Sobotnie przedpołudnie, przed nami wyratrakowana trasa dla nart biegowych. Na linii startu prawie 200 osób, z których zdecydowana większość wybiera platformy zamiast spd, na 22-kilometrową trasę zabiera plecaczek, a obcisłe lajkry zakrywa spodenkami cywilnymi. Do tego daszek na kasku oraz luźne, powiewające na wietrze kolorowe ciuchy i gruba, a nawet BARDZO GRUBA opona. Do obliczenia oporów jakie stawia taki komplet, wymagane byłoby przestudiowanie prawa napradę wielkich liczb (tak, wiem że z matematycznego punktu widzenia to prawo definiuje raczej szanse, na pokonanie piątkowej czasówki fatbike’owej bez wywrotki). Brzmi to trochę jak zły sen szosowca. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w tym tłumie byliśmy także my.

Jeśli przeczytaliście poprzedni wpis (co szczerze polecam zrobić, przed zagłębieniem się w ten) dywagujący o tym, jaki rower jest najgorszy na świecie, to muszę posypać głowę popiołem i nieco zredagować wnioski. Owszem, fatbike jest beznadziejnie bezsensowny i z założenia głupi. Owszem, prawie zawsze jest wolniejszy niż inne rowery i wygląda się na nim pokracznie. I owszem, mimo że kompulsywna natura rowerowego zakupoholika sprawia, że rowery wysypują mi się już z mieszkania, to nigdy w życiu nie kupiłbym fatbike’a.

Z fatbike’ami pojechaliśmy w Góry Stołowe. To właśnie tam organizowany jest prawdopodobnie jedyny w Polsce wyścig tych niedorzecznych maszyn, co oznacza, że muszą tam być wzorowe warunki do takich testów. Po drugim dniu pobytu kończyły mi się już brzydkie słowa w głowie (nawet wymyślając zupełnie nowe). Tytuł tego wpisu miał brzmieć: „grubasy na stolcach” – tak źle było. Niedzielna wycieczka, którą ostatniego dnia rozpoczęliśmy wcześnie rano, przy około -14°C zmieniła jednak moje postrzeganie tego roweru. Może nawet nie tyle co zmieniło, bo w dalszym ciągu nie chcę już nigdy na niego wsiąść, ale doznałem olśnienia.

 

Czy fatbike jest szybki szybszy niż cokolwiek?

 

fatbike góry stołowe

 

Raczej nie. Jestem prawie pewny, że stworzenie warunków, w których fatbike będzie najszybszym wyborem, jest jak stworzenie trasy przełajowej, na której MTB nie ma szans. W piątek, jako prolog do Monteria Fatbike Race Góry Stołowe, odbyła się czasówka. Trasa to zawrotne 3 km – aby wpaść na pudło, należało wykręcić średnią powyżej 20 km/h. Biorąc pod uwagę, że składała się z około 500 metrów pojazdu, niecałego kilometra singla i 1,5 km szybkiego zjazdu po wyratrakowanej trasie narciarskiej, wydaje się to dość proste. Problem w tym, że nie licząc pierwszych 100-200 metrów, podjazd pokonać można szybciej dowolnym, innym rowerem, a nawet przełajem na plecach (bo opory), na singlu leżałem głową w śniegu tyle razy, że nie miało znaczenia, czym się przemieszczam, a na zjeździe chore waty (na oko pewnie ze 360W na -10%) przełożyły się na maksymalną prędkość 45 km/h.

 

fatbike góry stołowe

 

Na niedzielnym wyścigu było podobnie. Na 23 kilometry trasy, fatbike dawał przewagę nad grubym MTB (27,5+ lub 29+) może w sumie na 300 metrach – jednym stromym i śliskim podjeździe i fragmentach singli z kopnym, rozjechanym śniegiem. Pech chce, że przy naszej technice trudny teren pokonuje się, tak czy siak, z buta. Trasę przejechałbym pewnie sporo szybciej przełajem o agresywnym bieżniku, miałbym za to kilka siniaków więcej (a tak, ograniczyłem się do około 6). Myślę, że nie przesadzę, jeśli powiem, że znormalizowana moc z tego wyścigu wyszła mi ponad 300W, co dało mi dość nieoczekiwanie satysfakcjonujące miejsce w tych symbolicznych, najlepszych 10%. Myślę, że na 29+ oszczędziłbym do paru minut. To jednak z założenia nie był wyścig dla klasycznych MTB…

 

Czy fatbike jedzie lepiej i stabilniej?

