Cambrills, połowa lutego. Spaceruję powolnym krokiem wzdłuż nadmorskiej promenady. Zmierzam do jednego z największych parków rozrywki w Europie. Nie wiem do końca po co, ale czasu mam tyle, że liczę na znalezienie sensownego uzasadnienia, zanim tam dojdę. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że kiedyś już tu byłem. Może to jedne z tych kilku wakacji, spędzonych z rodzicami w Hiszpanii, kilkanaście lat temu? Te w czasach, gdy aby zażyć nieco naturalnej witaminy D, trzeba było siedzieć w aucie przez 3 dni, a potem kolejne 3 wracać tymi samymi drogami, tankując po drodze tysiąc razy. Teraz dolecieliśmy tutaj za jakieś 200zł w 3 godziny. O 9 rano szedłem w zimowej kurtce przy minus 10, teraz idę w dokładnie tym samym stroju przy plus 12. Kurde, jest zimno, ciągnie od morza jakoś… A może to nie te wakacje. Może myli mi się z włoskim Bibione w 96′, w którym siedział wtedy co czwarty Polak mający możliwość wyjazdu na dwa tygodnie. Ciężko powiedzieć, na tej wysokości geograficznej wszystkie miasteczka wyglądają podobnie.

 

cambrills

 

Wiele się tu nie zmieniło, w dalszym ciągu kilkupiętrowe, nowoczesne (lata temu) hotele, wpadają wprost do morza. Oddziela je jedynie szeroka, piaszczysta plaża, której jednak daleko do naszych – złotych, chodnik, ścieżka rowerowa i uliczka, przy której z łatwością wydać można swoje ostatnie pieniądze. Tym razem jest jednak nieco inaczej. Jest jak w Ustce, w listopadzie, gdyby zabronić przyjazdu Niemcom (i jednocześnie skazać lokalsów na głodowanie). A może jak w Soczi, kilka miesięcy po Igrzyskach Olimpijskich. Sięgając wzrokiem po horyzont, ciężko dostrzec jakiegokolwiek człowieka. To wymarłe miasto. Odnoszę wrażenie, że jestem w jakiejś nieudolnej próbie stworzenia Florydy u nas, w Europie.

 

cambrills

 

Ścisk zabudowy, palmy, sklepy dla surferów i baseny z lazurową wodą. W zasadzie jej resztką.I tylko te, które nie są aktualnie w remoncie… czyli pewnie z pięć. Ale auta jakby mniejsze i te górki w oddali, które jutro będziemy mieli szansę sprawdzić, nie pasują do Florydy. Tak mi się wydaje, nie byłem nigdy na Florydzie, ale widziałem ostatnio The Florida Project, więc chcąc, nie chcąc, jestem już chyba specjalistą? To zabawne, bo gdy dzień później jadę po tych wzgórzach i rozmyślam jak bardzo podobne są do tych z Kalifornii, Maciek z bikeBoardu zaczyna swoją opowieść, że miejsce przypomina mu Kalifornię. Pewnie wie co mówi, przecież kiedyś tam mieszkał. Jeśli chodzi o naturę, ciężko o unikatowe tereny.

 

 

Czemu Dlaczego?

 

[pullquote]Dziękuję wszystkim czytającym, lajkującym, komentującym[/pullquote]Po dwóch godzinach spaceru i poszukiwania sensu dociera do mnie myśl, że nie mam pojęcia dlaczego ktoś miałby tutaj przyjeżdżać w środku zimy. Kim my jesteśmy, po co tu przyjechaliśmy? Czy to tylko dlatego, że Francuzi mają tu blisko, a to przecież oni nas zaprosili? Nieco dalej na północ znajduje się jedno z najpiękniejszych miast świata – Barcelona, a jedno lotnisko niżej, mógłbym już pewnie zdjąć tę cholerną, zimową kurtkę. Ale nie, wylądowaliśmy tutaj – czemu? Otóż proszę Państwa, czas na prezentację najnowszej kolekcji szosowej marki Decathlon. Powiedziałem sobie kiedyś, że jak już mnie firmy zaczną zapraszać na premiery, będzie to oznaczało, że bloga ktoś czyta. Pierwszy był Kross i Świeradów-Zdrój. Po tym tekście kontakt niestety się urwał, ale firmę bardzo szanuję za tę decyzję. W tym roku Decathlon poszedł krok dalej i jestem w Hiszpanii. Brawo ja, brawo Wy, brawo oni!

 

cambrills

 

cambrills Mieszkamy w Cambrills Park – to prawdopodobnie najbardziej zatłoczone miejsce w okolicy. Gdy wychodzę z domku (czy to już domki, czy jeszcze betonowe szałasy?) jakoś po 7 rano i zmierzam ku najpiękniejszemu miejscu świata – darmowej stołówce ze szwedzkim stołem, mijam łódki, place zabaw, baseny, malutkie i kolorowe domki, dinozaury, słonie, statek piracki, latarnię morską, sztuczną plażę i kilka innych, oderwanych od rzeczywistości elementów. Nie byłoby to aż takie dziwne, gdyby nie fakt, że mijają mnie dziesiątki małych ludzików – wszystkie ubrane jednakowo. Czuję się jak w miasteczku Playmobil, które budowałem jako przedszkolak. Ludziki to małe drechole – 96% z nich ma wyraźnie zaznaczone 3 paski lub logo firmy UMBRO. Logo klubu FC Concordia szybko tłumaczy mi co się dzieje – młodzieżówki piłkarzy przyjeżdżają tutaj na zgrupowania. Nawet te żeńskie! Jest prawie pewne, że wśród nich będą w przyszłości sportowi milionerzy. Jest też na szczęście Decathlonowe U19, więc czuję się już tylko stary, a nie stary i nie pasujący. To w ogóle jest super, bo po raz pierwszy w historii nie mam wrażenia, że obiekt zbankrutuje po mojej wizycie na stołówce. Wyobraźcie sobie setkę zmęczonych nastolatków, kilkunastu prawie-zawodowców kolarskich i trochę dziennikarzy wpadających do szwedzkiego stołu. Powiedziałbym, że co tam się działo, zostanie tylko tam, między nami…. ale tam nie zostało już nic.

