Jeśli przeczytaliście Kolarska Teneryfa: rower, logistyka, ceny, ogranizacja i postanowiliście odwiedzić tę wspaniałą wyspę, przedstawiam listę miejsc, których nie wypada ominąć.

Jestem dużym przeciwnikiem zamieszczania gotowych tras, gdyż własnoręczne wytyczanie nowych to połowa zabawy. Polecam do tego ridewithgps albo Strava Route Builder – jak budować super trasy w nieznanym miejscu opiszę wkrótce. Szczególnie na Teneryfie, gdzie każda mała dróżka może okazać się świetną niespodzianką, jeżdżenie po czyichś trasach jest karygodne. Z tego też powodu zamieszczam listę miejsc, które według mnie warto odwiedzić. Jakkolwiek je połączycie nie będziecie zawiedzeni. Nawet pedałowanie autostradą nie jest tam dużym problemem.

Subiektywna mapa najlepszych miejsc do przejechania

Połączcie je rozsądnie! …albo niekoniecznie :)

  • czerwona flaga – odwiedzić koniecznie
  • fioletowa flaga – warto odwiedzić

Każdą z flag można kliknąć, by zobaczyć podgląd miejsca.

[/google_map_easy id=”1″] – mapa się zepsuła. Maćku z przyszłości – napraw to ;-)

Obowiązkowe punkty wyspy:

1. Teide

Nazwa wulkanu pochodzi z języka Guanczów, pierwszych mieszkańców Wysp Kanaryjskich. Tide oznaczało Piekielna Góra, w której żył demon Guayota.

~Wikipedia

Teneryfa to Teide. Być tam i nie wjechać na wulkan to jak mieszkać w Warszawie i nie odwiedzić Gassów, albo być w Trójmieście i nie podjechać Nowego Dworu. Sposobów na wjazd jest kilka – każdy trochę inny widokowo. Na przykład:

Los Cristianos – Arona – Villafor – Teide to 45 kilometrów podjazdu ze średnią 5,2%. Profil i opis tutaj. Wznosimy się z 0m na ponad 2350m. Podjazd jest spoko, bo max. nie przekracza 12%.

Santa Cruz – Teide ma 63,7km i średnie 3,6%. Tak… prawie 64 kilometry podjazdu.

Teide jest duże. Nawet bardzo, biorąc pod uwagę, że ta fota została zrobiona na wysokości 2150mnpm. Po prawej odbicie na hotel, w którym pomieszkuje sir Bradley.
Teide jest duże. Nawet bardzo, biorąc pod uwagę, że ta fota została zrobiona na wysokości 2150mnpm. Po prawej odbicie na hotel, w którym pomieszkuje sir Bradley.

Możliwości jest wiele, bo dróg jest wiele – można modyfikować według uznania. Tak czy siak, jest to największy podjazd w Europie. Według mnie warto:

podjechać: Los Cristianos – Arona – Villafor – Teide (bo prawdopodobnie najtrudniejszy podjazd)

zjechać: Teide – Villafor – Granadilla – San Miguel (bo najładniejszy zjazd, zarówno widokowo jak i asfaltowo)

podjechać: Chio – Teide (asfalt wyrywa ręce i przekręca kierownice ale widok iście księżycowy pod koniec)

olać zjazd/podjazd do La Orotava, bo to zdecydowanie najnudniejsza droga.

Teide jest długie, ale nie jest trudnym podjazdem. Ograniczając swoją prędkość i rozkładając odpowiednio siły wjedzie chyba każdy ambitny kolarz. Problemem natomiast są temperatury. Podczas jazdy z upalnych 25 stopni robi się zazwyczaj kilka. Na szczycie może być albo ciepło albo zimno, a wpływa na to głównie zachmurzenie nieba – ciężko więc przewidzieć co nas czeka. Jeśli dodatkowo planujemy wjazd kolejką linową na samą górę wulkanu (3555m) to możemy być pewni, że trafimy w ujemne temperatury. Nie sprawdziliśmy tego, bo wjazd kosztuje prawie 50Euro.

Krajobraz i jego zróżnicowanie robią wrażenie. Niezależnie od nawierzchni

Na zjazd trzeba się ubrać i jeśli do dyspozycji jest tylko 1-2 tylne kieszonki to zmarzniemy na bank. Ciężko mieć więcej wolnego miejsca, bo poza Villaflor nie ma miejsc, w których możemy się zaopatrzyć w żywność i uzupełnić bidon. 1,5 godziny zjazdu kończy się więc zazwyczaj przemarznięciem i kolejne kilometry wzdłuż plaż pełnych opalających się turystów pokonujemy ubrani w 3 warstwy… ku uciesze wszystkich dookoła.

Wracając jeszcze do Villaflor – to typowo kolarska miejscowość – składa się z kilku domków, sklepu, który klasycznie otwarty jest w losowych godzinach, stacji benzynowej na której można kupić to samo tylko drożej, ale która czynna jest ciągle oraz kawiarni, w której zatrzymać się można na coffee breaka i zrobić selfie na fejsa. W weekend przesiaduje w niej regularnie przynajmniej kilka osób z rowerami.

