Nie do końca wiem, jak to się stało, ale jest środek zimy, a my mamy w domu 11 rowerów: od szosy z oponami 25mm po fatbike’a z gumami grubszymi o prawie 10 centymetrów. Każdego dnia stoję rano w progu zastanawiając się, którym jechać do pracy, a który zaprzęgnąć do kolejnej popołudniowej przejażdżki. Brakuje nam w zasadzie tylko klasycznych i najpopularniejszych MTB z kołami 26-29 cali i oponą w okolicach dwóch. W domu panuje niepoparta niczym i nieuzasadniona logicznymi argumentami pogarda dla nich. Zakładam jednak, że każdy miał kiedyś w swojej kolarskiej historii do czynienia z takim sprzętem i wie, że to rower najbardziej uniwersalny, przewidywalny i ładnie mówiąc… nudny. Mnogość systemów zawieszenia, zależność trakcji od doboru opon i odpowiednie ustawienia całej konfiguracji, przyprawiają o zawrót głowy, dlatego też skupimy się na rozwiązaniach bardziej nietypowych.
Test piszę z perspektywy kolarza mazowieckiego, jeżdżącego po jednym z najnudniejszych terenów w Polsce, który ratuje jedynie Kampinoski Park Narodowy.
W czasie zimy szosa… leży
[pullquote]Fat jest tak duży, że przy cofaniu powinien pikać[/pullquote]Rower szosowy zimą to pomyłka. Wysokie prędkości, brak naturalnej ochrony przed wiatrem, którą stanowią w terenie drzewa, brak możliwości zrobienia sensownego treningu, bo powietrze zamraża płuca i przyćmiewając jakąkolwiek przyjemność z jazdy. Dodając do tego większe lub mniejsze nagłe straty przyczepności, połączone z niezbyt przyjemną do wywrotek (zarówno dla kolarza jak i roweru) nawierzchnią, mamy komplet, przez który w okolicach październik-marzec odwieszam rower ( z przerwą na wakacje).
Jeśli już trzeba wyjść na dwór, wybór gumy jest prosty: szerzej = lepiej, ale to w sumie i tak nie ma znaczenia, bo ostatnie tendencje sugerują, że w lecie też szerzej to lepiej i że 25 albo 27mm jest prawie zawsze lepsze niż 23mm.
Przełaj vs gravel: pojedynek mityczny
[pullquote]Fat jest taki gruby, że przewracając się na iPhone’a, robi z niego iPada[/pullquote]O różnicach i podobieństwach pomiędzy przełajem, a gravelem można napisać… ulotkę. O kłótniach i dysputach dotyczących tego jak rozpoznać, który jest który, powstałaby za to gruba księga. Gravel to stwór mityczny, o którym słyszał każdy, lecz niewielu go widziało. Mamy aktualnie w domu Treka Crocket i Focusa Mares, które reprezentują klasyczne przełaje oraz 2 Whyte’y Friston jako rowery gravelowe.
Pierwsza i najważniejsza różnica: grubość opony. Wyścigowy przełaj ma 33mm, a taki nielegalny 35mm – niby różnica niewielka, a jedzie się o wiele łatwiej. Gravel idzie o krok dalej i daje więcej możliwości: my mamy 40mm. Różnica w komforcie jest znaczna, jednak na lodzie wszystko tańczy tak samo. Szybko i boleśnie przekonujemy się, że o ile po piasku szerzej znaczy łatwiej, to w śniegu i błocie dużo większą różnicę potrafi robić wybór innego bieżnika niż ogarniczanie się do modyfikacji szerokości. Opony węższe, ale z bardziej agresywnym bieżnikiem (szczególnie bocznym) potrafią trzymać dużo lepiej niż szerokie, ale z przeznaczeniem typowo trekkingowym. Wniosek: bieżnik ważniejszy niż szerokość! Jeśli jednak byłby do wyboru podobny, to w zimie w ciemno biorę szersze.
Przełożenia: na Mazowszu nie ma to praktycznie znaczenia. Kaseta 11-42 z korbą 38 pozwala rozpędzić się z sensowną kadencją w okolice 40km/h (czyli tyle, ile zimą osiągam średnio raz na dwa miesiące), z drugiej strony, gdyby przyczepność pozwalała, podjeżdżałbym pod ściany w swoim mieszkaniu. Ze stopniowaniem jest sporo gorzej – znalezienie optymalnej kadencji, wymaga raczej zmiany prędkości niż próby zmian w przełożeniach.
Pozycja: w przełaju bardziej sportowa, motywująca do szybszej jazdy, w gravelu raczej turystyczna. Początkowo mam wrażenie, że wszędzie jest pod górę, z czasem jednak przyzwyczajam się. Dodając do tego kierownicę szerszą o jakieś 4-6 centrymetów, czuję się jak szef… przynajmniej dopóki jadę chodnikami, bo przeciskanie się między samochodami jest znacznie utrudnione. Kto normalny jednak przeciskałby się w zimie środkiem drogi?
