Jak przegrywać wyścigi… aby wygrywać

 

 

Cześć,

mam dla Ciebie całkiem złą wiadomość w kontekście nadchodzącej jesieni. Przed nami miesiące, podczas których człowiek zaczyna się nudzić, bo na dworze zimno, ciemno i smog. Mamy oczywiście Zwifta i wtedy jest tylko ciemno i smog albo w ogóle sam smog, ale to nawet dobrze wpiszę się w dzisiejszy temat. Gdy kolarze się nudzą, zaczynają czytać: o sprzęcie, o treningu, o odżywianiu, o suplementach i tak dalej. Bardzo zła wiadomość (bo poprzednia była tylko trochę zła) jest mianowicie taka, iż dokonałem pewnych obliczeń matematycznych i okazało się, że:

 

 

Statystycznie rzecz biorąc przynajmniej 99 na 100 osób czytających tego bloga nigdy w życiu nic w kolarstwie nie wygra.

 

 

Choćbym nie wiem jak drogi rower kupili, ile zainwestowali w suple i jak trenowali, to o ile nie znajdą zawodów w kategorii zawężającej liczbę uczestników do kilkunastu, pewnie się to nie uda. Nigdy. 

I tak jak kiedyś dzielnie pisałem na tematy, o których wiem tyle, co przeczytałem u innych, tak tym razem zdecydowałem się napisać coś, na czym się znam: jak przegrywać.

 

Uwierz mi, w życiu przyda Ci się to bardziej.

Na przegrywanie składa się bardzo wiele czynników i jako prawdziwy ekspert w tym temacie, mógłbym pokusić się już o książkę. Byłoby o tym jak przegrywać i jak:

 – Matka powinna odpowiedzieć synowi, gdy ten pyta: „mamo, a dlaczego tata jest tak daleko?” lub „mamo, a dlaczego tata jeszcze nie jechał?”

 – Zareagować na pytanie człowieka zabezpieczającego trasę, gdy pyta: „przepraszam, pan jeszcze z wyścigu?”

 – Wytłumaczyć żonie dopłatę 5 000zł do kół lżejszych o 230gr, gdy na Tatra Road Race osiągasz sukces przyjeżdżając na 73. miejscu?

 – Odpowiedzieć współpracownikom, gdy w poniedziałek rano pytają „Jak poszedł wyścig, wygrałeś?”

 – Odpowiedzieć koledze na pytanie „Dlaczego nie pojechałeś z nami w odjeździe” lub „Co się stało, gdzie zniknąłeś?”?

Lub po prostu umieć z podniesiona głową udzielić odpowiedzi na pytanie „jak poszło?”.

 

 

Skupmy się jednak na zagadnieniu najważniejszym. Bo przecież są rzeczy ważniejsze niż sprzęt, rodzina, pieniądze, znajomi – INTERNET. To tam są przecież ci wszyscy ludzie, których najbardziej interesuje wynik i hejterzy, którzy tylko czekają jak tu dosrać człowiekowi. Przeanalizowałem więc dokładnie blogerskie wpisy po wielu wyścigach (w tym moje) i zbudowałem kompendium wiedzy o tym jak przegrać w życiu, ale wygrywać w internecie, czyli:

 

 

 


Jak podsumować wyścig, który się przegrało?


 

 

1. Podać warunki, przy których by się wygrało

czyli: Gdyby babcia była dziadkiem, to by dostała DSQ za stosowanie hormonów

 

 

To bardzo ważne, bo sprawia, że jesteśmy prawie zwycięzcami. Generalnie to wygraliśmy, tylko cośtam… Zazwyczaj sprowadza się to do tego, że meta była zbyt daleko. Jakby była ze 200 metrów bliżej albo jedno okrążenie, bylibyśmy pierwsi.

Pamiętam swój pierwszy start w wyścigu szosowym (nie górskim) – Tour de Rybnik w 2012r. Dokładnie ten sam, z którego jest film z czasów, gdy youtuberzy kolarscy jeszcze nie istnieli, a który zakończyłem w szpitalu, dzięki czemu ogląda się to całkiem nieźle: https://hopcycling.pl/tour-de-rybnik-2013/ Cały wyścig jechałem w czubie (tak jak 95% startujących) i jak zacząłem swój sprint na 500 metrów przed metą, tak na 300 metrów przed nią, miałem już poważny zapas odległości nad peletonem.  Potem stało się coś dziwnego, bo rzut kamieniem przed metą minęło mnie z 50 gości takim tempem, że wydawało mi się, że stoję w miejscu. No nic, oni się śmiali, ale ja wiedziałem, że prawie wygrałem.

