Daj
Dzięki portalom crowdfundingowym, coraz częściej wyskakują mi na fejsie informacje, że ktoś zbiera pieniądze na coś. Chce pojechać na fajny event, chce wygrać coś-tam, zdobyć gdzieś-tam. Nie robię tego wpisu, aby piętnować takie osoby – to nie jest wpis zawiści (mam nadzieję). Chciałbym nim lekko nakierować wszystkich, którzy planują uruchomić publiczną zbiórkę pieniędzy. Być może coś przemyślą dzięki temu lepiej, gdzieś usprawnią swoje plany. Nie mam dużego doświadczenia w temacie. Prowadzę niby jednego z największych kolarskich blogów w Polsce, ale stronom takim jak Rowerowe Porady albo Szajbajk nie dorastam do pięt. Inny target, inna treść. I niby spoko, takie Rowerowe Porady są niby ogromne… do momentu, gdy porównasz je z blogami fitnessowymi. Weźmy jakiś śmieszny, taki od czapy, jeden z wielu, na przykład: Fit Matka Wariatka… 3 razy większy niż największy blog rowerowy w Polsce. Punkt pierwszy: zapamiętać, że zasięgi rowerów są ograniczone, a kolarstwa super ograniczone #KolarstwoNikogo.
Nie dam
To był w zasadzie punkt zerowy. Punkt pierwszy powinien brzmieć: jeśli otwierasz zbiórkę pieniędzy na to, by móc w pełni cieszyć się swoim hobby, jesteś większym szczęściarzem niż co drugi człowiek w Polsce. A co drugi człowiek w Polsce to blisko 20 milionów ludzi. Według Newsweeka: Polska nie jest bogatym krajem. W ubóstwie skrajnym żył w ubiegłym roku co 15 jej obywatel, a w tzw. sferze niedostatku aż 43 proc. mieszkańców Polski ( (…)minimum socjalne dla gospodarstwa jednoosobowego wynosiło 1080 zł, a dla rodziny czteroosobowej 2915 zł.). Przypominam, że Polska na świecie jest na 30. miejscu pod względem jakości życia. Czy to zabrania nam wyciągać ręce do obcych po nowy rower lub zgrupowanie? Oczywiście nie. Pamiętajmy o tym jednak, bo osoba wchodząca na wspomnianą stronę zobaczy zbiórki: pomóż mojej córce wygrać z rakiem, pomóż ufundować prezenty mikołajkowe dla dzieci z domu dziecka, dorzuć się do obozu treningowego w Alicante dla Krzysia, który potrzebuje dobrego sprzętu, trenera, diety i tak dalej.
Czemu?
Drugie pytanie, które należy sobie zadać. Czemu ktoś miałby mi coś dać. Od razu podpowiadam: bo chcę zrobić coś fajnego nie jest poprawną odpowiedzią. Wiadomo, zawsze można przypadkiem trafić na dobrego człowieka, ale generalnie życie tak nie działa. Zawsze jest coś za coś. Nawet jeśli udało Ci się znaleźć bogatą żonę/męża/emerytkę z Niemiec, którzy Cię utrzymują, coś trzeba w zamian oddać. Tu pojawia się najważniejsza kwestia tego wpisu: co mogę zaoferować. I znowu: odpowiedź, że będę jeździł na Twoim rowerze, a ludzie będą to widzieli ma niewielki sens. Podobny do tego, jak gdy idę do szefa i mówię mu, że chcę podwyżkę, a w zamian moim znajomi zobaczą jakiego mam fajnego pracodawcę. Chyba że jestem Maciejem Stuhrem, wtedy ma. Tak samo jak: Ty mi daj obiad za darmo, a ja posiedzę u Ciebie w knajpie – to by działało.
