Oto przed Wami subiektywna lista naj-rzeczy minionego roku. Nie jestem w stanie porównać wszystkie ze wszystkim, ale duża liczba miejsc i wyścigów, które udało nam się odwiedzić i sprzętu, którym się pobawiliśmy, daje chyba wystarczający pogląd.
wyścigi:
najcięższy polski wyścig:
Pętla Beskidzka, dystans długi

najlepiej zorganizowany polski, amatorski wyścig:
Tatra Road Race
W tym przypadku również nie ma wątpliwości. Tatra Road Race (który uzyskał od Pandy tytuł najcięższego wyścigu roku) to niedościgniony wzór organizacyjny. Zarówno jeśli chodzi o zabezpieczenie i poprowadzenie trasy w rejonie, w którym każdy góral pilnie strzeże swojego centymetra ziemii, jak i nagrody oraz ogólną atmosferę. Relacja sprzed 2 lat, bo w tym roku nie miałem już siły: tutaj.
największy splendor wyścigowy:
Memoriał Królaka
Przez chwilę, gdzieś z tyłu głowy migotała mi jeszcze Cyklo Gdynia, ale nie. Memoriał Królaka to jednak inna liga. Wyścig rozgrywany w samym centrum stolicy kraju, przy wzroku tysięcy kibiców (co oczywiście jest sporym nadużyciem, bo 86% z nich chciała po prostu przejść na drugą stronę ulicy, ale nie potrafiła). Jeden widowiskowy zjazd po bruku, jeden jeszcze bardziej widowiskowy podjazd po jeszcze bardziej brukowym (?) bruku na Bednarskiej. Zawodowy peleton, wyścig dzieci, balony, muzyka – tak wyobrażam sobie prawdziwe ściganie. Niepotrzebnie tylko urządzany w ramach imprezy jest wyścig MTB, ale rozumiem, że $$$ się musi zgadzać. Relacja tutaj.
najnudniejszy cykl:
ŻTC
Domowy cykl każdego kolarza mazowieckiego. Przykro mi umieszczać go w takiej kategorii, ale nie mam wyjścia. O ile kilka wyścigów jeszcze się jakoś broniło, to jeżdżenie w kilkanaście osób po drodze serwisowej, dookoła trasy szybkiego ruchu gdzieś pod Warszawą brzmi… dokładnie tak, jak brzmi.
najlepsza inicjatywa amatorska:
Ramę na Ramię
Cyclocross, czyli przełaje, prawdopodobnie nigdy nie będą u nas popularne. To trochę jak skoki narciarskie – taki sport na siłę… ale ma jedną zasadniczą zaletę: można go uprawiać prawie wszędzie. Wystarczy niewielka działka, kilometr taśmy, dowolne przeszkody i mamy gotową trasę dla kilkunastu lub kilkudziesięciu szaleńców, którzy przez godzinę będą kręcić się w kółko, od czas do czasu przenosząc rower. Umieszczenie jej w mieście lub na przedmieściach sprawia, że losowi ludzie mogą się tym przypadkiem zainteresować, a jak dobrze wiemy – nie ma lepszego widowiska niż spoceni faceci, brudni od błota, biegający po schodach z rowerem na ramieniu… chyba. O moim pierwszym wyścigu przełajowym przeczytacie tutaj. Trójmieską alternatywą, która zaszła już trochę dalej i gdybym mieszkał na północy, to pewnie by wygrała jest: Dre Rowery Cyclocross.
najlepszy wyscig pro peletonu:
Rio, olimpiada, mężczyźni
Kto oglądał, ten wie. Nie dość, że nieszczęśliwe wypadki odwracające losy wyścigu, to jeszcze Rafał Majka z dużą szansą na złoto, Kwiato pomagający mu, sprint na kreskę, masakryczne warunki, ciężka trasa i wszystko to, co w kolarstwie szosowym najlepsze.