  DCIM100GOPROG0106672.

2. Masca

Mascę się podjeżdża, nie zjeżdża. Powiedzmy sobie szczerze, żeby ją zjechać trzeba mieć jaja, ręce i klocki hamulcowe ze stali.

Po drodze mijamy miejscowość Tanque Bajo, z której widok na 9 nawrotek wygląda jak na zdjęciu poniżej i zamiast pędzić w dół, jak zwykle stoimy i paczamy:

oł maj gad...
oł maj gad…

 Przeciętna przygoda z Mascą wygląda mniej więcej tak: po 12 kilometrach wspaniałego widokowo podjazdu po idealnych asfaltach i krętych drogach lądujesz na szczycie. Ludzie piją kawę spoglądając w dół, Ty jedną ręką się ubierasz, drugą spoglądasz na otaczające widoki ;) : sąsiednią wyspę, zielone góry, serpentyny… Spoglądasz na Garmina żeby obejrzeć profil i oszacować jak długo będziesz zjeżdżał i coś się nie zgadza. Oddalasz, oddalasz, a profil przed Tobą ciągle wykracza poza sufit. Znowu się coś zepsuło – normalka, 810-ka krzaczy nam się parokrotnie w ciągu tygodnia. Chwilę później już wiesz, segment Masca, 4 kilometry z 11% nachyleniem. Po drodze 300 metrów ze średnią 30% – da się podjechać tylko dzięki licznym zakrętom – wężujemy po zewnętrznych krawędziach.

Stromo na tyle, że cięzko jechać ale nie oznacza to, że nie da się robić zdjęć
Stromo na tyle, że cięzko jechać ale nie oznacza to, że nie da się robić zdjęć

Tego co widzimy nie da się opisać słowami. Według mnie Stelvio się chowa. Fotki też nie dadzą rady – musiałyby być panoramy. Na górze murek, na którym można  se przysiąść i pokontemplować. Jeśli zastanawiałeś się kiedyś czy tarcze w szosie są amatorowi potrzebne to zapraszam tam.

  Ktoś pytał gdzie w kolejnych dniach zniknął Jacek. To zdjęcie rozwiewa wątpliwości

Ktoś pytał gdzie w kolejnych dniach zniknął Jacek. To zdjęcie rozwiewa wątpliwości

 Masca miażdży, nieważne czy jedziesz rowerem czy samochodem. Miażdży bardziej niż Teide i gdy wydaje Ci się, że widziałeś już wszystko co najlepsze na świecie pojawia się:

3. Park Anaga

Gwałciciel zmysłów, niszczyciel wspomnień, moment w którym człowiek żałuje, że mieszka tam gdzie mieszka… nieważne czy to Hawaje czy Indonezja. Nieważne gdzie pojedziesz, nieważne, że połowa dróg kończy się parkingiem i knajpką, w której ostatni człowiek był w zeszłym roku. Miejsce, które jest bardziej zielone niż marihuana. Są serpentyny, są górki, są lasy, jest ocean, który przejeżdżając granią widzimy po obu stronach, są plaże, drogi równe jak stół. Czy potrzeba czegoś jeszcze? Może sklepów, tych jak zwykle brakuje, ale to dlatego, że znikają też turyści. Od czasu do czasu jest jednak knajpka ze świeżym mięsem lub rybką. I-DE-AL-NIE.

Zieloność i asfalt
Zieloność i asfalt

Patrząc na mapę, może wydawać się to bez sensu, bo po większości zjazdów trzeba się cofać tą samą drogą w górę. Nic bardziej mylnego, droga w dół i droga w górę to dwie zupełnie inne drogi. Nawet jeśli według mapy są tym samym. Anaga to jednak nie tylko panoramy, to także zalążek dżungli. Jadąc serpetynami przypomina coś pomiędzy zdjęciami z Madery a widokami z Szybkich i Wściekłych w Japonii.

DCIM100GOPROG0268048.

i znowu, jedziesz parkiem, wydaje Ci się, że nic lepszego już być nie może, a tam zjazd do Almacigi. WOW. Droga wzdłuż pustawego wybrzeża z lokalnymi knajpkami lekko wypełnionymi emerytowanych turystów i lokalsów. Piękne plaże, równe asfalty, ocean, zjazd i podjazd. Według nas, najładniejsze miejsce na wyspie. Ba, jedno z najładniejszych miejsc w Europie. Wygląda to jakoś tak, a jeśli ktoś ma ochotę na więcej, to na fejsie lądowało ostatnio sporo zdjęć:

anaga
Oł fak.

Przypominam tylko, że ocean w grudniu w dalszym ciągu jest wyjątkowo ciepły i nie ma problemu z wejściem. Nie polecam jednak podczas jazdy: nawet niewielka ilość soli na skórze spowoduje obtarcia, które zakończą naszą kolarską przygodę. Wadą miejsca jest to, że słońce od południa zaczyna zachodzić za góry, więc im szybciej się tam znajdziemy tym lepiej.

DCIM100GOPROG0147797.

