Stoimy na mecie Tatra Road Race w Zakopanem. Ja oglądam nowiutkiego Canyona Endurace SLX, Panda kręci się w kółko miasteczka zawodów, zmieniając impulsywnie biegi w Aeroadzie SLX. Nic dziwnego, każdy siadając po raz pierwszy na rower z elektryką (Dura Ace Di2) zachowuje się, jakby dotykał nowego iPhone’a. Klika, pstryka, przełącza i w ogóle robi rzeczy tylko po to, żeby robić. Sprawia to nieuzasadnioną radość – naciskasz lekko przycisk, słyszysz “bzzzz” i momentalnie jedziesz na innym przełożeniu. Szkoda tylko, że nie da się wgrać własnych mp3 do takiego przycisku. To byłby hit: jedziesz w peletonie i po wrzuceniu blatu rozlega się “kowabunga!”, zrzucasz i słyszysz zawiedziony tłum: “buuuu”, ewentualnie wrzucasz blat i jednoczenie z tyłu łańcuch przeskakuje z 23 na 11, odgrywając przy tym okrzyk “Leeroy Jenkins!!!” (pozdrawiam wszystkich, którzy zrozumieli: get a life). Tak więc Panda jeździ sobie w kółko, przejeżdżając parokrotnie przez metę, dzięki czemu jest prawdopodobnie jedyną osobą bez grymasu bólu na twarzy w tym miejscu, za każdym razem otrzymując zimnego Lecha Free od uprzejmych hostess, którego potem nieudolnie próbuje zwrócić. Wtem! Podchodzi do niej klasyczny Masters z kategorii M40 – jeden z tych, którzy w sklepie patrzą na Ciebie z pogardą, gdy kupujesz szynkę za 20zł/kg, bo on kupuje za 16,50, a przecież ta jego jest smaczniejsza (nie mam pojęcia ile kosztuje szynka). W każdym razie podchodzi do Pandy, spoglądając uprzednio na jej rower wzrokiem Mirka-handlarza, który właśnie szuka na karoserii ryski, by rozpocząć negocjacje cenowe i zadaje ulubione, kolarskie pytanie
– Drogi taki rower?
– Jakieś 27 000zł – To odpowiedź na którą czekał. Wystawienie się na strzał, które z pewnością wykorzysta.
– Nie przekłada się to na wyniki – rzuca z pogardą i odchodzi pocieszony swoją ripostą.
Drogie rowery budzą zawiść u wielu ludzi. Nie inaczej jest z Canyonami, mimo opinii sprzętu “rozsądnego ekonomicznie”.
Canyon – co to je?
Canyon to taka niemiecka firma znana gównie z tego, że robi rowery bardzo dobre i przodujące w kategorii cena/jakość. Co w sumie trochę smutne, bo kupujesz rower za kilkanaście albo kilkadziesiąt tysięcy z myślą, że jest on rozsądny cenowo. Nie ma wielkich historii, na Canyonach nie jeździły legendy kolarstwa, ciężko dorobić element “uduchowienia” dla produktów z miejscowości Koblenz.
W ich stajni znajdziemy 3 typowo szosowe maszyny. Miałem to szczęście sprawdzić każdą z nich:
Aeroad: dla osób, które lubią zapie szybko jeździć po płaskim
Ultimate: dla osób, które lubią zapier szybko jeździć po górach
Endurace: dla osób, które lubią jeździć
Oczywiście, każdym z nich da się wygrać w każdej z kategorii, ale powiedzmy sobie szczerze – rower za 30 000 kupuje się zazwyczaj z dwóch powodów: żeby dobrze wyglądać lub żeby jeździć w takich warunkach do jakich został stworzony.
