Jeśli nie jechałeś nigdy w wyścigu kolarskim, powiem Ci jak to jest.
Z patykiem na czołgi.
Szosa to jak wojna XXII wieku. Sztab analityków siedzi przed ekranem i planuje, kalkuluje, analizuje – waty, opory, strategie, aerodynamikę, liczby, FTP, VAM, VO2max, LT, IF, TSS, wykresy i takie tam. Jak u Toma Clancy’iego: 6 perfekcyjnie wyszkolonych antyterrorystów ma jeden cel, nad którym współpracują ze swoim sztabem.
MTB jest jak wojna w HUMVEE. Ciśniesz gaz do dechy i liczysz na to, że przejedziesz przez środek frontu. Fakt czy przeżyjesz, leży gdzieś pomiędzy tym, jak dobry jesteś technicznie, a tym, jak niezawodny i zaawansowany jest Twój pojazd. Grzejesz z prękością światła (a przynajmniej tak Ci się wydaje, bo na publicznej drodze wyprzedzaja Cię Seicento Sporting) i modlisz się, patrząc jak z działka na dachu Twój kompan śle pociski.
Wyścig przełajowy. Przełaj…. Jadąc CXem jesteś jak bohater gry Prehistorik: jedną ręką trzymasz strzałkę do przodu, niezależnie od tego co się dzieje, drugą walisz non-stop w spację, aby majtać maczugą, licząc na to, że w ten sposób zabijesz każdego na swojej drodze. Czasem klikasz strzałkę do góry, aby coś przeskoczyć, ale jak się nie uda to trudno. Umrzesz, ale przecież masz kilka żyć. Jak ktoś Ci pożyczy, to grasz joystickiem – kiedyś używałeś swoich, ale co dwa tygodnie się rozpadały od wibracji i uderzeń. To jak rzucanie się ze wspomnianą maczugą na dinozaura. Wyścig, na którym dopuszczone jest MTB i przełaj to jak bronienie swojej lepianki za pomocą patyków i kamieni przed demokratycznymi wojskami zachodu – tylko specjalnie ukształtowany teren może Ci dać jakąkolwiek przewagę. Ale to nie szkodzi, BO RYCERZE HARDKORU WALCZĄ DO OPORU!
…bo przełaj to taki fight club. Płacisz żeby Cię bili. Płacisz żeby patrzeć jak biją innych. Wszystkich boli, wszyscy się cieszą. Dziwne.
YOLO, powiedział i umarł. Na śmierć
Nie planowałem nigdy startować w zawodach przełajowych. Dla mnie jest to rower do turystyki i komunikacji. W sobotę, dzień po Biegu Niepodległości, który pozostawił nieprzyzwoitą ilość kwasu mlekowego w moich nogach i ze 2 godziny po Legia MTB Maraton na Kazurce, gdzie na dobitkę biegałem z kamerą za kolarzami, zadzwonił do mnie Paweł. W niedzielę miałem jechać do Wesołej na wyścig, popatrzeć jak ludzie cierpią, obijając tyłek na korzeniach, wystarczyło jednak kilka słów, żebym zmienił swoje podejście. Zaczynały się one jakoś tak: “W piątek na fortach (Forty Bema, zawody CX) dostałem taki wpi***ol, że…”. Pozazdrościłem mu, też bym chciał.
Tu nastąpiła krótka kalkulacja: skoro mogę zapłacić 55zł za start (20zł start i 25zł numerek Legii), pobrudzić i popsuć swoj świeżo odebrany z serwisu rower, dostać ten słynny “wpi**l” i poświęcić na to pół niedzili, ciągnąc za sobą Pandę, która będzie stała dwie godziny w środku zaśnieżonego lasu z odmarzniętymi kończynami, to nie mogę przegapić takiej możliwości! A to wszystko dla 40 minut ścigania, bo od kiedy przekroczyłem próg M30, wyścigi skróciły mi się o 10 minut z niewiadomych powodów. Dzień rozpoczął się lepiej niż myśleliśmy, bo pierwszy strzał w twarz dostaliśmy już pod blokiem, próbując wjechać z przełajami na dachu na parking podziemny, niczym słynny kierowca autobusu drużyny Orica. Uchwyty z rowerami się przesunęły, opadając niezbyt delikatnie na klapę bagażnika, siodło wyrwał się ze sztycy i w ogóle atmosfera stała się radosna. Plus jest taki, że w ciągu 10 minut udało się wszystko przywrócić do stanu “zepsute, ale jeżdżące” oraz wykorzystać pożyczone siodło firmy Morgaw, które jest według mnie jednym z najlepszych siodełek na jakich w życiu siedziałem. Nie wrzucę oczywiście recenzji, bo wykrzesanie z siebie wielu zdań o siodełku, na którym się po prostu siedzi jest ponad moje siły, ale amortyzacja (bo jakoś magicznie wygina się na boki) i kształt wyjątkowo pasują mojemu wymagającemu zadkowi. Zacznijmy jednak od początku, przed wyjściem z domu trzeba się w coś odziać.
