Sycylia to aktualnie jeden z tych kierunków, do których dostać się z lotniska Okęcie można taniej, niż na Dworzec Centralny w Warszawie – mimo 283x większego dystansu. Naprawdę, za bilet w dwie strony zapłaciliśmy po 135zł, a to i tak tylko dlatego, że celowaliśmy w dogodny termin, pokrywający długi weekend. Do tego doliczyć należy oczywiście koszt przewozu roweru, ale to staram się zawsze przemilczeć. Dodając do tego fakt, że za nocleg płacimy w porywach do 50zł za głowę, pomysł aby spędzić tak cały tydzień wydawał się całkiem niezły.

Śpimy we współdzielonym mieszkaniu o pięknej nazwie Sweet Dream. Obiekt bardzo polecam, bo można się poczuć jak rasowy mieszkaniec Katanii – 3. piętro kamienicy, w której słychać rozmowy odbywane 2 piętra niżej, 500 metrów od dworca, 4 różne drzwi na zamek do przejścia, cała okolica chodzi w kapturach.

Jeśli więc pytacie czy warto (a wiem że po to tu jesteście), odpowiadam: oczywiście, że warto. Sycylia to doskonałe miejsce by umrzeć i zapraszam na przegląd najlepszych sposobów: jak stracić tam życie:

**COVID UPDATE: gdy jedziemy do Włoch jest tam aktualnie rekordowa ilość zakażeń: kolejki do aptek, testów i szczepień ciągną się po horyzont, gdzie zawracają i potem znowu za horyzont. Włosi wymagają testu wykonanego max 24h przed lądowaniem, a na teście jest napisane, że obowiązuje 48h – rodzi to wiele niejasności na lotnisku. Zafascynowani patrzymy jak kolejne osoby są odsyłane z odprawy z kwitkiem i jak rosną kolejne awantury, do których zmuszona jest dołączyć ochrona lotniska. Śmieszyłoby nas to bardziej, gdyby nie to, że 2 dni później zostaliśmy wyproszeni w trybie natychmiastowym z jadącego do Syrakuz pociągu za noszenie nieprawilnej maski.

Wulkan

Najbardziej oczywistym, a jednocześnie najtrudniejszym sposobem jest wykorzystanie wulkanu Etna. Cóż, gdy mieszka się u podnóży jednego z najbardziej aktywnych wulkanów na świecie, takie rozwiązanie nasuwa się samo. Problem jest tylko taki, że wysoki na 3357 m wulkan nie wybucha zbyt często, a jak już mu się to uda, lawa płynie na tyle wolno, że dacie radę uciec nawet na fatbike’u.

Jest też oczywiście lepszy sposób wykorzystania Etny. Wystarczy podjechać rowerem na górny parking. Podjazdów jest wiele, a najlepsze zaczynają się oczywiście na poziomie morza i kończą gdzieś ponad 1900m.n.p.m. W tych najbardziej znanych wersjach końcowe 17km potrafi średnio osiągać 7,5%. I jak już jesteście dzielnymi kolarzami, którzy dzielnie wjechali wysoko, możecie sobie jak zwykle uświadomić, że to tak naprawdę dopiero parking, z którego rozpoczynają się prawdziwe przygody. Wjazd drogami, które na Street View wyglądały dobrze brzmi jak wyzwanie. Przynajmniej do momentu, gdy pył wulkaniczny okazuje się bardziej wymagający niż najbardziej kopny piasek. Bez wielkiej opony – zapomnij. No ale wiadomo – próbować warto, a i umrzeć wtedy łatwo.

Jeśli mimo to dalej żyjecie, polecam pojechać tam tak jak my – w styczniu. Nawet jeśli pogoda wydaje się dobra, polecam poczekać na górze kilka do kilkunastu godzin. Powinno wystarczyć, aby pokrywa śnieżna pokryła nas po sam kask.

Tu muszę nadmienić: to, że na zdjęciach widzicie kolarza “na krótko” absolutnie nie definiuje pogody. Oznacza to co najwyżej tyle, że temperatura była powyżej 5℃.