najgorszy, szosowy wyścig amatorski:
Skoda VeloToruń
To nic osobistego i w zasadzie mogło trafić na dowolny inny duży wyścig. Na pewno wybrałbym Tour de Pologne Amatorów, gdyby nie to, że nauczony doświadczeniem, nie startowałem w nim. Masowe wyścigi szosowe to trochę pomyłka. Rozstrzał poziomów i mylne przeświadczenie o własnych możliwościach sprawiają, że albo staniesz w sektorze godzinę przed startem, albo będziesz liczył na cud, że przed Tobą nikt się nie wywali. Karamboli jest dużo, niewielki błąd wystarczy, aby leżało kilka osób. Jako że wszyscy o tym wiedzą, każdy chce stać z przodu – nawet Ci wolniejsi. Tak czy siak, po godzinie jazdy kręcenie sprowadzaja się do tego, że ściga się 50 kolarzy, którzy przeżyli pierwsze 80-90km. Fakt, że mogę przyjechać na miejscu 40 na 1500 wcale bardziej nie cieszy niż miejsce 30 na 80. Tym startem kończę swoją przygodę z masowymi wyścigami. Ale i tak mogło być gorzej, bo:
największa wtopa wyścigowa:
ŠKODA Wrocław Bike Challenge
bo go nie było, o czym organizator poinformował 2 dni wcześniej. Jedna z największych imprez kolarskich w kraju, miała się odbyć w niedzielę, w połowie długiego weekendu, a w piątkowe popołudnie, kiedy wszyscy już wyruszali spakowani w aucie na wakacje do Wrocławia, pokazał się wpis na fejsie. Jak wszyscy wiemy, każdy śledzi fejsbuka na bieżąco, szczególnie wyjeżdżając w korkach z miasta ;-)
najśmieszniejszy wyścig:
Mistrzostwa Polski IT
Chciałbym napisać, że wyścig był śmieszny, ale nie był. Wichura, która nie pozwalała jechać i ulewa, w której nic nie było widać, to nie są moje najlepsze wspomnienia. Śmieszna natomiast jest sama idea. Wyścig rozgrywany był w ramach ŻTC w Serocku, a w klasyfikacji brali udzieł wszyscy, którzy wpłacili wyższe wpisowe. Dzięki temu, przyjechałem jak zwykle gdzieś koło 10. miejsca, ale biorąc pod uwagę liczbę osób, która wydała na start trochę więcej i rozbicie na różne kategorie wiekowe: zostałem Wicemistrzem Polski IT. To zwraca uwagę na fakt, że przy odrobinie chęci każdy może być mistrzem czegoś w jakiejś kategorii.
ubrania:
Najbardziej nie wiem co powiedzieć:
B’TWIN Ultralight 500
Kurtka Ultralight jest najlepszą rzeczą w kategorii cena/jakość, którą możemy zmieścić w kieszonce. Praktycznie na każdej, dłuższej przejażdżce przynajmniej 2/3 osób ma ją ze sobą. Gdy jest mokro – ratuje życie, gdy temperatura drastycznie spada – ratuje życie. Zamienia nas w parówkę w folijce, która mimo że się poci, to jednak znajduje się w komfortowych warunkach. Każdy też zakładając ma na twarzy charakterystyczny grymas. Nie bez powodu nazywamy ją trzepaczką. To prawdopodobnie najgorzej skrojona kurtka w historii branży odzieżowej. Jeśli planujesz pokonać w niej długi zjazd, w uszach trzepot będziesz słyszał jeszcze przez 3 dni, a Twoja średnia spadnie o 20% ze względu na opory. Z drugiej strony jest ona 2-3 krotnie tańsza niż odpowiedniki bardziej znanych firm. Nienawidzę jej… i uwielbiam, nie ruszam się na rower bez niej.
Najlepsza wkładka w spodenkach:
Vitesse
Ile zadków, tyle gustów. Nie istnieje na pewno jedna, najlepsza wkładka. W tym przypadku musicie jednak zaufać pośladkom Pandy, gdyż to właśnie ta wkładka okazała się najlepszą ze wszystkich dostępnych w domu.