Trzecie to co Ty możesz dać. Wbrew temu jak wygląda to z zewnątrz, firmy nie dają nam rzeczy za to kim jesteś albo za to, że robisz coś super. Ba, firmie jest generalnie wszystko jedno czy wygrywasz, dopóki nie jesteś Michałem Kwiatkowskim, którego pokaże potem każda gazeta i telewizja. Firmie zależy, aby to, co dostałeś było wyeksponowane. Wygrywając zwiększasz szansę na ekspozycje no bo przecież zdjęcia, relacje, podium i tak dalej. Tylko że w amatorskim kolarstwie nikogo nie interesuje, czym jechał gość, który wygrał wyścig. Tym bardziej gość, który pojechał bardzo dobrze i był 4 albo 15 na tysiąc. Widzą natomiast czym jechał gość, który wyścigu nie wygrał, ale ma na fejsbuku profil z kilkoma tysiącami widzów. Albo gość, który udzieli potem gdzieś wywiadu, albo jego relacja pokaże się w czymś poczytnym. Przedstaw sytuacje tak, aby nakreślić sensownie plusy dla firmy, z którą chcesz współpracować.
Bo nie
W momencie, gdy piszę te słowa pozostał mi z tydzień do 2-tygodniowego wyjazdu na Azory. Mając spore zasięgi nie udało mi się namówić jeszcze żadnej z firm, aby użyczyła mi na ten wyjazd rower przełajowy. Życie to nie jest bajka, jeśli jedyne co możesz zaoferować to pokazanie produktu wąskiej grupie ludzi.
Musisz mieć coś na poparcie swoich słów. Pieniądze najłatwiej wyciąga się od firm. Firmy lubią cyferki, wykresy, kolory, powerpointy. Nieważne czy w korpo coś usprawniłeś, liczy się, czy umiesz udowodnić, że tak. Pani z marketingu, która dogrywa z Tobą szczegóły zazwyczaj nie ma pojęcia, o czym rozmawiacie. Jakieś mistrzostwa, licencje, szmery-bajery. Zna się za to na liczbach i rzeczach, które musi potem na prezentacji pokazać jako swój sukces. Jako młody-wykształcony-z dużego miasta jesteś na dzień dobry na przegranej pozycji. Nasza firma wspiera dzieci grające w piłkę na Podlasiu jest lepszym tematem niż nasza firma wspiera gościa, który chce wygrać Mistrzostwa Polski (szczególnie, jeśli zawody będzie oglądało 5 osób).
Co innego, jeśli tego gościa śledzi w internecie 20 000 osób, bo pokazuje coś ciekawego. Mało tego, gość może pokazać, że jak wrzuca zdjęcie z produktem, to to zdjęcie widzi 30 000 osób, a gdy ktoś wpisuje tekst jaką odżywkę kupić, wyskakuje w googlach znowu on, z relacją jak wygrał jadąc na batonach firmy X. W głębi duszy nie interesuje mnie, który przyjeżdża Mistrz Polski, Michał B. Podglądam czasem sobie za to gdzie bywa i co porabia, czasy się zmieniają, ale ludzie dalej lubią Big Brothera i życie czyimś życiem.
Ale zrobię Ci efekt WOW
[pullquote]Nie ważne ile czasu na coś poświęcasz, liczy się efekt[/pullquote]Skąd wziąć tych ludzi? Nad tym zastanawiają się największe głowy, ale odpowiedź sprowadza się do jednego: kupić. Jak pisałem wyżej, nic w życiu nie jest darmowe i żeby coś zrobić zazwyczaj trzeba zainwestować – zarówno czas, jak i pieniądze. Musisz zaryzykować, poświęcić masę czasu na stworzenie treści, która ludzi zainteresuje, a następnie reklamować. Możesz robić świetne rzeczy, pisać interesujące teksty, ale co z tego, jeśli nikt o tym nie wie. Odczuwam dyskomfort za każdym razem, gdy odpalam reklamę fanpage’a albo wpisu. Czuję się jakbym wchodził komuś do domu i mówił: hej, popatrz co ja robię, to jest fajne. Tak niestety działa świat, żeby się przebić musisz płacić albo liczyć na cud. Na samą reklamę na fejsbuku wydałem lekko ze 3000zł. A sponsoruję naprawdę niewiele i wydaje mi się, że dość skutecznie. Gdybym zaryzykował i wydał to 3 lata temu, dziś pewnie blog byłby kilka razy większy. Bo jeśli stały przyrost ludzi wynosi na blogu 1% tygodniowo, to im więcej masz osób, tym więcej nowych się pojawia.