 

decathlon press camp

 

No i fajnie, 5 tysięcy znaków, a ja nie napisałem nic o rowerach. Muszę chyba przemyśleć, czy na pewno chcę pisać akurat o nich.
Zacznijmy więc od najważniejszych informacji, które uzyskałem od ludzi określanych w tej firmie jako ważni lub istotni.

 

 

Co chciałeś wiedzieć, ale nie miałeś kogo zapytać:

 

Nie, typowy przełaj i gravel nie są planowane. Na koniec 2019 jest jednak planowana szosa, do której wchodzi do 38mm i wygląda jak rasowy, brytyjski stalowiec. Jest piękny i dla mnie to jeden z największych hitów tej prezentacji:

 

triban

 

Nie, tarcze w wyścigowej szosie nie są planowane.

 

B’Twin jako marka rowerów szosowych znika!

 

Czasówki / rower triathlonowego nie ma, a gdyby był, nie mógłbym o tym raczej napisać. Ktoś, gdzieś w mieście jednak podobno, możliwe, chyba, widział… Chyba, że spojrzycie na Instagram AG2R U19, tam jest. Ale na prezentacji nie było, innych egzemplarzy nie stwierdzono, a dyrektor marketingu powiedział wprost, że przez najbliższe 2-3 lata TRI/TT w Decathlonie nie kupimy ;(

 

decathlon time trial
Nie widzieliśmy czasówki B’Twin

 
Tak, rowery w dalszym ciągu są dobre, ciuchy również
(ale tylko te od modelu 900 wzwyż, chyba że trafimy dobrą promkę i kupimy sobie coś zupełnie niepotrzebnego lub na jeden raz).

 

Żadnej rewolucji, poza zmianą nazw, nie stwierdzono.

 

Decathlon wchodzi w damskie kolarstwo szosowe.

 

b'twin kobiety

b'twin kobiety

 

Nowa trzepotka nie trzepocze!!!!11111jedenjeden …prawie (czy jest więc dalej trzepotką?)

 

 

Wyścigowy Ultra 920 będzie występował również w wersji z Campagnolo Potenza!

 

Panowie z Decathlonu są świadomi, że to wielkie logo wcale nie zachęca. Na wszelki wypadek, przypominam im o tym kilka razy.

 

 

Korpo-świat

 

Napisałem kiedyś tekst o topowym rowerze z Decathlonu – Ultra CF 940. Niewiele jest na świecie rowerów, które budzą tyle emocji. W tym roku firma poszła jeden krok dalej i wypuściła szosę jeszcze droższą. Tak, w sportowym markecie można teraz zostawić 16000zł za rower (plus oczywiście pedały i komputerek). Czy jeśli zamierzam teraz napisać, że być może warto tyle wydać, oznacza to, że świat idzie w dobrym kierunku? No nie wiem.

 

Dopóki nie zaczęliśmy (media) wrzucać do internetu zdjęć B’Twina 940CF, nie wiedzieliśmy, że na świecie jest tylu idiotów.

Stanisław Lem (chyba)

 

Jedno jest pewne. Czytanie komentarzy o tym rowerze powoduje raka i cukrzycę jednocześnie. Tak samo było po moim poprzednim wpisie. Możecie też wejść na dowolny portal, który wrzucił jakiekolwiek info o B’Twinie za 16 tysięcy, na przykład naszosie.pl (ich fejsik), a tam takie komentarze (nawet te pozytywne powodują ból wszystkiego):

 

b'twin 940cf

 

“Brzydka i TANIA kolorystyka nie przystaje do wyposażenia i parametrów maszyny.”, “Decathlon za 16k? Serio??”, “Czemu ramę sprzedać. Ona bije na głowę dziadostwa typu gianty ,meridy i inne tego typu szajsy”, “liczba usterek u tzw drogich marek jest niesamowita, robia ramy na max 2 lata uzywania – niezbyt intensywnego.”, “Decathlon nie jest konkurencją dla dużych koncernów 


 
https://hopcycling.pl/btwin-ultra-740-cf/

 

W kwestii kolarstwa, Decathlon nie tworzy rewolucji. Mało tego, nie ma nawet innowacji. Żyją trochę w przeszłości. Widać to nawet na prezentacji. Prezentacji, która jak przystała na francuzów, prowadzona była w jedynym, słusznym dla tego narodu języku. Obowiązek wysłuchania standardowej formułki “czemu nasze rowery są najlepsze” jest już normalnie ciężki, a jeśli jeszcze musisz skupić się na nieco oschłym i beznamiętnym głosie tłumacza w słuchawce, to po 90 minucie robi się ciężej niż na wykładzie z analizy matematycznej. Wiem co mówię, zdawałem ją z 7 lat. Chociaż tym razem było inaczej niż zwykle. Inaczej niż przyzwyczaiły nas takie firmy jak Canyon, czy Trek. Nie padły żadne szczegóły techniczne, nikt nie tłumaczył nam, co zyskujemy dzięki zwiększeniu sztywności główki o 6,5% oraz jej bardziej aerodynamicznym kształcie, który przez ostatnie 7 miesięcy testowano w tunelu.

 

 

Wielkie idee w prostym sporcie

 

To była prezentacja wizji, idei. To jak słuchanie pana prezesa podsumowującego ubiegły rok na korporacyjnym przemówieniu bożonarodzeniowym. To rzeka słów, z których każde ma jakieś znaczenie, jednak sklejone w całość, nie niosą za sobą większej treści. Niewielkie nowinki giną w nurcie rzeki wypowiedzianych kwestii. Ta rzeka nie porywa, ona uderza niczym morze w klify pod Łebą. Ryje baniak. Czuję się jak na konferencji Amway. Czuję jak wszyscy jesteśmy zwycięzcami. Czuję, że jeśli tylko odpowiednio bardzo się chce, to się da.

