– Gdzie pan spędza Sylwestra w tym roku? Jak?
– Bede grał w gre.
– Jaką
– Zwift!
…a przynajmniej tak mi się wydawało rozstawiając trenażer. Zgodnie z przewidywaniami, zapał malał z każdym pokonanym samotnie kilometrem. Potem odkryłem, że to jednak nie musi być tak nudne, a momentami może nawet dawać frajdę. Poniżej kilka słów o tym jak zacząć swoją przygodę z wyścigami/jeżdżeniem online. Na pierwszy ogień idzie Zwift, jedna z najpopularniejszych ostatnio aplikacji, oparta na trasach renderowanych komputerowo (czyli klasyczna gra), zarówno fikcyjnych, jak i prawdziwych (choć używanie liczby mnogiej jest tu trochę na wyrost).
„100 countries have pedaled more than 4.5 million virtual miles”
www.zwift.com

Czego potrzeba i po co nam to:
1. Komputer. Najlepiej współczesny, który ogarnia gry 3d. Aplikacja ma pozwala wybrać jedynie rozdzielczość, resztę ustawia sama, więc nawet mój przedpotopowy daje radę na niskich detalach. Klasyczny sprzęt biurowy może mieć trochę problemów, chociaż poza upośledzeniem doznań estetycznych nie przeszkadza to w jeździe per se, chociaż wiadomo, że gdy jest ładniej to jest ładniej. Do komputera przydaje się… drugi komputer, albo dodatkowy monitor, w zależności od tego jak długo chcemy jechać. Powiedzmy sobie szczerze: jadąc samemu 3 godziny w tlenie, fajnie sobie włączyć dodatkowo coś do oglądania, najlepiej jakieś zawody. W wersji premium podłączamy projektor

2.Adapter ANT+ na USB, zwany ANT+ Dongle. Ważne, aby obsługiwał protokół ANT2, gdyż starsza wersja nie jest obsługiwana przez Zwift. Wynika to z ilości obsługiwanych kanałów: starszy przesyła jednocześnie 8 strumieni, a nowszy 8, czyli przechodzi więcej danych na raz. Na odwrocie urządzenia powinno być oznaczenie:
USBA, będzie oznaczało starszy i kolor wtyczki powinien być biały
USB-m to nowszy i kolor wtyczki powinien być czarny.
W tej chwili urządzenia starszego (po lewej) typu nie są już chyba produkowane, w związku z czym łatwo się pomylić i kupić w promocji lub na allegro.

Instalacja
3. Trenażer.
Wspierane są chyba wszystkie najpopularniejsze rodzaje trenażerów, tutaj pełna lista.
Podstawowe:
To duże zaskoczenie. Twórcy zaimplementowali krzywe oporu dla dość sporej ilości urządzeń klasycznych, czyli takich bez pomiaru mocy. W skrócie: tych najtańszych i najpopularniejszych. Jedyne czego potrzebujemy w takim wypadku to czujnik prędkości na koło, który przesyła dane po protokole ANT+ (Bluetooth nie jest jeszcze obsługiwany), czyli na przykład standardowy, bezprzewodowy czujnik prędkości/kadencji (pięknie zwany w języku zachodniego oprawcy „Geschwindigkeits- und Trittfrequenzmesser”) od Garmina. Rozwiązanie oznaczone jako zPower bywa kontrowersyjne, gdyż dokładność pomiaru uzależniona jest od wielu czynników jak ciśnienie w oponie i jej rodzaj, siła docisku do maszyny, ślizg koła itp. Mówię tu oczywiście o niecelowym oszukiwaniu, gdyż aby wygrywać wystarczy tak naprawdę skłamać ze swoją wagą, aby uzyskać lepszy stosunek mocy do wagi. Takie przypadki wyłapywane są na szczęście dość szybko, bo jeśli widać zawodnika, który robi 612W, przy tętnie 106 i jest oznaczony jako zPower, to albo Cavendish nie ma szans na najbliższym Tourze albo ktoś tu oszukuje.

Dużo lepszym rozwiązaniem jest podłączenie do standardowego trenażera roweru z pomiarem w pedale/korbie/piaście. W ten sposób jest tak jak być powinno: „w życiu liczą się tylko waty/kilogram”.
Smart Trainers
Które pozwalają grze rozwinąć skrzydła. Obciążenie w czasie jazdy jest oddawane na bieżąco, więc gdy rower pędzi w dół można odpuścić pedałowanie, a i tak będziemy nabierali prędkości, a przy 11% wzniosach, robi się naprawdę ciężko. Konfiguracja ogranicza się tutaj do kliknięcia „OK”. Sam używam do tego trenażera Wahoo Kickr i nie mogę mu nic zarzucić – zdarza mu się opóźnić odwzorowanie terenu o 2-3 sekundy, ale nie przeszkadza to w niczym.