Chociaż nie wiem, jakim prawem udzielam tu jakichkolwiek porad. Ilość firm, które zwracają się do mnie z jakąkolwiek propozycją jest znikoma – gdybym prowadził bloga w celach zarobkowych lub zbierania gratisów, dawno popadłbym w depresję. I wcale się nie dziwię – niewiele mogę im moją osobą dać. Jeśli znany aktor, powiedzmy Maciej Stuhr wrzuci sobie zdjęcie z Krossem, będzie to dla tej firmy na oko jakieś 32x korzystniejsze niż jak ja je wrzucę.
Jak bywać?
Podstawą więc, jest przygotowanie zestawienia: czemu ja. Tak jak w CV. Pożycz rower od znajomego sklepu, albo nawet od kumpla. Opisze go w necie jakoś ciekawie. Przejedź fajną trasę, też ją opisz. Nie musisz nawet oddalać się od domu, pamiętaj, że Twoja niedzielna pętla może być celem wycieczki ludzi, którzy mieszkają daleko od niej. Chodź na eventy, pokazuj się, rozmawiaj z ludźmi. Zrób akcję charytatywną na jakiś szczytny cel – zaproś do niej znanych ludzi. Działania charytatywne organizowane w celu promocji siebie może i są wątpliwe moralnie, ale i tak lepsze niż ich brak.
Najlepszymi nośnikami reklamy wcale nie są ci najlepsi, a ci, którzy najlepiej się sprzedają. Jeśli regularnie przyjeżdżasz na 20 albo 40 miejscu na wyścigu dookoła Tatr wcale nie musisz być mniej ciekawy niż zwycięzca. Opowiadając o tym ciekawe w telewizji śniadaniowej w dalszym ciągu możesz być gościem, który dokonuje rzeczy niemożliwych… 200km rowerem na raz, po górach?! Widzowie nie będą wiedzieli, że jest masa osób, które robią to samo co Ty, tylko lepiej albo szybciej. Prawie zawsze jest gość, który zrobi to samo co ty, ale lepiej. No chyba, że jesteś mistrzem w czymś, wtedy masz łatwiej.
Kim bywać?
[pullquote]Jeśli piszesz do gazety, ktoś Ci za to płaci. Jeśli prowadzisz bloga, też uważasz, że ktoś powinien Ci za to płacić. Tak nie jest.[/pullquote]Tylko że nawet jak jesteś mistrzem, nie oznacza to, że cokolwiek Ci się należy. Plus posiadania tytułu Mistrza Polski jest taki, że ktoś może wrzucić Cię na plakat “Mistrz Polski używa kół firmy Y” (i nie musi dodawać, że to mistrz, ale tylko szosowy, tylko górski, tylko w kategorii wiekowiej i akurat startowało 15 osób). Bo możesz się denerwować, czemu ktoś wrzucający swoją łydkę zbiera więcej lajków niż Ty, który siedzisz i godzinami dopracowujesz swoje zdjęcie z wyjazdu, opis roweru albo relację z wyścigu, ale to tak nie działa. Nie liczy się, ile czasu na coś poświęcasz, a jaki efekt osiągasz. Te dwie wartości nie są ze sobą powiązane bezpośrednio. A to, jaki efekt osiągasz, oceniają ludzie, a nie Ty.
Jeśli chcesz dotrzeć do maksymalnej liczby odbiorców nie piszesz technologicznego wywodu o strukturze włókna oraz skomplikowanym procesie wytwarzania koła, które dostałeś, tylko wrzucasz zdjęcie tego koła na Pitoniówce, mówisz że genialnie jedzie i jest super i wszyscy są szczęśliwi. Ty zaoszczędziłeś czas, ludzie zobaczyli przekaz, pani z marketingu dostanie doskonałe liczby, ludzie którzy płacą pani z marketingu zobaczą piękne wykresy. Uwierzcie mi, mało kto w marketingu dokładnie sprawdza jaką opinię ma dany bloger, tego nie da się pokazać w prezentacji. Liczą to liczby.
Gdzie bywać, kogo znać?