A może nie, może czuję się jak podczas czytania maili z raportami od prezesa wszystkich prezesów w firmie, w której pracuję na co dzień. Moją szczególną sympatię wzbudził gość (chyba od spraw technicznych) z bluzą Rapha Racing Club (możecie o tym klubie przeczytać w poprzednim wpisie).

 

 

Ukrywa ją sprytnie pod kurtką B’twin Road Racing, ale jednocześnie od czasu do czasu pokazuje, tak niby przypadkiem. To tak, jakbyś kłamał sąsiadowi z bloku, gdy jedziecie razem windą, że Twoja szosa kosztuje 2500zł, więc jest droga, a potem wspominasz tę rozmowę przy kolegach. Taki jesteś skromny, ale jednak fafarafa (o, dowcip słowny!). Sam też nie chcę wyjść na mięśniaka jak ostatnio, gdy weszliśmy ubrani cali w Decathlony na wycieczkę z Raphałami. Na prezentację ubieram się więc w kurtkę i spodnie firmy na R ;-)

 

 

Nasz rower nie jest najlepszy, ale za to jest tani

 

W mojej pamięci zapada jeden, kluczowy zwrot. Zwrot, którego żadna z firm kolarskich, które znamy, nie odważyłaby się wypowiedzieć. Oto on: “nasze rowery nie są najlepsze na świecie”. Nie są też przeznaczone dla profesjonalistów. Przekaz prosty, szczery, idealnie pasujący do tego, jak działa firma. Pewnie chłopakom z U19 AG2R jest teraz trochę przykro. To przeciwieństwo tak zwanej: klasycznej, polskiej szkoły marketingu. Szkoły, która od zawsze święcie przekonana jest, że bez CAPSLOCKA, klient nie zobaczy tekstu. Że bez wykrzyknika, bez przedrostków NAJ i bez wrzucenia tej samej reklamy ze śmiesznym kotem lub cyckiem w lajkrze na każdą możliwą grupę, reklama nie działa. Że im ich więcej, tym szansa lepsza. Przecież ludzie lajkują, więc musi działać.

 

ag2r btwin

 

Ale nie, poza łatwo mierzalnymi zasięgami liczy się przecież coś więcej. Coś, czego zmierzenie jest wyzwaniem nawet dla największych. Stwierdzenie, że: nieważne jak mówią, byle mówili, nie dotyczy naszego, szosowego świata. Bo czy ktoś by uwierzył, gdyby wyskoczyła mu reklama marketowego roweru z tekstem: najlepsza szosa świata? No ja nie.

 

Topowe szosy B’Twin są tańsze niż konkurencja, bo ich ramy są gorsze. Problem w tym, że gorsze są o tak niewiele, że nie jestem w stanie zauważyć różnicy (za wyjątkiem finansowej). To marginal gainsy są zawsze najdroższe przy tworzeniu nowego sprzętu.

 

Ale znowu, jak przypominam mi Maciek z bikeBoardu, cytujący nie-pamiętam-kogo, obecny rower różni się od tego sprzed wielu lat tylko o dziesiątki marginal gainsów. Minimalne ulepszanie procesów technologicznych, dających minimalne zyski to wielkie koszty, które ponoszę giganci jak Merida, Giant, Canyon, Specialized, Trek i tak dalej. Decathlon na to trochę leje i tworzy rower, który marginal gainsów nie daje, ale dzięki temu kupić go może większa ilość osób. Przypominam, że mówimy tu tylko (i aż) wyłącznie o ramie.

 

Bo Decathlon nie tworzy rzeczy dla profesjonalistów w pełni tego słowa znaczeniu. Tworzy rzeczy dla mas, mają się sprzedać, mają pomóc zacząć. Rozpoczynam przygodę z jakimś sportem, idę poszukać najniższej serii, uprawiam, przechodzę na nieco wyższą. Albo od razu kupuję wyższą, bo im ufam.

 

Decathlon Ikeą sportu.

 

Jestem fanbojem tej firmy, wie to każdy, kto kiedykolwiek zapytał mnie w prywatnej wiadomości o to, jakie ciuchy kupić. Zakładam, że skoro nie wie, to te ze sportowego marketu powinny mu wystarczyć. Trochę pojeździ, dowie się sam, czego potrzebuje. Dla mnie, te produkty to tak naprawdę dwie, zupełnie różne grupy. Rzeczy, które kupiłem, bo był przecenione albo w śmiesznej cenie i użyłem ich kilka razy (chyba, że cudem trafiłem takie złote strzały jak pompka za kilka zeta, tanie batoniki, podgrzewacze do ciała itp) oraz produkty faktycznie dobre. Dla mnie to linia 900 oraz Aerofit. Ja wiem, że spodenki z Decathlona to wiocha i nie mogą być dobre… ale są.

 

 

Ich największym problemem jest wygląd. No dajcie spokój, kto chciałby jeździć z wielkim napisem B’Twin na nogawce. Może dzięki byciu jeżdżącą reklamą jest taniej? Może w ten sposób mogą zmniejszyć liczbę billboardów? Jest na szczęście nadzieja. Okazuje się, że projektanci są tego świadomi i po nadchodzącym rebrandingu (o którym trochę dalej w tekście), jest nadzieja na zaminę. Nowe ciuchy zaczynają być jednokolorowe, z niewielkim napisem B’Twin Road Cycling – czy jakoś tak. Ładnie i minimalistycznie. Chociaż jeśli ma się ładną czcionkę, to naprawdę trudno jest zrobić brzydką rzecz stosując minimalistyczny design.

