„I used to think I was smart. I used to think I was handsome. I used to think I was going to be rich. I used to think I was good in bed. I used to think I was going to have a good job. I used to think life was fair.
I used to think I was a climber.”
Wankmeister
Tatry Tour 2014
Najlepszy wyścig roku. W zasadzie to 3/4 najlepszego wyścigu roku. Zeszłoroczny wspominam, jako zdecydowanie najlepszą przygodę wyścigową sezonu. Piękna trasa, dobrze zabezpieczona, długa, sporo kolarzy, fajna nawierzchnia i wszystkiego po trochu: zjazdy, podjazdy, miasta, wsie, cygańskie dzieci na trasie. Plan na ten rok był prosty: złamać z zapasem 6 godzin. Biorąc pod uwagę niebieskie niebo zapowiadające piękną pogodę, zawodowców na starcie, którzy powinni pociągnąć peleton – wydawał się całkiem realny.
Złe złego początki
Nauczeni doświadczeniem z zeszłego roku, zaczęliśmy spokojnie, przygotowani do godzinkę lub dwie ploteczek w peletonie, trzymając prędkość stosunkowo wysoką ale równą. Po kilku minutach jazdy było już wiadomo, że jest jakoś inaczej, gorzej. Ledwo skończyliśmy omawianie pierwszej plotki, gdy okazało się, że pierwsza grupa jest kilkadziesiąt metrów przed nami. Było już pozamiatane. Wyścig nie przypominał ani przez chwilę zeszłorocznego. Peleton podzielił się na mniejsze grupy i tak już miało zostać przez następne 180km.
Gorsze złego końce
Łatwo nie było – słońce grzało, dzieci kibicowały, kolarze jechali. Udało mi się dzięki uprzejmości znajomego z Warszawy załapać na auto serwisowe uzupełniające bidony w czasie jazdy. Niesamowity luksus, gdy mija się ludzi, którzy muszą się zatrzymywać na bufetach. Aby potwierdzić regułę, że za granicą wszystko lepsze, po wjeździe do Polski zaczęła się ulewa. Zimno, ślisko i ciekawie. Gdy już zaczęło mi się jechać całkiem nieźle, a przemoczenie osiągnęło poziom, przy którym dalszy deszcz już nie przeszkadza, poczułem na podjeździe pod Bukowinę uślizg przedniego koła. Dziwne trochę. Chwilę później, stojąc na poboczu z przebitą szytką już wiedziałem o co bangla. Pomachałem kilku mijającym mnie znajomym, zapytałem parę aut czy nie chciałoby mnie podrzucić na Słowację. Auta się skończyły, znajomi pojechali, nie pozostało mi nic innego jak spróbować zadzwonić do osób które zostały w Zakopanem, żeby mnie zgarnęli. Plan piękny, bo pomyślałem, że może się z nimi na jakąś pizzę czy inny basen na pocieszenie załapię.
Trochę szczęścia w nieszczęściu
Gdy sięgam po telefon przypominam sobie jaki jestem sprytny! W tym roku, na miejsce telefonu wziąłem ze sobą gopro! Zamiast dzwonić po pomoc, mogę sobie robić zdjęcia. Trzeba mieć priorytety. Koniec końców zatrzymują się przy mnie chłopaki z Body iCoach, którzy pędzą za swoim zawodnikiem. Przez postój przy mnie, pędzić muszą jeszcze bardziej bardziej – doganiają go jakieś 5km przed metą. Mi nie pozostaje nic innego jak wrócić do domu dzień wcześniej niż planowałem. Koniec końców, te 150km i 1800m w pionie udało mi się przejechać i trochę mnie umęczyły.
[map style=”width: auto; height:400px; margin:20px 0px 20px 0px; border: 1px solid black;” gpx=”http://hopcycling.pl/wp-content/uploads/Tatry Tour… prawie. Człowiek-awaria _).gpx” elevation=”no”]
[social_icon bg_color=”#404040″ color=”#ffffff” icon=”icon-camera” type=”type1″ href=””][/social_icon]ZOBACZ FOTKI W ALBUMIE