Dzień dobry.
To nie jest wpis o tym, że trzeba jeździć w kasku i okularkach. Nie jest o tym, że trzeba myśleć, włączać lampki, gdy jest ciemno, hamować przed zakrętami, a nie na nich i mówić komuś, gdzie planuje się jazdę. Nie jest nawet o tym, że współczesne technologie pozwalają nam udostępniać swoje położenie przez cały czas jazdy oraz automatycznie poinformować osobę kontaktową w sytuacji awaryjnej. To wszyscy wiemy. Nie jest też o tym, że kierowcy są źli i chcą nas zabić, o tym piszą wszyscy inni, a ja tłumaczyłem, że tak nie jest w tym wpisie.
To jest wpis o tym, jak przeżyć w mieście. Bazuje on na wielu latach dojazdu do pracy przez centrum stolicy. Nie daje on żadnej gwarancji, że uda Wam się nie zginąć, nawet na najkrótszej trasie, pomiędzy Waszym mieszkaniem, a Biedronką 300 metrów dalej. Zwiększa jednak na to szanse, a to już coś. Być może wszystko to już wiecie. Być może macie jakieś własne sztuczki?
Każdy z nas ma takiego kolegę, który co 2 tygodnie wrzuca filmik ze zderzenia z samochodem. Nie bądź tym kolegą. Cmentarze są pełne tych, którzy mieli pierwszeństwo. Życie jest ważniejsze niż ideologie.
Kontakt wzrokowy
Dobry kolarz wie, że oczy służą w następujących celach: aby mieć pretekst do kupna jeszcze droższego sprzętu (bo co to za głowa bez Oakley’ów), do obserwowania trasy, do wychwytywania oraz okazywania emocji. Stojąc na starcie każdego wyścigu nie trzeba słów, aby wiedzieć kto jest mocny. Jeden rzut oka (?) na spojrzenie osób stojących obok i już wiadomo kto nie należy do tego sektora, kto jest zbyt pewny siebie, a kto za chwilę się przyzna, że w zimie nic nie robił. Te same oczy zdradzają nas 10 kilometrów przed finiszem lub w czasie heroicznej ucieczki. Jeśli ktoś popełnił kardynalny błąd i ma przed sobą przezroczyste szkła zamiast czarnych, nie ukryje tego, że słowa ja nie daję zmian, bo jestem wypruty są kłamstwem, tak samo jak tego, że w kieszeniach ma ukryte jeszcze 3 dynamity do odpalenia, gdy na horyzoncie pojawi się kreska.
To właśnie wzrok ratuje w mieście najczęściej i to nie tylko dlatego, że omijamy widoczne niebezpieczeństwa. Dzięki kontaktowi wzrokowemu z kierowcą wiemy, co wydarzy się w przyszłości. Gdy ścieżka rowerowa, którą jadę, przecinana jest przez ulicę, zwalniam zawsze i szukam, tych jednych oczu – niczym Adaś Miauczyński na lekcji polskiego. Tych jednych oczu, które mnie widzą i które uszanują, że mam pierwszeństwo. Moje oczy spotkają się z tamtymi oczami, zatrzymam tę tonę żelastwa telepatycznie, odbiorę przekaz, że szanowny kierowca z łaską wielką zwolnić musiał i benzyny mu ubyło. Może, gdybyśmy mieszkali w Kalifornii i każdy miałby automatyczną skrzynię biegów, nie robiłoby to takiego problemu. Ale nie mieszkamy, a to robi problem. Ktoś musi zwolnić, zredukować, stracić czas – kontakt wzrokowy pozwala mi to ocenić.