 

 

Dygresja muzyczna, za którą przepraszam

 

Decathlon jest jak Zenon Martyniuk, na którego trafiamy podczas przerzucania stacji w aucie, gdy podwozimy kumpli. Trafiasz na niego i następuje konsternacja, która trwa ułamek sekundy, ale ciągnie się niczym podjazd pod Harrachów. Pełnia nieszczęscia jest, gdy Zenon akurat strzela z:

 

Przez twe oczy, te oczy zielone oszalałem!

 

W głębi duszy piosenke byś zostawił, ale łapiecie z kumplami kontakt wzrokowy, rzucacie okiem pogardy, lekkim przekleństwem i jedziecie do neutralnych Złotych Przebojów. Wszyscy z Was będą mieli tę piosenkę w głowie już do końca dnia. Tak jak Ty, czytelniku. Tak jak ja, teraz.

 

“O! Ale masz fajnego B’Twina na wypasie! Też mam takiego” powiedział nikt, do nikogo, nigdy

 

W Decathlonie nikt nie kupuje. Czasem spotykamy tam znajomych, ale przecież wszyscy są tylko na chwilkę: coś sprawdzić, awaryjnie kupić dętkę, bo niedziela przecież, byli w okolicy i podeszli. Decathlon jest jak Zenon Martyniuk, który głęboko w pompie ma co mówi o nim hejterski juror z programu na TVNie i modna pani dziennikarka. Zenon robi swoje, trafia w tłum i idzie mu to dobrze.

 

W Decathlonie nikt nie kupuje, ale wszyscy mają z niego rzeczy.

 

Mógłbym ten tekst rozbić na kilka różnych tekstów: o damskich, o karbonowych, o aluminiowych, o turystycznych, o ciuchach, butach, akcesoriach, mieście, Decathlonie i tak dalej, ale nie zrobię tego. Czemu? Nie wiem. Chyba tylko po to, aby zmniejszyć sobie klikalność i powodować oczopląs u czytających. No i oczywiście dlatego, że zdjęcia otoczone tekstem wyglądają lepiej niż samotne.

 

 

Masa kojarzy się źle.

 

Nasuwa się więc pytanie: czy skoro nie są to najlepsze rowery i celują w masy, mają prawo być dobre? Czy w lekko snobistycznym i nieco oderwanych od rzeczywistości świecie kolarskim, Decathlon ma prawo zaistnieć? Cóż, misja jest prosta – popularyzacja sportu. Możecie mówić, że to te wszystkie wspaniałe firmy z Pro Touru kształtują popyt, ale tak nie jest. To marketom sportowym zawdzięczamy wzrost zainteresowania sportem. To dzięki nim staje się on popularny masowy i łatwo dostępny.

 

 

Moje pierwsze buty do biegania były z Decathlonu, pierwsze okularki do pływania, czepek, sprzęt turystyczny, latawiec, łyżwy, narty i pewnie kilka innych sprzętów. Z czasem wszystko wymieniłem na “firmowe”. Czemu? Nie ma chyba innego powodu niż próżność, ale nie widzę w tym nic złego. Gdyby Decathlon sprzedawał pianki triathlonowe, poszedłbym właśnie tam ją kupić po raz pierwszy. Po prostu ufam firmie i jej wyższym modelom. Według mnie, najwyższe linie produktów Decathlonu wyznaczają sensowną granicę jakościowo-cenową, przy zachowaniu dobrego stosunku tych parametrów. W zasadzie dobrego to często mało powiedziane – dokładnie tak samo jest szosą.

 

 

“Aero? Coś słyszałem. Dawaj mi tu wiatrak…”

 

Gość, który projektował topową ramę – Ultra 940CF przyznaje, że takie aspekty jak aerodynamika, nie były brane w ogóle pod uwagę. Szok, niedowierzanie, pogarda, uśmiech pod wąsem, nietaktowny komentarz, gdy od niego odchodzę. Jak?! Jak w czasach, gdy każda firma strzela do nas tekstem o oszczędzaniu dziesiątek części sekundy, o rozwiązaniach, które sprawiają, że jest sztywniej ale bardziej komfortowo, że ich innowacyjna technologia sprawia, że coś-tam-czego-nie-rozumiem działa w sposób-którego-nie-rozumiem i jestem dzięki temu lepszy niż kolega, można coś takiego powiedzieć?!

 

Uwaga, leci dowcip: na żadnym innym rowerze, nie ucieka się tak dobrze z peletonu, jak na francuskim.

 

Ano tak. Można. Dzięki temu rower jest tani i dostępny. No dobra, tani nie jest, ale cena/jakość to mistrz. Zarówno topowe modele aluminiowe, jak i karbonowe jeżdżą po prostu dobrze. Przyznajemy to wszyscy, z lekkim smutkiem. Jest nam przykro. Człowiek jeździ po świecie, testuje rozwiązania, słucha o nowinkach, a tu przychodzi “pan z działu rowery”, podaje z półki rower, trochę jakby podawał dżem, pyta czy może jakoś pomóc, a Ty – profesjonalny kolarz, który ukończył znamienite wyścigi jak Cyklo Gdynia, czy Tatra Road Race musisz ze spuszczoną głową przyznać, że to dobry sprzęt.

 

 

Dziewczyna stoi obok, niedawno się poznaliście, myślała, że jesteś drugim Armstrongiem, a Tobie podoba się rower z marketu. No jak żyć? Chciałbyś mu coś zarzucić, ale cieżko trochę. Ratujesz się tekstem, że Twój sprzęt dzieki główce wyprofilowanej w kształt klepsydry oszczędza 3 waty, gdy jedziesz 350w. A no tak, gdzieś z tyłu głowy przypomniało Ci się właśnie, że na Ultra CF 940 gość w kategorii U19 wygrał czempionat. Niech go szlag.

 

Czemu w rowerze dostępnym teoretycznie tylko w internecie nie mogę sobie dopasować korby, kiery i mostka?! Wszystko kosztuje.

