Ciężko napisać o Maderze coś, czego nie byłoby jeszcze w internecie. Szczególnie, gdy jedzie się tam bez roweru. Przekonałem się o tym, gdy zacząłem googlać co tam w ogóle robić. Pierwszy wynik: kilkanaście spacerniaków, kilka miejsc – super, przeczytane, zaznaczone na mapie, jedziemy dalej. Kolejny wynik: dokładnie to samo. Dalej – to samo. Wpisy zagraniczne – to samo. Początkowa ekscytacja wyjazdem nieco opadła, bo jak to tak? Gdy wszyscy polecają dokładnie to samo, robi się niebezpiecznie.

Inne blogi lepsze

Jeśli więc szukacie praktycznych informacji o Maderze, odsyłam gdzie indziej:

60 dokładnie odpisanych tras (EN): https://www.journeyera.com/madeira-hikes/
Gorzej opisane trasy ale bardziej czytelne i z oceną + appka (EN): https://walkmeguide.com/en/madeira/trails-list/
Polski przewodnik po wyspie: https://coupleaway.com/przewodnik-madera/
Wpis dla leniwych z mapką i po polsku: https://www.mamasaidbecool.pl/madera-atrakcje-punkty-widokowe-mapa/
do tego oczywiście klasyki jak Busem przez Świat, Kołem się Toczy i tak dalej.

Zapraszam więc do wpisu takiego samego, jak te już istniejące, ale za to z gorszymi zdjęciami i dużo mniejszym poziomem ekscytacji, wiedzy i konkretów. Ale za to z większym sceptycyzmem! Jeśli pytacie mnie po co to czytać – odpowiadam: nie wiem.

Ceny.

Lubię pisać o cenach. Wpisy z bloga nie znikają i regularnie, kilka lat po publikacji każdego, dostaję maile o treści „hej, ale te ceny to masz tam z tyłka. Byliśmy i było drożej”. Dzięki tym mailom, mogę w losowych momentach życia czytać te wiadomości na głos w towarzystwie: „hej, a wiecie, że nocleg w kalifornijskim hotelu, który polecałem 3 lata temu jest teraz 2x droższy?”. Wszyscy wtedy śmieją się do rozpuku. Tzn mógłbym, gdybym przebywał w towarzystwie i wtedy by się śmiali.

Wyjazd na Maderę kupujemy w czwartkowe popołudnie. To informacja ważna o tyle, że wylot jest o 6 rano w sobotę, czyli jakieś 1,5 dnia później. Łapiemy last-minute na stronie… biura podróży ITAKA. To nasz pierwszy „zorganizowany wyjazd”. Za bardzo dobre terminowo loty (sobota wylot – niedziela powrót) oraz bardzo fajny hotel płacimy nieco ponad 2000zł na głowę za 8 dni. Hotel Duas Torres jest spoko, bo ma aneks kuchenny, widok na morze i jest na przeciwko najlepszego sklepu Portugalii – Pingo Doce (Jeronimooo!). No i pan manager hotelu podrzucił nam na urodziny Sylwii szampana do pokoju, ale to oczywiście, nie ma wpływu na ocenę. Chyba że czytają to inni managerowie hoteli, to wtedy ma. Cenowo wyszło to lepiej niż organizowanie wyjazdu samemu.

Za samochód z wypożyczalni Guerin płacimy 15 euro dziennie. Warto tu dodać, że nie bierzemy najtańszego, gdyż dobrze wiemy, że na wakacjach się tyje, a górki na Maderze strome – potrzebujemy zapasu mocy. Dokładnie takiego, jakie ma białe Clio. Do końca wyjazdu patrzymy na wszystkich w Smartach i 500 z wyższością*. Czasy, gdy na wycieczkach Traffikiem w Tatry całe towarzystwo musiało przed podjazdami opuszczać busik, wiele nas nauczyły. Za paliwo na przejechanie 900km płacimy 56 euro. Kilometrów sporo, bo jeździmy najnieoptymalniej. Coś jak moje próby podejścia do algorytmu komiwojażera na studiach.

*z wyjątkiem momentu, gdy na naszej ulubionej plaży, parkuje 500-ką jeden z moich ulubionych fotografów w kraju, ale zanim wierzę Sylwii, że on to on, jesteśmy już daleko. Wtedy patrzę z podziwem.