Drogi

Jeśli myślisz, że kratery na wulkanie są duże, znaczy że nie jeździłeś sycylijskimi drogami. Jasne, da się znaleźć bardzo dobre, równe i puste asfalty. Wymaga to nieco szczęścia, ale się da. Zdecydowana większość dróg określiłbym jako “gravel”, nawet asfaltowych. Jeśli komoot pisze Ci, że Twoja zaplanowana trasa to w 99% powierzchnia typu “paved”, oznacza to tyle, że pod błotem lub kamieniami, na których aktualnie stoisz, był kiedyś asfalt lub beton. Pewnie da się nawet jakichś jego szczątków dopatrzeć. Niespodziwanie wyskakujące kratery asfaltowe są tak duże, że da się do nich wejść i w nich zamieszkać. Jeśli istnieje gdzieś droga do wnętrza ziemi, znajduje się ona gdzieś tutaj.

Tak więc: szosą da się, ale nie ma to raczej sensu. Zapraszam z MTB lub oponą 35mm+. Katapultowanie przez kierownicę to pewnie popularny sposób eliminacji kolarzy tutaj. Poza tym, nawet jeśli jedziesz równą drogą i uważasz na wszystkie dziury, w dalszym ciągu tutejsza inżynieria potrafi zaskoczyć:

Śmieci

Południowe Włochy to nie Europa – to Afryka. Potwierdził mi to już kiedyś Neapol. Uczciwie przyznaję, tu jest nieco lepiej, ale dalej bardzo źle. Śmieci są wszędzie i zdają się nikomu nie przeszkadzać. Nawierzchnie czasami mają więcej śmieci niż asfaltu właściwego – boli to szczególnie biorąc pod uwagę okoliczne krajobrazy. Wielokrotnie widzimy ludzi wyrzucających śmieci prosto z samochodu – ot, choćby pampersy. Im dalej od ośrodków ludzkich, tym oczywiście lepiej.

Idąc tą drogą wszyscy umrzemy w syfie.

Psy

Tutejsze psy są nieco inne niż wszystkie, które poznałem wcześniej. Są duże, włochate, szczekają, gonią, pilnują i w większości nie wydają się przyjazne. Zdecydowana większość za cel stawia sobie jedynie odsunąć nas od miejsca, którego pilnują, ale zdarzają się też egzemplarze mniej przyjazne. Miły włoch, który dogonił nas polną drogą swoim jeepem, aby sprawdzić czy przeżyliśmy spotkanie z jego siedmioma goniącymi nas psami wyjaśnił nam, że najlepszym sposobem jest zatrzymać się i zachować spokój. Dla nas brzmiało to trochę jak pogodzenie się diagnozą, że ma się raka. Nigdy nie zaryzykowaliśmy tej strategii, choć pewnie jest skuteczna. Moglibyśmy pewnie mieć do typa pretensje, gdyby nie to, że przez większość czasu jeździmy po drogach oznaczonych zakazem ruchu, z podpisem “tylko mieszkańcy i rolnicy”. Wyznajemy starą zasadę “jeśli nie rozumiesz napisu, to Cię nie dotyczy”.

Porozumiewanie się z włochami jest generalnie bardzo proste, rozmowa wygląda tak:
– miły włoch wymawia 1300 włoskich słów w tempie 15 na sekundę, aby przekazać zwięzłą informację w stylu: lepiej się zatrzymać niż uciekać
– odpowiadam, że “mi skuzi, no italiano”
– ten sam włoch mówi dokładnie to samo, ale dużo wolniej, abym zrozumiał.

Błoto

Byliśmy kiedyś na mistrzowach świata w przełajach – myślałem, że holenderskie błoto jest ciężkim przeciwnikiem. Zmieniam zdanie: żadne błoto świata nie równa się z błotem spotkanym przy sycylijskich polach. Tutejsze błoto potrafi kompletnie zakleić zarówno w rowerze, jak i bucie wszystko, w ciągu zaledwie kilku metrów. Niezależnie od prześwitów, koła przestają się kręcić nagle i niespodziewanie. Ku naszemu zdumieniu dzieje się tak nawet na drogach, na których owego błota nie widać. Raz przyklejone błoto potrafi trzymać się piasty przez setki kolejnych kilometrów. Jedynym jego plusem jest to, że pod prysznicem powolnie się “topi”, dzięki czemu zmyć je dość łatwo, a odpływy pozostają drożne. Tak czy siak, jeśli nie znajdziecie odpowiednio mocnego patyka do grzebania w szczelinach, duża szansa, że z takiej niespodzianki nigdy się nie wydostaniecie.