Coś za coś niestety, dzięki tym wszystkim udogodnieniom gravel jest zazwyczaj znacznie cięższy niż przełaj. Jeśli prędkość jest czynnikiem, na który zwracasz zimą uwagę, brałbym przełaj, szczególnie jeśli boisz się zostania “dziadem”. Gravel jakoś naturalnie wymusza jazdę swobodniejszą, wolniejszą, bardziej turystyczną, od której jest już tylko krok do rozważań, czy sakwy tak bardzo będą przeszkadzały… Ja mając do wyboru oba te rowery na podróż do pracy wybieram zawsze Whyte’a. Do lasu? Sam nie wiem – pewnie ten, który jest po prostu czystszy. Na wyścig i ambitną jazdę z kolegami – zawsze przełaj ;-)
Dwadzieścia siedem i pół plus
[pullquote]Podobno, gdy kiedyś przewrócił się fat, to wyginęły dinozaury[/pullquote]Niczego już nie rozumiem, co ci młodzi to ja nie wiem… Za moich czasów było łatwiej, była Reba z przodu, koła 26” i fulle z foxem z tyłu. Rozmowy skupiały się na tym, że ten amor z tyłu jest potrzebny i w zasadzie koniec: to starczało do ścigania. Przed odebraniem rowerów chciałem przeczytać u 1enduro, o tych różnych kołach. Efekt jak podczas czytania książki “Analiza matematyczna w zadaniach” – niby mógłbyś to zrozumieć, ale po co? Godzę się z faktem, że niczego nie rozumiem i wsiadam na rower.
<reklama> Rowery bierzemy z Absolute Bikes i Sport Guru – są publicznie dostępne dla wszystkich do wypożyczenia </reklama>. Jeśli ktoś Ci kiedyś powie, że 3-calowe opony, w które są wyposażone to prawie jak fatbike, to nie. To ma się do fata, jak szosa do gravela na asfalcie. Na 27,5 jeździ nam się super. Niskie ciśnienie i amor z przodu tłumią wszelkie nierówności, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Jesteśmy szybsi, zdrowsi… i tak samo poobijani. Bo lód to lód – ślizga się wszystko. Na singlach przyczepność jest o połowę większa niż przełajem, ale fakt, że jedziemy też połowę szybciej sprawia, że leżymy równie często. Tacy z nas górale. Na afalcie jest umiarkowanie – wolno, ale jechać się da. Wiadomo, że nie do tego są te maszyny, ale przecież nie będę jeździł do lasu z rowerem na dachu. W skrócie: jeśli chcesz jeździć szybko po korzeniach, nierównych singlach i śniegu: to jest rower dla Ciebie. Po lodzie w dalszym ciągu nie ma to znaczenia.
Czy fajnie być grubym?
Nie. Koniec rozprawki.
[pullquote]Fat jest tak gruby, że w szkole siedział obok wszystkich[/pullquote]Ale tak na poważnie… nie. Posiadanie fata, mieszkając w Warszawie jest jak posiadanie quada. Na pewno jest gdzieś miejsce, w którym taki rower się sprawdza – ja go póki co nie znalazłem. Nawet jeśli istnieje, to dojazd tam wymaga półdniowej wyprawy. Raz chciałem nim dojechać do pracy, ale jak pomyślałem, że na drogę musiałbym sobie spakować plecak z kanapkami, termosem, namiotem i śpiworem to odpuściłem. To już nawet nie jest problem tego, że tym rowerem jedzie się 10km/h niezważając na jakiekolwiek przeszkody – przy nim po prostu cierpi psychika. On jest jak biegówki na asfalcie – można, ale po co? Po Kampinosie jedzie się podobnie jak 27,5+… ale wolniej. Ten rower odbiera chęć do życia i wpędza w depresję kolarską. Jest jak wygodny fotel – fajnie się w nim siedzi, ale widziałeś, żeby ktoś gdzieś chodził z fotelem? Aktualnie, widząc człowieka na facie gdzieś w mieście, myślę o nim to samo co o wędkarzu przy Wiśle, który siedzi tam na fotelu gamingowym za 3000zł. Jest szpan, siedzi mu się super, ale niósł go tam 3 dni. Ale bądźmy uczciwi – taki fatbike to nie same wady! Miałem dość sporo czasu podczas ostatniej całodniowej (70km) wycieczki, żeby znaleźć jakieś plusy:
- Możesz się poczuć jak zboczeniec. Nieważne gdzie jesteś, wszyscy patrzą Ci między nogi i pokazują palcem to, co się tam znajduje
- Możesz bezstresowo jeździć z ludźmi, których nie lubisz – opony wydają odgłos, który zagłusza wszystko
- Jeżdżąc nim codziennie do pracy, dorobisz się nogi jak Robert Förstemann
- Nie lubisz jak psy/dzieci/ludzie/samochody wbiegają Ci pod koła? Teraz nie musisz ich omijać. Przy niskim ciśnieniu i niskich dzieciach obejdzie się chyba nawet bez podnoszenia zadka z siodełka