– Nie mogę napisać, że tradycyjny maderski chlebek smakuje jak czosnkowa bagietka z Biedronki

– No ale przecież tak smakuje

Większość restauracji to koszt od 10 do 20 euro za danie. Za wypas obiad dwuosobowy składający się z zup, dania głównego i deseru płacimy zazwyczaj ok 20-30 euro na głowę. Z restauracji wartych wspomnienia: Tradicional (bo dużo, smacznie i bogato) oraz A Pipa (bo to jedno z tych „schowanych, turystycznych, hajpowanych” miejsc).

Generalnie jest tanio.

Madera nie.

W mojej głowie od lat tłuką się słowa Wojtka, który kiedyś powiedział, że jak weźmie od kogoś gotowego tracka, to się potem czuje jakby żył jego życiem. Mam tak samo z wyjazdami, które opieram na tym, co znajdę na innych blogach. W przypadku Madery było to odczuwalne jak nigdy wcześniej, mimo że na przygotowanie się miałem jakieś 2 dni. Gdy na każdym blogu widzisz te same zdjęcia, te same miejsca i te same spacerowe trasy, nie sposób zgasić potem lampki bycia kimś innym. Bo czy to miejsce nie oferuje nic więcej poza tymi „top 10/20 best Madeira hikes”? To taki efekt Stelvio. Jesteś w miejscach, w których nie byłeś, a czujesz się, jakbyś już w nich był.

To prowadzi to sytuacji, w której ktoś widzi fajne zdjęcie w internecie i postanawia: muszę tam pojechać, zrobić takie samo, żeby inni zazdrościli i też chcieli tam jechać i mieć takie zdjęcie.

Z mojego skromnego spojrzenia, tak też bywa na Maderze. Liczba miradourów jest olbrzymia, lista spacerniaków również, ale raczej nie odkryjesz nic nowego. Większość zaznaczona na google mapsach, a prawie wszystko w zasięgu 2-3 godzin ze stolicy wyspy. Mało tego, do większości z nich prowadzi nawet specjalnie asfaltowa droga, zakończona parkingiem.

I wiecie co? To nie szkodzi. Madera jest tego warta.

O ile pierwszego dnia byłem nieco sceptyczny po zobaczeniu najsłynniejszych klifów wyspy, tak każdy kolejny dzień zaskakiwał mnie bardziej.

Największą wadą Madery (dla mnie) jest fakt, że szlaki nie łączą się w sensowne pętle. Aby nie wracać tą samą drogą, nasze wycieczki mają ponad 20-30km i pokrywają spacery asfaltem. Można oczywiście liczyć, że na docelowym parkingu będzie taksówka, ale zobrazuję problem inaczej. Najpopularniejsza górska trasa ma około 7km – ze 3 godziny spaceru. Aby wrócić taksą z docelowego parkingu na początkowy należy pokonać asfaltem 37km (ponad godzina jazdy). Autobusy jakieś są, ale to opcja dla ludzi z nieograniczoną ilością czasu.

Madera tak.

Madera to dla mnie wyspa bardzo aktywnego emeryta – w pozytywnym tego słowa znaczeniu oczywiście. Emeryta psychicznego, nie fizycznego. Człowieka zmęczonego, który nie chce zbyt dużo planować, a pragnie po prostu przejść się pomiędzy drzewami, przejść się po górach, popatrzeć na ocean, nażreć się jak świnia owocami morza i zmasakrować Ponchą (ichniejszą cytrynówką). A to wszystko w wydaniu pogodoodpornym, bo i tak będzie fajnie.

Generalnie jest super i mam nadzieję, że zdjęcia wystarczą, aby to udowodnić. Jeśli nie – odsyłam na inne blogi. Madera to miejsce, w którym można odpocząć. Jest czysto, ładnie, przyjemnie, turystycznie. Dokładne przeciwieństwo większości miejsc, które normalnie odwiedzamy.

Madera nie wiem.

Pogoda w zimie na niewiele ma wspólnego z tą, której oczekujesz od „wycieczki w ciepłe kraje”. Przy oceanie jest stabilnie 15-20 stopni, na szczytach stabilne 5-10 stopni. Tydzień po naszym wyjeździe, na Rouvio spada śnieg. Wiatr miewaliśmy taki, że porywał małe dzieci, a rodzice znajdywali je później gdzieś na Teneryfie lub Azorach. W ramach przygotowań do wyjazdu proponuję zakupić wodoodporne buty, skarpetki, spodnie i kurtkę z kapturem, a następnie wejść w tym do wanny napełnionej wodą.