Głód

Ja wiem, że słuchanie porad żywnościowych od gości, którzy na 8-godzinnej trasie nie używają praktycznie jedzenia, a na regeneracyjny obiad kupują sobie kilogram parówek, nie jest zbyt rozsądne, ale jednak. Na Sycylii łączą się dwie piękne rzeczy: po pierwsze, często (bardzo) nie ma sklepów, po drugie są one zamknięte. To ten piękny kraj, w którym uważa się, że jedzenie między południem, a wieczorem jest jakąś ujmą, więc punkty żywieniowe są zamykany akurat wtedy, kiedy chcielibyśmy jeść. Jako ludzie chodzący spać koło godziny 20, nie udaje nam się nawet zjeść pizzy w ciągu całego tygodnia.

Tu warto też dodać, że zakupy spożywcze w miejscach innych niż Lidl nie są tanie. Pierwszego dnia za 8 kromek chleba płacę w sklepie ponad 4 euro, a kiepski kebab pod centralnym kosztuje z 6 euro (nie polecam). Wstawiłbym tu zdjęcie owoców morza jako dowód na to, że pasjonaci jedzenia mają tu po co przyjeżdżać, ale sami rozumiecie… głupio mi wchodzić do knajp i robić zdjęcia cudzych talerzy.

Kierowcy

Katania jest bardzo fajnym miastem. Wśród głównych miejsc wartych według mnie odwiedzenia są: lotnisko, z którego można wylecieć; dworzec, z którego można wyjechać; drogi wyjazdowe, którymi z Katanii można (niezbyt szybko) uciec. Kierowcy to jest tragedia, a im bardziej jesteśmy w mieście, tym jest gorzej. To nie tak, że jeżdżą bardzo źle albo bardzo szybko. Tutaj po prostu jeździ się bez żadnego poszanowania dla człowieka. No bo na przykład przechodzisz przez pasy, jesteś już w drugiej ich połowie i od dawna widzisz to auto nadciągające w Twoim kierunku, które powinno albo się zatrzymać przed Tobą, albo przynajmniej zwolnić. Takiego wała, przechodzenie tu z godnością na pasach nie istnieje – albo uciekniesz, albo zginiesz. Tak samo jest ze zjeżdżaniem z ronda itd. Chodniki i pasy może i istnieją, ale w praktyce stanowią miejsca parkingowe.

Wycieńczenie

Może to zimowa forma, może niskie temperatury, może ciągłe rozdzielanie uwagi pomiędzy psy, dziury i kierowców, ale jest cieżko. Podjazdy są długie, strome i niekończące się. Generalnie Sycylię mogę zdecydowanie określić słowem “ciężko”.

…ale za to warto

Bo jeśli uda Ci się jakoś przeżyć i jesteś w stanie zaakceptować te drobne niedogodności, które potrafią zabić, Sycylia jest super i żałuję, że udało nam się przejechać tak niewielki jej kawałek. Głównie dlatego, że zróżnicowanie terenu jest tu naprawdę duże. Jest tu każdy rodzaj górek, każdy rodzaj nawierzchni, każdy rodzaj drogi, a wszystko “wystarczająco” dobrze skomunikowane pociągiem, dzięki czemu da się nie jeździć w kółko.

Szczególnie jeśli:

Lubisz owce, krowy i kozy:

Lubisz stare miasteczka, zarówno te, które wyglądają jak po apokalipsie zombie, jak i te absolutnie oczywiste, które dla nas nie różnią się niczym od Dubrownika, Puli itd, a dla ludzi doceniających takie rzeczy, warte są odwiedzenia. Choć im zdecydowanie bardziej polecam Maltę.

No i przede wszystkim: te wszystkie ładne drogi, górki, kaniony, jeziora, morze i wszystko to, co z całkowitym brakiem ludzi i oddalone od cywilizacji:

Ja Sycylię polecam bardzo
i kiedyś na nią wrócę w wersji bikepackingowej