Choć oczywiście zachodzące słońce ma swoje zalety. Wracając do Santa Cruz, które jest potwornie brzydkie, można trafić na całkiem ładne i romantyczne panoramy. Santa Cruz jest straszne, bo jest brzydkie i mało kolarskie. Trochę jak Sosnowiec przeniesiony nad morze. Wielkie bloki na skarpach wpadających w morze – po jakimś czasie okazuje się, że jest tak brzydko, że może się komuś spodobać. Dodatkowo, jeśli zużyliśmy wcześniej całe klocki to przelecimy je niczym bohaterowie filmów Lucasa Brunelle’a. 500 metrów przewyższenia sprawia, że łańcuch w przeciwieństwie do hamulców jest niepotrzebny.

Santa Cruz
Romantyczność tysiąc pięćset

Anagę trzeba przejechać. Nieważne jak. Każda droga tam jest super i nie patrzcie na to, że wraca się tą samą.

4. Małe, losowe drogi – El Bueno

Na El Bueno trafiamy przypadkiem. Jadąc po wschodniej ścianie biegnącej ponad autostradą, która działa jak lokalne Gassy (mijamy dziesiątki kolarzy, korzystających z prawdopodobnie najbardziej płaskiej drogi w okolicy… a może nawet jedynej. Płaskiej oczywiście jak na lokalne warunki). Po drodze mijamy Las Vegas, jak ktoś chce śmieszną fotę na fejsa, to jest to odpowiednie miejsce. Droga do El Bueno to pewnie jedena z wielu nieodkrytych dróg prowadzących zupełnie do niczego. Nie wyjaśnię Wam po co nią jechać, bo widok na końcu nie powala. To znaczy jest ładnie, ale człowiek się powoli uodparnia na piękne widoki jeżdżąc po Teneryfie. Jest za to kilka kilometrów idealnego i bardzo stromego podjazdu. Końcówka przekracza 30% i po raz pierwszy w tym roku idę z buta z rowerem pod pachą (nie licząc przełajów). Trasa jest wspaniała, a sądząc po napisach na asfalcie, rozgrywane były kiedyś na niej rajdy. Przez 10 kilometrów spotykamy jedno auto. O niewielkim ruchu świadczą też napisy, które oznaczone są datą…. 2005.

Są takie podjazdy, na których nie widzi się widoków

 5. Ocean

Wbrew obawom, ocean okazał się dużo cieplejszy niż przewidywaliśmy. Ciepły na tyle, że da się do niego wejść w zasadzie bez większych oporów. Woda nie jest na tyle słona, aby jakkolwiek to przeszkadzało, tłumów nie ma, bo emeryci jakoś nie garną się do kąpieli, więc warunki idealne. Nic na zmęczone nogi nie robi tak dobrze jak regeneracji w chłodnej wodzie. Podobno jedną z  najlepszych plaż jest ta na północy wyspy w San Andres : piasek przywieziony z Sahary plus palmy robią swoje. My ograniczyliśmy się do południa wyspy – też spoko, chociaż mniej egzotycznie.

DCIM100GOPROG0219450.

6. Cypelek Teno

Położony na północnym-zachodzie wyspy nie jest raczej punktem obowiązkowym, jeśli jednak jesteśmy w okolicy autem lub mijamy go w niewielkiem odległości rowerem warto go odwiedzić. Pod warunkiem oczywiście, że nasze ręce mają na to siłę. Nawierzchnia jest wyjątkowo słaba, lecz droga wzdłuż skał Los Gigantes – 300 do 600 metrowych klifów wpadających do morza wszystko wynagradza. Na miejscu dochodzimy latarni morskiej, patrzymy na skały, wpychamy na lawetę golfa, który stracił oponę na jednej z dziur i tą samą drogą do domu.

DSC08812

7. Spacerowe rege, jeśli macie za dużo czasu.

Tydzień na wyspie to zdecydowanie wystarczający czas, aby zjechać wszystko co się zaplanowało i jeszcze trochę, pod warunkiem oczywiście, że tak jak my robicie codziennie 100km+ i 3000m+ w pionie. Nie każde kolana to wytrzymają, dlatego jako dzień przerwy spokojnie można zaplanować jeden dzień na wycieczkę pieszą. Tras jest pełno i są dobrze oznaczone. Pamiętajcie tylko, że z kolarzy spacerowicze są słabi. Chodzenie stanowi też świetną alternatywę dla osób towarzyszących nam, jeśli niekoniecznie są wielkimi fanami szosy.

DSC08809
Michał stracił głowę i spada ze skał

Teneryfa to miejsce idealne jeśli chodzi o grudniowe kolarstwo. Asfalty, niesamowicie długie zjazdy i podjazdy, z widokami, które wynagradzają mękę i przede wszystkim panująca w większości miejsc cisza i spokój. Zarówno dla kolarzy jak i osób, które im towarzyszą. Jeśli nie zależy Wam na wykonaniu poprawnych treningów i możecie na jakiś czas porzucić wskazania watów, polecam. W innym wypadku, zapraszam w marcu :)

DSC08806

Weźcie znajomych i bawcie się dobrze!

(bo jak pojedziecie sami i przestrzelicie zakręt to znajdą Was w chaszczach za kilka lat)