szosą. Oznacza to, że w przypadku długiej i stosunkowo płaskiej trasy (powiedzmy 500m/100km) prędkość średnia oscylowała będzie w okolicach 25km/h. Szosą byłoby to pewnie kilka ponad 30km/h. Pod górkę jest trochę ciężej, ale niesamowita zwrotność roweru sprawia, że można wężować tak bardzo, że z nachylenia 15% robi się 2%.
Jak zmienił się mój czas dojazdu do pracy? Cóż, okazało się, że bardziej jest uzależniony od układu świateł i wiatru niż typu roweru dlatego próba musiała być bardzo duża. Po analizie około roku danych okazuje się, że Bromptomem jest wolniej o około 30-40sek podczas 13 minutowego dojazdu. Jest to tyle, ile zyskuje potem na fakcie, że nie muszę przebierać SPDów. Okazało się również, że w poniedziałki jeżdżę dużo wolniej niż w piątki, a dojazd do pracy (szczególnie poniedziałkowy) jest zdecydowanie dłuższy niż powrót (szczególnie piątkowy).
Bromptonem przejechałem w 3 dni po Portugalii ponad 500km. Jechało się całkiem dobrze, poza typowymi ściankami, ale i tak wystarczyło uzbroić się w cierpliwość. Wydaje mi się, że przeciętnie aktywny fizycznie człowiek jest w stanie spokojnie pokonać takim rowerem kilkadziesiąt kilometrów, a kolarz-amator gdzieś w granicach 120-150km bez uszczerbku na zdrowiu i psychice.
Nie ma róży bez ognia.
Nie byłbym sobą, gdybym nie wypunktował kilku wad:
Po pierwsze sztyca – przydałoby się takie nacięcie, które nie pozwala przekręcać jej na boki. Być może jego brak ma jakieś uzasadnienie, lecz ja go nie widzę. Za każdym razem, gdy rozkładam rower, skupić się muszę, aby siodełko było prosto.
Pedały – a dokładnie ten składany. Mechanizm składania sprawia, że pedały nie są symetryczne. Tak jak w normalnym stopka wystaje mi nieco do wewnątrz, tam nad osią pedała, tak w tym drugim, wystawać nie może. Mam nieodparte wrażenie, że chwilowa niedyspozycja kolana po wycieczce do Faro była spowodowana właśnie tym, ale dowodów nie mam. Wątpię też, aby ktoś planował jechać tak daleko bez SPDów. Panda mówi też coś o ślizganiu się stopy, ale może to po prostu przez złe buty. Tak czy siak, pedały idą do zastąpienia, choćby ze względu na wagę.
Waga. To jest duży ból, bo rower jest ciężki. Mój waży jakoś ponad 12kg. Sprawia to, że nawet gdy podnosi go osoba postronna, niewtajemniczona w sekretną wiedzę o rowerach, odczuwa jego ciężar. W jeździe to nie przeszkadza, ale w noszeniu już tak. Podobnie też jak przy próbie sensownego spakowania do walizki i nieprzekroczenia 20kg w tanich liniach (walizka to jakieś 4kg). Konkurencja jednak lżejsza nie jest, więc zakładam, że się nie da. To znaczy wszyscy wiemy, że się da, ale nie w sensownej cenie.
Tylne koło – największy ból tego roweru według mnie. Wymontowanie tylnego koła to magia. Jak złapię kapcia na trasie, to siądę i zapłaczę (a potem złapię stopa, co z tym rowerem trudne nie będzie). Wymontowanie wymaga kilku czynności, które pewnie dla większości średnio rozgarniętych osób są proste, dla mnie jednak nie. Wszystkie filmy „Brompton’s Rear Wheel Removal” trawają na youtube’ie kilka minut i wymagają niestandardowego (dla mnie) klucza oraz wyjęcia kilku części. Może przejdę się na jakiś przyspieszony kurs demontażu? Póki co, jeżdżę ze spray’em Vittorii licząc na to, że naprawi potencjalne dziury.
Na koniec chciałoby się dodać jednak te 16” kółka, ale przecież to nie wada, to cecha. Trzeba zapamiętać po prostu, że wjeżdżanie w kałuże może skutkować poważnym uszkodzeniem twarzy, jeśli okaże się, że była za głęboka, a zderzenie z kasztanem może być faktycznie zderzeniem ;-)
Mięso, czyli jazda
Normalna jazda Bromptonem to zazwyczaj okolice 25km/h, da się szybciej, da się wolniej (szczególnie przy wmordęwindzie). Tylko po co?
Wyglądanie śmiesznie jeszcze nigdy nie było tak przyjemne.
