W zeszłym roku na polskich drogach zginęło 2831 osób, a rannych w wypadkach było 39 466 osób. To tak, jakbyśmy przewidzieli, że w tym roku, mniej-więcej w co drugi dzień będzie ginął mieszkaniec Warszawy. Przedstawię to trochę dosadniej: grasz w Totolotka?

 

 

Szansa na trafienie jutro “szóstki” w totka jest ~1000 razy mniejsza niż śmierci na polskiej drodze w ciągu najbliższego roku*

 

*(według moich obliczeń, a analizę matematyczną zdawałem 5 lat)

 

Tysiąc. A przecież lat trochę jeszcze zostało. Statystyczna szansa, że na drodze zginiesz dokładnie jutro, jest ok. 3 razy większa.

 

 

 

To wszystko liczby. Nie wiem, ile to jest tysiąc razy więcej. Nikt się nie zna na dużych liczbach. Wiadomo tylko, że to dużo. Ile to jest 112 miliardów dolarów majątku Jeffa Bezosa? Nie wiadomo, dużo. Ale to wszystko jakieś odległe sprawy, niewyobrażalne liczby, równoległy świat – nie nasz. To ludzie giną w wypadkach, nie my.

Sprawa całkowicie zmienia się, gdy samochód śmiertelnie potrąca kogoś, kogo znamy, z kim jeździliśmy, kogo widywaliśmy. Kogoś, kto pojawiał się na naszym “fejsie”. Jeśli wypadek zdarza się w miejscu, w którym sami często się pojawiamy. Nasza oaza spokoju i relaksu zostaje zbezczeszczona. Miejsce, w którym odpoczywamy po trudach całego, korporacyjnego dnia. Parę sekund, tyle czasu nieuwagi wystarczy, aby kogoś całkowicie skasować – usunąć bez backupu. Bo akurat dzwonił telefon, bo wpisywało się adres w nawigację, bo z boku, na polu stała interesująca krowa, bo pokazywaliśmy kumplowi jak przyspiesza nowa fura. Mówi się, że ludzie zabijają z głupoty, nieuwagi, brawury. Zabijają ludzie, a nie “my”. My przecież jeździmy bezpiecznie, rozważnie, to inni są głupi. Prawda? Wszyscy mówimy, że ludzie jeżdżą jak wariaci. Ludzie są najgorsi.

 

W tym roku na naszych drogach ginęli kolarze, których znaliśmy. Ginęli też w miejscach, po których jeździmy, w których czujemy się “w domu”. Na słynnej, treningowej trasie pod Ożarowem – czołówka w grupę przy wyprzedzaniu – śmierć. Przy Żeraniu, w miejscu, o którym zawsze mówiliśmy, że to kwestia czasu  – najechanie z tyłu – śmierć. Przy Roztoce – zderzenie z grupą i ucieczka z miejsca zdarzenia – śmierć. Pod Nowym Dworem – czołówka z peletonem – śmigłowiec. Można to mnożyć. Można dodawać też nieszczęśliwe wypadki jak: 17-latka, która zjechała nieszczęśliwie z krawężnika na Poniatowskim i wpadła po auto – śmierć. To skutecznie przenosi percepcję z “oni” na “my”. Według statystyk, zderzenie kolarza z samochodem jadącym powyżej 50km/h, zazwyczaj kończy się tragicznie. Nam pozostaje jedynie zaufać, że żaden z mijanych danego dnia kierowców, nie zrobi głupiego błędu. Nie straci uwagi na ten jeden, kluczowy moment, gdy jesteśmy obok. To jest duży stopień zaufania w stosunku do obcych ludzi.

 

Zdradzę Wam pewną tajemnicę: naklejanie sobie naklejki “1,5m dla rowerzysty” na zderzak, nie pomoże. Działa ona tak samo, jak gdy jadę przez miasto za autem z napisem “motocykliście są wszędzie”, a trzy sekundy później mija mnie gość na Hayabusie pędzący ze 2 razy szybciej. Bo przepraszam za to słowo, ale ludzie po mieście zapierdalają. Czemu? Bo mogą. Strajki, protesty i manifestacje też nie pomogą, bo wymierzone są w “nie zabijaj”, a przecież nikt nie zabija celowo – nikt więc nie czuje się odbiorcą takiego strajku.

 

To, co obecnie wyprawia się na masowych ustawkach kolarskich, jednoznacznie kojarzy mi się z nielegalnymi, nocnymi wyścigami samochodów… tylko w dzień.

 

To, że ludzie są głupi i nieodpowiedzialni to jedno. Wyobraź sobie przeciętnego, statystycznego mieszkańca naszego kraju. Teraz weź pod uwagę, że jeśli jest on przeciętny, to statystycznie połowa społeczeństwa będzie głupsza. Straszne, prawda? Widać to pod dowolną internetową dyskusją: o przepisach drogowych, o rowerach, o czymkolwiek. Z tym jednak nic nie zrobimy. Poważniejszy problem leży gdzie indziej.

 

 

Panuje powszechne przyzwolenie na łamanie prawa.

