Po tegorocznym VeloToruń miałem dużo złych myśli. Ten wyścig był po prostu niebezpieczny. Pierwsze 40 kilometrów to walka o życie i sukcesem dla większości z nas był fakt, że udało nam się wyjść z tego bez szwanku. Czy da się zorganizować dużą imprezę bez selektywnej trasy nie rozbijając startujących na mniejsze grupki? Wątpię. Myślę, że musimy polegać tylko na własnym rozsądku… z czym w przypływie emocji bywa różnie. Niechciałbym, aby ktoś odebrał ten wpis jako narzekanie. Wyścigi lubię i startuję w nich dla przyjemności, jest jednak kilka rzeczy, które podnoszą mi ciśnienie. Nie lubię:

 

Kolesi, którzy muszą stać z przodu.

Już na starcie tętno mi rośnie. Normalka – niezależnie od tego czy w wyścigu startuje 1000 osób czy 10 000 zawsze znajdą się tacy, którzy za wszelką ceną muszą stanąć z przodu. Nieważne, że nigdy w życiu nie utrzymali się z grupą do końca. Sposoby są trzy: można stanąć w sektorze godzinę wcześniej (ewentualnie rozłożyć sobie parawan z napisem rezerwacja dzień przed startem), przeskoczyć przez barierki (przerzucając najpierw swój rower, aby tłum się rozstąpił) lub po prostu przesuwają się powolnie z tyłu, przepraszając wszystkich po kolei – na tak zwanego Mojżesza. Nie zrozumcie mnie źle, jeśli ktoś jest mocny, a z jakiegoś niezależnego od siebie powodu trochę się spóźnił (lub nie zmieścił się pomiędzy parawanami), to nie mam nic przeciwko. W naszym interesie jest, by mocniejsi stali z przodu, a słabsi z tyłu. Nie widzę rozwiązania tego problemu poza samodyscypliną.

 IMG_3327

 

Gdy gonisz grupę przed sobą, a ona zwalnia

70. kilometr wyścigu, ktoś puścił koło, grupa zaczyna się dzielić. W ogólnej beznadzei dostrzegasz gdzies na horyzoncie grupę. Jadą z 200 metrów przed Tobą i wiesz, że albo teraz albo nigdy. Rzucasz więc wszystko na jedną kartę i gonisz. Te 200 metrów różnicy zajmuje Ci kilka minut. Widzisz cały czas przed sobą 20 kolesi, którzy jadą bez pedałowania. Niesie ich ciąg w tunelu. U Ciebie płuca na wierzchu, tętno 200, piasta rozgrzana do czerwoności, ale doszedłeś. Grupa zwalnia, wszyscy chwytają bidony, jedziecie przez najbliższe 5 minut jakieś 30km/h. Z tyłu dochodzi jeszcze kilka osób, które wcale nie goniło. Nie pozostaje Ci nic innego jak odpocząć ze skwaszoną miną.

DCIM102GOPROG0027809.
Widzisz ich na horyzoncie. Nie pedałują. Co gorsze – nie zbliżają się.

 

Gdy gonisz grupę przed sobą, a za tobą jest 50 kolesi kibicujących, by Ci się to udało

Ta sama sytuacja co powyżej. Gonisz ile sił w nogach, bo jak dojdziesz to pojedziesz szybciej i łatwiej. Nie dojdziesz – zostaniesz już na wieki w towarówie. Różnica jest taka, że gdy się obracasz widzisz za sobą 40 uśmiechniętych kolesi. Jadą autobusem do czołowej grupy, na gapę. Chcesz się na chwilę zamienić, zwalniasz żeby ktoś usiadł na miejscu kierowcy… i okazuje się, że wszyscy jedziecie 25km/h. Stwierdzasz, że z takimi <<cenzura>> jechał nie będziesz i rzucasz się w odjazd – z dwojga złego lepiej gonić samemu niż dociągnąć całą grupę. Spawają Cię po idealnych zmianach tworząc za Twoimi plecami podwójny wachlarz, nad którym w normalnych warunkach pracuje się miesiącami. Dowieziesz ich do grupy, podziękują Ci na finiszu…. na pewno.

 

DCIM105GOPROG0030530.
Wszyscy z tyłu trzymamy kciuki na kole Michała, by udało mu się dojść do kolejnej grupy.