Stereotypy to zło, ale nie biorą się znikąd. Gdy nadjeżdża wonsaty (od charakteru, nie wąsaty od wąsów) Janusz w taksówce, nic nie ma znaczenia. Może mnie widzieć, nasze oczy mogą się spotkać, może wykalkulować, że nie zdąży, ale przejedzie przede mną i tak. Chyba że wyglądam na szaleńca, wtedy jego niepewność co do aktualnego stanu technicznego auta oraz wizja pokrycia ewentualnych strat i opóźnieniami w pracy sprawią, że jednak zwolni… zaklnie, ale zwolni. On w głębi duszy wie, że nie ma pierwszeństwa.
Przez twe oczy, te oczy zielone oszalałe(…)
Jest też ta elegancka pani, która podczas porannej drogi do biura zajęta jest 7 innymi rzeczami. Z nią kontaktu wzrokowego nie łapię nigdy. Nawet, gdy mija mnie z bezpiecznym zapasem 17 milimetrów. W życiu można się do tego przyzwyczaić, że eleganckie panie nie zwracają na Ciebie uwagi (zaczyna się to pewnie w gimnazjum), ale denerwuje to zawsze tak samo. Jeśli nie puknę lekko w dach, nigdy nie zauważy, że tam byłem. Pani jedzie zawsze tempem stabilnym, z możliwością nagłego zahamowania do zera. Sprawia to, że udaje mi się zazwyczaj, zupełnie celowo, stanąć dopiero wprost przed jej bocznymi drzwiami. To jedyna szansa, aby złapać jakiś kontakt. Ona się przestraszy, przeprosi z uśmiechem, ja uśmiech odwzajemnię i w głowie, w Maćku, pomyślę, że jest głupią pipą, a następnie pojadę dalej. Jeśli nie ma kontaktu wzrokowego (takiego oko w oko), oznacza to, że ktoś nas nie widzi. Jeśli nas nie widzi, to nas przejedzie. Jeśli planujecie L4 albo zmianę roweru, możecie spokojnie korzystać ze swojego pierwszeństwa.
Zrób prawo jazdy
Każdy ma kolegę, który na fejsbuka wrzucił w tym roku link do badania, z którego wyszło, że kierowcy, którzy jeżdżą też rowerem, są lepszymi kierowcami. Ja się z tym zgadzam. Tak samo jak kierowcy, którzy są pieszymi są lepszymi kierowcami oraz piesi, którzy są kierowcami, są lepszymi pieszymi. Idąc dalej tym tokiem myślenia, dochodzimy do niebezpiecznego wniosku. Wniosku, który odruchowo jest odrzucany. Tak niestety jest: kierowcy są według mnie dużo lepszymi kolarzami/rowerzystami niż pozostali. Poznanie konfliktu z dwóch stron, zawsze pozwala ocenić go obiektywniej. Mam awersję do miejskich rowerzystów, gdy jadę autem. Już jedna przejażdżka latem pozwala zauważyć, że nie samochody jeżdżą głupio i nie piesi łażą bez sensu. To po prostu ludzie przemieszczają się bezmyślnie – niezależnie od tego, czym kierują. Rozpędzony rowerzysta na pasach, na chodniku, zmieniający kierunek (a nawet zwrot) w ostatniej chwili, gość piszący SMSa – wszystko normalka i codzienność.
Znając perspektywę drugiej strony, łatwiej ocenić potencjalne zagrożenia. To, że ścieżka ukryta jest za żywopłotem, a kolarz ukryty jest za słupkiem w aucie, nie zwalnia kierowcy od odpowiedzialności i zachowania szczególnej ostrożności. Człowiek jest jednak człowiekiem i błędy popełnia. Świadomość tego, że niektóre miejsca są potencjalnie niebezpieczne, pozwala czasem uniknąć bezpośredniego spotkania.
