Jeśli zapytasz mnie, kogo cenię najbardziej, odpowiem Ci, że ludzi. Ludzi, którzy potrafią zrozumieć, że świat nie składa się z my i wy, tylko z nas. Ludzi, którzy rozumieją, że większość kłótni to wcale nie jest gra o sumie zerowej i mój zysk nie zawsze oznacza Twoją stratę. Tych, których rozumieją, że pójście na ustępstwa i znalezienie złotego środka generuje często większy zysk niż wygrana jednej strony. Tych, którzy wiedzą, że internetowe dyskusje w 86% składają się z ludzi, których temat nie dotyczy i są po prostu trollami lub gimbazą. No i tych, którzy potrafią dyskutować bez wyzwisk z sensownymi argumentami. Ilu takich jest w internecie? Kilku.

 

Świat przedstawiany na tym blogu nie składa się z nas-kolarzy i ich-samochodziarzy. Prawie wszyscy, z którymi jeżdżę mają też auto. Kategoryzowanie i stereotypy to jedna z największych bolączek współczesnego świata. Sam robię autem z 30.000 tylko po to, żeby dojechać do sklepu i z rowerem na wakacje. To nie jest tak, że samochody są złe dla rowerów, a rowery dla samochodów. To człowiek człowiekowi jest złamasem. Samochody są tak samo złe dla innych samochodów, jak i rowery dla innych rowerów, a piesi dla wszystkich. Zrozumienie tego to pierwszy krok do sukcesu. To nie jest wojna środków lokomocji – to wojna ludzi między sobą. Jak w każdym innym temacie. Idealnym przykładem tego jest polityka. Każdy chce dostać cały tort.

 

 – Twoja stara spała z Hitlerem!
 – Taaak? A Twoja z dwoma Hitlerami! *uju niemyty!

 

Od czasu do czasu widuję w internecie dyskusję, pod którą piszę długi komentarz, a potem go kasuję, bo to nie ma sensu. Potem znowu go piszę i znowu kasuję. Jak w tym obrazku: nie mogę jeszcze iść spać, bo ktoś w internecie nie ma racji. Przeglądam wkład merytoryczny innych ludzi, zamykam komputer i idę się przejść. Czasem nawet pobiegać – to koniec internetu na dzisiaj. Bo tego się nie da czytać, argumenty fatalnie złe, jakaś alternatywna logika i wnioskowanie, a ostatecznie i tak wszystko sprowadza się do wzajemnych wyzwisk i stwierdzenia a u Was biją murzynów. Tak w nieskończonośc, bo głupi argument aż prosi się o wytknięcie błędu… innym głupim argumentem. Bo czy ktoś kiedyś kogoś przekonał w internecie, że nie ma racji? Czy widzieliście kiedyś stwierdzenie no faktycznie, masz rację. No wątpię.

 

Dziennikarz, zło wrodzone

 

To nie bierze się znikąd. Hejt się sprzedaje. Media przedstawiają każdy konflikt w taki sposób, aby dzielił ludzi jeszcze bardziej. W internecie największy ruch generuje głównie wzajemne obrażanie. Jeden komentarz z wyzwiskiem jest lepszy niż 3 lajki pod kotem. Jeden share postu z oburzeniem jest lepszy niż 7 lajków ze śmiesznym psem. Bo wygeneruje ruch. Najbardziej klikalne posty to nie te pokazujące informacje, ale budzące skrajne emocje dotyczące informacji. Jak z uchodźcami, polityką, podatkami, socjalami, czy w końcu rowerami na ulicach. A im informacji mniej i przekaz prostszy – tym lepiej. Długie teksty odstraszają ludzi, coś o tym wiem ;)

 

 

Ciężko jest kogoś nie poprawić, gdy pisze absolutną głupotę. Sam się czasem na tym łapię, na szczęście zamykam przeglądarkę jeszcze przed kliknięciem wyślij. Nie mogę spać, gdy wiem, że ktoś w internecie nie ma racji. Nikt nie może.

 

Staram się unikać tematu odwiecznego konfliktu ulicznego na tym blogu, bo to zmierza donikąd. Po pierwsze: szkoda mi mojego życia na zmienianie świata. Po drugie: po co pisać na blogu szosowym apele do ludzi, którzy na rowerach nie jeżdżą? Ale stało się, wracam z urlopu, wchodzę na fejsa, a tam jeden z tysiąca kolarskich profili ma zdjęcie z 5k udostępnień. Jakby tego było mało, dodatkowo sponsorowane.  To mogło oznaczać tylko jedno – ominęła mnie jakaś awantura.

 

Ignorantia iuris nocet.