 

Uważam, że nie ma absolutnie nic złego w kupowaniu za dobrego sprzętu, jeśli nie odbija się to negatywnie na innych elementach życia. Ba, co w ogóle może znaczyć za dobre. Jak coś może być za dobre? W przypadku tego B’Twina chodziło o znalezienie optimum. O złotą kreskę ceny i jakości. O to, aby stworzyć najlepszy możliwy rower, przy zachowiu możliwie dużej dostępności. Cięcia kosztowe są tak poważne, że model ten dostępny będzie praktycznie tylko w internecie. Na żywo to zobaczymy go co najwyżej na Targówku, a to i tak tylko jako demonstracyjny. Jaki jest nowy B’Twin Ultra 940CF?

 

 

B’Twin 940CF – rower Ultra kontrowersyjny

 

Moment, na który czekali wszyscy. Nowszy, droższy, jeszcze bardziej kontrowersyjny. Rewolucji nie ma, w ramie nic się nie zmienia. Jest lekka, ładna, kolorowa – nie każdemu przypadnie do gustu. To ciekawe, bo zastosowanie odważnych kolorów na pewno nie ułatwi sprzedaży. Z drugiej strony, odważne kolory to może być kluczowy element przy wyborze: ja jestem fanem, znam wielu antyfanów. To, co w oczy rzuca się od razu, a co jednocześnie sprawia, że ten drogi rower jest jeszcze droższy (no bo spróbuj komuś powiedzieć, że kupiłeś w markecie rower za kilkanaście tysięcy), to zmiana kół. Jest to najlepsza decyzja, jaką według mnie można było zrobić. Zipp Firecrest – wyglądają przepięknie, drogo, profesjonalnie, wpasowują się w stylistykę roweru idealnie. Szczególnie, że jak zawsze to potwierdzam, nie jestem fanem Maviców Cosmic – ani wyglądowo, ani w działaniu.

 

 

Na Press Campie mam okazję pokonać 3 razy tę samą rundę, 3 różnymi wersjami opartymi na jednej karbonowej ramie (różnice to osprzęt i koła). Niesamowite jak wiele daje przesiadka z Cosmiców na Zippy. Dokładnie to ZIPP 303. Profil 45mm, waga 1570g, cena? Właśnie znalazłem w promocji za niecałe 2000 euro. To jest jak przeskok o kilka półek w górę. Oczywistym jest, że skoro jadę karbonem, to jestem dużo szybszy, nawet przemieszczając się z tą samą prędkością – to wie każdy. To czego nie wiedziałem, to jak pięknie działają Firecresty na bocznych wiatrach. Jestem lamerem – moje opanowanie roweru zatrzymało się gdzieś w okolicach podstawówki. W zakrętach hamuję, na zjazdach zwalniam, jak dostanę w górach strzał wiatru, panikuję. W dniu testów trafiamy na piękną pogodę: od kilku dni wieje tak, że namioty latają. To doskonały moment, aby poczuć różnicę. I faktycznie: tak jak jadąc na Cosmicach musiałem walczyć, tak tutaj wiatru praktycznie nie czuję. Mam wrażenie, że jest lepiej niż na Aksiumach, na które przesiadam się później. To pewnie zmyłka przez to, że jestem skupiony mając pod sobą stożek, ale cofam wszystkie złe słowa, które w życiu wypowiedziałem o wysokich profilach. To nie była wina wysokich profili, a kół. Zippy sprawiają, że B’Twin Ultra 940CF wygląda tak dobrze i jeździ tak przyjemnie, że chciałbym go kupić. Te koła są doskonałe – kropka. Ciekawe tylko jak hamują w nieco gorszych warunkach… Bo wiecie, nastaje czas tarczówek, a moje doświadczenia z karbonami są przeciętne. Nie bez powodu w prywatnym rowerze mam alu. O tym, jak sprawdzają się drogie koła w syfie, mam nadzieję przekonać się już za jakiś czas w Warszawie.

 

Złe ustawienie klocków boli bardzo. BARDZO.

 

 

 

W wyścigowych szosach póki co tarczówek nie będzie. Mam nieodparte wrażenie, że Decathlon jest we wszystkim jakieś 2-3 lata za konkurencją. Kto pracował kiedykolwiek w dowolnym korpo, może się domyślać, czemu tak jest. Jeśli tarczówki się pojawią, będzie to oznaczało, że ludzie się już z nimi oswoili, póki co – zostają tylko w sprzęcie typu endurace. Jeśli pewnego dnia w Decathlonie pokaże się gravel/przełaj, to znaczy, że jest to już popularny sport. 2 lata temu nie był, więc obecnie się nie pokaże. Tak samo jak z czasówką/triathlonówką, w ich przypadku jednak, zastanawiać się można , czy kiedykolwiek powinny się pokazać  (bezpieczeństwo w ruchu).

 

Czułbym pewien dyskomfort kupując rower za 3800 euro i mając świadomość, że wersja za 1600 euro ma identyczną ramę.

 

Wracając do B’Twina 940CF. Chciałoby się rzec, że jest to rower optymalny, ale tak nie jest. Kto wpadł na pomysł, aby wsadzać do niego Dura Ace’a?! To znaczy ja już wiem kto i dlaczego, bo musiałem to pytanie zadać. Odpowiedzią wcale nie jest to, że teraz ludzie na ulicach zamiast krzyczeć “Ty, patrz! B’Twin na Zippach, ale patologia!”, będą krzyczeli “O kurde blaszka! B’Twin na Zippach i Dura Ace’ach!” Prawda jest dużo nudniejsza, podobno Shimano się nie wyrobiło z produkcją Ultegry Di2. Czemu ktoś miałby brać zwykłego Dura Ace’a zamiast Ultegry Di2 – nie wiem. Takich osób jest pewnie 7. To chyba ci sami co wysyłają SMSy zamiast wiadomości w necie. Ale! Podobno jakoś jesienią ma się pojawić oczekiwana przeze mnie wersja z Di2.