Dochodzisz grupę, a to nie jest grupa, którą goniłeś

Czasami udaje się resztkami sił złapać peleton, który jechał z przodu. Tempo jest odpowiednie, jedziecie szybko i uczciwie, ale nie wychodząc z Twojej strefy komfortu. Łyk z bidonu, batonik z kieszonki, szukasz znajomego, który miał więcej szczęścia i cały czas trzymał się w tej grupie. Nie ma go. Im bardziej go szukasz, tym bardziej go tam nie ma. Nie ma też kilku innych osób, które powinny tam być. Nie chcesz w to uwierzyć, ale prędzej czy później będziesz musiał pogodzić się z tą myślą: to nie jest pierwsza grupa. Dogoniłeś grupetto.

DCIM101GOPROG0027326.
Różne są sposoby na jazdę.

 

Gdy już wiesz, że się nie uda

Jest taki nieszczęsny moment, gdy wiesz, że się nie uda. Kolejny wyścig, którego nie wygrasz. Niby można się do tego przywyczaić, ale im wcześniej on nadchodzi, tym gorzej. Ludzie z przodu się oddalają, z tyłu przybliżają, w nodze siły nie ma, płuca puste. Patrzycie na siebie i jedyne co Wam pozostało to porozmawiać, ewentualnie pokalkulować „co by było gdyby”.

DCIM103GOPROG0029333.
„To już jest koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni….”

 

Kierownicy wycieczki, dyrektorzy wyścigu

Ścisk, kierownica obok kierownicy, pedał obok pedała, nie wciśniesz już nic… i nagle z tyłu słyszysz zbliżający się głos „leeewa, leeewa kur%$#!” – jedzie pan prezes, Mojżesz niczym przez Morze Czerwone: będzie wyprzedzał, kolarze się rozstąpią. To ten sam, który jadąc w permanentnie w ogonie krzyczy cały czas „panowie, no pracujemy kuur^%$!”, „zmiany! zmiany! panowie!„. Ten sam, który zwraca wszystkim uwagę by nie hamowali w peletonie, nawet, gdy z przodu jest szlif i nie ma jak go ominąć. To charakterystyczne: „Nieee no panowie, kur^%, nie hamujemy. Przecież tak się nie da jechać. No co to jest?!

 

DCIM101GOPROG0026471.
Nigdy nie jedziesz tak blisko krawędzi, by nie dało się bliżej

W łazienkach nigdy nie ma papieru, a na parkingu miejsca

Zaparkować zawsze jest ciężko, a jak już się uda to nie da się potem wyjechać. To w sumie nie jest problem, bo rower rozwiązuje sprawę dojazdu gdziekolwiek. Gorzej z tą pierwszą (drugą ;) ) sprawą. Ja tu tylko zostawię sytuację z Torunia:

Stoję sobie w kolejeczce jako pierwszy, za mną rządek ludzi. 4 kabiny przed nami. Wchodzę do pierwszej, która się zwalnia, wychodzę zawiedzony, potem do drugiej i trzeciej, z miną coraz bardziej smutną. Pozostaje jedynie się modlić. Paweł mówił, że w tej drugiej od prawej zostało jeszcze trochę nadzei – wchodzę, jest! Z uśmiechem zamykam za sobą drzwiczki i gdzieś w oddali słyszę tylko „Kolego, zostawisz trochę?”. Spoglądam na rolkę i jedyne co mogę powiedzieć to „spróbuję” – widzę głęboki zawód i zniechęcenie w dalszej części kolejki. Tym razem byłem szczęściarzem, wygrałem już przed wyścigiem.

 

DCIM104GOPROG0029620.
Wietrzenie pachy, by ładnie wyglądać na mecie.

Zjazd ze startu i zjazd do mety

Zjazdy są fajne, ale niestety też niebezpieczne. Przynajmniej dla 86% z nas, którym technika trochę kuleje. Myśląc o wyścigu Jarna Klasika pierwszą sceną, którą sobie przypominamy jest zazwyczaj początek trasy, czyli zjazd. To jest zło w najczystszej postaci. Organizatorzy chyba trochę źle zrozumieli stwierdzenie, że „fajnie, gdy początek jest selektywny”. Chodziło w nim o to, że dobrze, gdy peleton na początku trochę się rozciąga albo nawet dzieli. Niekoniecznie o to, że selekcja polega na wyrzucaniu kolarzy do rowu. Podobnie zresztą z finiszem. Wzorowo było w Sobótce – górka przed ostatnią prostą i na metę lekko w górę. Odwrotnie było w Toruniu – na metę lekko w dół. Powiedzmy sobie szczerze – im mniejsza prędkość na finiszu, tym krótszy szlif.