O parametrach technicznych, sztywnościach większych o kilka procent w nowych modelach i innych rzeczach, w które wierzyć muszę na słowo ulotkom reklamowym nie będę pisał. Nie potrafię tego zmierzyć, nie ma to też dla mnie dużego znaczenia. Zresztą, wyobrażacie sobie, że mógłbym napisać, że Ultimate, na którym Nairo wygrywa wyścigi jest dla mnie za mało sztywny lub niewystarczająco szybki?
Canyon Endurace CF SLX
Konkretnie to: ENDURACE CF SLX 8.0 – cena katalogowa: 16599zł, czyli najbiedniejsza wersja jaka jest. Z daleka łatwo pomylić go z Ultimate. Plus taki, że jestem pierwszą osobą w Polsce, która może napisać jak się na nim jeździ. Na Ultegrze, z tarczówkami, bez pedałów podobno okolice 7,5kg
Endurace to śmieszny rower, bo wsiadam na niego, robię jakieś 2 kilometry i już wiem, że nie będzie on następcą mojej szosy – może robić dla mnie co najwyżej za 3. rower (po szosce startowej i przełaju). Czemu? Odpowiedź jest bardzo prosta: wsiadam na niego i czuję się jak na przełaju. Opony mają 28mm, choć wyglądają przynajmniej na 30mm (a rama mieści do 33mm) – Continentale Grand Prix 4000S II – długość nazwy proporcjonalna do jakości. Jeśli zapytasz w internecie jakie opony kupić to na 86% padnie odpowiedź, że właśnie te. Ich waga (70g więcej niż 25mm) jest podobno jedyną wadą – są równie wyścigowe co te cieńsze. Do tego tarcze… ruszam nim więc do apartementu na drugi koniec miasta i nic w moich poglądach się nie zmienia.
Rowery śpią obok nas, na wyciągnięcie ręki z łóżka – powiedzmy sobie szczerze, jak nam buchną pożyczony sprzęt za prawie 50 000 to może być problem z wyjazdem na wakacje. Wyglądają pięknie – prosto, schludnie, elegancko i trochę innych synonimów. Klasyczny niemiecki design – problemem jest tylko to, że nie mam żadnego ubrania, które pasuje kolorystycznie do tego czerwono-pomarańczowego.
Kolejnego dnia, mimo lecących kilometrów, dalej nie odpuszcza mnie wrażenie, że jadę na przełaju. Skutkuje to tym, że parokrotnie skręcam w drogą, którą zdecydowanie nie powinienem jechać rowerem szosowym. Jest trudniej niż na CX, ale łatwiej niż zwykle. Potem przypominam sobie, że to przecież nie jest gravel i wracam do dróg, na które ten rower został stworzony. Niepokoi mnie jedna rzecz, siedzi mi się wygodnie, nogami też macha się dobrze – pozycja nie jest szczególnie wymagająca- jestem turystą, a mimo to Garmin pokazuje normalną prędkość, taką jak na szosie. Ten rower nie jest wolniejszy niż inne szosy: po prostu wsiadając na niego nie ma się uczucia, że “trzeba zapier*ć”. Ja lubię, więc ten rower nie będzie moim wyborem. Tydzień później, jeżdżąc długimi godzinami w deszczu po Norweskich górkach, dochodzę do wniosku, że chętnie bym na niego wrócił. Do tego został stworzony: turystyka, długie jazdy, gran fondo, ultra… jednak bym go chciał, jako zapasówkę.
Każdy, kto siada na ten rower po raz pierwszy sprawdza, czy nie ma z tyłu kapcia. To przez amortyzowaną sztycę – patent fajny, ale wymaga trochę przyzwyczajenia – nie każdemu się spodoba. Chciałbym na takiej jeździć, ale ścigać się na 100km już niekoniecznie. Rower ma jeszcze jedną kontrowersyjną cechę:
Tarcze co tną mięso, rozrywają mięśnie i palą kości
“Przez tarczówki będą powstawały niesamowite kraksy. Goście, którzy założą takie hamulce, uzyskają dużą przewagę na mokrym asfalcie. Hamulce typu v-brake, których używamy teraz, radzą sobie super, ale na mokrej nawierzchni koło musi zrobić 2-3 obroty, by obręcz się osuszyła. Wszyscy o tym wiedzą i hamują odpowiednio wcześniej. Kolarze z tarczówkami będą czekali do ostatniej chwili, ci z tyłu nie zdążą zahamować i powstanie problem. Inna sprawa, że wolałbym się nie spotkać przy kraksie z kawałkiem metalu rozgrzanym prawie do czerwoności. Mnie się to nie podoba, wiem że takich głosów jest więcej, ale zdanie producentów sprzętu liczy się bardziej. Do czasu, aż ktoś poważnie ucierpi. Niestety.”