 

 

Dyskusyjny jest też kokpit. Zastosowane komponenty są super, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że trzymam kij od szczotki, a nie karbonową kierę. Jakiś taki nienaturalny kształt i owijka jakoś śmiesznie. Ładnie, wygodnie, ale jednak dziwnie – pewnie kwestia przyzwyczajenia. No i oczywiście ukrycie linek z przodu byłoby doskonałe, ale konkurencja też sobie z tym dość słabo radzi, więc pewnie trochę wody w Wiśle jeszcze upłynie, zanim się tego doczekam. Nie rozumiem tylko czemu, skoro rower i tak zamawiamy w necie, nie możemy dobrać sobie długości mostka i szerokości kierownicy. Przecież połowa użytkowników i tak będzie musiała je dobrać pod siebie – ale to też częsty problem.

 

 

Czy szybki nie wiem, na pewno “tani”

 

Ciężko pisać o B’Twinie 940 – to jest po prostu przyzwoita rama, z bardzo dobrymi dodatkami. Nie ma tu oszukanych częsci, koła za prawie 10k, kierownica za tysiaka, grupa za conajmniej 5k, bardzo fajne siodło Fizik Antares R3 i nawet opony to porządne Vittoria Corsa z grafenem. Całość, w rozmiarze M przekracza minimum UCI o 150g – nie wiem czy to dużo. Całość kosztuje 15999zł. Niby dużo, a jednak nie. Czy można mówić o rowerze z marketu za 16k, że niedużo? Ciężko powiedzieć.

 

Zaczynam myśleć o zakładzie kupującym 940CF i rozbierającym je na części oraz zmianie imienia na Mirek lub Janusz.

 

Mam z nim jednak problem ideologiczny. Mam nieodparte wrażenie, szczególnie w wersji z Dura Ace, że ktoś chciał stworzyć po prostu rower-pokazówkę. Że dwóch gości siedziało znudzonych na firmowych lunchu, sprawdzili do czego mają dobry dostęp i któryś z nich krzyknął: “ale teraz dowalimy!”. ZIPPY są ładne i eleganckie, Dura Ace też, ale to wszystko krzyczy: jesteśmy najlepsi! Nie wiem, czy taki powienien być ten rower. Myślę, że koła Mavic z ciemną powierzchnią hamowania Exalith i Ultegra Di2 byłyby tu bardziej odpowiednie – rozsądniejsze. Ale może to nie miało być rozsądne? Może ci goście mieli dość robienia rozsądnych rzeczy każdego dnia? W internecie już taki rower już był, nawet w czarno-czarnym malowaniu – czemu ja go przegapiłem?! (link do Bikeradar z recenzją 4.5/5)

 

 

Jakiś tydzień temu pisałem o Canyonach (ale na tarczach), jak wypadłby B’twin 940 na ich klasycznych odpowiednikach? Cóż, nie mam wątpliwości, że Canyon jest w stanie zrobić sporo lepszą ramę. Rower w podobnej cenie będzie jednak zdecydowanie gorzej wyposażony. Tu pojawia się pytanie: czy chcemy mieć rower, w którym będziemy jeszcze czasem coś ulepszać, czy absolutnie docelowy. Jeśli trafimy z pozycją, ciężko mi wymyślić co moglibyśmy zmienić w CFie…

 

 

Amelinium dobre jak wino

 

A wiecie, co jest najgorsze z najgorszych. Poza karbonami zaprezentowane też były rowery alu – zarówno takie sportowe, jak i takie na dłuższe trasy oraz trasy całkiem długie. I one wszystkie jeżdżą bardzo fajnie! Niezależnie od tego, czy z tarczami czy bez. Trochę smutno. Dokładne teksty o nich przeczytasz pewnie w pozostałych mediach, bo to informacje na zupełnie inny materiał. My przecież skupiamy się na high-endach ;-)

 

A co, jeśli okaże się, że amatorowi te wszystkie marginal gainsy są niepotrzebne? Nie wiem, nie wolno tak myśleć…

 

Spoglądając na reakcje redaktorów, którzy na sprzęcie znają się lepiej ode mnie, wrażenie odnoszę jednoznaczne. Wyglądają jak ten gość (którego właśnie wymyśliłem), co prowadzi bloga o bardzo dobrych winach i dopiero przed chwilą odkrył, jak dobre jest w Hiszpanii wino z Lidla za 2 euro. Trochę się jara, a trochę jest mu niezręcznie. Trochę chce pochwalić, a trochę obawia się konsekwencji. Trochę wie, że to wino jest gorsze, a trochę okazuje się, że wcale nie jest. Chyba, bo nie znam się ani na winach, ani na odczytywaniu emocji z twarzy – może to sobie wymyśliłem.

 

 

Decathlon wchodzi w dziewczyny

 

Żenujący śródtytuł nie znalazł się tutaj przypadkiem. Podejście firm do damskiego kolarstwa, a w zasadzie czegokolwiek damskiego, bywa żenujące. Jak coś jest dla dziewczyn, musi być różowe. Można też dorzucić kwiatki, wtedy już jest pewny sukces. Ale zróbmy tylko takie, przecież każda dziewczyna chce być w różu. Podejście do sprzętu dla dziewcząt jest różne. Producenci, powołując się na zaawansowane badania, w których rozbierają kobiety na części pierwsze, a następnie układają je na rowerach w różnych pozycjach (tak to sobie wyobrażam) na zmianę stwierdzają, że damska geometria powinna się różnić od męskiej.

 

 

Bo wiecie – dziewczyny różnią się od chłopaków. Z drugiej strony, chłopaki też się różnią od chłopaków, więc sam nie wiem. Decathlon wyszedł z założenia, że trochę się różnią, ale nie bardzo. Zamiast zmieniać geometrię, wsadzili krótszy mostek, węższą kierę, krótszą korbę i przyjemniejszą owijkę. Nie jestem pewny tego rozwiązaniem, ale jako że rower jest skierowany do początkujących kolarek, krok wydaje się słuszny. Kupno kierownicy 38cm nie dość, że nie zawsze jest proste,
to jeszcze niewielu początkujących wie o takiej możliwości.