Pierwszeństwo nie daje nieśmiertelności, ani pierwszeństwa
Samochód zjeżdżający ze skrzyżowania potrącił rowerzystę na ścieżce – normalka. Widzimy to regularnie w wiadomościach – pod spodem, jak przystało na internet, hejt hejtera hejtem pogania. W internecie wszystko jest biało-czarne. Skoro była ścieżka, było zielone światło, rowerzysta miał pierwszeństwo. Koniec tematu. Każda próba zastanowienia się nad tematem, traktowana jest jako zrzucenie odpowiedzialności z kierowcy samochody, co jest niedopuszczalne. Bo potrącił, na pasach, człowieka, który miał zielone. I tak pewnie jest, pewnie publicznie nie wypada tego roztrząsać.
Ludzie wzięli Veturile, jeżdżą na nich jak debile. Żeby zrozumieć, że to nie tylko kierowcy samochodów jeżdżą jak nienormalni, wystarczy w dowolny, wiosenny, ciepły weekend udać się na ścieżkę rowerową nad Wisłą. Krzyżyk na drogę. Zjazdy DH to pryszcz.
Każdy kierowca dopisze sobie jednak w głowie szczegóły tego zdarzenia. Samochód zjeżdżał ze skrzyżowania, wcześniej mu się to nie udało, bo w stolicy (i innych miastach pewnie też), na krzyżówkach dzieją się rzeczy niestworzone i niewyjaśnialne. Zapaliło się czerwone dla innych, w końcu udało mu się znaleźć lukę, ruszył. Równocześnie zapaliło się zielone dla rowerzystów, na które wpadł rozpędzony człowiek. Obu z nich się śpieszyło.
Mam głęboko w pompce ideologie, ustalanie kto ponosi winę, naprawianie świata. Ja po prostu chcę przeżyć. Wjeżdżając na skrzyżowania, szczególnie, gdy jadę ścieżką – zwalniam zawsze. Tygodniowo, podczas 10-krotnego pokonywania 4-kilometrowego odcinka między domem, a pracą, ratuje mnie to przed stłuczką średnio 2 razy. Zawsze na tym samym skrzyżowaniu. Samochody ZAWSZE zjeżdżają tam z ze skrzyżowania (lewoskręt), gdy mam już zielone. Druga możliwość śmierci jest kilka pasów dalej, bo:
Załóż, że ludzie to debile
Albo są po prostu śpiący, nieuważni, czy rozproszeni. Zielone strzałki to u nas dla wielu obcokrajowców prawdziwy hardcore. Szczególnie, jeśli na pasie wcześniej, stoi dostawczak, dzięki któremu, ani samochód skręcający w prawo mnie nie widzi, ani ja jego. Trzeba być samobójcą, aby przejechać pasy bez zwalniania. Ja wiem, że ten gość się tam czai. Nie wyjechał jeszcze zza dostawczaka tylko dlatego, że czeka, aż się tam pojawię. Problem tylko w tym, że jeżdżąc w ten sposób, uczę kierowców niepoprawnych nawyków. Przecież nie musiałem zwalniać, dużo osób nie zwolni. Pierwszeństwo to pierwszeństwo i działające społeczeństwo polega na założeniu, że wszyscy będą żyli jako-tako zgodnie z przepisami. Dlatego też:
Strasz
Większość potencjalnych dobrych punktów na śmierć znam dość dobrze. Umiem je sobie przenieść na inne miejsca za pomocą analogii (choć kreatywność pozostałych członków ruchu potrafi zaskoczyć w każdym miejscu – nawet w miejscach, w których wydaje się to niemożliwe). Często jest tak, że potencjalnego zabójcę widać z daleka. To ten pusty, zaspany wzrok wpatrzony w światło i drogę daleko z przodu. Wzrok korpo-człowieka jadącego na swoją grubę po raz dwusetny w tym roku, zawsze tą samą trasą. Wiem, że mnie nie zobaczy, wiem, że nie zwolni i nie przepuści. Mógłbym odpowiednio dostosować prędkość, aby zmieścić się za nim, ale przecież to bez sensu. Kiedyś tak robiłem, potem odkryłem, że sytuacja z tymi samymi autami powtarza się regularnie.