~Bartosz Huzarski, wywiad dla Eurosport
Jeśli te słowa Was nie przekonały, to może te wszystkie opinie i relacje na szanujących się portalach jak sport.tvp.pl dadzą radę:
Dziennikarze popularnej strony Globalcyclingnetrwork.com postanowili pokazać, co może spowodować kontakt skóry z hamulcami tarczowymi posługując się… chorizo. Nie trudno się domyślić, że tarcze przepołowiły kiełbasę w ułamku sekundy (na filmie od 3:26).
Odpalam filmik w tej minucie i faktycznie tak jest. Szkoda tylko, że 15 sekund wcześniej chłopaki mówią, że tarczówki wcale nie są bardziej niebezpieczne, niż wsadzenie kiełbasy w szprychy i właśnie to prezentuje ten fragment – chorizo w szprychach. Do czego zmierzam? Zanim wypowiecie się o tarczach w szosie, sprawdźcie jak one działają zamiast powtarzać opinie z internetu lub “wydaje mi się, że”. Najlepiej w ciężkim, górskim terenie lub brzydkiej pogodzie.
Pan Bartosz na pewno wie ode mnie 100 razy więcej o jeździe w peletonie… tylko że swoje słowa wypowiada o zawodowcach. Kto kiedykolwiek jechał z prosem wie, że oni uprawiają inny sport. Mówiąc “tarcze to zło” chodzi o “tarcze w peletonie zawodowym”. Nie wiem jak Wy, ja bardzo rzadko jeżdżę w gęstym peletonie na zjazdach, na których tarcze się rozgrzewają. Znacznie częściej spotykam osoby, którym zabrakło hamulca, a fakty są niepodważalne: tarczówki hamują lepiej. <- kropka nienawiści. Możecie mówić, że nie. Możecie wrzucać dowody, że opona jest tak wąska, że to nie ma znaczenia. Opinie o tym, że Wasze wystarczają. Ja po tatrzańskich, mokrych zjazdach wiem swoje: hamuje się dużo lepiej. Nie jestem prosem, nie potrafię pokonywać serpentyn płynnie – potrzebuję tych tarcz bardziej niż oni.
Trzymanie się gorszych technologicznie tradycji jest podobne do słuchania winyli zmiast mp3, używania linek zamiast kabli i napędów 3×10 zamiast 1×12. Ma zwolenników, ale postępu nie zatrzymamy i trzeba się pogodzić z faktem, że tarcze będą w szosach i jest to kwestia czasu (Canyon Aeroad CF SLX Disc i Canyon Ultimate CF SLX Disc).
Z Gliczarowa (stromo jak zawsze, ślisko jak nigdy) zjeżdżam sporo przed Pandą, która normalnie na zjazdach pokonuje mnie nawet jadąc tyłem. Ona na high-endowych stożkach, ja na hydraulicznych tarczach. Wniosek mam prosty: im gorzej się zjedża, tym tarcze są bardziej potrzebne.