 

DCIM102GOPROG0028039.
Pierd^^^, nie jadę.

Odjazd idzie zanim jeszcze ruszę z miejsca.

Nigdy nie udaje mi się dobrze ustawić na starcie. Niezależenie od tego czy zjawiam się tam 2 godziny wcześniej, czy 15 minut, stoję w tym samym miejscu. Gdzieś się zagadam, ktoś o coś zapyta, szukam kawałka łąki, żeby sprawdzić jaki jest aktualnie wiatr za pomocą szybkiego sika. Fajnie jak początek jest selektywny ale nie od pierwszych sekund. Stojąc gdzieś z tyłu ruszam dobre pół minuty za czołówką. Jeśli od startu pójdzie ogień to mogę im tylko pomachać. Dobrym i coraz częściej stosowanym rozwiązaniem jest tempo kontrolowane przez samochód na pierwszych kilometrach – tak jak na Pętli Beskidzkiej. Tam organizatorzy wzięli sobie do serca „selektywny początek” i „kontrolowane tempo”, dzięki czemu samochód znika z moich oczu po 3 minutach jazdy.

 

DCIM103GOPROG0029354.
Nie ma nadzei.

Barierek z nóżkami do wewnątrz

Cichy zabójca, na szczęście spotykany coraz rzadziej. To tak jakby przy trasie ustawić małe dzieci, które stoją na chodnikach ale mimo wszystko jak tylko zbliżasz się do krawężnika, podstawiają nogę. Jak działają takie nóżki można bardzo łatwo zobaczyć na jutubie – wystarczy obejrzeć dowolny film z kategorii „cycling crash compilation”

 IMG_3326

 

Numerki, których nigdy nie umiem równo przypiąć

Na Velotoruń były najlepsze możliwe numery startowe. Wbrew opinii, którą słyszałem setki razy o zwrotnych czipach „bo inaczej się nie opłaca”, o tym że numerek musi być na plecach, bo inaczej kamera nie złapie, okazało się że jest to możliwe. Bez zapinania agrafek, które wiecznie dziurawią koszulki, bez blokowania tylnych kieszonek, bez powiewającej flagi na plecach. To oczywiście bez znaczenia, bo i tak nie umiem tego nigdy równo nakleić na sztycę. Sklejam, rozklejam, sklejam, miętoli mi się i tak w kółko. Będzie pomięte i krzywe, trudno.

IMG_3322

 

Gdy wszyscy zabijają się o setne miejsce, bo zaoszczędzili siły

Z każdego miejsca w internecie jesteśmy atakowani stwierdzeniem, że zawsze trzeba dać z siebie wszystko: albo wszystko albo nic. Be fast or die tryin’! Niektórzy niestety biorą to sobie za bardzo do siebie. Zawsze znajdzie się kilkadziesiąt osób, które postanowią powalczyć na finiszu o nic. Pewnie nie zaskoczę Was, pisząc, że najczęściej są to osoby, które odpoczywały większość wyścigu w peletonie. I oczywiście, wygranie w swoim peletonie jest zawsze fajne, niezależnie od tego czy jest to 73. miejsce czy 178, ale wyprzedzanie na żyletkę i przepychanie w grupie żeby dojechać na miejscu dwunastym (w tymże peletonie)? Szkoda ryzykować.

 

IMG_3325

 

Jedzienie, które nie ma smaku, a mimo to stoję po nie w kolejce

Powiedzmy sobie szczerze, rzadko kiedy posiłek po wyścigu jest smaczny. Delikatna krytyka makaronu z sosem po wyścigu to zazwyczaj pierwszy temat przy stole. Kto sprytniejszy, ten wyciąga swój plastik z obiadem.  Najgorsze, że po wyścigu wszystko smakuje dobrze i nieważne z czego jest zrobione, zawsze je lubię. Koniec końców i tak wszyscy wylądujemy w Maku na autostradzie do Warszawy.