Potem można to przemyśleć, stwierdzić że cała ta wodoodporność nie ma sensu i pogodzić się z byciem mokrym. Bo deszcz pada często. Nawet jak nie pada, to i tak potem pada… albo nie pada, ale leci z wodospadu. Albo trochę pada. Albo pada w hotelu, a w oddalonym o 30 minut samochodem już nie. I odwrotnie. Tak samo z widocznością. Zaleta jest taka, że moglibyśmy robić każdego dnia tę samą trasę i za każdym razem wyglądałaby zupełnie inaczej.

Madera zabija.

Według mnie, mroczna pogoda pasuje do tej wyspy dużo bardziej niż pełna lampa (chyba że wolicie plażing na kamieniach). Madera jest jednak nieco zwodnicza. Szlaki są dobrze oznaczone, zabezpieczone w taki sposób, że nawet człowiek o ponadprzeciętnym lęku wysokości da sobie radę i wszystko wydaje się proste. Jest dokładnie tak, jak w każdym filmie typu Park Jurajski – miło, sielanka, wakacje i nagle tyranozaur odgryza Ci głowę. Na Maderze o to nietrudno. W całej tej błogości łatwo zapomnieć, że jak fala wciągnie Cię z deptaka do morza, to już nie wypłyniesz. Że jak na 400-metrowym klifie postawisz źle nogę, to będziesz miał sporo czasu w locie, aby przemyśleć ten błąd. Czy w końcu, gdy odkryjesz, że kamienie leżące na drodze nie zostały tam położone, a spadły ze skarpy. To według mnie miejsce, w którym łatwo zginąć. A co najgorsze, łatwo zginąć głupio.

To nie Maroko, tu nikt nie powie, że zginąłeś z wycieńczenia, daleko od cywilizacji, w górach Atlasu, a Twoje wysuszone szczątki zjadły dzikie zwierzęta. Tutaj jak zginiesz, rodzina powie „no zginął na spacerze przez potknięcie się na wyjeździe all-inclusive”. Piękne epitafium dla tego walecznego kolarza, co tak dzielnie walczył na Tatra Road Race

Madera na rower.

Jeśli istnieje jakieś miejsce, w którym byłem bez roweru i nie żałowałem (a jest ich niewiele) to Madera jest zdecydowanie właśnie nim. Bo i owszem, drogi są, nawet całkiem fajne. Da się nawet znaleźć takie boczne, mało uczęszczane. Są na nich świetne widoki i podejrzewam, że asfalt pomiędzy Pico Areeiro, a Doliną Zakonnic albo drogę ER110 nazwałbym „epickimi”, ale to chyba nie jest tego warte. Nachylenia są zbyt duże i za częste. Nie byłem nigdy w miejscu, w którym tak strome i długie podjazdy byłyby upchnięte tak blisko siebie. Gdybym mieszkał na Maderze, bardzo chciałbym mieć rower, ale jadąc tam na mniej niż 3 tygodnie, miałbym wrażenie, że wszystko, co najlepsze, gdzieś mnie omija.

Tu nawet w tunelach jest tak stromo, że nie możesz udawać zawodowego kolarza z Livigno, który na treningu chce pozostać suchy mimo deszczu. Przepraszam, znowu hermetycznie.

Choć oczywiście nie brakuje na wyspie ludzi z dużymi amortyzatorami i wierzę, że frajdę ze zjazdów mają ogromną. Wracać jednak muszą busem – takie narciarstwo, tylko że kolarstwo.

Rowery atakują nas już na lotnisku. Gdy stoję w wypożyczalni samochodów mija mnie z 10 kartonów NS Bikes. Już wtedy jednak jestem prawie pewny, że nikt normalny nie robi tu dużego wyjazdu grupowego i to musi być na sesję foto. No chyba, że to wyjazd mający na celu opanowanie do perfekcji ściągania opon z felgi w warunkach bojowych – kurs dla najwybitniejszych i najbardziej uzdolnionych. Przepraszam, taki hermetyczny dowcip z Rondo.

Dowody.

Z tych ~200 000 kroków po maderze i 900km samochodem, które zdecydowanie są zbyt małymi liczbami, aby móc się o wyspie wypowiadać autorytatywnie, przywiozłem trochę zdjęć. Bardzo podobnych do zdjęć wszystkich innych, którzy na Maderze byli, bo to pewnie dokładnie te same kadry. To pokazuje tylko, że nie kłamali. Poniżej miejsca najbardziej warte wspomnienia.