Dziś robię inaczej. Dziś jestem gościem, który przerażony, o mały włos nie ginie w takiej sytuacji. Korzystając z tego, że auta nie jeżdżą w bok, staram się wycelować tak, aby znaleźć się kilka centymetrów od bocznej szyby kierowcy z odpowiednio zdziwioną i przestraszoną miną. Po drugiej stronie szyby mina rysuje się identyczna. Okazuje się, że wbrew pozorom ludzie w samochodach nie zabijają wcale celowo. Wikipedia definiuje strach jako:
jedna z podstawowych cech pierwotnych (nie tylko ludzka) mających swe źródło w instynkcie przetrwania. Stan silnego emocjonalnego napięcia, pojawiający się w sytuacjach realnego zagrożenia, naturalną reakcją organizmu jest np. odruch silnego napięcia mięśni a w konsekwencji ucieczka lub walka. Spowodowany jest zdolnością zapamiętywania i kojarzenia podobnych sytuacji (podobna sytuacja w przeszłości miała groźny skutek) oraz w przypadku ludzi umiejętnością abstrakcyjnego myślenia (z mojej decyzji wyniknie sytuacja która spowoduje groźny skutek).
Element zaskoczenia oraz świadomość, że kilka centymetrów różnicy i trzeba by było latać po jakichś policjach i sądach odstrasza wystarczająco. Problemem są wspomniane wyżej konsekwencje. Rozbójnik albo przeprasza tudzież zarzuca delikatnym spojrzeniem w stylu: gardzę Tobą, ale sorki, albo robi się awantura. I tu przechodzimy do
Rozmowa
Jak ktoś do Ciebie krzyczy, że jesteś lekko już zmarkotniałym oraz zmęczonym biegiem czasu męskim narządem rozrodczym, to odpowiedź może być tylko jedna. Krzyczysz do niego, że jest tym samym, ale w wersji kobiecej. Wszyscy źli, ale szczęśliwi, że wygrali dyskusje, rozjeżdżają się w swoje strony. Agresja tworzy agresję, a ta nie wymaga myślenia. Dlatego od pewnego czasu jestem oazą spokoju, kwiatem lotosu unoszącym się delikatnie nad wiślańską falą… przynajmniej na zewnątrz. Dzisiaj zazwyczaj podjeżdżam do niezbyt uprzejmego kierowcy i pytam go, czemu próbował mnie zabić i czy wie, że spokojnie mógł zachować sensowny dystans. To jest problematyczne, bo jak ktoś krzyczy w Ciebie przekleństwami to odpowiedzieć łatwo, ale gdy ktoś zadaje proste, ale eleganckie pytanie? To jak ten gość w internecie, z którym zacząłeś się kłócić, a on wystosował sensowne (i całkiem niezłe) argumenty. Tego się nie spodziewasz w internecie – na ulicy także.
I jasne, zdarzają się ludzie, na których i to nie pomoże. Czasem Sebix z transportu mebli, a czasem ta elegancka pani. Pani, która gdy jadę 2 pasmową ulicą, w sobotni poranek, w którym to jesteśmy praktycznie jedynymi uczestnikami ruchu po horyzont, trąbi na mnie, że jadę ulicą. Jadę sprawnie, więc na którychś światłach i tak ją dogonię, a ta, na pytanie czemu mnie straszy, odpowiada, że stwarzam zagrożenie w ruchu ulicznym. Wtedy rozkładam ręcę (jestem samolotem) i się poddaję. Z pewnymi sprawami nie wygrasz.
Każdego ranka mijam gościa w dostawczaku, który parkuje na pasie rowerowym i niesie towar do Żabki. Pech chce, że robi to każdego dnia o 7.53, czyli dokładnie wtedy, kiedy ja tym pasem jadę. Prawie codziennie pytam go, czy musi stać tutaj, a nie w bramie obok, gdzie nikomu by nie przeszkadzał. Mówi, że w bramie nie może, bo auto tam może jechać. Włącza więc magiczne, żółte, migające światła niewidzialności i go nie ma. Problem solved. Niektórych nie przekonasz. Chciałbym, żeby mi się chciało – ale mi się nie chce.