 

Bo otóż wydarzył się szok – ludzie dostali mandaty za jazdę niezgodnie z prawem! Prawem niewygodnym, ale aktualnym. Powstała grupa oburzonych i lawina poleciała. Klasyczny internetowy shitstorm, który nie prowadzi do niczego. Widząc argumentację zarówno tegoż fanpage’a, jak i wielu znajomych twarzy, zrobiło mi się przykro.

 

 

Chciałbym się od tego odciąć, ale nie mogę. Hejt powoduje hejt, agresja – agresję, a to wszystko odbija się na mnie. Człowieku, który jeździ rowerem. Post zamiast zaprezentować problem, zaprezentował skutek problemu w najgorszy możliwy sposób. Oto my szosowcy, ludzie ponad wszystkimi innymi, nie będziemy jeździć po ścieżkach, bo ścieżki są niewygodne. My – szosowcy, mamy drogie rowery, profesjonalne stroje, lekką nadwagę – możemy więcej. Możemy łamać prawo, bo poruszanie się zgodnie z zasadami jest niewygodne.

Taki wizerunek jest budowany. Pomaga mi on tak samo jak Masa Krytyczna w piątkowy wieczór, której głównym celem jest zdenerwowanie kierowców. To tak, jakby bezdomny walił Cię pięścią w twarz każdego poranka, aby zwrócić uwagę na to, że jest głodny. Ścieżki rowerowe są generalnie kiepskie, ale to się zmienia. Znam ich ułożenie w mieście, korzystam z nich jeżdżąc do pracy albo holendrem do kina, a te które są złe, staram się omijać. Problem jest taki, że dla szosy złe są prawie wszystkie poza tymi na ulicach. Dlatego szosa służy mi do jeżdżenia z daleka od miasta i do możliwie sprawnego opuszczania go.

 

Necessitas frangit legem

 

Największym problemem ścieżek, poza oczywiście głupimi rozwiązaniami z minionej epoki, są aktualnie sami rowerzyści. Dzieci, które często mają problem z utrzymaniem prostej linii, pani która pisze smsa, gość, który jedzie za szybko, gość, który właśnie postanowił zawrócić albo który myślał, że zdąży. Nikt z nich nie ma OC. To oni budują obraz statystycznego rowerzysty. Tak jak gość, który o mało co przed chwilą nie potrącił Cię autem lub wyprzedził z zapasem 3 centymetrów buduje obraz statystycznego kierowcy i sprawia, że nienawidzimy całej ich populacji.

 

Dura lex, sed lex.

 

Szosa nie służy do jeżdżenia po mieście. Chcesz jechać szybko? Wyjedź z miasta. Chcesz zrobić trening? Wyjedź z miasta albo idź na trenażer. Paralotniarze nie mają pretensji, że nie mogą startować lotnią spod domu. Jeśli nie potrafisz zaakceptować zasad – wyjedź kolejką. Czy czerwone światło można omijać jeśli wypada akurat w połowie interwału?

 

 

To nie ma znaczenia, że inni też łamią prawo. Oczywiście, denerwuje mnie, że ludzie jeżdżą 500km/h po mieście i nikt z tym nic nie robi, a ja dostaję mandat za przejeżdżanie rowerem 5km/h przez pasy, ale jaka jest inna opcja? Zgodzić się na przejeżdżanie przez pasy? Już widzę gimbusów wpadających z rozpędu pod koła (oczywiście bez OC). A gdyby tak wprowadzić przepis, że można, ale trzeba się przed zielonym zatrzymać? Pewnie prędko się nie dowiemy.

Chociaż to w sumie nie ma znaczenia, bo przecież i tak nie można jeździć po chodnikach. Bo zgoda na to z uzwględnieniem bezwględnego pierwszeństa pieszych byłaby oczywiście zbyt ryzykowna. Przecież rowerzysta jadący 13km/h na holendrze jest bardziej podobny do jadącego 50km/h auta niż pieszego idącego 6km/h.

Wytykanie innym błędów w dyskusji nic nie daje, bo można się tak przerzucać w nieskończoność. Stare przysłowie mówi: chcesz zmienić świat, zacznij od siebie.

 

Wszyscy umrzemy

 

Jak jadę autem to inne auta często próbują mnie zabić. Jak idę chodnikiem to gimbaza rowerowa na małych rowerkach próbuje mnie zabić. Wszyscy próbują mnie ciągle zabić. Często z głupoty, czasem z nieświadomości, zmęczenia, czy czegokolwiek innego, wymówek mają wiele, a ja życie mam już ostatnie i to bez kontiniusów.

