„Jesteeeśmy w Medioolaaaaanieee!”
Weronika Lewicka, „Top Model”
[dropcaps type=”type1″]W[/dropcaps] tym roku wymyśliłem, że skoro mam możliwość pracy zdalnej, to przecież mogę to robić z miejsca trochę bardziej odległego. Zaczynam więc od Mediolanu. Bilet w dwie strony kosztuje, bez specjalnych promocji, dokładnie tyle, co wyjście z grubą dziewczyną do kina (gruba zawsze bierze duży popcorn + colę). Myślę, że tydzień wystarczy żeby sprawdzić co jest tam do zobaczenia i zrobić notkę „Mediolan na weekend”. Jeśli komuś się nie chce czytać tylu liter (tl;dr), oto lista miejsc, które warto odwiedzić, gdy jest się kulturalnym chamem jak ja, który sztuki nie docenia, a drogich, cywilnych ciuchów nie kupuje ( jak mówi przewodnik: Mediolan jest jednym z najbogatszych miast w Europie, najdroższym we Włoszech i 10. na świecie. Jednak przede wszystkim to europejska stolica mody i raj dla wielbicieli zakupów):
- Duomo di Milano, czyli katedra. Całkiem imponująca i da się wejść z buta na jej szczyt, a schody przecież lubię. Do tego okoliczne uliczki i plac. Must see.
- Stadion San Siro… jeśli jarasz sie piłkarzami (i masz wolne 17€ (!!!) )
- Wypożyczalnia samochodów / dworzec Milano Centrale, żeby wyjechać z tego miasta do sąsiednich
- Bianchi Café & Cycles Milano, aby zobaczyć jak powinien wyglądać salon rowerowy
No, może trochę przesadziłem… zacznijmy od początku :)
„My favorite thing about Milan is that you see these guys, and it’s as if a spaceship came out of the most attractive planet invented and just dropped them off all across the city.”
zażartował Brad Goreski (celebrity fashion stylist and TV personality)
[dropcaps type=”type1″]J[/dropcaps]ako osoba wychowana częściowo w Katowicach, już od pierwszych kroków po wyjściu z autobusu na Milano Centrale (5€ z lotniska Bergamo, busy non-stop) poczułem się jak w domu. Kto był kiedykolwiek na katowickim dworcu przed remontem, ten zrozumie. Pierwsza fala to mudżiny, którzy próbują mi sprzedać różne ciekawe rzeczy. Podejrzewam, że gdybym postał tam parę minut dłużej, mógłbym próbować nawet odkupić swoje. Potem Turcy zapraszający do taksówki albo na kebaba. Do tego, ciekawą sprawą są noclegownie zoranizowane we wszystkich okolicznych bramach i schodkach. Nie dość, że pościelone, to chyba i przestępczość jest niska, bo wszyscy tam śpią z walizkami obok siebie. W każdym razie dla mnie wolne miejsce się już nigdzie nie znajdzie. Udaję się pośpiesznym krokiem, do swojej bazy noclegowej. Krok pośpieszny, nawet bardzo, gdyż od Modlina niosę ze sobą poważne siki. Gdyby każdy Polak ich tyle wywoził co ja… strach myśleć. Aromat unoszący się w tunelu, który mijam, nie pozwala mi o nich zapomnieć. Niczym Forrest Gump witam się na kwaterze słowami „I really need to visit toilet”. Teraz może być już tylko lepiej.
![]() |
![]() |
Standardowy widok w centrum miasta. |
Czy wakacje bez roweru to jeszcze wakacje? Jeśli zadajesz to pytanie, jesteś kolarzem.
Velominatti
Pierwotny zamysł był taki, że wezmę rower. Koszt 3 dniowego pojeżdżenia to:
- Ryanair: 480zł, czyli jakieś 6 razy więcej niż zapłaciłem za siebie. Nie pasuje mi to ideologicznie. Można ewentualnie próbować ukryć fakt, że jest to rower i wysyłać jako normalny bagaż rejestrowany, ale jest ryzyko.