najlepsza linia ciuchów w kat. cena/jakość:
B’Twin, serie 700 i aerofit
Gdy dostaję wiadomości o to, jakie ubranie kupić, odpowiedź jest zawsze taka sama. Najwyższe serie ubrań Decathlonu to według mnie niedościgniony wzór w relacjach cena/jakość. Dowodem tego niech będzie protourowa drużyna FDJ, która używa właśnie serii aerofit w największych imprezach kolarskich na świecie. Dodając do tego fakt, że polityka gwarancyjna firmy pozwala na wymienianie ubrania praktycznie w nieskończoność, wyróżnienie jest gwarantowane. Wada jest jedna… kolorystyka, która nie każdemu będzie pasowała… no i oczywiście fakt, że jest to jednak Decathlon, postrzegany przez brać kolarską jako firmy 3. kategorii.
najlepsza koszulka damska:
Chapeau Madeleine
Świetny wzór, świetny krój (w większości damskich koszulek zamek układa się w piękną, trójwymiarową sinusoidę), świetna jakość…. trochę mniej świetna cena, ale uwierzcie mi – lepiej mieć 3 takie koszulki i prać je na zmianę niż 10 przeciętnych. I każdy o nią pyta!
najlepsza koszulka męska:
Brak. Nie potrafię wskazać jednej, najlepszej. Od lat moją ulubioną pozostaje koszulka ekipy Mróz wyprodukowana przez Viking Sport, ale to chyba tylko dlatego, że trafiła idealnie krojem.
najbardziej dyskusyjne zakup w domu:
Giro Empire
Białe, wiązane buty na rower. Jeśli zapytanie mnie – są straszne. Ciągle brudne w sposób, którego doczyścić nie mogę najmocniejszymi detergentami, za ciasne na boki, mimo iż miejsca z przodu mam jeszcze na jeden palec, ze sznurówkami, których niegdy nie zrozumiem. Wyglądają oczywiście dobrze, ale jakakolwiek regulacja, gdy noga trochę spuchnie to dodatkowa minuta z życia, podobnie jak zakładanie lub próba wyjęcia kamyczka, który przypadkiem do nich wpadł. Według Pandy są to najlepsze buty ever. Cieszę się, że nie musimy pisać oficjalnej recenzji tego produktu, bo byłaby domowa awantura.
trasy:
największy zawód sezonu:
Mediolan – San Remo
Moją relację z trasy i wiosennej Ligurii znajdziecie tutaj. W skrócie: dowiedzieliśmy się, czemu większość relacji z takich wyścigów zaczyna się dopiero od połowy. To nie jest tak, że trasa jest całkiem beznadziejna, bo od połowy robi się znośnie, biorąc pod uwagę potencjał terenów otaczających ją, jest to zdecydowanie marnowanie czasu i potencjału. Nie warto (natomiast sama Liguria bardzi fajna).
największy sztos widokowy na trasie:
Droga Trolli / GC200 Gran Canaria
Tu pretendentów do tytułu mamy dwóch. Jeśli lubimy słońce, morze i klify to wygrywa najniebezpieczniejsza droga Hiszpanii, o której przeczytać możecie tutaj, jeśli jednak nie przeszkadza Wam pochmurne niebo i nieco większy ruch na trasie, to niekwestionowanym zwycięzcą jest norweska Droga Trolli. Jeśli miałbym spędzić jeden dzień z rowerem w dowolnym miejscu na świecie, to chyba wybrałbym właśnie tę drogę i jej okolice (i oczywiście nie ma na to wpływu fakt, że dzień trwa tam ze 22 godziny :> ).
najtrudniejszy podjazd tego roku:
Mortitolo / Valley of Tears
Najtrudniejszymi podjazdami na pewno byłyby któreś z czeskiej strony Karkonoszy – nawet na kompaktowej korbie nie udało mi się części z nich pokonać, inne przepchnąłem cudem. Są one na tyle krótkie jednak, że można to jakoś przeżyć. Z Mortirolo jest trochę inaczej, szczególnie jeśli upycha się je w środku wyścigu (przeczytaj o GranFondo Stelvio). Nie wiem jak to się stało, że znalazłem się na nim ze standardową korbą ubrany w długie spodnie w upalny dzień, mając przed sobą jeszcze kilkadziesiąt kilometrów ścigania, ale było ciężko. To ten rodzaj „ciężkości”, że zaczynasz kalkulować: skoro jadę teraz 7km/h ciesząc się z każdego przepchnięcia korby, a pozostało mi jeszcze 10 kilometrów, to jak długo będę jeszcze cierpiał? Mortirolo jest ciężkie i każdy o tym wie.