Najpierw cebulka, potem patyczek
Przełaj leży gdzieś pomiędzy bieganiem a kolarstwem szosowym. Idealne ubranie sprowadza się do minimalnej ilości wartstw, co oczywiście nie ma żadnego znaczenia, bo i tak na startcie zamarzniemy (to jedyny moment w życiu, w którym mógłbyś się zgodzić na przytulenie innego faceta, ale jakoś nie wypada zaproponować), a w czasie jazdy się zagotujemy. Priorytetem jest oczywiście jazda, więc trzeba się pogodzić z zamarzaniem w oczekiwaniu na wystrzał rozpoczynający jazdę. Potem nic już nie ma znaczenia… może poza tym, że długi rękaw i nogaw trochę chronią przed gałęziami, które atakują nas z każdej strony. Mając oczywiście do wyboru pocięcie skóry i porwanie sobie nogawek, wybór jest prosty, bo skóra się zrasta, a materiał trzeba kupować nowy. Jeśli chodzi o buty i rękawiczki to normalnie jeżdżę w typowo zimowym sprzęcie Rose, a w środku upycham wkładki grzejące z Decathlona, problem w tym, że na wyścigu to nie przejdzie – tam liczy się waga, nie komfort. Tak przynajmniej myślałem, do 2 drugiego okrążenia, na którym próbując wrzucić blat okazało się, że moje zamarznięte palce na to nie pozwalają. Karbonowe podeszwy też nie chronią jakoś szczególnie przed zimnym śniegiem.
Jeśli więc nie wiesz co na siebie włożyć, ubierz się tak, żeby wyglądać ładnie na zdjęciach, bo dopiero po pierwszym starcie będziesz wiedział, w co i kiedy marzniesz… Poza tym przełaje to wojna! Żołnierza nikt nie pyta, czy mu wygodnie. Masz cisnąć do przodu i nap***ać!
Z kolarstwem przełajowym jesteśmy w lesie.
Jeśli oglądałeś kiedyś w TV (a dokładniej to w intenecie, bo skąd niby przełaje w TV) relacje z Belgii, to znasz ten sport. Wiesz o tysiącach kibiców, ich ryku, który unosi Cię ponad przeszkodami i pozwala zapomnieć o bólu, trasach przypominających te z gry w kapsle (zakręty, przeszkody), agresywnym wyprzedzaniu, spektakularnych glebach oraz chwale i splendorze. 13 .listpada w Wesołej było prawie tak samo… tylko odwrotnie. Trasa jest na tyle wąska, że wyprzedzanie możliwe jest tylko, jeśli jesteś 3 razy szybszy i 2 razy zdolniejszy niż osoba przed Tobą. Wytyczona w środku lasu nie przypomina ani trochę tego, co widziałeś do tej pory. W zasadzie to jest dokładnie taka sama, jaką znasz z wyścigów MTB, tylko pętla jest 30x krótsza. Szkoda, chciałoby się jednak jakieś dłuższe piaszczyste sekcje, leżące przeszkody w liczbie większej niż 1, szerokie pasy, na których w spokoju przepuścić można szybszych.
Jest taki dowcip o narciarzu:
– dobrze jeździsz?
– nie, ale szybko
I tej dewizy staram się trzymać. Oczywiście moje szybko leży w elicie gdzieś pomiędzy “idę z rowerem na start”, a “potrzymaj mi rower, idę siknąć”, ale subiektywnie mam i tak śmierć w oczach jak jadę. Bo to jest jakoś tak: jedziesz szybciej niż potrafisz, bo gość za Tobą Cię stresuje… i ten przed Tobą w sumie też, bo na normalnej nawierzchni go zawsze wyprzedzałeś. Co jakiś czas cudem omijasz niewielki pieniek, który trafiony przednim kołem, zamieni Cię w Małysza. Przez resztę czasu próbujesz ustać w piachu, zmieścić się w zakręcie, ominąć drzewa i zminimalizować uderzenia kołem w korzenie. Jedziesz na rowerze odebranym z serwisu i słyszysz jak pieniążki wypadają z kieszeni, bo napęd trze, a koło działa jak młotek. Ale w sumie i tak wszystko jedno, bo hamulce nie hamują, więc nie masz wyjścia. Upadki nie bolą… dopóki nie nadziejesz się ciałem na korzeń.
Na metę wpadam z uśmiechem (powiedźmy), bo nie dostałem dubla i zmieściłem się w tej szybszej połowie stawki – pewnie dlatego, że wszyscy są w tym czasie na zawodach w Koziegłowach. Godzinę później jestem jak nowy – zalety krótkich wyścigów.
Przełaje to sport dla szaleńców. Jeśli nie masz dobrej techniki, musisz mieć nogi. Szczególnie, gdy oglądają je ludzie, którzy nie znają tego sportu i patrząc na nas, myślą o “tych gościach co jeżdżą szosą po piachu”. Kiedy myślimy, że wyglądamy tak:
Oni widzą nas tak:
Relacja wideo tutaj:
Przekonałeś mnie. NIGDY NIE WYSTARTUJĘ W WYŚCIGU PRZEŁAJOWYM.
ja też. Przed każdym starcie tak mówię i po każdym też ;-)
Nadal próbuje rozumiec sens ścigania w CX obok MTB ;-)