 

góry stołowe zima

 

Na jazdę tymi rowerami cieszyliśmy się od dawna. Mieliśmy taką wizję, jak gdzieś na końcu Polski mkniemy przez biały, śnieżny puch, otoczony drzewami i świeżym powietrzem. Nie zraził nas cios prosto w twarz już na dojeździe do Karłowa, gdy w kilku kolejnych miejscowościach dym z kominów próbował nas zabić, ograniczając widoczność i udusić jednocześnie. W końcu nazwa Duszniki-Zdrój zobowiązuje. Nie zraził nas nawet dym, symbolizujący kolejne niewybranie papieża, wydobywający się z naszego ośrodka. Gorące kaloryfery lekko nas jednak stresowały, ilość ciepła wydobywająca się z nich była wprost proporcjonalna do ilości gumy, którą pozostawiliśmy w piwnicy. Tak jak 3 tygodnie temu zamarzały nam naczynia w karkonoskiej chatce, tak teraz staliśmy przed dylematem: otworzyć okno przy minus kilkunastu stopniach i udusić się przez sen, czy roztopić się.

 

mongoose fatbike

fot. Piotr Olkowski

 

Ale to nieważne, przyjechaliśmy tu jeździć. 200 metrów od domu zaczynają się trasy narciarskie i rowerowe. Szybko okazuje się, że w okolicy wszystko co nie jest asfaltem i 2-metrową zaspą, jest tu biegową nartostradą. Z lekkim zażenowaniem ruszamy nią, trzymając się możliwe blisko krawędzi – faty nie zostawiają jednak za sobą śladu, nic nie zniszczymy. Czujemy gdzieś w środku jednak, że dużo fajniej byłoby przyjechać tu z nartami. Przy pierwszej możliwej okazji, podążając za marzeniami skręcamy w kopny śnieg. Efekt tego eksperymentu jest dwojaki w zależności od prędkości. Jeśli zrobimy to z rozpędu, przednie koło momentalnie zatrzyma się w śniegu, a tylne zmieni wektor prędkości z poziomego na pionowy i zanim dokonamy niezbędnych obliczeń definiujących naszą oczekiwaną pozycję, znajdziemy się głową w śniegu. Przy prędkościach niższych oba koła zatrzymają się jednocześnie i niezależnie od kadencji będziemy mogli kręcić w miejscu, nie wywracając się na boki – widok dość komiczny.

 

fatbikes

 

W ten sposób nasze wyobrażenie o fatbike’ach pryska. Ten rower nie jeździ po kopnym śniegu – po chwili zastanowienia, ma to sens. Musiałby chyba mieć napęd na 2 koła. Generalnie wygląda to tak: jazda po asfalcie to mordęga, jazda po lodzie jest tak samo trudna jak na czymkolwiek innym, w śniegu kopnym jest podobnie do innych rowerów, w rozjechanym śniegu jest nieco lepiej niż zwykle, ale i tak wolniej niż na 3 calach. Jedynym momentem, gdy osiągamy przewagę jest podjazd, na którym kończy się przyczepność – można jakoś domłynkować do szczytu… co oczywiście i tak jest mniej efektywne, niż podbiegnięcie go.

 

Po co komu fatbike?

Odpowiedzi na to pytanie szukaliśmy długo. Ani Mazowsze, ani wyścig nie pomogły nam w tym. Będąc bliskimi poddania się i porzucenia nadziei o odnalezieniu sensu, dokonał się przełom. Nadszedł gdzieś pośrodku bajkowego lasu Gór Stołowych. Otóż: źle podeszliśmy do idei fatbike’a. To tak jakbyśmy zastanawiali się, czy rower miejski jest faktycznie najszybszy w jeździe po mieście, a przecież nie ma to żadnego znaczenia. Ten rower nigdy nie miał być szybki. Nie miał nigdy dawać przewagi czasowej w terenie. To jest rower dla osoby, która chce przejechać się 2-3 godziny, wypożyczając go w schronisku przy Hali Gąsienicowej, Kościelisku, Łebie albo Szczelińcu. To rower, który ma być śmieszny i mamy się na nim dobrze bawić, nie ryzykując swojego zdrowia.

Wystarczyłby do tego oczywiście 29+, który według nas jest najlepszym wyborem na warunki, w których się znaleźliśmy, ale to nie my jesteśmy tutaj targetem. Pytanie tylko, czy przeciętny odbiorca fatbike’a da radę napędzić tę maszynę pod jakąkolwiek z górek. Nawet jeśli nie, to i tak będzie mu się to podobało, bo zejścia z siodełka nie traktuje jako ujmy na honorze.

 

27,5 plus bike

wyratrakowana trasa działa prawie jak asfalt

 

Dla nas doświadczenie z 4,7 calową oponą jest przeżyciem zupełnie nowym. Jesteśmy przyzwyczajeni do jeżdżenia od świtu do zmroku, a w 3 dni pobytu w górach przejechaliśmy około 80 kilometrów i to w zupełności nam wystarczyło. Jadąc fatbike’iem (lub mówiąc bardziej dosadnie: tocząc się) zapominasz o sprzęcie, to bardziej jak spacer krajobrazowy niż kolarstwo i nie ma w tym nic złego.