 

 

Klasyczny przykład: widzisz gościa lecącego bokiem na rondzie w centrum miasta – słyszysz młodzież z boku: “ale zajeeebiiistee”. Widzisz gościa pędzącego motorem 160km/h przez miasto – usłyszysz, że “ci to mają jaja. Szacun”. Oburzysz się? Jesteś sztywniakiem, nie umiesz się bawić. “Doniesiesz” na gościa, który przeleciał po pasach pomiędzy pieszymi 100km/h drogim autem? Jesteś kablem, UBkiem, SSmanem, a Twoja stara pierze w rzece. Doniosłeś, bo zazdrościłeś, że ktoś ma szybsze auto. Bo nie umiesz się bawić. Bo jesteś nudziarzem. Przecież scena “lubię zapierdalać” z filmu Job, śmieszyła wszystkich. Ludzie nawet kupują ubrania z takimi napisami.

 

Z niewiadomych powodów, uznałem że to zdjęcie tutaj pasuje

 

Nie będę jechał Wisłostradą 80km/h, bo mnie staranują. Jak pojadę S8 z Łodzi 120km/h to zginę rozjechany przez przedstawicieli handlowych. Jak zatrzymam się przed zieloną strzałką przy pustym przejściu dla pieszych, to ktoś mi w zadek wjedzie. Nie zwolnię we wsi do 50km/h, bo to ograniczenie jest bez sensu – przecież nie ma tu zabudowań. I w drugą stronę. Nie przejdę z rowerem przez pasy, bo ten przepis nie ma sensu. Nie będę jechał ścieżką bo: jest za wolna, za bardzo z kostki, za bardzo zatłoczona, za bardzo dookoła, za bez sensu. Rower ma zawsze pierwszeństwo – piesi poczekają – przecież nikt normalny, nie będzie zwalniał na drodze rowerowej, aby przepuścić pieszych na przejściu.

My, uczestnicy Ronda Babka i tysiąca innych ustawek. My, kolarze których przepisy śmiertelników nie dotyczą. My, ultra kolarze, którzy walczą ze snem podczas 30 godzinnych wyścigów na drogach publicznych.

 

Czy to, że omijasz ścieżkę, bo robisz trening i musisz jechać szybko, jest lepszym wytłumaczeniem, niż to, że komuś spieszy się po dziecko do przedszkola?

 

Przepisy się wybiera, odpowiedzialność się rozmywa. Jeśli wszyscy łamią przepisy, Ty też możesz.

 

I to nie jest jak w przypadku wyborów, gdy mówi się, że jeden głos ma znaczenie. Jeden głos nie ma znaczenia w wyborach. W ruchu ulicznym jest inaczej. Jeden uczestnik ruchu jadący zgodnie z przepisami ma znaczenie.

 

 

Spróbuj dzisiaj po pracy wrócić do domu zgodnie z przepisami. Nieważne, czy jedziesz samochodem, czy rowerem. Że będziesz zawalidrogą, lamusem, niedzielnym kierowcą? Nieważne. Czy naprawdę zależy Ci na tym, co pomyślą o Tobie inni? Ci ludzie, którzy w internecie piszą rzeczy, po których łyknąć musisz meliskę?

No i zgłaszajmy wszystko. Bądźmy konfidentami, podkopujmy sąsiada, skarżmy na obcych. Tylko to może nas uratować. Przepis jest prosty:
http://www.policja.waw.pl/pl/dzialania-policji/aktualnosci/30176,Stop-agresji-drogowej.html

 

Przez długi czas większość z nas śmiała się z kamerkowych szeryfów i rowerowych aktywistów przepisowych. Dzisiaj jestem im wdzięczny za wszystko co robią.

 

W skrócie:

Utrwalasz jakiegoś buraka na drodze, wysyłasz filmik, zdjęcie, whatever i jeśli mieszkasz w Warszawie, wysyłasz tutaj:
stopagresjidrogowej@ksp.policja.gov.pl

Mili panowie policjanci zapraszają gościa, jeśli się przyzna to sprawa zamknięta, jeśli nie – zaproszenie dostajesz Ty, aby opowiedzieć jak było i sprawa leci do sądu.

Jeśli nie mieszkasz w Warszawie, to maila będziesz miał na stronach internetowych Komend Wojewódzkich Policji.

 

A jeśli akurat nie nagrywasz całego swojego życia, po prostu dzwoń na policję. Zapamiętaj numer, albo złap gościa. Dzwoń i próbuj. Ludzie mają w poważaniu innych, szczególnie jeśli reagują agresją. Nikomu jednak nie chce się tracić czasu na tłumaczenie się policji. Tylko takie zgłaszanie może ich w przyszłości zniechęcić.

 

Kiedyś już nawet o tym wszystkim pisałem – nie szanujemy się nawzajem i stąd bierze się 90% problemów:

Kolarz x Kierowca x Rowerzysta

 

 

To chyba najkrótszy wpis od bardzo dawna na blogu… a może od zawsze. Obiecałem sobie kiedyś, że nie będę już pisał takich rzeczy, że skupię się na turystyce i rzeczach ciekawych. Wydaje mi się, że ostatnio kolarzy przybywa w rekordowym tempie i budzi to w kierowcach coraz większą agresję. Tak, jak przez długi czas byłem pewny, że jest coraz lepiej, tak teraz, zdaje się być coraz gorzej. Od 3 tygodni nie wyszedłem na szosę, bo szkoda mi nerwów. Zmęczony już jestem ludźmi.