 

Męska kolekcja bardzo ładna. Z damskiej nie kupiłabym żadnej koszulki. No może jedną.

Panda

 

Wyposażenie to klasyczny, sensowny entry-level. Z jednej strony możliwie jak najtaniej, z drugiej, zachować jakość, która nie zniechęca. Połączenie Tiagry, ramy identycznej jak w męskim AF oraz kół brandowanych przed Decathlon sprawia, że rower waży niewiele ponad 9kg i co najważniejsze – działa. Jego prezentacja jest dość śmieszna – na sali nie ma ani jednej kobiety. To znaczy są 3, ale po złej stronie – wśród prezentujących, nie wśród oglądających. Jedną z nich spotykam potem na trasie podczas testów. Wiesz jakie to uczucie, gdy starasz się ukryć zadyszkę podczas jazdy w górę, tylko po to, aby podczas rozmowy nie wyjść na leszcza? Ja już wiem. Wtedy jazda męczy podwójnie. Jeśli tym kimś jest kobieta, męczy podwójnie również w głowie. Rozmowa nie trwa jakoś szczególnie długo. Gdy zaczyna się zjazd możliwości mam dwie: zginąć na bandzie albo udać, że zatrzymuję się na fotkę. Dopiero potem dowiaduję się, że była to Elize Delzenne.

 

 

Dla mnie B’Twin 940CF, dla pani ten biało-szary z różowymi kropeczkami.

 

Rozmawiam z projektantką, żartuję, że w rowerze to przecież i tak wszystko nie ma żadnego znaczenia. Ten rower jest ładny i to się liczy. W głębi duszy wychodzę na szowinistyczną świnię przed samym sobą. Muszę przyznać: rower jest ładny i dyskretny. Nie krzyczy, że jest dla dziewcząt, ale też nie ukrywa tego. Biało-szara rama z różowymi kropeczkami na wewnętrznych stronach widelców wyszła bardzo przyzwoicie. Nieco przypomina mi mojego przełajowego Krokieta, ale jednak jest brzydsza. Mój rower tak ładnie, dziewczyńsko błyszczy delikatnym brokatem w świetle. Tutaj widziałbym to samo rozwiązanie, ale rozumiem – cięcie kosztów. Bardzo cieszy fakt, że w kolejnym rzucie planowana jest także wersja z karbonową ramą (czyli pewnie bazująca na CF) i 105. Według mnie – ma potencjał. Podejrzewam, że wypuszczenie jej, planują po sprawdzeniu, jak poradzi sobie model alu.

 

 

Do szosy oczywiście dochodzą również nowe fatałaszki. Kilka wzorów, większość wpasowana w aktualne trendy, czyli kolorowo i abstrakcyjnie. Mnie to nie przekonuje, ale patrząc na rozwój rodzimych firm produkujących ciuchy, chyba działa. W wyższych modelach jest nawet zasuwana, wodoodporna kieszonka na telefon i kieszonka boczna, aby łatwiej było sięgać do niej ręką. Ciekawe tylko, czy w dalszym ciągu są tak beznadziejnie skrojone jak ich prekursorzy. Nie wiem, może francuskie kobiety różnią się jakoś talią, proporcjami i w ogóle wszystkim. Nie mam tego jak sprawdzić – nie wzięliśmy ze sobą nagich kobiet.

 

 

Sportowe B’Twiny się skończyły!

 

To byłby piękny clickbait. Informacja, że Decathlon wycofuje się z szos B’Twin to byłby dobry i klikalny nagłówek. Tak faktycznie jest, ale…

Decathlon planuje zmianę nazewnictwa swoich modeli. B’Twiny będą teraz tylko dla dzieci. Może się okazać, że kupione teraz topowe modele, będą niedługo białymi krukami i są niezłą inwestycją. Ciekawostka jest taka, że np. Aptonia będzie teraz marką triathlonistów. Tribany będą do cyklo-turystyki, a Rockridery to MTB. Szkoda tylko, że w dalszym ciągu nikt nie potrafi wymyślić dobrej nazwy dla szos. Prezentujący przyznają ze spuszczoną głową, że projekt się przeciągnął i dalej nie mają nic dobrego.

 

 

Idea, która temu przyświeca jest chyba dobra. Odcięcie nazewnictwem poszczególnych modeli w zależności od zastosowania, może wyjść tylko na dobre, szczególnie w świecie szosowym. Pytanie jak ogarną akcesoria. Bo jak określić dokładnie w którą grupę wpada np. bidon, kask, czy but.

 

 

PanDa Gratis

 

Wyposażenie kolarza również było na miejscu. Dobrze, gratisy zawsze na propsie. Mam zawsze problem z jego oceną. No bo jak ocenić obiektywnie, czy but albo kask dobrze leży? Mogę to zrobić subiektywnie, ale ma to zasadnicze wady:

Dostaliśmy jakieś okularki, kosztować mają koło 15 euro. Takie zwykłe, całkiem spoko, różne kolory, więc dla jaj biorę biało-różowe – odstają mi od głowy tak, że mogę wsadzić od góry palec. Fajnie, nie będą parowały na mrozie, ale nie tak to powinno wyglądać. Może ma to jakiś ukryty sens, pewnie można podrapać się po źrenicy, jak swędzi w czasie jazdy. Okazuje się, że na wszystkich innych leżą dobrze. Czy to oznacza, że moja głowa jest niestandardowa? Czy jestem jakiś inny? Niby okularki, a generują tak wiele pytań, na które odpowiedzi nigdy nie poznam. Nie ocenię ich. Dla mnie są złe, innym się podobają. Może to one, może moja głowa… teraz siedzę w pracy i porównuję czoła.