Takich przykładów można mieć dużo: gdybym tylko utrzymał się w tej ucieczce, gdybym miał drużynę do rozprowadzenia, gdybym był na swoim podwórku i znał rywali i tak dalej…

 

 

2. Dokładnie sprecyzować jak bardzo się nie ćwiczyło

 

Jesteś pasjonatem rowerów, w nocy śnią Ci się rowery, w dzień zakładasz filtry na allegro, wieczorem ćwiczysz i tak w koło Macieju. Gdy przychodzi koniec roku wrzucasz grafikę z podsumowaniem, według której z rowerem spędziłeś więcej czasu niż z poduszką, a kilometrów masz tyle, że odliczasz ile zostało do księżyca. Przy wyścigach działa to dokładnie odwrotnie: tutaj musisz koniecznie zaznaczyć jak bardzo NIE trenowałeś.

 

 

To super ważne, bo pokazuje, że jak pani w podstawówce mówiła, że „jesteś zdolny, ale leniwy” to miała rację. Tak naprawdę jesteś lepszy od konkurencji, tylko po prostu nie ćwiczyłeś odpowiednio dużo. Tutaj z pomocą przychodzą takie stwierdzenia jak „mimo tylko x godzin treningu, udało mi się…” lub „mimo że ostatnio straszny nawał pracy, udało się…”. Wiem, bo sam tak robiłem podsumowując Triathlon Karkonoski.

 

 

3. Powiedzieć coś o dopingu i kontrolach

 

Jeśli Twój kolega był w zeszłym roku na tym poziomie co Ty, a w tym jest szybszy to wnioski mogą być tylko dwa. Pierwszy z nich, że pracował uczciwiej i trenował lepiej odrzucić można od razu, więc zostaje ten drugi, domyślny. Ten, o którym myśli dowolny każual, gdy słyszy o ludziach jadących przez 3 tygodnie po górach. Ten sam, o którym myśli, gdy widzi gościa co na rowerze jeździ od 2 lat, a już wygrywa. Granica, od której ludzie się „suplementują bardziej” przebiega zazwyczaj kilka miejsce na liście wyników przed Tobą. Wpadli, czy nie wpadli – nie ważne, amatorskie kolarstwo to przecież wolna amerykanka i napomnienie o tym, że cały czub świeci czyni z Ciebie pierwszym czystym, czyli zwycięzcą.

 

 

 

4. Zarzucić innym brak życia

 

Jak ktoś ćwiczy więcej, jeździ wczesnym rankiem i późnym wieczorem to nie ma bata – musi nie mieć życia. Ty masz, co sprawia, że jesteś zwycięzcą wśród osób, które żyją normalnie i prowadzą jedynie rozsądną rywalizację. Może i nie byłeś pierwszy, ale zabrałeś ostatnio dziewczynę do kina, więc w sumie wygrałeś życie.

 

 

5. Że sprzęt

 

Wszyscy wiemy, że w dużej mierze wynik robi sprzęt. Gdybyś miał taki jak koledzy to byś też dojechał w czubie. Twoje koła są za ciężkie, za niskie, za wysokie, za miękkie, za twarde… chyba że ktoś o nie pyta. Wtedy mówisz, że są super, drogie i polecasz.

 

 

Jest też ta nieszczęśliwa sytuacja, gdy masz już rower za sto milionów. W takich rowerach znaleźć na szczęście możemy wiele niestandardowych zastosowań, wymagających zazwyczaj albo specjalistycznej wiedzy albo przynajmniej wyjątkowego narzędzia (pozdrawiam Campagnolo). Jeśli coś może pójść nie tak, stanie się to na pewno dzień przed zawodami. W takiej sytuacji Twój rower dalej jest najszybszy, ale że akurat tego dnia pół kasety nie wchodzi to po prostu jest najszybszy ale „wyjątkowo nie dzisiaj”. Nie Twoja wina, że tam na wsi nie mieli takiego klucza.