Wady: hydrauliczne klamki Ultegry są dla mnie za duże. Nie należę do niskich, więc nie wiem jak poradzą sobie z nimi osoby o mniejszych dłoniach. Samo hamowanie wymaga też trochę przyzwyczajenia. Nie odważyłbym się przejechać Ronda Babki w pierwszych dwóch tygodniach używania go. Prawdopodobnie wszyscy byśmy wtedy zginęli. Na klamki naciska się lżej, a hamują mocniej. W awaryjnej sytuacji i odruchowym zaciśnięciu lewej, przeleciałbym pewnie nad ucieczką jadącą 20 metrów przede mną.
Podsumowanie: Endurace’a kupię jak zmądrzeje i zamiast się ścigać na krótkich wyścigach, będę jeździł tylko na te 130km+ po górach. Ewentualnie, gdy znajdę miejsce dla 4 swoich rowerów w mieszkaniu.
Canyon Aeroad CF SLX
Panda jedzie na Aeroadzie, ze wszystkich trzech modeli jest on dla niej najgorszy: jako prezent – niespodzianka byłby to mój ostatni wybór dla niej. Zapytana jednak, który by chciała odpowiada jasno: Aeroada. To jest rower do ścigania i wygrywania. Dla tych co wolą prędkość od wygody, zaliczania KOMów na górkach zamiast robienia zdjęć, zatrzymywania się przed przejściem dla pieszych tylko po to, by ruszyć z niego generując 1600 watów. Czemu więc właśnie jego? Bo jest piękny i elegancki.
Szczerze współczuje wszystkim, którzy muszą napisać sensowną recenzję tego roweru, bo przyznam, że nie wiem do czego mógłbym się przyczepić. Nieświadoma Panda nie ma tego problemu. Siada i stwierdza, że zupełnie odwrotnie niż w hydraulicznej Ultegrze, jej klamki są za małe i źle się je trzyma. Przypomnę tylko, że jest to najnowszy Dura Ace Di2 – osprzęt za niecałe 10 000zł. Nieświadomość to czasem błogosławieństwo…
Aeroad w czarnym macie jest jak AUDI RS6. Z daleka widzisz combi, bardzo ładne, ale w sumie auto jak auto. Jeśli nie znasz się na samochodach to pomyślisz, że jedno z wielu. Dopiero gdy zacznie przyspieszać i zauważysz jak znika na horyzoncie, zostawiając za sobą jedynie dźwięk 500-konnego silnika zauważasz, że coś tu było nie tak. Ten rower nie krzyczy, że jest najszybszy, ani że jest najdroższy. To taki elegancki garnitur, który się nie zestarzeje – bez fikuśnych wstawek, ale doskonale skrojony z najlepszych materiałów. Kto ma wiedzieć czym on jest, ten wie.
Jeśli chodzi o działanie Dura Ace Di2, to jest ono bardzo proste. Naciska się przycisk – przerzutka się zmienia, przytrzymuje się przycisk – zmienia się parę razy. Jak ktoś chce inaczej to może sobie przeprogramować. Czy chodzi lepiej od połowę tańszej Ultegry? Nie, z mojego punktu widzenia jest dokładnie tak samo. Mniejsza jest tylko waga o jakieś 400g. Z wyglądu jest oczywiście trochę lepszy. Tak mi się przynajmniej wydaje – pytanie czy gdyby zamienić miejscami nazwy i zrobić ślepą próbę, dalej bym tak myślał.
Bajerem są za to dodatkowe “pypcie” do zmiany przełożeń w dolnym chwycie. Takie jak w Campie, tylko niżej – wystają gdzieś w połowie gięcia kierownicy. Myli się ten, kto myśli, że jest to gadżet przydatny tylko Saganowi przez łączny czas 7 sekund wyścigu. Jest to kolejny element, który poprawia delikatnie nasze bezpieczeństwo na zjazdach – zmiana biegu staje się szybsza i wygodniejsza. “Dzynks” czasem jednak trochę denerwuje, bo wystaje jakoś tak pomiędzy owijką, więc człowiek z nudów się nim bawi zmieniając przypadkiem przerzutkę na dziurze… ale to pewnie tylko ja.