4. Telefon. Nie jest niezbędny, ale ułatwia trochę obsługę. Włączamy aplikację Zwift, łączymy się z internetem, logujemy używając tego samego konta co na kompie i tyle. Dostajemy dostęp do 4 ekranów i wygodnego sposobu komunikacji
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
– standardowy dashboard wyświetlający podstawowe informacje o efektach daje też możliwość zatrzymania jazdy lub nawrotki (guziki należy trzymać 3 sekundy)
– akcje kolarskie dzięki którym możemy swobodnie czatować (pomoże w tym trochę dostępna zarówno w Androidzie jak i iOSie funkcja przetwarzania mowy na tekst), wykonać kilka gestów, zrobić zrzut ekranu (plik zapisuje się zarówno na telefonie jak i na komputerze) oraz zmienić widok. Moim faworytem jest stwierdzenie „I’m Toast”
– listę zawodników w niedalekiej odległości wraz z dystansem jaki nas do nich dzieli oraz liczbą watów na kilogram, które aktualnie generują
– podgląd wybranego kolarza, dzięki czemu możemy sprawdzić jakiego sprzętu używa, zobaczyć jak jedzie lub wysłać mu kciuka na zachętę.
Dodatkowo, na każdym z ekranów wyświetlane są wiadomości tekstowe wysłane przez innych kolarzy.

5. Wentylator
Bez wentylatora za daleko się nie zajedzie. Pot zamiast kapać nam z całego ciała będzie się z niego lał strumieniami, więc o ile nie pedałujemy na balkonie, istnieje duża szansa, że się przegrzejemy. Istotne, aby nie ustawiać nadmuchu na głowę, gdyż kwestią czasu będzie utrata głosu. Kierunek, siła i ilość nawiewów to kwestia gustu – psychika podpowiada, że lepiej w plecy. Generalnie, temat budowania odpowiednich warunków klimatycznych jest dość skomplikowany i jedynym sposobem jest chyba metoda prób i błędów. Jeśli szykujemy się do jakiejś dłuższej trasy warto wcześniej przetestować różne rozwiązania. W moim przypadku jedno jest i tak pewno: po jeździe spodenki będą tak sztywne od soli, że będzie zrobić z nich flagę przy bezwietrznej pogodzie.

6. Fejsbuk i ludzie

O ile wstępna fascynacja
Od czasu do czasu organizowany jest też jakiś większy event. W zeszłym tygodniu była na przykład przejażdżka z Jensem Voigtem. To doskonały moment, aby zadać mu jakieś nurtujące nas od dawna pytanie. Często trafimy też na „wycieczki” tematyczne, oscylujące w granicach 2W/kg, więc każdy powinien sobie z nimi poradzić. Zauważyłem jednak, że zdecydowana większość osób pochodzi zza oceanu, mimo to rzadko kiedy frekwencja o przyzwoitych dla nas godzinach spada poniżej 100 osób, co na stosunkowo krótkich pętlach sprawia, że raczej nie poczujemy się samotni (przynajmniej do momentu, w którym zejdziemy z trenażera).
7. Achievmenty, farmienie expa, zbieranie itemków, levelowanie
Temat według mnie trochę niekompletny. Wiadomo, że elementy gier RPG to jest to, co utrzymuje przy ekranie. Ściana chwały, błyszcząca, legendarna zbroja, ekskluzywna czapka, to jest to. W Zwifcie achievmenty (osiągnięcia) są przyznawanie za prędkość, ilość kilometrów, maksymalną moc itp. Pozdrawiam też osobę która wymyśliła osiągnięcie: przekrocz 1500W. Niby fajnie, ale niestety jest ich tylko kilkanaście i nie dają chyba nic, poza informacją na ekranie:

Trochę lepiej ma się sprawa ze zbieraniem doświadczenia. Pasek u góry ekranu powolnie się przesuwa z każdym pokonanym kilometrem i gdy dojdzie do końca zdobywamy nowy poziom i dodatkową możliwość modyfikacji naszego wyglądu. Nowy rower, nowy ciuch, nowe koła. Pozostałe elementy jak kask, okularki, rękawiczki ograniczają się niestety do wyboru „mam lub nie mam”. Co ciekawe, rower czasowy jest wyraźnie wolniejszy podczas jazdy pod górę, ale oszczędza trochę watów przy jeździe na prostych. Nie da się też nim ani za nim draftować – tak, w aplikacji została zaimplementowana jazda w grupie, dzięki czemu na „ustawkach” tworzą się grupy, tak jak w życiu. Po każdym z segmentów losowany jest nam bonus np. „niższa waga” – przy rowerach TT bonusy są ograniczone tylko do dodatkowego „doświadczenia” – idealnie do farmienia (pozdrowienia dla fanów hack&slashy).
Na każdej trasie znajdują się 3 segmenty – pełnego okrążenia (kilkanaście minut), górski (kilka minut) oraz sprinterski (kilkanaście sekund). Pokonując je w najlepszym czasie zdobywamy koszulkę lidera (poniżej zielona, za sprint). Wyróżnienie trzyma się z nami godzinę, chyba że ktoś w międzyczasie osiągnie lepszy czas.