W większości przypadków argumentem ostatecznym jest: nagranie wysyłam policji! To odpowiednik przedszkolnego Jesteś u facetki! Czy będzie, czy nie będzie, tego nikt nie wie. Brak kamerki na kierownicy może sugerować, że nie będzie, ale przecież mamy XXI wiek i kamerka równie dobrze może być już wbudowana w czapkę. Myśl: czy przyjdzie pismo ze Straży Miejskiej na jakiś czas zostanie. A może nawet wywoła efekt: dobra, nie będę tak stawał, bo Ci konfidenci z pedałami znowu na mnie doniosą.
W innych sytuacjach pozostaje się z tym pogodzić i przypomnieć sobie, że:
Jesteś pełnoprawnym uczestnikiem ruchu
i nic nie musisz. Na ulicy masz dokładnie takie samo prawo, jak jadące po niej samochody. Że jesteś wolniejszy, to nic nie znaczy. Rower we współczesnym mieście powinien być preferowanym środkiem transportu. To oczywiście nie oznacza, że musisz być tym głąbem na rowerze, który na każdych światłach musi być pierwszy. Jeśli ruch jest spory, ale płynny, a za światłami znajduje się odpowiednio długa i pusta prosta, aby samochody zdążyły sensownie odjechać – nie musisz ruszać przed nimi. Gdy nie ma korka, staram się ustawiać za 3-4 autem, to chyba optimum. Nie ma sensu na siłę spowalniać ruchu. Czasem warto nawet na chwilę zjechać do zatoczki lub na utwardzone pobocze, aby przepuścić trochę ruchu. Tak jak na krętej, górskiej drodze, gdy machasz kierowcy za sobą, kiedy może wyprzedzić, a kiedy nie. Korona od tego nie spada.
Z byciem równouprawnionym wiążą się też inne zalety. Widzieliście kiedyś, aby auta jeździły przy prawej krawędzi jezdni? Oczywiście, że nie – tam są dziury. Rower też powinien jechać „możliwie blisko prawej krawędzi jezdni”, nie oznacza to jednak, że na jej skraju. Gdy zachowujesz odpowiedni odstęp, wyprzedzanie na gazetę nie stresuje tak bardzo. Nie zrobisz też rybki pod autobus po zbyt późnym zobaczeniu dziury (a przynajmniej szansa jest mniejsza).
W mieście bądź rowerzystą
Miasto nie służy do robienia treningów. Tłumaczenie pojawiające się systematycznie w internecie, o tym, że nie możemy przecież jeździć ścieżką 45km/h jest prawdziwe, ale głupie. Jest dokładnie takie samo, jak kierowcy drogiego samochodu, który zaparkował na pasie rowerowym, bo krawężnik jest dla niego za wysoki. Ja wiem, że przemieszczanie się szosą po ścieżkach wśród dzieci i niedzielnych wycieczkowiczów jest trudne i niebezpieczne. Treningi robi się jednak na drogach, które się zna. Większość niesprzyjających miejsc da się dzięki temu sensownie ominąć. Gdy się nie da, trudno. Świadomie łamię prawo niezwykle rzadko (ale jednak). Przestańmy jednak kreować się na grupę przesadnie poszkodowaną faktem, że miasto nie jest dostosowane do treningów szosowych. Wszystkim wyjdzie to na zdrowie.
I wiecie co w tym wszystkim jest najśmieszniejsze? Udzielam porad jak przeżyć na rowerze, oburzam się na kierowców, narzekam na ludzi na ścieżkach… i wrzucam zdjęcia z Ronda Babka. To właśnie my – kolarze ;-)