 

 

Jak wydłużyć życie za pomocą butów?

 

Są też buty, przynajmniej teoretycznie, bo niby są, ale pojeździć się w nich nie da. Fabryka się nie ogarnęła. Można sobie w nich za to pochodzić i podotykać. Dwa modele, jeden za 50euro, drugi za 150. Ten pierwszy, kompatybilny z blokami MTB i szosowymi to idealny produkt dla każdego z moich znajomych, który pytał mnie, jaki but kupić na dzień dobry. To but dla tych, którzy usłyszeli, że we wpinanych pedałach jest w życiu łatwiej, ale trochę się cykają. Kolorów jest na tyle dużo, że każdy znajdzie coś dla siebie. To miło, bo zazwyczaj ciężko znaleźć buta pod kolor nietypowej ramy.

 

 

Te drugie będę miał przyjemność sprawdzić niebawem. Wyglądają sensownie, ale co najważniejsze – każdy but jest w innym kolorze. To chyba ukłon w moją stronę, człowieka, który nigdy nie potrafi spasować skarpetek. To znaczy potrafi, ale przecież nie moja wina, że nie da się nigdy znaleźć dwóch takich samych, a mi się zawsze spieszy, bo szkoda dnia. Cóż ja pocznę z tym całym zaoszczędzonym czasem?

 

Skarpetki też dostaliśmy, model 900 – najwyższy. Czarne z różowym elementem. Fajne i nie mam uwag. Co mogę więcej napisać o skarpetkach?

 

 

Wyglądać jak grzybek, czy jak Bob Budowniczy?

 

Najmilszym zaskoczeniem jest kask – przynajmniej do czasu. Nieco przypomina S-Worksa. Myślę, że po doczepieniu srebrnej literki S byłbym skłonny się pomylić. Na głowie leży nadzwyczaj dobrze, a co ważniejsze – jest niewielki. Nie odstaje od czachy, więc nie przypominam grzybka próbującego złapać Mariana – hydraulika. Inne głowy również nie narzekają, wygląda na to, że mamy tu naprawdę solidny produkt. Dostaję biały. Elise, z którą jeździliśmy ma czarny, z białymi kropkami z tyłu – chyba nawet ładniejszy. Nie wiem, czy to damski, czy o co chodzi. Brałbym.

 

Hahahahahahahahahaaa.

Panda, po założeniu kasku i zobaczeniu się w lustrze

 

 

Wszystko pada w gruzy na podjeździe, gdy przypominam sobie, że niezręcznie będzie mieć na twarzy plamę po kolarskiej opaleniźnie podczas porannej wizyty w pracowniczej kuchni. W kasku nie da się dobrze umieścić okularków. Jakoś tam wchodzą, ale nie wygląda to ani estetycznie, ani nie jest stabilne. Problem dotyka zarówno okularków decathlonowych, jak i moich prywatnych Uvexów. To dyskwalifikuje dla mnie kask, który przecież ma tylko dwie funkcje: chronić głowę i trzymać bryle. Biorąc pod uwagę, że kosztuje 50 euro, znajduje się dla mnie dość blisko określenia: sztos. Wygląda się zabawnie, ale jest super… tylko te okularki.

 

 

TATATATTAAATAPARATAAAPATA

 

Jest też nowa trzepotka. Kurtka Ultralight, która zwija się w mały baleronik, a na swoją slangową nazwę grzecznie, latami zapracowała. Kto kiedykolwiek był w niej w górach, dobrze wie, o co chodzi. Na zjeździe przypomina się nieco ludzika Michelin, a nieco foliówkę porwaną przez wichurę. Po przekroczeniu 40km/h przypomina się dziecko biegnące z patykiem, udające karabin, krzycząc TATATATARATATA. Nowa kurtka w dalszym ciągu się pompuje, ale jakby mniej. Nie trzepocze też tak bardzo (ale i tak bardziej niż te drogie), a do tego jest bardziej wodoodporna. Niestety, jest też nieco większa i zdecydowanie trudniej schować ją do samej siebie. Teraz pomyślałem, że może to po prostu efekt mojego zrobienia odpowiedniej masy przez zimę i zacząłem się nieco stresować. Zostawiam temat do lata…

 

 

Szybciej przeczytasz ten tekst, czy podjedziesz Mortirolo?

 

Wyszło tutaj bardzo wiele liter. Temat jest chyba ciekawy i kontrowersyjny. Na francuskiej firmie Decathlon leży olbrzymia odpowiedzialność. To ona, bardziej niż ktokolwiek inny, odpowiada za popularyzację sportu w tym kraju. Jeśli sprzedawca nas zniechęci podczas zakupu lub zaczynając przygodę z rowerem kupimy jakiegoś niewyregulowanego rzęcha, duża szansa, że sport zostanie porzucony. Możemy mówić, że sprzęt ma małe znaczenie, ale to kłamstwo. W rzeczach ładnych, wygodnych i porządnych, aktywności uprawia się lepiej i bardziej komfortowo. Jeśli więc ktoś jest w stanie sprzedawać je tanio, optymalizując jakość do kosztów, niech żyje długo i szczęśliwie. To właśnie propagowanie sportu.

 

 

I tak, jak nie przepadam ani za Francuzami, ani za bardzo (BARDZO) bogatymi rodzinami (właściciel firmy), tak Decathlonowi życzę w życiu jak najlepiej. Jest to zawsze pierwsze miejsce, które odwiedzam, gdy potrzebuję czegoś na szybko i pierwsze miejsce, gdy rozpoczynam przygodę z nowym sportem. O ile o rzeczach tanich z tej firmy można zazwyczaj powiedzieć tylko tyle, że są bardzo tanie, a o rzeczach średnich tyle, że czasem są dobre, a czasem nie, to górne półki chyba nigdy mnie nie zawiodły. Byle tylko nie serwisować tam swoich drogich rzeczy, które się od nich zakupiło ;-)