Podczas codziennego dojazdu do pracy ginę na rowerze przynajmniej cztery razy w tygodniu. Zawsze na tym samym skrzyżowaniu – przy Moście Świętokrzyskim (ścieżka rowerowa po wszystkich 4 stronach skrzyżowania). Przez „ginę” mam na myśli fakt, że gdybym jechał na pewniaka, przepisowo i nie zwolnił przed przejściem (przejazdem) do prędkości bliskiej 0, potrąciłoby mnie auto. Czasem miła ~40 letnia pani, która się mnie tam zupełnie nie spodziewa, czasem robotnik, który z rozpędu wpada na prawoskręt, czasem po prostu gość, który musi przede mną zdążyć, bo ma zieloną strzałkę. Trochę mnie martwi, że mogę zginąć przez jakiegoś przygłupa – każdej sytuacji nie jestem w stanie przewidzieć.

 

Nieważne czy jesteś mistrzem świata, czy zwykłym człowiekiem na rowerze – każdego wyprzedza się tak samo

 

Optima est legum interpres consuetudo.

 

Doszło już do takiego paradoksu, że holendrem do domu wracam chodnikiem zamiast ulicą, bo najzwyczajniej w świecie jest bezpieczniej. Poza tym wiem, że swoją prędkością zrobiłbym korek po horyzont – wybieram mniejsze zło. Mógłbym to oczywiście mieć w głębokim poważaniu, ale staram się być przyjazny dla społeczeństwa. Pięknie by było, gdyby inni też byli. OC przecież też nie wykupuję dla siebie. To gwarancja, że jeśli w chwili słabości stracę równowagę i urwę komuś lusterko to zamiast skutecznie uciec z miejsca wypadku zatrzymam się, przeproszę, wymienimy się papierami i wszyscy będą szczęśliwi. Jak cywilizowani ludzie.

 

Nemo prudens punit, quia peccatum est, sed ne peccetur.

 

W tym roku dostałem mandat za przejeżdżanie po pasach z prędkością ~4km/h, w zeszłym za jazdę szerokim na jakieś 3 metry, pustym chodnikim obok 3-pasmowej ulicy rowerem miejskim. Takie prawo. To takie akcje policyjne przez miesiąc w ciągu roku, dzięki którym policja sprawia, że jestem bezpieczniejszy – podobno. Łamię to prawo z premedytacją. Mandat wynosi 2-4 kursów taksówką do pracy, więc i tak się opłaca. Czy byłem zły na policjantów? Oczywiście, ale prawo łamię świadomie. Prędzej, czy później ktoś musi coś z tym zrobić, bo:

 

Salus populi suprema lex esto.

 

Człowiek na rowerze jest lepszym człowiekiem niż człowiek w samochodzie. Przynajmniej patrząc z poziomu miasta. Odrzućmy to błędne przekonanie, że jeżdżenie rowerem = zdrowie. Jeżdżenie rowerem po mieście niewiele ma z tym wspólnego, szczególnie patrząc na ostatnie zimy i jakość powietrza. Powody są inne i jest ich całe mnóstwo. Zarówno dla mnie (czas, wygoda, oszczędności), jak i dla wszystkich dookoła.

Samochody to zło. Wiecie kiedy w mieście jest najładniej? Gdy nie ma ruchu samochodowego. Jest cicho, robiąc sobie selfika z fajnym budynkiem stare i brudne graty nie zajmują 30% powierzchni zdjęcia, ale to blog szosowy – nie muszę chyba nikogo uzmysławiać, czemu przemieszczanie się rowerem jest lepsze. Wszędzie, gdzie nie ma aut, jest lepiej.

Dlatego rowerzysta powinien być na uprzywilejowanej pozycji zawsze. (kropka nienawiści)

 

Rowerzysta Kolarz

 

I to nie jest tak, że rowerzysta to jakiś gorszy sort człowieka niż człowiek. To po prostu inny człowiek i trzeba to zrozumieć. Między 16 a 16.20 jestem rowerzystą. Cieszy mnie każda ścieżka rowerowa, którą jadę, a moim szerokim oponom jest generalnie wszystko jedno po czym się toczą. O 16.45 staję się kolarzem. Jadę wszędzie ulicami, omijam trasy ze ścieżkami, wyprzedzam samochody. Czasami łamię przepisy, bo tak jest bezpieczniej. Ścieżki rowerowe to patologia – wolna amerykanka szalonych gimbusów pomieszana z szaleńcami piszącymi akurat smsa, słuchających muzyki, robiących sobie fotki, rodzice z dziećmi, które nie potrafią utrzymać równego toru jazdy, ludzie, którzy myśleli, że dany zakręt da się przejechać szybciej… I z całym szacunkiem, ale ludzie są skrajnie nieodpowiedzialni. Nie ma tu znaczenia, czy mówimy o rowerach czy samochodach. To nie rowerzyści, ani kierowcy samochodów są patologią, to ludzie nią są.