Vereda da Ponta de São Lourenço

Każdy (prawie) wpis o Maderze zaczyna się od Sao Lourenco – nie chciałem być gorszy. Bardzo przyjemne miejsce na taki 3-4 godzinny spacer. Jeśli Wasz samolot ląduje o przyzwoitej porze, można się tutaj udać od razu. Dojazd jest łatwy, trasa jest bardzo łatwa i z lotniska trwa jakieś 15 minut. Generalnie jest to spacerniak przez klify i mimo iż zazwyczaj stronię od tak mocnych porównań – są chyba nawet lepsze niż te w Orzechowie. Ludzi sporo, trasa w obie strony taka sama. Warto „zaliczyć” na samym początku wyjazdu, bo w kolejnych dniach nie będą już robiły takiego wrażenia… a pierwszego robią.

Vereda do Areeiro (Pico Areeiro -> Pico Ruivo)

Najbardziej znana i najbardziej oczywista ze wszystkich górskich tras na wyspie. Nic jej to jednak nie ujmuje, bo jest to też jedna z najlepszych widokowo tras jakie widziałem (a widziałem niewiele). Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że w stosunku widoki/przeżycia/trudność jest to jedna z najlepszych tras jakimi szedłem – porównywalna „efektem wow” do szlaków przez amerykańskie parki narodowe (tylko nieskończenie razy mniejsza). Idzie się między najwyższym, a trzecim najwyższym szczytem wyspy. Areeiro (ten trzeci) jest super i wjeżdża się na niego samochodem, Ruivo (najwyższy) jest uczciwie mówiąc – taki se. W każdym razie polecam – jeśli masz jeden dzień na wyspie, to jest ta trasa (a jak pójdziesz szybko, to i na klify się załapiesz w ciągu jednego dnia).

Warto zaplanować więcej niż jedną wizytę, bo pogoda mocno zmienna, a krajobraz wygląda dramatycznie różnie, w zależności od warunków. Według mnie im gorzej, tym lepiej, chyba że jest całkiem źle, wtedy jest faktycznie źle.

+ Pico do Cedro

A jak już się tam jest, to z parkingu przy Areeiro można skoczyć na sąsiednie Pico, na którym nie ma nikogo (bo i szlak średnio prowadzi), ale za to jest doskonała panorama na góry. To znaczy wtedy, kiedy jest. Tu na przykład była jak zacząłem wyciągać aparat, ale zanim wcisnąłem spust, to już nie było:

Vereda do Fanal

To ten las, o którym wszyscy mówią, że im brzydziej, tym ładniej. Nie wiem, bo celowaliśmy specjalnie w brzydką i w takiej opuściliśmy hotel, a jak wyszło, to widać na zdjęciach. Najważniejszą informacją jest tutaj, że gdy dojeżdża się na parking pod słynnym lasem Fanal i uda się w trasę spacerową Vereda do Fanal (z której dyma się potem kilka kilometrów asfaltem), ominie się wszystkie te drzewa. Bo szlak na tym parkingu się kończy, nie zaczyna, a drzewa są kawałek dalej. Co oczywiście nie znaczy, że spacerniaka nie warto robić – jest bardzo przyjemny. To jedne z najlepszych drzew, jakie widziałem w życiu (a drzew widziałem dużo). Szczególnie, gdy Twoja dziewczyna jest fanką chowania się w drzewach i wyskakiwania z nich. Moja jest.

Zachodnie wybrzeże

Gdybym miał wskazać najbardziej zaskakujące miejsce, byłaby to cała, zachodnia część wyspy. Olbrzymie klify, dużo mniej ludzi, mniejsze drogi, ciekawsze miasteczka i atrakcje w stylu Teleférico das Achadas da Cruz, czyli jedna z najbardziej stromych kolejek świata. Cóż, gdy ma sie 98% nachylenia to pole dla rywali pozostaje nieduże. Na dole bardzo przyjemne, puste miasteczko (z którego nie da się wieczorem rozsądnie uciec, bo kolejka działa do 18.00) i świetne zachody słońca. Tam po prawej, na dole widać na zdjęciu wagonik:

Levada da Ponta do Pargo

To drugie najlepsze miejsce na zachodzie – wspomniana laweda co prawda idzie przez zbocza oraz las i omija wszystko co najlepsze, ale żeby domknąć pętlę, warto przejść się wzdłuż wybrzeża. W kategorii „najładniejsze miejsce na wyspie” Miradouro de Boa Morte zdecydowanie u nas wygrywa. Potem są jeszcze jakieś wodospady, latarnie itp, ale nic już nie robi takiego wrażenia, jak kościółek+krówka+klif, a wszystko to w scenerii rodem z Azorów. Jeśli chcesz mieć w głowie „swoje przyjemne miejsce do ucieczki podczas spotkań na Teamsach” – tutaj możesz się zasejwować.