Wróćmy jednak do bywania. Gdybym znał się na blogowaniu i wypuścił książkę, pierwszy rozdział brzmiałby: Gdzie bywać, kogo znać. Bywając w miejscach poznajesz ludzi, którzy pewnego dnia Ci pomogą. Bo pracują w różnych zawodach, znają inne osoby, które znają jeszcze inne. Jest taka teoria, nazywa się teorią sześciu kręgów. Wikipedia tłumaczy to tak:
“Pokrewieństwo osób można stopniować: Jeśli jakaś osoba zna inną bezpośrednio to jest oddalona od tej osoby o jeden stopień; jeśli jakaś osoba jest w relacji z inną za pośrednictwem kogoś znanego bezpośrednio to jest oddalona od tej osoby o dwa stopnie; i tak dalej. Ilość pośredników między dwiema osobami w całej populacji ludzi na Ziemi nie przekracza sześciu stopni oddalenia.”
W przypadku użytkowników fejsbuka, średnio wystarczy gdzieś między 3, a 4 podań dłoni (badanie w lengłydżu). Im więcej osób w środowisku znasz, tym lepiej. Bądź dla nich miły, twórz pozytywne relacje. Nie wiem, czy kogoś to interesuje, ale moja pierwsza większa współpraca to ciąg nieprzewidywalnych zdarzeń – firma Rose, na rowerze której aktualnie jeżdżę (tu wpis o tym, dlaczego akurat ten rower). Oto, drogi pamiętniczku, ta oto historia.
Przydługa historia mojego życia
Dzień jak każdy inny, na dworze przeciętnie, samotna i depresyjna pętla na Gassy. Mam bloga, którego nikt nie czyta, zdjęcia których nikt nie ogląda. Spotykam dwóch kumpli, których bardziej znam z widzenia niż rozmawiania. Słowo do słowa, okazuje się, że jadą za tydzień, czy dwa do Livigno. Nie wiem, jak to się stało, ale kilkanaście dni później siedzę z nimi w aucie. Przygód mamy co nie miara, spisałem to tutaj, tekst może niezbyt piękny, ale jest i ludzie czytają. Po powrocie jakimś trafem znowu jestem w miejscu, w którym nie wiem skąd się wziąłem. Jesteśmy tam my oraz naczelny pewnego magazynu rowerowego. Ktoś wspomina o moim tekście, ktoś podłapuje temat, w kolejnym numerze dostaję swoje kilka stron. Siedzę po nocach próbując wymyślić coś dobrego, pisanie do drukowanych mediów mnie stresuje, bo nie bierze się już samemu odpowiedzialności za swoje słowa, nie da się też prosto skorygować czegoś lub wyjaśnić komentarzem. Potem miesiące posuchy.
Pewnego dnia dzwoni telefon, z innego magazynu, ale od ludzi tych samych. Piszę jakiś tekst, potem kilka innych. Po raz pierwszy ktoś opłaca mi wyjazd, żebym pojeździł rowerami, popatrzył na nowości, porobił zdjęcia i to spisał. Biorę urlop i lecę. To Austria, mordercze górki i rowery Rose. Tam poznaję polskiego dystrybutora marki. Potem jadę jeszcze na Giro popatrzeć na Meridę i do Hiszpanii pooglądać Canyony. W każdym z tych miejsc kogoś poznaję, od dystrybutorów, przez mechaników i zawodników światowej klasy, po konstruktorów.
Nadchodzi zima, nieurodzaj kolarski, nic się nie dzieje. Zmianiam pracę, mam miesiąc urlopu. Jedziemy na Kanary, robimy relacje i wpisy, blog ożywa, bo konkurencja niewielka. Piszę do pana od Rose, czy mają jakieś rowery do pożyczenia, najlepiej dwa. Jeden dla mnie, drugi dla Pandy albo jakiegoś kolegi, bo jak mam sobie robić sam zdjęcia podczas jazdy. Dostaję je na miesiąc, oddaję w stanie takim, że jest mi wstyd. Uzasadnienie jest proste: byliśmy z nimi w polskich Tatrach, słowackich Tatrach, Słowackim Raju, na ustawkach trójmieskich, na ustawkach krakowskich, na ustawce z Tomkiem Marczyńskim. Mało kto kojarzy firmę, wszyscy pytają co to za rower i jak się jeździ. Zasypuję fejsbuka zdjęciami, po raz pierwszy galerię dostają po kilkaset lajków. Nie są to zdjęcia wybitne, ale wtedy się nimi jaram (przykładowa galeria, inna przykładowa galeria). Po raz pierwszy wpis na blogu (na którym prawie każde zdjęcie ma rower Rose) ma 10 000 odwiedzin w tydzień bez promocji. 10k wejść to tyle co nic, ale grupa docelowa jest wąska i większość odwiedzających jest potencjalnym klientem.