Ex aequo na pudło trafia droga nazwana Valley of Tear na Gran Canarii. Przejeżdża się ją dużo łatwiej dzięki zapierających dech w piersiach widokom oraz serpentynom, na którym można sobie trochę wypłaszczyć nachylenie, ale trzeba przygotować się do niej dużo wcześniej. Jeśli w upalny dzień uświadamiasz sobie, że jesteś pośrodku niczego, mając w każdą stronę kilkanaście kilometrów podjazdu, najbliższy sklep znajduje się minimum ze dwie godziny jazdy dalej, a ostatniego człowieka mijałeś jakoś nad ranem, to jest to powód do niepokoju. Tego dnia niewiele brakowało nam od uschnięcia gdzieś pośrodku wulkanicznej wyspy. Relecja z tego dnia: tutaj.
najbardziej przereklamowana trasa:
Droga Atlantycka
Jeśli na jakimś blogu lub stronie internetowej trafisz na wpis o najlepszych kolarskich drogach na świecie lub liście tras, które trzeba pokonać przed śmiercią i w czołówce będzie Droga Atlantycka, możesz spokojnie przerwać czytanie. Droga jest ładna, owszem, ale w ciągu dnia bardzo tłoczna: jest to tak naprawdę parę kilometrów mostu gdzieś na morzu i jedno znane wzniesienie. Fajne, ale bez szału. Może to po prostu syndrom paryski, ale liczyłem na coś więcej.
najlepsze miejsce na rower w Polsce i okolicach:
Karkonosze
Jeśli masz wolny 2 lub 3-dniowy weekend i nie wiesz gdzie jechać, uderzaj w Karkonosze – najlepiej te Czeskie. Blisko granicy, niskie ceny, wielkie podjazdy, ścianki, super widoki, dobre nawierzchnie – wszystko czego potrzebujesz. W tym roku byłem tam tylko przez chwilę, testując rowery Kross, ale był to kolejny weekend, w którym żałowałem, że jestem tam tak krótko.
najlepsze miejsce na wyjazd zimowy:
Teneryfa / Gran Canaria
Wybór jest prosty: loty są tanie, życie jest tanie, pogoda jest pewna. Jeśli macie wątpliwości to zapraszam do wpisów:
KOLARSKA TENERYFA: ROWER, LOGISTYKA, CENY, OGRANIZACJA
NAJLEPSZE TRASY KOLARSKIE TENERYFY: GDZIE BYWAĆ, CO PODJEŻDŻAĆ?
SZ(T)OSY KOLARSKIE NA WYSPACH KANARYJSKICH
sprzęt:
najciekawszy rower:
b’Twin Ultra 740 CF
Zaskoczka, co? Moją recenzję roweru znajdziecie tutaj i patrząc z perspektywy czasu, byłby to rower roku według mnie, gdyby… była jakakolwiek możliwość konfiguracji. Płacąc 15 000zł, chciałbym móc zmienić sobie koła lub przynajmniej wymiary mostka, kierownicy, czy korby. 740-tka to model odważny, widoczny, ciekawy. W zalewie bezpłciowych, czarnych rowerów (sam taki wybrałem) pozwala doskonale się wyróżnić z tłumu. Jeśli chcesz być zauważony, mieć dobry technologicznie sprzęt, a jednocześnie znaleźć się w swoistej awangardzie w zalewie Cipollinich, Lightweightów i Enve, to jest to dobry wybór. Kupowałbym, ale ze względu na możliwości konfiguracji, zdecydowałem się na Rose (wpis o rozważaniach na temat wyboru: tutaj).
najlepszy rower:
Brak – nie ma czegoś takiego. Jeździłem przynajmniej kilkunastoma topowymi rowerami różnych producentów w tym roku i nie ma jednego, który mógłbym spokojnie określić jako najlepszy. To zależy od tego, czy wolisz lekkie, czy aero, kolorowe, czy czarne itp. Ja swojego lidera nie mam, chociaż jak wspomniałem w punkcie powyżej: stojąc przed wyborem nowej maszyny kierowałem się stosunkiem ceny do jakości i możliwościami konfiguracji i padło na ROSE X-LITE TEAM-8810.