IMG_3323

 

Świadomości, że gleby są nieuniknione

W przypadku dużych wyścigów pytaniem nie jest „czy”, a „kiedy” albo nawet „ile” będzie wypadków. To rzecz nieunikniona. Jakkolwiek byś się nie starał, dopóki nie jedziesz z przodu, nie unikniesz tego. Statystycznie, przy tysiącach startujących nie ma szans, aby wszystko poszło gładko. Wystarczy jeden bidon, jeden łańcuch, który spadł, kamyk, czy nawet chwila zachwiania równowagi, a reszta idzie reakcją łańcuchową w tył. Pierwszy rząd hamuje lekko, drugi mocniej, trzeci już całkiem, a reszta już wpada. Słyszysz przekleństwa lecące z kolejnych rzędów za Tobą i już wiesz. Wiesz, że czeka ich nieuniknione. Charakterystyczny odgłos kompozytu uderzającego o asfalt znasz za dobrze i łatwo oceniasz ile osób leżało oraz jakie mogli ponieść straty. Plusem jest to, że karetka powinna zjawić się tam w mgnieniu oka. Możesz jechać maksymalnie skupiony, ale są sytuacje, z których nie wyjdziesz.

DCIM102GOPROG0028033.
Że będzie gleba wiadomo zazwyczaj kilka sekund wcześniej.

Ruchu zamkniętego, ale nie do końca

Nie da się zabezpieczyć 100-kilometrowej trasy w całości (*nie dotyczy Włochów). Jakieś biedne, zagubione auto zawsze się niestety trafi. Jest dobrze, jeśli kierowca ma głębokie pokłady cierpliwości i zrozumienia, ale większość z nich nie bardzo wie jak się zachować: powolna jazda poboczem nie jest dobrym wyjściem.

DCIM100GOPROG0026016.
„Przepraszam panów, czy to jakiś rajd rowerowy”

 

Bufetów, na których nic nie wezmę

Niewiele w moim życiu było wyścigów, na których udało mi się coś złapać na bufecie. W zeszłym roku na Velotoruń były chyba rozdawane bidony z piciem – super rozwiązanie, ale drogie. Pamiętam, że stawałem po picie na Tatry Tour – to jednak było uzasadnione. Ciężko zabrać ze sobą zapasy na 6 godzin jazdy. Doskonale też wspominam bufety na Granfondo Stelvio. W tym roku wracam tam głównie po to żeby się najeść. Rozdawanie picia w kubeczkach, tak jak miało to miejsce w tym roku mija się trochę z celem. Wie o tym każdy, kto próbował kiedyś przy dużej prędkości chwycić taki kubeczek i dalej mieć suche spodnie. To raz, dwa: jeśli jedziemy peletonem, to dopóki liczba wolontariuszy nie jest dwucyfrowa, szansa na chwycenie czegokolwiek jest porównywalna z wygraną na loterii.

DCIM104GOPROG0029908.
Magia: dostajesz pełny kubeczek, a jak przechylasz go do buzi to jest pusty.

 

Tras ładnych, ale nie zawsze dostosowanych do tłumów

Duże wyścigi mają to do siebie, że start i meta są zlokalizowane w mieście – to jest super. Dzięki temu zjawiają się kibice (choć tak naprawdę są to po prostu ludzie, którzy próbują przejść na drugą stronę ulicy, a nie mogą). Problemem jest to, że trasa wyścigu na kilkaset osób nigdy nie będzie tak widowiskowa jak mniejszych wyścigów (*nie dotyczy zachodnich granfondo).  Bo o ile wąskie drogi i „zróżnicowana” nawierzchnia w niewielkim peletonie są do przyjęcia, to jak przeciskając 300 osób z trzypasmówki na wąską drogę przez las robi się trochę niezręcznie. Podobnie zresztą jak puszczając ich na piaszczyste zakręty.

DCIM105GOPROG0030291.
Wzorowa nawierzchnia, w sam raz na 300-osobowy peleton

 

To wszystko nie zmienia jednak faktu, że w przyszłym roku na Velotoruń też na pewno pojadę. Tak samo jak na kupę innych wyścigów, po których będziemy rozmawiali o tym, co nam się nie podobało, ale z perspektywy czasu będą dobrze wspominane. Najważniejsze to dobrze się bawić (i rozsądnie!).