Paradoksalnie, największą zaletą jazdy jest według mnie to, że nie jest się kolarzem. Może to przez brak SPDów, może przez pozycję, a może po prostu przez brak lajkry. Jadąc Bromptonem jestem człowiekiem. Nie przeszkadzam ludziom na chodniku, nikt mnie nie wyzywa, wchodzę (wchodziłbym, gdybym nie gardził) bez problemu do metra, czy tramwaju. Jedyne co na dłuższą metę może męczyć to ludzie, którzy patrzą i pytają. Pytają jak się jeździ, gdzie się kupuje, jak się składa i rozkłada. No i dzieci, który krzyczą „jaki mały rowerek!”.
Fakt, że nie jestem kolarzem ma też wiele innych zalet. Z czasem nauczyłem się zupełni ignorować sprawdzanie z jaką jadę prędkością – ostatecznie i tak przecież dojadę do celu. Jest też znacznie lepsza rzecz: jadę w takiej pozycje i z takim nastawieniem, że przystanek na fotkę lub po prostu, aby coś obejrzeć, nie robi mi żadnego problemu. Nie wiem, może to ta pozycja – gdy stoję jest prawie taka sama, jak gdy jadę. Tak jak na szosie bardzo często zdarzało się mi olać coś „bo nie chce mi się stawać”, tak tutaj nie mam z tym problemu. Sprawia to, że średnia prędkość brutto z długiej trasy spada mi zazwyczaj do okolic 22km/h. Whatever…
Jeździ się doskonale. Dobre przyspieszenie, niesamowita zwrotność i przyzwoita prędkość. Oczywiście jeśli pamięta się o takich niedogodnościach jak omijanie KAŻDEJ większej dziury i o fakcie, że podjechanie pod krawężnik jest wyjątkowo trudne (to przez połączenie wagi- tak pomiędzy 1,5x a 2x dobra szosa oraz wielkości koła -prawie 2x mniejsze). To jak próba wjechania pod krawężnik 2x większy niż normalnie z kilkukilogramową sakwą.
NIE DA się natomiast jeździć po piachu. Doświadczenie przypomina nieco nasze pierwsze spotkanie z fatbike’ami, gdy wjechaliśmy w sypki śnieg, a rower stanął w miejscu. Na równych szutrach jest OK, ale gdy tylko nawierzchnia staje się luźna, rower staje w miejscu. Problematycznie jest też na śliskiej nawierzchni – mokra, lizbońska kostka brukowa sprawiała, że rower prowadziłem zamiast nim jechać.
Jeśli chodzi o drugą sytuację, w której rower potencjalnie mógł mieć problemy – zjazdy. Jest bardzo różnie – zależy od prowadzącego. Moja maksymalna prędkość to nieco ponad 60km/h. Większość szybkich zjazdów można pokonywać w okolicach 50-55km/h i tam też kończy się według mnie rozsądek u przeciętnego kolarza. Chodzi tu przede wszystkim o niewielkie niespodzianki na drodze, przez które w łatwy sposób można stracić panowanie nad maszyną. Zapamiętanie, że małe koła wybaczają o wiele mniej, wymaga sporego skupienia. Większość niebezpiecznych sytuacji miałem już po zwolnieniu do ok. 30km/h i w fazie rozprężenia, gdy myśli gdzieś uciekają i nagle niewielki wybój lub kamyczek przywracają Cię do rzeczywistości.
Składanie i operowanie
Ja wiem, że nie powinno być dużej różnicy pomiędzy rowerem, który się składa 15 sekund, a minutę… ale jest.
Rower składa się w kilkanaście sekund (a jeśli chcesz trafić na youtube to raczej 5 sekund). To na tyle przyjemna i nieskomplikowana operacja, że stwierdzenie „nie chce mi się” pojawia się niezwykle sporadycznie. Obsługując rower odnosi się takie przyjemne wrażenie, że wszystko zostało tu przemyślane. No i fakt, Anglicy od 1979 roku niewiele w tym rowerze zmienili. Ciągłe zachowanie wstecznej kompatybilności niesie za sobą wiele konsekwencji – dobrych i złych.
Od tego dnia,
jeśli miałem gdzieś iść,
jechałem tam
Życie z Bromptomem jest ciężkie. Nigdy w życiu nie miałem tak wiele rzeczy do załatwienia, w tak odległych od siebie miejscach. Już pierwszego dnia posiadania ich, poczuliśmy, że musimy pilnie odwiedzić sklep IKEA. Nie mieliśmy co prawda zbyt wiele do kupienia, ale jechać musieliśmy.
Od tego czasu załatwić musiałem niewyobrażalnie wiele rzeczy w miejscach zdecydowanie zbyt odległych ode mnie. Jeżdżę nim po Pandę do pracy, wyjeżdżam na przeciwko Pandzie, odwiedzam sklepy i załatwiam sprawy, wybierając miejsca jak najbardziej oddalone ode mnie. Nawet z pracy wracam okrężną drogą. Jak dziecko, które właśnie nauczyło się utrzymywać na rowerku równowagę i świat stanął przed nim otworem (tym przednim).