Nie umiem znaleźć w swojej głowie nikogo, komu mógłbym polecić ten rower do nabycia drogą kupna. Do wypożyczenia jednak – jak najbardziej, szczególnie w ładnych okolicznościach przyrody. To dziwne uczucie, gdy w niedzielny poranek wracasz o 11 do domu po 30 przejechanych kilometrach i napada Cię uczucie, że na ten dzień roweru już wystarczy…

 

27,5+

Jak zwykle ktoś pomylił sport

 

Czy sprzęt ma znaczenie?

Fatbike’i są nieprzyzwoicie drogie w stosunku do tego, co oferują. Najtańsze (jak Mongoose Argus Sport) zaczynają się od około 3000zł (nie licząc oczywiście hipermarketówek) i w tej cenie oferują napęd 3×9, mechaniczne tarczówki i co najmniej 17 kilogramów żywej wagi. Pierwszą myślą, gdy przygniata Cię taka masa jest: „czy na pewno chciałem zaoszczędzić na zakupie tak bardzo?”. Jeśli bierzemy rower na 2 godziny ze schroniska, to można to jakoś przeżyć, ale jeśli nasza przygoda miałaby trwać dłużej (nie wiem czemu ktoś miałby chcieć), to jak najbardziej warto trochę dołożyć zarówno w celu redukcji kilogramów, jak i trochę lepszej precyzji działania napędu. 3 blaty z przodu też wydają się niekoniecznie sensownym pomysłem.

Według mnie warto rozejrzeć się za używką, jest ich niewiele, ale proporcjonalnie do poziomu zainteresowania. Dobry, fabryczny sprzęt (np. Canyon Dude) potrafi ważyć 12-13kg – różnica taka jak gdybyśmy zamontowali sobie na bagażnik dobry rower szosowy. Bardo dobra opona (jak Bontrager Gnarwhal) kosztuje prawie 500zł lub w przypadku wersji 3,8 cala z kolcami (która była moim marzeniem podczas każdej jazdy) – ponad 800zł. Pomijam fakt, że taki „myk-myk„, z którego zawsze się śmiałem, ratowałby nam życie wielokrotnie – możliwość opuszczenia siodła za pomocą pstryczka na kierownicy uchroniłaby nas przed… posłużę się tu nazwą posiłku z knajpy znajdującej się obok nas „fantazją z jajek„.

 

27,5 plus

Aby nie połamać tej pięknej przeszkody, Piotrek postanawia przenieść rower nad nią

 

Najtrudniejszą decyzją jest jednak samo ustawienie roweru. Zawsze myślałem, że to fulle wiodą tutaj prym, gdy w dwóch amorach ustawiamy jakieś SAGi, tłumienia powrotu, ciśnienia, blokady i tysiąc innych rzeczy, ale nie. Dobór odpowiedniego ciśnienia w facie to kwestia nieodgadniona. Gdyby policzyć ile obcych gum dotknęliśmy ukradkiem w sobotę, byłoby to na pewno więcej niż… tu wstawcie sobie jakiś brzydki dowcip o Amsterdamie. Przypominam, że nie mówimy tu o różnicach rzędu kilku atmosfer jak w szosie, a bardziej o wartościach pomiędzy 0,8bara, a 1,3bara. Za mało powoduje, że podskakujemy na baloniku, zbyt dużo, że siedzimy na wibr… ującym odkurzaczu (nie wiem skąd w tym akapicie biorą się takie porównania). Idealnych wartości nie udało nam się znaleźć.

 

Chce to!

Nie chcesz – zaufaj mi.

W fatbike’ach najśmieszniejsze jest to, że patrzysz na zdjęcia i krzyczysz pod nosem „Ale super! Muszę tego spróbować”. Jednak to nie rower jest super, a miejsca, do których z jego pomocą się dostaniemy. 3-calowa opona spokojnie do tego wystarczy, ale fat dodaje jakiegoś efektu groteskowości i bezsensu. Zanim jeszcze zacznie on denerwować, przez pewien czas śmieszy i bawi. Nigdy nie kupię takiego roweru, tego jestem pewny, ale z perspektywy czasu, wycieczkę w Góry Stołowe wspominał będę jeszcze przez długi czas. Oczywiście jako jedno z najlepszych doświadczeń estetyczno-przyrodniczych, a nie wypad kolarski.

 

Góry Stołowe Szczeliniec Wielki

Góry Stołowe widziane ze Szczelińca Wielkiego

 

Jeśli chodzi o wypożyczenie w Warszawie, my skorzystaliśmy z uprzejmości:

Roadbike (któremu należą się specjalne podziękowania, gdyż zakupił fata specjalnie po to, aby nam go wypożyczyć), posiadający w swojej ofercie dwa faty firmy Mongoose. Proszę polubić ten profil ;-)

Sport Guru, który ma jednego fata oraz 27,5+ marki Fuji

Absolute Bikes (w barwach którego jeździmy), który pożyczył nam najlepszego 29+ na jakim jeździliśmy (bo jedynym): Trek Stache 7