najfajnieszy osprzęt:
Sram Red eTAP
Gusta osprzętowe są różne i każdy ma trochę racji. Dla mnie deal-breakerem jest brak kabelków w eTAPie (szczególnie, że Dura Ace ze zintegrowanym pomiarem mocy nie zdążył się chyba pojawić w tym roku) Podobnie jak każda elektryka działa oczywiście wolniej niż Super Record, z którego się przesiadłem, ale to zupełnie bez znaczenia. Bezobsługowość, estetyka, waga i takie tam – wszystko na plus. Szkoda tylko, że trzeba pamiętać o bateriach. Krótkie podsumowanie grupy po pierwszych kilku tysiącach kilometrów, już wkrótce.
największa rewolucja:
Zwift
Zwift istniał już wcześniej, ale swoje chwile chwały przeżywa właśnie teraz. Idea prosta – przełożenie watów, które generuje się na trenażerze na naszego wirtualnego odpowiednika, jadącego z tysiącami innych osób. Można się spierać o to, czy takie kilometry i przewyższenia powinny być wliczane do ogólnych statystyk Stravy, ale jedno jest pewne: jeszcze nigdy tak wielu nie kręciło tak długo, przesuwając się w rzeczywistości tak niedaleko. Codziennie widzę, jak dziesiątki osób, które w zeszłym roku nienawidziły kręcenia w miejscu lub po prostu przesiadywały zimę na kanapie, kręcą teraz godzinami w miejscu.
największa wtopa sprzętu:
klocki Mavic Race Pro
Ja wiem, tych klocków używają wszyscy, bo są najlepsze. Sam używam ich od dawna. W klockach zależy mi tak naprawdę na dwóch rzeczach, bo cena i ścieralność to kwestie drugorzędne – na hamowaniu nie oszczędzam: niezawodność i modulacja hamowania. Z tego też względu zrezygnowałem z karbostożków na rzecz niskiego aluminium. Klocek Mavic Race Pro rozleciał mi się w tym roku na zjeździe, miał przebieg około 300 kilometrów i był zamontowany fabrycznie w rowerze. Podczas intensywnego hamowania poczułem, jak jego kawałki lecą mi na kolano, z 500 metrów dalej nie było go już zupełnie – drugi pozostał nienaruszony. Wygląda mi to na wadę fabryczną – nie pisałem jeszcze w tej sprawie do producenta, ale zdecydowanie mam zamiar. Gdyby zjazd był dłuższy, mogłoby być nieciekawie.
najlepsza kamerka sportowa w kat cena/jakość:
Xiaomi Yi
Za 300zł dostajemy kamerkę, która w 86% przypadków skutecznie może zastąpić nam dowolne GoPro, wielokrotnie droższe. O szczegółach robienia zdjęć na rowerze i wyborze sprzętu, przeczytacie tutaj.
największa nadzieja sprzętowa :
Xiaomi QiCYCLE R1
Zaczęło się. Jeśli jedna z najlepiej znanych chińskich firm (przynajmniej w kategorii elektroniki: foto/telefonicznej) wchodzi na rynek szosowych rowerów, to znaczy, że coś się dzieje. Nawet jeśli cena za rower na Di2 i pomiar mocy jest jeszcze zaporowa, to i tak zapowiada nadchodzącą rewolucję. Jeśli Xiaomi pójdzie za ciosem, czego bardzo im życzę, możemy doczekać się dalekowschodniej ofensywy. Byle tylko poszło im lepiej niż firmie Speedx.