Levada Fajã do Rodrigues

To jakaś zupełnie losowa lewada, na którą udaliśmy się podczas wyjątkowo złej pogody. Cóż, nie wszystkie trasy chronione drzewami i skałami są dobre podczas ulewy. To wbrew internetowi – nie było. Może internet był na tej trasie, gdy padało trochę mniej.

Można śmiało powiedzieć, że było bardzo mokro w każdą część ciała. Ale nie szkodzi – na Maderze jest ładnie, nawet jak jest brzydko – szczególnie z wodospadami. O trasie wspominam, gdyż kończy się ona ponad kilometrowym tunelem. Jest niski, wąski, z dużym potencjałem na wpadniecie po kolana do wody. Jego pokonanie trwa subiektywnie kilka godzin (Strava mówi, że 30 minut). Najlepsze w nim jest to, że po jego pokonaniu zostaje może ze 100 metrów trasy i dociera się do miejsca które nazwałbym „to to?” lub „po to tu szedłem?” i jedyną droga powrotu jest kolejne pół godziny spaceru w skulonej pozycji z obijaniem się głową o kamienny sufit i rozrywania ultralighta o ściany. Bardzo fajnie. Dla ludzi z homeofficem od lat, taka pozycja powinna być naturalna. Tak czy siak, przeżycie ciekawe, choć nie wiem czy potrzebne.

Caldeirão Verde + Caldeirão do Inferno

Popularna trasa wydłużona o inną popularną trasę, a potem o jeszcze jedną i jeszcze jedną, co zaowocowało wycieczką długą na 33km i kończącą się ponad 800-metrowym podejściem pod Pico Ruivo (najwyższy szczyt). Nie polecam takiej wersji, ale dwie trasy tytułowe to według mnie okolice TOP3 wyspy. Mimo że idzie się tam i z powrotem, nie przeszkadza to szczególnie, bo wiadomo – widoki w różne strony są przecież różne. To taki Jurassic Park – góry, skały, wodospady, zieloność, woda, ziemia, halucynacja, hemoglobina, te sprawy.

Tu oczywiście warto dodać, że grande finale Caldeirao Verde, czyli tytułowy wodospad jest 100 metrów za trasą. To znaczy na trasie, ale za jej zamknięcie, bo kogoś tam kiedyś zasypało. Oczywiście omijamy ten wodospad tak samo jak wszyscy inni turyści, bo przecież byłoby nieodpowiedzialnych wchodzenie za te drobne barierki. Na ten trasie (podobnie w sumie, jak na większości innych), wodospady są za duże na mój aparat.

Levada das 25 Fontes + Levada do Risco

Prawdopodobnie jeden z najpopularniejszych spacerniaków wyspy i zdecydowanie najgorszy ze wszystkich, które pokonaliśmy. Nie zrozumcie mnie źle, spacer jest całkiem przyjemny, choć ludzi dużo, a wodospad na końcu pewnie byłby imponujący pierwszego dnia, ale widzieliśmy na wyspie dużo lepsze. Jest za to szeroki, w ciekawej niecce i jakbym miał przyjechać tu po jedno zdjęcie swojej dziewczyny pozującej w sukience, pewnie byłoby to właśnie tutaj. Bo i hasztag na Instagramie pewnie najpopularniejszy.

Ponta do Sol

Jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie Sylwia postanowiła plażować. Nie wiem do końca czy jest to spowodowane wyjątkowo kamienistą plażą, dużymi falami, brakiem dzieci, czy możliwością siedzenia w czapce, ale taki jest fakt. Siedzieliśmy na plaży i było dobrze. Zaraz obok jest słynny wodospad spadający na środek drogi, więc można po cebulacku umyć samochód. Możesz jak Prawdziwy Polak zostawić dziewczynę na plaży i skoczyć umyć furę.

Podsumowując: Maderę bardzo polecam. Czysto, ładnie, przyjemnie, ciekawie i tanio. Nie mam nic więcej do powiedzienia.