8. 10$ na miesiąc, bo od 29. października aplikacja przechodzi z Bety do pełnoprawnego, płatnego produktu. W zamian dostaniemy „workout mode”, które pozwoli tworzyć treningi / plany treningowe i jeździć zgodnie ze wskazaniami wykresów na ekranie. Brzmi to póki co trochę jak ograniczony TrainerRoad, którym zajmę się w najbliższej przyszłości.
„Pański syn jest zdolny, tylko trochę leniwy”
nauczyciel każdego dziecka
Po tekście nasuwają się prawdopodobnie dwa pytania: dla kogo to jest i czy jest fajne?
Jeśli mamy opracowany dokładny plan treningowy to raczej nic z tego nie wyjdzie. Można przestawić trenażer, aby nie reagował zmianami obciążenia na trasę, ale jaki sens ma wtedy jazda po okolicy którą znamy na pamięć? W niedługim czasie pojawią się gotowe treningi i być może to ułatwi trochę życie.

Gra jest fajna i czuć jej ogromny potencjał, ale póki co pozostawia naprawdę wielki niedosyt. Dwie plansze, pomiędzy którymi nie możemy się przełączać (Richmond obowiązuje od soboty do wtorku), bardzo ograniczone modyfikacje, listy zdobyczy i konfiguracji. Powiedzmy sobie szczerze – oglądanie wyścigu zawodowców na trasie, którą znamy jest dużo przyjemniejsze. Ja póki co przenoszę się na oprogramowanie stricte treningowe: TrainerRoad lecz z zainteresowaniem będę oglądał jak rozwinie się ten projekt. Szczególnie po wyjściu z fazy Beta w tym miesiącu.
3 słowa bonusu, o tym jak spędziłem 6 godzin patrząc w ekran.
Dokładnie to 5 godzin i 53 minuty, zaczynając po 18 i kończąc dokładnie o północy. To było jedno z tych z pozoru bezsensownych wyzwań podobnie jak wejście 2730 pięter na raz. Tym razem cel był jednak szczytny – z okazji rozgrywających się na Hawajach Mistrzostw Świata Ironman, Zwift oferował przekazanie 112$ na cele charytatywne za każde przejechanie dystansu 182km (112 mil). W końcu mogłem zrobić coś pożytecznego dla świata dzięki swojemu zawzięciu i odporności na nudę. Przez te kilka godzin widziałem kilka teledysków, kilka odcinków serialu, mistrzowską walkę Jana Frodeno i podejrzewam, że równie ciężką walkę ostatniej zawodniczki, które została wykluczona z zawodów, gdyż zabrakło jej paru sekund do limitu czasowego w pływaniu. Wypiłem kilka litrów wody, zjadłem kilka bananów, dwa naleśniki, jeden jogurt.

Było to jedno z trudniejszych wyzwań psychicznych w moim życiu, głównie ze względu na 6-godzinny, samotny pobyt w pokoju i walkę z temperaturą, wilgotnością i logistyką – postanowiłem, że podobnie jak zawodnicy, nie zejdę z roweru ani na chwilę. W tym miejscu pragnę przypomnieć, że zawodnicy w chwilach potrzeby często sikają przez nogawkę w czasie jazdy – nie jestem pewny czy parkiet by się ucieszył. Pierwsze wątpliwości pojawiły się po ~dwóch godzinach, tyle wynosi najczęściej „bardzo długa sesja treningowa” pedałowania w miejscu. Potem było już tylko gorzej. Moc wyświetlana na ekranie spadała regularnie, a nogi coraz bardziej wapniały. Nie wiem jak udało mi się to przeżyć, może to świadomość, że skoro mam już 2,3,4… godziny to głupio byłoby odpuścić. Może świadomość tych 112$ – to zabijanie się cały sezon, w końcu przyniosłoby jakieś wymierne korzyści. W każdym razie udało się i pomimo tego, że schodząc chciałem wystawić trenażer od 1zł BCM na allegro, to następnego dnia stwierdziłem, że w sumie to była niezła zabawa. Zawsze tak jest. To chyba „syndrom dnia kolejnego”, który w tym sezonie pojawił się już nieprzyzwoitą ilość razy i już nie mogę się doczekać, kiedy znowu będziemy umierali pod Zameczek, Piktoniówkę, Huty czy Nowy Dwór Wejherowski.
P.S. tak, można eksportowac trasy w łatwy sposób na Stravę, ale bądźcie przygotowani na piętnowanie przez kolegów za rozbijanie zimowych statystyk. Richmond leży w Stanach, a Watopia leży w…

Jeśli macie jakieś pytania, piszcie na fejsie, pod wpisem:
https://www.facebook.com/HopCycling/posts/439027256281392
UPDATE: Ciekawostka, aktualny rekord świata w jeździe na rowerze stacjonarnym wynosi 111 godzin :)
http://www.worldrecordacademy.com/sports/longest_stationary_riding_world_record_set_by_George_Hood_70554.htm