- Fatbike sprawia, że pokochasz swój rower, nieważne jaki on jest. Może być nawet złomek wpięty w trenażer – prędkość przemieszczania się będzie podobna. Przesiadka na cokolwiek innego sprawia, że jesteś jak Speedy Gonzales. No, chyba że wracasz na szosę lub przełaj – wąska kierownica sprawia, że czujesz się jak króliczek, który właśnie spotkał Elmirkę
- Jeżdżąc fatem dostaniesz awans w pracy, Nobla, Pulitzera i kilka innych nagród. Niezależnie gdzie się udajesz i po czym jedziesz, jesteś izolowany od wszystkiego, co może Cię rozproszyć. Mało tego, będziesz jechał tam tak długo, że w głowie rozwiążesz każdy problem i wymyślisz wszystko, co tylko się da
- Dowiesz się, jak czuje się połączenie Kuby Wojewódzkiego z Bogusiem Lindą. Gdziekolwiek się pojawisz, każdy się za Tobą obróci. Każdy. Obok Ciebie parkować może dowolna Festka, czy inne Parlee – to bez znaczenia, je doceni tylko wąska grupka wtajemniczonych. Ty zainteresujesz każdego
- Uśmiechnie się do Ciebie każda dziewczyna. Albo z Ciebie, do końca nie wiem. Nie odkryłem, czy uśmiechają się jak do młodego pięknego wysiadającego z Lambo, czy bardziej jak ze starego i brzydkiego wysiadającego z Lambo z prawdopodobnie-nie-córką
- Poćwiczysz ręce, które normalnie służszą tylko do tego, aby zmienić przerzutki i lekko korygować kierownicę. Plecy też. Odkryjesz mięśnie, o istnieniu których nie wiedziałeś
- Nauczysz się fizyki, mimo że rower jest całkowicie nieprzewidywalny. Dowiesz się w końcu, o co chodzi motycyklistom twierdzącym, że przy skręcie w lewo kierownicą skręca się w prawo. Tu jest to więcej niż wskazane
- Fatbike wbrew pozorom nie brudzi mieszkania. Może to dlatego, że prześwity są ogromne i łatwo spłukać błoto… a może dlatego, że po wprowadzeniu go do przedpokoju, nie mieści się w nim już syf (ani nic innego).
Fatbike’i pożyczyliśmy z Roadbike i Sport Guru. Polecam nie ufać mi i przekonać się samemu.
Moje spostrzeżenia są oczywiście oparte na terenach podwarszawskich, w górach wygląda to pewnie zupełnie inaczej. Jak sprawdzają się te rowery na drogach, do których były stworzone, dowiemy się już za tydzień na Fatbike Race w Górach Stołowych.
Kolarz – rower – jedność
[pullquote]Fat jest tak duży, że kierownica wraca do domu 20 minut wcześniej niż sztyca[/pullquote]Zawsze myślałem, że mówienie o jedności z rowerem, o czuciu sprzętu, o zgraniu i szlachetności cienkich opon to brednie. Otóż nie – okazuje się, że ponad wygodę i prędkość, które oferuje 27,5+ przedkładam zabawę, którą daje przełaj. Ciągłe skupienie, zwinność, dynamika i walka z najmniejszymi nierównościami dają mi więcej frajdy. Przełaj jest jak Mazda MX-5 z turbo. Prędkości będą mniejsze, a tylny napęd przy tej masie dużo bardziej niebezpieczny niż w wygodnym Porsche Panamera. Zawieszenie nie wybierze nierówności, a technologia nie pomoże, gdy przeliczymy się w zakręcie, ale YOLO. Nie wychodzę w sobotę rano po to, aby gdzieś dojechać, tylko aby jazda była celem samym w sobie.
Jestem jednak świadomy, że ten wybór jest bezzasadny z logicznego punktu widzenia, ale mieszkamy w takim miejscu Polski, że jazdę urozmaicać trzeba sobie trochę na siłę.
tak jak z przełajami, mam problem z tymi grubaskami. Chociaz gdyby były porządne zimy, to grubasek miałby zastosowanie w codziennych zimowych rowerowych wypadach miedyz domem, praca i cholera wie gdzie.
Przeżywam podobne rozterki typu gdzie i czym jeździć jako że mieszkam w Warszawie i blisko Kampinosu (Bemowo). Przez wiele lat jeździłem po asfalcie trekkingiem, który w tym czasie ewoluował i z czasem dostał opony 700×28 i lemondkę. Z takowym pojawiłem się po raz pierwszy na Rondzie Babka gdzie zgubili mnie na pierwszej zmarszce na Pułkowej (wtedy rondo jeszcze jeździło gdańską). Jak się wyrobiłem to nawet na nim potrafiłem prowadzić dużo grupę :) Potem przyszła szosa i lata jeżdżenia na niej