Rowery odsyłam, ale mam idealny case, gdybym w przyszłości zdecydował się kogoś, o coś poprosić. W przyszłości wykorzystuję te zdjęcia jeszcze niejednokrotnie. Nawet w aktualnym, wrześniowym numerze Szosy możecie je znaleźć na rozkładówkach. Na zdjęciu są góry, ale drugi plan to rower Rose – darmowa reklama. Jeśli w googlach wklepiesz Rose Kolarstwo albo rowery Rose albo coś podobnego, mój wpis wyskakuje na 1 lub 2 stronie.
Niecały rok później dostaję po raz pierwszy w życiu zaproszenie na prezentację rowerów jako Hop Cycling, z drogim hotelem, żarciem i te sprawy. Jestem za to dozgonnie wdzięczny firmie Kross (tutaj relacja). Oczywiście i tak jestem na tym stratny finansowo, bo muszę wziąć wolne i tam jechać, ale czuję się jakbym wygrał życie. To znak, że się da.
Panie, co mnie tu piszesz o sobie. Co mnie obchodzisz?
Po co jest ta historia? W prosty sposób pokazuje, że najlepszym wyjściem jest NAJPIERW coś zrobić, a potem prosić. Proszenie powołując się tylko na swoje przyszłe plany jest skazane na niepowodzenie. Tak jak w każdej dziedzinie: wizualizujesz korzyści dla firmy poparte dowodami. Gwarantuję Ci, że jeśli masz chociaż trochę ciekawą historię i napiszesz maila do kilku gazet/magazynów/czegokolwiek, że taką masz – któraś to opublikuje albo Cię zaprosi. Nie umiesz do końca pisać składnie, ale umiesz opowiadać ciekawie? Nie szkodzi, po to są korektorzy. Potem prosisz, żeby artykuł podpisali Twoim imieniem i nazwiskiem, a pod tym nazwą bloga. Ktoś tam kliknie, ktoś tam coś udostępni, ktoś Cię sam zauważy – musisz tylko trochę temu pomóc.
Za długie, nie chce mi się czytać. Pisz jak dostawać te gratisy.
Nie bądź złamasem, nie proś ludzi o pieniądze, które nie są Ci potrzebne do życia. Nie proś o rzeczy, tylko dlatego, że Ci się należą za ciężką pracę. Pieniądze się należą za efekt, a nie za pracę. Zaproponuj coś w zamian, tak żeby każdy wyszedł na tym korzystnie. Ale nie w zamian możesz ze mną pojechać na rowerze (chyba, że jesteś Rafałem Majką), a coś, na co sam byś się zgodził, będąc panią z marketingu lub losowym człowiekiem z internetu. Inaczej jesteś tym bezrobotnym gościem co podchodzi na ulicy i prosi Cię o fajkę. Ty sobię ją kupiłeś 10 minut temu, po całym dniu słuchania o KPIach, ASAPach, deadline’ach, spotkaniach, SCRUMach, downtime’ach, technicznych rzeczach opowiadanych przez ludzi, którzy nie mają o tym pojęcia i już nawet nie masz siły zapytać go dlaczego chcesz moją fajkę?
Tymczasem kończę wpis, bo jutro o 4 rano ruszamy na charytatywną ustawkę z Huzarem na drugim końcu Polski, po czym od razu wracamy do domu.
*wszystkie panie z marketingu serdecznie przepraszam za ten tekst
*wszystkie udzielone tu informacje są moim widzimisię i mogą być błędne. Być może sam robię coś bardzo źle i dopuszczam taką możliwość. Jeśli tak jest, będę wdzięczny za korygujący mnie komentarz.