 

 

I tu pojawia się problem. Bo jesteśmy my – ludzie z ubezpieczeniem OC, którzy mogą przemieszczać się zarówno z prędkością 7km/h jak i 45km/h, z techniką jazdy, która pozwala pokonywać alpejskie zakręty szybciej niż samochody i są oni: 17-letni młodzieniec, który wyszedł pojeździć po mieście, bo cytując klasyka: lubi zapier*ć. Przez społeczeństwo jesteśmy odbierani jako jedna grupa. Tak jak uprzejmy człowiek w samochodzie i przedstawiciel handlowy.

 

Współczesne społeczeństwo ustawia zasady tak, aby wszyscy byli równi i prawo dotyczyło każdego w ten sam sposób. Sprawia to, iż nieważne czy jesteśmy kierowcą rajdowym z licencją R2 w samochodzie naszpikowanym technologiami bezpieczeństwa, czy pierwszy raz wsiadamy za kółko, a nasze auto było nowe w czasach, gdy z ulic zaczynały znikać parowozy – limity prędkości mamy takie same. Bezsens? Może. Trzeba się z tym pogodzić tak samo, jak z faktem, że rower szosowy jest takim samym rowerem w świetle prawa jak miejski. Nie możemy wymagać robienia wyjątków.

 

Hominem causa omne ius constitutum sit.

 

Idealnego wyjścia nie ma – zawsze ktoś będzie niezadowolony. Rowery powinny być uprzywilejowane, to pewne, lecz musimy też iść na ustępstwa. Idealnym rozwiązaniem jest tu tworzenie ścieżek rowerowych, które są obowiązkowe oraz nieobowiązkowych. Są miejsca szczególnie popularne wśród spacerowiczów i turystów – bulwary, chodniki przy zabytkach itp, gdzie z założenia jeździ się wolno. Jeśli tylko ulica obok na to pozwala, wpuśćmy na nią szybsze rowery. Tych, którzy jadą na trening lub tych, którym po prostu śpieszy się do pracy. Bo wiecie – to, że ktoś jeździ rowerem do pracy, wcale nie oznacza, że nie stać go na dojazd autem. Zupełnie inaczej pokazuje się na ulicy faka gościowi, gdy pomyślimy, że może być naszym partnerem biznesowym, szefem, prezesem itp. Czemu? Nie wiem.

 

Mam jakoś mało zdjęć z samochodami dlatego wrzucam wóz TVNu. To przecież zawsze zło

 

Audiatur et altera pars.

 

I najważniejsze: wyzwiskami i agresją w internecie nikt jeszcze nigdy, niczego nie zdziałał. Tak samo jak argumentami, że ścieżki rowerowe są niewygodne, że szosą się nie da oraz, że skoro inni łamią prawo, to ja też mogę. Pozostawienie głupich komentarzy samym sobie jest najlepszym rozwiązaniem. Pamiętajcie więc, że wypowiadając się w internecie z kolarskiego puntu widzenia, Wasz komentarz widziany jest zazwyczaj jako komentarz całej grupy. Reprezentujecie wtedy zarówno szosy, jak i składaki, holendry oraz miejskie. Każda zmiana prawa dotknie ich (nas) wszystkich. Mam nadzieję, że ten wpis Wam o tym przypomni.

Pamiętajcie też, iż fakt, że prawie wszyscy Wasi znajomi mogą zgadzać się z Waszym pomysłem może wynikać z tego, że ludzie otaczają się osobami o podobnych poglądach. Dlatego dziwimy się jak to jest, że partia X wygrywa wybory, skoro NIKT na nią nie głosuje. Jeśli zapytam znajomych, czy są za wyznaczeniem 3-metrowej ścieżki rowerowej na każdej ulicy, pewnie przyklasną temu pomysłowi. Głównie dlatego, że jakieś 80% moich znajomych z fejsbuka to zapaleni kolarze. To powoduje zamknięcie się na inne poglądy i izolację – oderwanie od rzeczywistości. Stąd bierze się wspomniane na początku MY i WY.

 

Necessitas frangit legem.

 

Tymczasem ja dzisiaj znowu złamię prawo – pojadę rowerem miejskim po chodniku. I pod wieczór pewnie też. Ominę pustą ulicą ścieżkę rowerową, na której będzie pełno nieoświetlonych szaleńców. Tych samych, którzy budują nam – kolarzom złą reputację.

 

…i tak, jestem hipokrytą. Jako człowiek biorący udział w wyścigach kolarskich, których status prawny jest mocno dyskusyjny, nie powinienem się pewnie na ten temat wypowiadać. Dodałem jednak sentencje po łacinie, więc może zabrzmi to choć trochę wiarygodnie.