 

 

6. Znaleźć miejsca, w których się wygrało

No dobra, na mecie może pierwszy nie byłeś, ale pomiędzy kilometrem 37, a 39 ZAJE*AŁEŚ tak, że zasłużyło to na stworzenie specjalnego segmentu. Zaczynał się będzie chwilę po rozpoczęciu podjazdu i kończył 600 metrów przed szczytem. Żeby nie wyglądało głupio, nazwiesz go: „Podjazd od śmietnika do trzeciej ławki”.  Jeśli nie miałeś takiego fragmentu to zawsze możesz znaleźć gotowy już segment, na tym segmencie jakiegoś prosa i dumnie napisać jednocześnie go otagowując, że byłeś tam lepszy. Największa szansa jest na to przy segmentach o nazwie w stylu „niebezpieczna ścieżka rowerowa przy przedszkolu”. W najgorszym wypadku, możesz też napisać „tylko 3 sekundy straty na segmencie do @Kwiato„.

 

 

Poza tym porównać możesz sobie śródczasy, inne segmenty, fragmenty i przede wszystkim: ile osób się wyprzedziło. Na ostatnim masowym wyścigu startowałeś z tyłu, więc wyprzedziłeś 665 osób i dojechałeś 170. Zwycięzca ruszał z 20 miejsca, więc wyprzedził tylko 19, co sprawia, że wypadłeś lepiej.

 

 

7. Podliczyć ile osób startowało

 

To łączy się nieco z poprzednim punktem. Dużo lepiej brzmi: „wyprzedziłem 750 osób” niż „byłem 320”.

 

 

 

8. Podkreślić, że warunki nie sprzyjały, więc byłeś rozsądny.

 

Finisz z grupy byś wygrał, ale odpuściłeś, bo strach w takim tłoku.

Tempo było takie, a peleton tak duży, że ryzyko nieszczęścia było zbyt poważne.

Wyścig w górach byś wygrał, ale ślisko, więc strach o życie.

Trasa była dziurawa, więc kwestią czasu było nieszczęście.

Ci którzy brali w tym udział są nierozsądni, więc fakt, że przyjechali przed Tobą jasno oznacza, że nie mają w życiu nic do stracenia. Przegrywy.

 

 

9. Że nie ma gdzie trenować

 

Przecież jak mieszkasz na mazowszu to nie da się potem jeździć po górach. Pedałowanie pod górę to zupełnie inne pedałowanie niż po płaskim albo pod wiatr. Twoi mazowieccy koledzy co prawda nie mają z tym problemu, ale spędzają w lutym na Majorce 2 tygodnie, a Ty tylko tydzień, więc to w zupełności zmienia sytuację. Jakbyś mieszkał w górach to też byś wygrywał.

 

 

 

10. Zaznaczyć, że to był start treningowy/testowy

Na koniec i tak zawsze trzeba dopisać, że w sumie start potraktowałeś jako trening/test/sprawdzian i wiesz, że mógłbyś lepiej ale cośtam. To ważne, niech ludzie nie myślą, że taki wynik jest efektem poważnego podejścia do sprawy. Tutaj przyjechałeś tylko wyciągnąć wnioski na przyszłość i określić swój plan treningowy jako „na plus”.

 

 

11. Zawsze możesz wygrać ze sobą

 

Jeśli złożyło się jakoś tak nieszczęśliwie, że liczba osób pokonanych jest zaskakująco krótka, zawsze jest osoba, którą jednak pokonałeś – to Ty. Startując pokonałeś sam siebie i okazałeś się lepszą wersją siebie, jutro, z wczoraj, dzisiaj… czy jakoś tak.

 

 

 

…chyba że wygrasz, wtedy przegraj.

Chyba że faktycznie zdarzył się cud i udało Ci się wygrać lub byłeś na pudle. Wtedy napisać możesz, że zwycięstwo, ale liczyłeś na wygraną w dużo lepszym stylu. Wtedy pokażesz, że jesteś jeszcze lepszy, bo liczyłeś na jeszcze więcej, a też innym będzie bardzo miło.

 

 

Tekst piszę jako specjalista z 6-letnim doświadczeniem w niewygrywaniu. Dzięki licznym, regularnym startom, na których udawało mi się nie wygrać (jedno w życiu pierwsze miejsce i jedno zwycięstwo Mistrzostw Wszechświata) oraz blogowi, na którym te osiągnięcia podsumowywałem, mogę pochwalić się opanowaną do perfekcji formą mentalnego zawyżania swojego wyniku. Nawet na zdjęciach do tego wpisu musiałem użyć wyników swojej dziewczyny…

 

-> ten wpis nie jest do końca poważny ;-) <-