najlepszy komputerek:
Ha! Pewnie myśleliście, że znajdzie się tutaj Garmin 520…. a dupa. Nie wyróżniam żadnego z komputerków kolarskich. Kojarzycie misje kosmiczne Apollo? Ta misja była oparta na komputerach wielkości samochodu i kosztujących po 3 i poł miliona dolarów. iPhone 6 ma procesor mocniejszy od nich 32600 razy! W dużym uproszczeniu, to tak, jakby dostać możliwość sterowania 120 MILIONAMI statków kosmicznych na raz, posiadając moc jednego telefonu w kieszonce. I teraz sytuacja: jadę na rowerze, Garmin mi się zawiesza albo wyłącza. Albo inaczej: kupuję sprzęt za 1500zł, a on ma miejsce na wgranie 3 tylko województw jednocześnie. Może 1000, który jak przystało na sprzęt dla prawdziwego podróżnika wytrzymuje… max 10 godzin na baterii. Serię 8xx przemilczę. Nadzieję dawał Wahoo ELEMNT, jako że jestem ogromnym zwolennikiem tej marki. Pech chce, że nie ma chyba polskiego dystrybutora, a zamawianie go idzie bardzo opornie.
największe odkrycie:
Szkła fotochromowe
Największy wynalazek ludzkości i nie wiem, czemu tak późno go odkryłem. Od kiedy ubrałem 2 czy 3 razy tańsze od moich ulubionych Oakley’ów Uvexy, nie włożyłem już żadnych innych. Brak procesu zastanawiania się nad wyborem koloru szkieł i przekładania ich jest doskonały. Jest jasno – one są ciemne, jest noc – one się rozjaśniają. Proste i skuteczne. Od teraz jeżdżę już tylko z fotochromami.
najbardziej kosztowny błąd sezonu:
bagażnik dachowy w garażu podziemnym
Znacie taki koszmar kolarza, że wjeżdża z bagażnikiem rowerowym na dachu do garażu podziemnego? Zrobiliśmy to :) W sumie ucierpiał tych dach w samochodzie, siodełka, sztyce i delikatnie relingi. Dużo szczęścia w nieszczęściu.
inne:
najlepszy fanpage kolarski:
Bartosz Huzarski
Wybór prosty – relacje backstage’owe z Tour de France, spojrzenie na kolarstwo z poziomu widzenia prosa. Mimo że nie zawsze się z nim zgadzam, to właśnie jego wpisy były w tym roku najciekawsze na fejsbuku. link.
najlepszy, polski blog kolarski:
xouted
W zasadzie jedyny, możliwy wybór. Spośród wszystkich typowo kolarskich blogów, tylko ten jest pełen treści. Co prawda pokrywa głównie tematy, które pojawiać powinny się na dużych, kolarskich portalach, ale patrząc z perspektywy czasu, to właśnie na nim przeczytałem najwięcej liter. Nie ma u nas niestety ciekawego bloga szosowego, który opisywałby wydarzenia, trasy, ciekawostki i cały ten lifestyle nie smęcąc jednocześnie o odkrywaniu siebie, poszukiwaniu szczęścia i wrzucania codziennie swojej głowy na treningu. link do bloga xouted.
najlepszy, polski blog kolarski nieszosowy
mamba on bike
Jeden z niewielu blogów kolarskich, na którym klikam we wpisy bez zażenowania albo w celu innym niż potajemne krytykanctwo w głowie. Nie mówię oczywiście, że czytam wszystko, bo generalnie o enduro wiem tyle co o piłce nożnej, ale po paru wpisach i kilkunastu zdjęciach zapisaliśmy się dzięki niemu na wyścig na fatbike’ach, a to znaczy, że spełnia swoją rolę. link.
najlepiej czytająca się strona obcojęzyczna
velominati
Znane głównie z zasad, które większość z nas wzięła sobie trochę za bardzo do serca. Chłopaki wrzucają regularnie krótkie notki, które z niewiadomych powodów, czyta się doskonale. Większość z nich mogłaby spokojnie znaleźć się na papierze, oprawiona w ramkę i powieszona na ścianie. link
najlepszy komentarz
Krzysztof
Od czytania komentarzy w internecie dostaje się raka i białaczki jednocześnie. Chciałem przez moment wybrać najgorszy komentarz kolarskiego internetu, ale gdy zacząłem przygotowywać listę i miałem przed sobą dziesiątki tekstów w stylu: „po co Ci takie rower? To nogi kręcą, a nie sprzęt”, „po co jedziesz do lekarza, ja po wypadkach nigdy tam nie jadę i żyję” oraz mój faworyt, komentarz pod zdjęciem z zimowo-wakacyjnego wyjazdu rowerowego: „jest sens teraz tak jeździć? Co będzie w sezonie?”. I wśród tych wszystkich wspaniałości, które widzę codziennie pojawił się ten:
najnudniejsze odkrycia blogerskie:
Życie to nie tylko rower, a rower to nie tylko trening
To spostrzeżenie pojawiło się na każdym blogu i każdym fanpage’u, który ma cokolwiek wspólnego z kolarstwem. Wszyscy odkrywają podczas roztrenowania, że życie jest piękne, że poza rowerem też coś jest i w sumie chcieliby, żeby to mityczne roztrenowanie trwało wiecznie. WTF?!