Podróże małe i duże.
Podróżowanie z Bromptomem jest bardzo proste.
Szanse na załapanie autostopu z Bromptomem zamiast klasycznych 28” wzrastają o jakieś 980% (szacuję).
Kierowcy autobusów, zarówno miejskich, jak i dalekobieżnych nie rozumieją, czemu pytam ich o możliwość wsadzenia roweru do luku, skoro to rozmiar zwykłego bagażu.
W samolocie sensowne opcje są dwie:
Pierwsza:
Kupić dedykowaną walizkę/torbę. Po tygodniu uważnej analizy internetu, wszelkich możliwych forów i filmów zdecydowałem się na markę Vincita. Polecam, nie tylko dlatego, że napisałem do Panów w Tajlandii, a oni nie dość, że przysłali mi paczkę w tydzień, to jeszcze udzielili blogerskiej zniżki ;) To jest po prostu bardzo dobra walizka, dokładnie to: SIGHTSEER II SET. Spełnia ona wszystkie moje wymagania, w zestawie przychodzi również trzyczęściowa torba, którą wypycha się ubraniami i zarzuca na złożony rower, dzięki czemu jest skutecznie zabezpieczony z każdej strony.
Torba ma sztywną podłogę, 4 odczepiane kółeczka (jeśli zależy BARDZO na wadze) i składa się do rozmiarów, w których da się ją przewieźć na tylnym bagażniczku.
Są też pewnie inne dobre (np. oryginalna Bromptona), ale akurat ta wydawała się najlepsza.
Druga jest znacznie ciekawsza i tańsza, ale tylko dla odważnych.
Okazuje się bowiem, że idealną torbą na Bromptona jest torba Dimpa z IKEA. Za 10zł dostajemy idealnie dopasowaną i praktycznie niezniszczalną torbę na nasz rower, z którą bardzo rzadko się rozstaję. Ludzie wypychają ją ubraniami, ewentualnie jakimś kartonem, matą i lecą w świat. To o tyle lepsze, że na miejscu nie trzeba wozić ze sobą walizki, a złożona Dimpa mieście się nawet do dużej kieszeni (bardzo dużej). Jak przetestuję – dam znać. Póki co, cytując klasyka – trochę się cykam.
Komu to?
Skłamałbym mówiąc, że Bromptona mogę polecić każdemu. Zdecydowanie nie.
Jeżdżenie nim po krawężnikach i nierównych drogach nie przynosi praktycznie żadnej radości. Jeśli infrastruktura rowerowa składa się u Ciebie z rozpadającej się kostki brukowej lub płyt chodnikowych, zapomnij o temacie. Podobnie z resztą jeśli planujesz nim przejechać się ze znajomymi po okolicznym lesie. O ile jazda po utwardzonych ścieżkach może się udać, pokonanie korzeni lub piachu już niekoniecznie.
Jeśli jednak mieszkasz w miejscu cywilizowanym, denerwuje Cię, że rowery zajmują Ci pół mieszkania, nie masz krytego parkingu dla jednośladów w pracy lub przemieszczasz się często za pomocą samolotu lub w obcych samochodach – oto rozwiązanie wszystkich Twoich problemów.
Jutro jest dzisiaj.
Może zabrzmi to bardzo górnolotnie, ale wydaje mi się, że składak jest kolejnym etapem w rozwoju kolarskiej/rowerowej kultury społeczeństwa.
Tak jak gdy pewnego dnia ludzie odkryli, że słynny „góral” nie jest najlepszym rodzajem roweru do wszystkiego i trekkingiem albo mieszczuchem do pracy jeździ się lepiej. Albo gdy pojawiły się rowery elektryczne i życie stało się prostsze. Tak samo będzie pewnie ze składakami, które w Azji biją rekordy popularności, a od pewnego czasu bardzo szybko przybywa ich również w dużych miastach europejskich. Myślę, że wraz z rozwojem infrastruktury rowerowej także i u nas, zacznie ich przybywać.
Wiecie co by było piękne? Gdyby któraś z Polskich firm zdążyła to ogarnąć i stworzyć PORZĄDNY, stalowy składany rower.
A za dowód, że nie kłamię – jutro wyruszamy na dość długą objazdówkę po zachodnim wybrzeżu USA (o której będą kolejne wpisy). Zgadnijcie jaki rower było najłatwiej przetransportować samolotem oraz wynajmowanymi samochodami, jaki najłatwiej przechować w hotelu i jakim najlepiej zwiedza się miasta i okolicę…