Wszystkie rowery, którymi jeździmy wyposażone są w zintegrowany kokpit Canyona z aerodynamiczną kierownicą. Pierwsza myśl to: “gdzie ja tu wsadzę Garmina?!”. No i faktycznie – nie da się, potrzebna jest specjalna przystawka, którą dokręcamy z dołu. Kolejne myśli są już różne: od takich czy będzie na tym wygodnie do “o, dobrze się będzie na tym robiło paznokcie!”. Może też doskonale spełniać funkcję podstawki pod kubeczek ze Starbucksa. Kierownica jest świetna, lecz tradycjonalistom nie przypadnie jednak do gustu. Z tego co pamiętam z zeszłego roku, nawet Nairo wybierał zwykłą, zaokrągloną. Motywował to chyba wygodą albo przyzwyczajeniem – pewny nie jestem. Łatwiej byłoby mi to zapamiętać, gdyby potrafił mówić po angielsku. Przede wszystkim jednak…. wygląda zabójczo szybko i mądrzy naukowcy, którzy mieli w laboratorium udowodnić, że tak jest, zrobili to. Jeszcze lepsza jest owijka (Canyon Ergospeed Gel), która wręcz klei się do rąk i będzie faworytem wśród potencjalnych następców mojego Fizika.
Podsumowując: Rower, jako sprzęt bezkompromisowy, skierowany jest dla rasowych ścigantów. Przez swój wygląd niestety przyciąga również zwykłych amatorów – takich jak my. Najgorsze jest to, że nam też się na nim bardzo dobrze jeździ. Znowu brzmię jak człowiek-reklama ;-( Poszukałem nawet w internecie podpowiedzi do czego mógłbym się przyczepić, ale przez średnią ocen wahającą się pomiędzy 9, a 10 na 10, straciłem nadzieję.
Canyon Ultimate CF SLX
Das Auto, Das Fahrrad
Canyon Ultimate to rower ;-) Gdyby w Sèvres istniało coś takiego jak wzornik roweru to Ultimate by tam stał. Wizualnie, gdyby nie wspomniana powyżej aero kierownica, nie wyróżniałby się z tłumu niczym. To maszyna bez wad, wzięta prosto z Wielkich Tourów, na której może jeździć bez problemu amator. Taki typowy “all-rounder” w przystępnej cenie. Dobra, przesadziłem. Chodziło mi oczywiście o cenę przystępną jak na taki sprzęt.
Ultimate ma dla mnie jeden, zasadniczy minus: za minimum kilkanaście tysięcy hałmaczów kupujemy rower, który jest po prostu idealnym rowerem. Nie ma tego czegoś, co gorsze technicznie rowery włoskie. Nie ma tego uczucia, które towarzyszy patrzeniu na Aeroada. Moim zdaniem to sprzęt dla osób, które rower traktują jedynie jako środek do celu.
Na koniec pozostaje najważniejsze pytanie: który model wybrałbym dla siebie.
Odpowiedź, wydawałoby się, może być tylko jedna: Ultimate. Najbardziej uniwersalny, najmniej udziwniony, pasuje preferencjami do mojej jazdy, zarówno amatorsko-wyścigowej, jak i momentami bardziej turystycznej. Obrzydliwie lekki (rama to jakieś 760g) i mieszczący się w budżecie. Długie trasy jeżdżę na tyle rzadko, że nie wykorzystałbym w pełni potencjału Endurance’a – nie przeszkadza mi również cierpienie na nich ;-)
Ku własnemu zdziwieniu, jeśli wybór padnie na Canyona, będzie to Aeroad. Zarówno dla mnie, jak również dla Pandy. Żadne z nas pewnie nie skorzysta wystarczająco z “benefitów aero”, ale to właśnie ten rower, mimo swojej prostoty sprawia, że w brzuchu pojawiają się motylki. Nie tylko od jeżdżenia, ale również, a może przede wszystkim, od patrzenia na niego.