największe zaskoczenie:
Słowackie góry
Po słowackiej stronie Tatr (czyli tej lepszej) jesteśmy kilka razy w roku. Odwiedzamy Tatry Tour i Jarną Klasikę, które są obowiązkowymi punktami sezonu, jedziemy tam z przełajami pojeździć po sniegu i latem wpaść do Słowackiego Raju. Zawsze uważałem ten rejon za wymarły, bo po przekroczeniu granicy, liczba turystów spada 100-krotnie. W tym roku odkryliśmy czemu. Okazuje się, że wszyscy robią to, co robić powinni – chodzą po górach. My też delikatnie zaczęliśmy. W przyszłym roku, poza jeżdżeniem, zrobimy tam na pewno dzień chodzenia, który dobije nasze nogi, ale i będzie tego warty ;-)
Komentarz…Podoba mi się ten blog choć nie jestem szosowcem. Dowiaduję się nowych i ciekawych rzeczy a na dodatek jest pisany bardzo ciekawie. Tak trzymać.
Well Done, Macieju! ;-)
ps.: dobrze, ze dodalem Cie do Feedly ;-) lubie poczytac o kolarskich wyczynach i okołorowerowych sprawach.
ps.1: w przyszlym roku trzeba bedzie kupic xiaomi yii ;)
Najbardziej podobał mi się komentarz Krzysztofa. Czytanie go przed piątą nad ranem w noc przedwigilijną bo nie może się zasnąć mogło wpłynąć na pełną identyfikację z autorem.
Sama czasami piszę o tym, jak to cudownie moje życie się zmieniło od kiedy więcej jeżdżę na rowerze i nie będę się tego wstydzić, gdyż nie miałabym o czym pisać.
Pomysł na Najki bardzo fajny. Może jeszcze kiedyś tu wpadnę.
Tym czasem Wesołych Świąt!
Wahoo Elemnt nie jest już taki niedostępny w Polsce. Można go kupić np w sklepie Apple, gdzie jest stale dostępny za 1499 PLN. Czasami pojawia się na Amazon i na Allegro. Cena podobna. Ja kupiłem w Apple – zakupy w Irlandii, towar jechał z Pragi przez Koeln do Wrocławia, czyli ponad 2200 km… Ale dotarł i jestem z zakupu zadowolony.
Gapiąc się bez celu w ekran komputera i przeglądając różne fora, a także strony o tematyce rowerowej trafiłem na blog. Czytając kolejne wpisy, dowiedziałem się wielu ciekawych informacji o tematyce rowerowej. Chociażby jakie soczewki w okularach są najlepsze. Sam także korzystam z soczewek fotochromowych i mimo tego, że mam dużą wadę wzroku to jeżdżę w nich bez soczewek kontaktowych i jeszcze w nic nie uderzyłem. ;-) Wracając do bloga, to samo czytanie sprawia mi wielką frajdę, jako amator czuję w treściach pasję i wiedzę, którą autor chętnie się dzieli. Pozdrawiam serdecznie.
dzięki!
w dalszym ciągu uważam, że fotochromy są niezastąpione, szczególnie o tej porze roku… ale soczewki kontaktowe to też piękny wynalazek – jeden z lepszych w zasadzie.
Zgadzam się co do soczewek kontaktowych. Nie próbowałem ze względu na moją wadę ale może się kiedyś skuszę. Polecam także do jazdy po lesie soczewki prizm trial marki Oakley miałem okazję je sprawdzić i z moją wadą także sobie dobrze radzą a przy tym fajnie wyciągają kolory natury ;-)