- Kurier: poniżej 400zł. Trzeba porządnie spakować, mieć dokąd wysłać i mieć jak wysłać z powrotem.
- Wynajęcie. Byłem pewien, że to najlepsza opcja. W końcu mekka kolarsta. Tymczasem, nie dość że wypożyczenie graniczy z cudem, to oferowane ceny za 3 dni dla 2 osób wynoszą od 210 euro jeśli bierzemy je z punktu oddalonego o 80km od centrum do około 360 euro jeśli bierzemy w mieście.
Dla porównania, wynajęcie małego, dobrego auta w stylu Fiat 500L to koszt poniżej 30 euro za dobę :) Pozostaje więc zwiedzanie butem… tudzież bieganiem.
„But I would walk 500 miles
And I would walk 500 more
Just to be the man who walks a thousand miles”
The Proclaimers
[dropcaps type=”type1″]J[/dropcaps]est 16.01, prosto z pracy (łóżka) wychodzę w miasto. Lekki deszczyk, więc ludzi będzie mniej, a do tego wszystko będzie ładnie swieciło. Opuszczając dom nie planowałem 4 godzin łażenia i pokonywania ~20km. Orientacja w terenie zazwyczaj mnie nie zawodzi, jednak to miasto ma w sobie coś, co powoduje, że gdy tylko przestaję spoglądać na mapę, od razu zaczynam chodzić w kółko. Im bardziej oddalam się od dworca, a przybliżam do Duomo, kobiety stają się bardziej anorektyczne, mężczyźni bardziej jak milion dolarów, a żule zastępowani są Japońskimi turystami ze smartfonem na patyku, kupionym od swoich czarnoskórych znajomych. Wydaje mi się, że połowę populacji centrum stanowią Japończycy w pozycji selfie-san. Muszę przyznać, że o ile lekko poirytowany jestem stawaniem co 50 metrów na czerwonym świetle (dopiero 3. dnia odkrywam, że światła mają charakter umowny), to główny plac miasta robi wrażenie. Zarówno katedra, jak i natłok drogich sklepów są warte zobaczenia. Generalnie jeśli ktoś lubi włoskie klimaty, wąskie i zatłoczone uliczki, ichniejszą architekturę, kawiarnie oraz drogie sklepy to dobrze trafił. Ja robię rundkę (albo przypadkowo 5 rundek) dookoła i idę na lokalny stadion w parku popatrzeć jak ludzie ćwiczą. Podobno patrze to prawie jak robienie, więc chwilę ich obserwuję, na pięknym, oświetlonym obiekcie, aby zrzucić trochę brzucha. Taka Agrykola, tylko większa, ładniejsza i nie trzeba patrzeć pod nogi, bo jest jasno – cywilizacja. Na kolację chińczyk, bo przecież Włochy…

– Maciek, kak tiebia zawut?
– Mienia zawut stadion San Siro
[dropcaps type=”type1″]C[/dropcaps]o za kraj, co za miasto. Człowiek chce sobie śniadanie przed pracą kupić, a wszystkie sklepy od 8.30 do 20.00. Na pocieszenie udało mi się okiełznać rowery miejskie. Jednodniowy „abonament” to 2,50€ + 0,5€ za każde pół godziny powyżej pierwszej połowy (max 2h). Internet + karta kredytowa i w minutę można ruszać. Pogoda jak zwykle idealna, tylko że leje deszcz i jest dość zimno. Nie przeszkadza mi to jednak pedałować 3 godziny między włoskimi kierowcami. Pojechałem na San Siro, bo wypada. Chciałbym napisać o nim coś dobrego, ale stadion jak stadion – nawet nasza Legia czy Polonia wyglądają lepiej w nocy. Za to, na przeciwko, znajduję się piękny hippodrom, który ratuje troche sytuację i wygląda naprawdę imponująco. Niby duże pole otoczone starymi budynkami, ale naprawdę ładne. Potem rundka po mieście dzięki której zrozumiałem czemu nie widuję to ludzi na szosach. Centrum miasta się do tego nie nadaje – najczęstsza nawierzchnia to płyty, kostka i tory, a do tego co chwilę światła. W związku z zaawansowanym oszczędzaniem staram się dość często zmieniać rower, ale niestety stacje są tylko w bardzo ścisłym centrum, a po zwrocie, kolejny wypożyczyć można dopiero po 10 minutach. Pierwszy zwracam więc po 1:55h cudem unikając kary za przekroczenie 2h.
