Od czasu do czasu wywiązuje się w internecie dyskusja, o sensie wysyłania zawodników na turnieje, które na pewno przegrają (w sensie: ci zawodnicy przegrają, nie turnieje). To smutne, ale taka jest prawda. Tak jak my, startując w wielu górskich wyścigach, nie mamy żadnych szans, tak oni – przegrani są już na starcie. Cudów nie ma. Są nawet sytuacje, jak w przypadku niedawnych Mistrzostw Świata w Przełajach, w których za sukces można uznać, znalezienie się poza ostatnimi 10% klasyfikacji. Nawet w najbardziej optymistycznej głowie, rodzi się wtedy to pytanie, którego nie wypada zadawać na głos: Po co tam jadą i czemu za moje pieniądze? (bo przecież reprezentacja)

 

 

Punkt pierwszy, najważniejszy – nie jadą za Twoje.

 

To znaczy technicznie jadą – taki mamy w Polsce ustrój. Za Twoje żyją też policjanci, strażacy, politycy, prawnicy, część budowlańców, urzędnicy i miliony innych osób. Za Twoje budowane są świątynie opatrzności, drogi, ścieżki, leczeni są palacze, alkoholicy, nałogowcy. Twoje pieniądze dostaję ludzie, którzy mają gromadkę dzieci, młodzież się uczy za Twoje. Za Twoje utrzymywane są leniuszki, ściągani są ludzie w klapkach z tatrzańskich szczytów. Za Twoje płaci się górnikom, panu czyszczącemu ulicę i odbudowywane są nieruchomości, które nie były ubezpieczone. Nasuwa się jedna myśl: masz strasznie dużo pieniędzy.

 

 

Kiedyś mnie to denerwowało. Teraz jestem starszy i myślę. Nie wiem, czy myślę dobrze, ale czasem mi to pomaga. Wychodzę z założenia, że lepiej żyć w błędnym przekonaniu, dzięki któremu się jest szczęśliwszym niż w smutnym, a prawdziwym. Otóż, taka Świątynia Opatrzności kosztowała lekko ze 200 baniek. Na co mi ona, nie wiem. Czasami na korytarzu mijam sąsiadkę, która na taką oto świątynie chętnie wyda swoje hałmacze (oszczędzając na żarciu dla kotów). Jej znajome też. Ona się pewnie zastanawia, po co mi Tor w Pruszkowie za 100 baniek albo ścieżka rowerowa na mostach przez Wisłę. Ja tam tor lubię, nie twierdzę, że ma jakiś głębszy sens, ale czasem tam wpadam i cieszę się, że jest. I tu pojawia się złota myśl. Wśród niespełna 40 milionów Polaków i milionów utrzymywanych ludzi i inwestycji, da się wybrać te, na które pieniądze chętnie (lub mniej niechętnie) można oddawać. Social media tworzą bańkę, dzięki której wydaje nam się, że wszyscy myślą podobnie jak my. Co 4 lata wszyscy są zdziwieni, czemu ktoś wygrał wybory, skoro nikt na niego nie głosował. Ludzie są różni – chcą dawać pieniądze na inne rzeczy. Wygodniej jest myśleć, że całość Twoich podatków idzie na rzeczy, których używasz, a pozostałe inwestycje są fundowane przez ludzi, którym na nich zależy.

 

Pozostaje jeszcze pytanie, czy mamy w kraju tyle osób zainteresowanych przełajami, aby powiedzieć: tak, chcę na to wydawać… ale do tego wrócimy. Ja swój podatkowy budżet chętnie na to przeznaczę, bo:

 

Żeby wygrywać, trzeba przegrywać

Był tu ostatnio taki wpis: Jak jeździć w końmi. Chodziło w nim z grubsza o to, że aby jeździć z końmi, trzeba jeździć z końmi. Uwierzcie mi, odnosi się to nie tylko do amatorów. Jeśli chcesz być lepszym zawodnikiem, musisz jeździć z lepszymi zawodnikami. Ważniejsze jest, aby przegrywać w wysokiej lidze, a nie wygrywać w niskiej.

 

Magiczny spray

Żyjemy w pięknych czasach, w których praktycznie wszystko da się wyczytać w internecie. Problem w tym, że w internecie przeczytasz wszystko, o czym zamarzysz. Chcesz potwierdzić teorię, że zimą trzeba robić bazę – bez problemu. Chcesz inną, że baza jest nieważna i cały czas trzeba klepać FTP – wejdź na inną stronę, tam o tym będzie. Nie ma lepszego sposobu na podpatrzenie sztuczek i rozwiązań u konkurencji niż wspólny start. Zaplecze techniczno-szkoleniowe jest niezwykle ważne. Ostatnio okazało się, że spray do pieczenia to idealny sposób na walkę z błotem w rowerze. Ile jeszcze takich rozwiązań czai się w boksach?

 

Organizacja

Zmiana roweru w boksie jest prosta. Kolarz podjeżdża, mechanik bierze rower, idzie z nim do karczera, myje, na następnym okrążeniu sytuacja się powtarza. Tylko że w prawdziwym świecie okazuje się, że gdy zawodnik podjeżdża, mechanik stoi jeszcze z jego rowerem w kolejce do wody, bo taki sam plan ma 30 innych reprezentacji. Potrzeba dwóch zestawów.

 

Doświadczenie

Nawet gdyby Woun van Aert urodził się jakiś czas temu w Polsce. Nawet gdyby sam sobie robił pod domem błoto najlepsze z możliwych. Nawet gdyby miał żonę, która kupuje mu rowery i podaje suple. Nawet gdyby na każde wakacje jeździł patrzeć, jak ścigają się najlepsi na świecie i gdyby golił wszystkie zawody u nas, Mistrzostw Świata pewnie by nie wygrał. Potrzebuje jeszcze ekipy, która również na takie zawody jeździła i wiedziała jak w to grać. Doświadczenia nie zbierze się inaczej, niż doświadczając.

 

O co chodzi?

Pisałem ostatnio, że nie widziałem jeszcze w życiu takiego błota jak w Holandii. Problemem jest jednak to, że nasi zawodnicy też nie widzieli. Jak ścigać się w warunkach, których nigdy w życiu się nie widziało? Pojedziesz raz, będziesz wiedział coś więcej. Pojedziesz pięć – oswoisz się nietypową sytuacją, po kilku latach startów, będzie to już normalka.

 

Jeśli chcemy kiedyś odnosić sukcesy, dzisiaj musimy jeździć i przegrywać. Szczególnie młodzi, którzy dają jeszcze jakieś nadzieje. Mi na tym zależy, bo jaram się kolarstwem. Rozumiem, że nie wszyscy tak mają. Biorąc pod uwagę, ile mamy różnych dyscyplin sportowych, wcale mnie to nie dziwi. Wszyscy chcieliby gdzieś jeździć i ćwiczyć.

 

 

Po co to wszystko? Najtrudniejsze pytanie na blogu

 

Nasuwa się jednak jedno, bardzo ważne pytanie. Przyznam szczerze, nie znam na nie odpowiedzi – jestem otwarty na krytykę i naprowadzenie na właściwy tor. Czy państwowe finansowanie zawodowego sportu ma w ogóle sens?

Według mnie nie. Hobbystyczne uprawianie sportu to prawo należne każdemu – niezależnie od statusu finansowego i miejsca zamieszkania. Hobby i pasje to jedne z bardzo niewielu pozytywnych rzeczy w tym smutny jak * świecie. Zawodowy sport natomiast, to przywilej. I oczywiście, nie możemy jako jeden kraj się wyłamać z międzynarodowego wyścigu, kto ma większego… budżeta na rozwój technologii wpierającej sportowców. Bo powiedzmy sobie szczerze – wygrywanie to w dużej mierze przywilej państw bogatych. Pieniądze dają możliwości. Do sprawy chciałbym odnieść się globalnie.

 

 

Żyjemy w XXI wieku, wszystko jest już skomercjalizowane. Jeśli w Himalajach odbywa się dramat – oznacza to wielki zarobek dla wszystkich mediów. Jeśli gdzieś jest afera, jest sukces, wygraliśmy w czymś z Niemcami, zrobiliśmy coś, czego nikt wcześniej nie zrobił – jest zarobek: zarówno dla mediów, jak i sponsorów, którzy otrzymują odpowiednią ekspozycję swojego logo. Ludzie są szczęśliwi, bo jak wygrywa Polak, to prawie jakbyśmy wygrali my. Sport ma dawać firmom zarobek, a ludziom szczęście, dzięki podbudowywaniu ego. Czy jednak robi nam różnicę, czy wygrywa Reprezentacja Polski, czy najlepszy klub Polski? Czy nie lepiej, aby Państwo, zamiast utrzymywać drewniane kluby, wspierało prywatne inicjatywy? Rozwój drużyn związanych ze sklepami, producentami, dystrybutorami zaczyna nabierać ostatnio tempa. Budowa obiektów, utrzymanie istniejących, zniżki, dofinansowania itp – jestem egoistą, bardziej zależy mi, aby powstała nowa siłownia na otwartym powietrzu, niż aby reprezentacja miała bobslej.

 

Ale przecież w ten sposób znikną niszowe dyscypliny! – krzykniecie. Nie znikną – ludzie dalej będą je uprawiali, ale może nie w zawodowym wydaniu. Bo tak szczerze – po co komu zawodowe wydanie sportu, który nikogo nie interesuje. Jeśli jest w Polsce tysiąc zawodników długotrwałego podbijania kasztana na paletce to odpowiednie mistrzostwa prędzej czy później, zorganizuje producent paletek do podbijania kasztanów. Jeśli nie, może ten sport nie był nam potrzebny? Wiem, że to boli, ale taka jest prawda.

 

 

Przyszłość jest dzisiaj. Sportowiec musi być już nie tylko sportowcem. Sportowiec musi być produktem. Musi istnieć w social media, musi pokazywać się w telewizji, musi istnieć w świadomości ludzi. Porównajcie popularność Mai Włoszczowskiej, która bywa i wygrywa oraz Michała Kwiatkowskiego, który też wygrywa, ale bywa tylko w specjalistycznych mediach. Tego drugiego nikt, poza nami, nie zna. Pewnie krzykniecie: ale jak to?! Tak to, zapytajcie znajomych w pracy. Znacie Sebastiana Kawę? To sportowiec roku (2013) według Polskiego Komitetu Olimpijskiego i jedenastokrotny Mistrz Świata… w szybowcach. Jest sporo osób, które nie uwierzą, jeśli powiecie im, że człowieka nie kojarzycie.

Czasy są piękne. Znalezienie finansowania nigdy nie było tak proste jak dzisiaj. Musisz tylko pokazać, że ludzi interesuje to, co robisz albo wygenerować zainteresowanie. Za zainteresowaniem idą pieniądze, popularność, sponsorzy, możliwości. Dostęp do internetu ma każdy, smartfona aby coś uwiecznić również – ludzie w telewizjach czekają na kontakt od Was – ludzi, którzy robią coś ciekawego.

 

I oczywiście, w przypadku prywatnych środków szkolenia systemowe od najmłodszych lat mogą być utrudnione – ale czy w tej chwili to działa dobrze? Myślę, że kwestią czasu byłoby powstawanie: szkółka kolarska Treka dla najmłodszych i podobnych wynalazków. Na niczym nie zarabia się tak łatwo, jak na dzieciach (i triathlonistach).

 

Temat jest trudny, nie mam jedynej, słusznej odpowiedzi i chętnie wysłucham Waszych argumentów, które przekonają mnie w jedną lub drugą stronę.