Nie wiem jak to jest, że nawet na wakacjach bez roweru potrafię się zajechać. Wczoraj 4 godziny łażenia na mokro, dzisiaj 3 jeżdżenia na bardziej mokro. Gdyby tylko spodnie wyschły do jutra. Gdy ostatni raz zsiadałem z roweru, pisałem, że nie wsiądę na niego dopóki nie wyjadę do ciepłych krajów… no i masz.
“Walking into the crowd was like sinking into a stew – you became an ingredient, you took on a certain flavour.”
Margaret Atwood
[dropcaps type=”type1″]W[/dropcaps] weekend Mediolan staję się innym miastem. Co tydzień obdywają się tutaj międzynarodowe spotkania miłośników kolejek i tłoku. Można sobie postać w kolejce do wszystkiego: do muzeum, teatru, obrazu, schodów, lokalnych zapieksów. Można nawet postać w kolejce do niczego, tak po prostu, na chodniku. Aby nie być gołosłownym:
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Miejsca, które dzień wcześniej były puste, znikają. Odwiedzam więc Bergamo… i nie żałuję. Stare miasto, otoczone murami, króluje z wysokości i przypomina miniaturą wersję San Marino. Na górę wjechać można kolejką, jednak dla miłośników schodów jest alternatywa w postaci urokliwych, wąskich uliczek, prowadzących na szczyt, z którego rozciąga się panorama na centrum miasta oraz okoliczne góry. Zdecydowanie warto poświęcić godzinę i 5€ na pociąg, aby to zobaczyć. Na pewno doceniłbym to bardziej, gdyby nie nagły, 10-minutowy grad, który dopada mnie akurat w momencie gdy jestem pośrodku schodów.
Próbuję również wypożyczyć auto, okazuje się jednak, że jego zwrot w niedzielę to dodatkowe 25€, bo przecież w takie dni się nie pracuje, a wypożyczalnie opisane w internecie już dawno nie istnieją. Nauczka na przyszłość: rezerwacja auta online jest obowiązkowa, chyba że chcemy zapłacić 3x więcej.

Genewa fr. Genève – miasto w Szwajcarii, drugie pod względem liczby mieszkańców. Położona jest w południowo-zachodniej części kraju, nad Jeziorem Genewskim i rzeką Rodan.
[dropcaps type=”type1″]U[/dropcaps]waga numer jeden: GENOVA to nie jest to włoska nazwa GENEWY. Serio, niby tylko jedna literka, a różnica jest znaczna. Nie leży w Szwajcarii, zamiast jeziora ma dostęp do morza i po polsku to GENUA. Generalnie, można by się pokusić o stwierdzenie, że są to zupełnie inne miasta ;-) Trzeba było się uczyć na geografii…..
Jeśli chodzi o Genuę, powiedzieć mogę tylko jedno: Rzuć wszystko i jedź tam na weekend. Zdecydowanie jedno z najpiękniejszych włoskich miast jakie widziałem. Ma wszystko: od portu z milionami dolarów, przez fantastyczne stare miasto z klasycznymi, wąskimi uliczkami, panoramą ze wzniesień otaczających zabudowania, oceanarium itd. 13 euro wydane na bilet, było najlepiej wydanymi w tym roku pieniędzmi.

![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Panorama Genui – widok ze wzniesień otaczających miasto, na które wjeżdżamy windą lub tramwajem (funicular) |
Trochę fotek z opisami: