Problem: Załóżmy, że jestem znanym i lubianym hollywoodzkim producentem, ale liczne nałogi oraz niezbyt trafne życiowe decyzji doprowadziły mnie na skraj bankructwa. Moją jedyną nadzieją byłby ten jeden, ostatni film… tylko budżet się delikatnie nie spina. Na scenografię akurat zabrakło.
Rozwiązanie: Pojechać na Morawy i zrobić film o ataku zombie w stylu Walking Dead lub jakiś postapokaliptyczny, osadzony w świecie Fallouta.
Ja wiem, pisałem to już wielokrotnie, ale okolice, które zjechaliśmy tym razem są niepokojąco wyjątkowe. Dróg i tras rowerowych jest tak dużo, że na każdym skrzyżowaniu żałuję, że nie możemy się rozdwoić albo nawet roz…troić(?). Asfalty są w większości bardzo dobre i wzorowe, z drobnymi, bardzo sporadycznymi odskoczniami od normy. O ile to jeszcze brzmi normalnie, to fakt, że na zdecydowanej większości pokonanej przez nas trasy, spotkanie samochodu lub nawet człowieka, jest poważną atrakcję, jest już nieco dziwny. To nie to, że nie ma cywilizacji – domy są, ale po prostu bez ludzi. Takie klasyczne Czechy.
Nawet w Ołomuńcu, mieście opisywanym w internecie jako “Miasto pałaców, świątyń i barokowych fontann” a przez Wikipedię określanym “jednym z najważniejszych w skali kraju ośrodków administracyjnych, przemysłowych, handlowo-usługowych, akademickich i kulturalnych”, ludzi jakby niewiele. A dodam, że według mnie, czym pewnie podpadnę wielu osobom, Ołomuniec to taki Kraków – przynajmniej wizualnie.
Logistyka
Optymalną wersją weekendu jest według mnie:
1. Wyjazd pociągiem w piątek po pracy
2. Nocleg w Ostravie w rozsądnym hotelu, w którym zostawić możemy cywilne ciuchy (hotele w Ostravie znajdziecie tu – dajcie zarobić)
3. Pętla przez Ołomuniec, drogami losowymi, bo i tak będzie dobrze, a ruch mały. Najlepiej tak koło 2 x 150km. (hotele w Ołomuńcu znajdziecie tu)
4. Powrót w niedzielne popołudnie do Ostravy, zgarnięcie ciuchów, przebiórka, obiad na mieście i powrót pociągiem.
My ją nieco modyfikujemy, jako że Panda musi sprawdzić jak się jeździ z dużą podsiodłówką, przed wypadem na Tajwan, na który udajemy się za dwa tygodnie. Zabieramy więc cywilne rzeczy ze sobą… i trochę innych, niepotrzebnych gratów.
Zabieramy ze sobą:
– rękawki, nogawki
– jedne spodenki kolarskie
– kurtka ultralight zwana trzepotką
– 2 koszulki kolarskie i jedną bluzę
– rękawiczki
– spodnie cywilne – szelesty/leginsy (bo mało miejsca), dwie koszulki cywilne
– dwie pary gaci i trzy pary skarpetek
– kilogramy elektroniki
Taki zestaw pozwala swobodnie jechać w temperaturach dowolnie wysokich oraz niskich do okolic kilku stopni. W niedzielny poranek, gdy temperatura sięga okolic 5°C, a wszystko dookoła jest zmrożone – w dalszym ciągu spokojnie wystarcza.
Morawy są blisko,
ale dla leniwych cebulaków trochę dalej
Ja proszę pana/pani mam bardzo dobre połączenie na weekend. Odkryłem je niedawno i teraz jestem na siebie zły, że zajęło mi to tak wiele lat. Okazuje się bowiem, że pociągi być może nie są takie złe pomimo faktu, że jeszcze nigdy w historii bloga nie dojechaliśmy nimi nigdzie o czasie.
Pociąg z Warszawy do Ostravy jedzie około 4 godzin – zarówno Intercity jak i Ekspres Intercity. Znacząca różnica pojawia się jednak w cenie: 150zł vs 65zł. Jakby tego było mało, PKP oferuje całkiem przyjazne połączenia – wyruszasz w piątek po pracy i wieczorem jesteś na miejscu, wracasz w niedzielę wieczorem i o przyzwoitej porze meldujesz się w domu.
My łapiemy oczywiście wersję tańszą i za 2 osobo rowery z Warszawy Wschodniej do Chałupek płacimy około 300zł. I tu pewnie pojawia się w Waszej głowie pytanie – jakie Chałupki, jak miały być Morawy?! Otóż kupno biletu na pociąg międzynarodowy przerasta moje możliwości technologiczne i nie jestem w stanie zrobić tego przez internet. Kupujemy więc bilet do ostatniej miejscowości w Polsce, czyli Chałupek i dalej, do Ostravy, jedziemy już rowerem. To nawet śmieszne, bo nasz pociąg też tam jedzie.
Chałupki, miejsce warte odwiedzenia.
…powiedział pewnie nikt, nigdy. Wysiadanie z pociągu na dworcu w Chałupkach przypomina trochę smutny horror, rozgrywający się gdzieś daleko w Europie wschodniej. Duży, ceglany budynek, który owszem – był kiedyś stacją, dziś jest po prostu obiektem na sprzedaż. Prowadzi do niego niezbyt długa ulica otoczona domkami tworzącymi przyjazny klimat za pomocą brunatnego dymu, wypuszczanego z kominów. Takiego najbardziej brunatnego z brunatnych – pozostaje nam jedynie zakaszlnąć i odjechać.
Na szczególną uwagę zasługuje jednak fakt, że na stacji Chałupki zatrzymuje się pociąg relacji NICEA – MOSKWA. Jest to jedyna stacja w Polsce (poza Warszawa), na której staje. W ten oto prosty sposób, z Chałupek możemy się bezpośrednio dostać np. do Monako, Mediolanu, nad Gardę, w Dolomity, do Innsbrucka lub… do Smoleńska.
Gdy w niedzielę wracamy do Chałupek na godzinę przed odjazdem pociągu, udajemy się do Pizzeria Annaberg – jest tanio, blisko dworca, blisko do zakupów na Orlenie i umiarkowanie – pizza jak pizza, a smazeny syr zawsze dobry. Poza tym po dwóch dniach jedzenia “różnych rzeczy” pizza w Chałupkach podana na klasycznym, śląskim spodzie (100% śląski węgiel) skutecznie leczy wszelkie dolegliwości.
o, Strava!
Pokonanie kilkunastu kilometrów z Chałupek do Ostravy nie jest problemem: najpierw pustą drogą, a następnie ścieżką wzdłuż rzeki (piękne wspomnienia Gassów). Szczególnie, że dzięki temu przejeżdżamy też przez całe miasto – zwiedzanie zaliczone. Odkrywamy też, że trafiliśmy w weekend, w którym odbywa się lokalny Oktoberfest.
Jak widać też na powyższym zdjęciu, spotyka nas po drodze jeden z lepszych zachodów słońca jakie widzieliśmy. Ostatnio tak czerwone niebo oglądaliśmy chyba w Kalifornii na Long Beach. Ja wiem, że pewnie nikt wcześniej nie porównywał przedmieść Ostravy do Long Beach, ale co zrobię – sama prawda.
Nocleg I – Ostrava, północny kraniec Bramy Morawskiej
Nocleg w Ostravie bookujemy z kilkugodzinnym wyprzedzeniem – jeszcze z pociągu. Kierując się powszechnym u nas kryterium “najtaniej, ale z zachowaniem nerek” wybór pada na ładnie brzmiące:
[social_icon bg_color=”#404040″ color=”#ffffff” icon=”icon-home” type=”type1″ href=””][/social_icon] Apartments Ostrava Vítkovice (link) [social_icon bg_color=”#404040″ color=”#ffffff” icon=”icon-home” type=”type1″ href=””][/social_icon]
Co mogę o noclegu powiedzieć? Na pewno to, że jest tani – za noc płacimy 128zł. Jest też doskonały logistycznie, bo bezobsługowy – przy drzwiach wejściowych znajdują się małe sejfiki, w których schowane są klucze.
Poza tym jest czysto, a pod kątem architektury sam budynek jest majstersztykiem, bo na powierzchni o rozmiarach dużego pokoju w normalnym mieszkaniu udało się upchnąć dwa pokoje, dwa kibelki, łazienkę, przedpokój i aneks kuchenny. No i jest jeszcze okolica… jeśli jesteś fanem industrializmu, kopalnioków, zapachu spalonego sprzęgła i wielkich kominów – będziesz w raju. W innym wypadu nie będziesz. Nam się podoba, ale jesteśmy dziwni.
Jeśli ktokolwiek klepnie sobie nocleg w dzielnicy Vitkowice za naszym poleceniem to z góry przepraszam. Jeśli nie domyślacie się, o czym mówię, spójrzcie na wyniki Google Images na frazę Vitkowice – polecam sprawdzić PRZED wyjazdem.
Nocleg II – Ołomuniec, Obniżenie Górnomorawskie
Wcale nie planowaliśmy wjeżdżać do Ołomuńca, ale skłoniło nas do tego kilka czynników: mocny wiatr odbierający radość z jazdy, baza noclegowa i dostępność sklepów. Decyzji nie żałujemy, bo Ołomuniec okazał się bardzo ładnym miastem – takie połączenie Krakowa i niemieckiego miasteczka – przynajmniej w okolicach centrum.
Noclegu szukamy na jednym z głównych placów, chrupiąc niespiesznie smažený sýr w bułce, kupiony w okienku kebabowym. Ołomuniec okazuje się zadziwiająco drogim miastem i idąc naszym kryterium cenowym lądujemy w:
[social_icon bg_color=”#404040″ color=”#ffffff” icon=”icon-home” type=”type1″ href=””][/social_icon] Hotel Senimo (link) [social_icon bg_color=”#404040″ color=”#ffffff” icon=”icon-home” type=”type1″ href=””][/social_icon]
Za 216zł mamy bardzo przyjemny pokój, który docenią szczególnie fani filmu Trio z Belleville oraz pociągów. Jest czysto, ładnie, przyjemnie i z restauracją na dole, która głodnemu kolarzowi może uratować życie (ze zniżką 20% dla gości hotelowych) oraz śniadaniem w cenie.
Trasa przez Morawy
Z Ostravy wyruszamy rano – jedziemy niezbyt optymalną dystansowo drogą w kierunku Ołomuńca. Patrząc na infrastrukturę noclegową, jest to jeden z nielicznych, rozsądnych celów.
Ostatecznie wychodzi nam:
30km w piątek – dojazd z Chałupek do Ostravy + honorowa runka po mieście (link do Stravy)
162km / 2200m w sobotę – z Ostravy do Ołomuńca (link do Stravy). Trasa nieco skrócona w stosunku do zaplanowanej.
154km / 2200m w niedzielę – z Ołomuńca do Chałupek (link do Stravy)
Czy to jest trasa, którą mogę z czystym sumienie polecić? Tak, bo jest ładna i przyjemna. Nie mogę jednak zagwarantować, że jest to najlepsze co spotkać Was może w tej okolicy. Potencjał jest kolosalny i ilość tras oznaczonych jako “rowerowe” przytłacza. Podejrzewam, że podobnie jak na Podkarpaciu można tam jeździć tygodniami i ciągle znajdować nowe asfalty – zarówno bardzo dobre i jak tylko trochę dobre… a podejrzewam, że szutrów i terenu też nie brakuje.
Według nas na pętli zabrakło nieco takiej wisienki na torcie – podjazdu ostatecznego. Może gdyby włączyć do niej niezbyt odległego Pradziada na przykład. Wiecie, takie miejsce – cel, coś z czego widać wszystko dookoła. Niby w okolicach miejscowości Odry mieliśmy taką wieżę widokową, ale jednak nieco jej zabrakło, aby zostać królową wyjazdu. Jedno jest pewne – za wyjątkiem wieczornego dojazdu do Ostravy, płaskiego zbyt wiele nie mieliśmy (ta dziura w środku to okolice noclegu w Ołomuńcu):
Morawskie miejsca, które zapadły nam w pamięci
Morawy już kiedyś z Pandą odwiedziliśmy – powstał nawet o tym wpis, Morawy: nie ma tu niczego. Co ciekawe, Panda uparcie twierdzi, że jej tam nie było i niczego nie pamięta… to dobrze obrazuje wspomnienia z tych rejonów.
Ciężko jest zrobić wpis o dwudniowej jeździe przez całkowicie puste drogi, pagórki, lasy, łąki, puste miejscowości i od czasu do czasu jakąś serpentynę. Jakbym prowadził vloga w stylu “no siedzimy sobie, nic się nie dzieje, kawkę sobie pijemy” to całość zagrałaby bardzo dobrze. Mógłbym jechać środkiem pasa i nagrywać “no jedziemy sobie, nic się nie dzieje”. Gdybym miał wybrać listę miejsc, które z jakiegoś powodu zapamiętaliśmy, lub które wyjątkowo ciepło wspominamy patrząc na zdjęcia, byłyby to:
1. Seria serpentyn w miejscowości Podhradi obok ruin zamku Vikštejn:
2. Napotykane od czasu do czasu kuleczki zbożowe zamienione w “rzeźby”
3. Bílý Zámek w miejscowości o pięknej nazwie: Grodziec Golęszycki. Tak jak fanami zamków normalnie nie jesteśmy, tak ten wygląda trochę jak miniaturka disney’owskiego, a prowadzą do niego bokiem śmieszne serpentyny
4. Ścieżka rowerowa pomiędzy miejscowością Šternberk i Ołomuniec. Trafiliśmy na nią zupełnie przypadkiem, głównie przez to, że rezygnowaliśmy właśnie z nadprogramowej górki. Nie wiem, czy to kawałek jakiegoś dłuższego szlaku, czy wybryk natury (choć jak zwykle mijamy tysiąc i trzy znaki informujące, że jest rowerowe odbicie gdzieś w bok), ale to ścieżka-sztos: przy rzeczce, przy polach, dwupasmowa. Jakby tego było mało, lądujemy na niej akurat, gdy zachodzi słońce.
5. Zjazd do Šternberka, jak już w temacie jesteśmy. O tym, że będzie coś niezwykłego poinformował nas dźwięk palonej gumy, głośnych wydechów oraz widok Mustanga zaparkowanego przy Porsche na początku zjazdu. Zjazd składa się z długich prostych podzielonych 3 serpentynami i pod koniec pozwala zobaczyć panoramę miasta. Zdjęcia z panoramy nie mam, bo nie dorobiłem się jeszcze hamulców tarczowych. Śpieszmy się oglądać dobre widoki na zjazdach, tak szybko mijają.
6. Droga 4417 pomiędzy miejscowościami Dobešov i Odry. Do dzisiaj nie umiem określić jakie góry widzieliśmy na horyzoncie, ale wraz z przesadnie licznymi krowami, komponowały całkiem dobry krajobraz.
7. Drogi w okolicy miejscowości Jívová: asfalt idealny przemieszany z umiarkowanym i most w remoncie, dzięki któremu, samochodowy ruch był zerowy. To wszystko oczywiście przecina bezkresne łąki:
8. Wieża widokowa w miejscowości Veseli oraz serpentyny do niej prowadzące z miejscowości Odry. Świetna panorama 360, przyjemny podjazd przez las (z dobrymi widokami, gdy człowiek się nieco skupi) oraz zjazd przez miejscowość o śmiesznej nazwie: Emauzy. Spotykamy tam ludzi, którzy wyglądają na turystów, nie licząc Ołomuńca i Ostrawy, to chyba jedyny taki moment.
9. Serpentyny w miejscach losowych. Nie wiem, o co w tym chodzi, ale serpentyny są dla kolarza jak foliowa kulka dla kota – po prostu przyciągają. Jak na miejsce o tak niewielkich różnicach wysokości i niezbyt imponujących nachyleniach (względnie), ilość serpentyn zaskakuje bardzo mocno:
10. Lasy, tak po prostu. Niby wszystkie takie same, a każdy nieco inny – jesienią najpiękniejsze, wiadomo.
Morawy: czy jest morowo?
Jest przyjemnie – to chyba odpowiednie słowo.
Drogi dobre, puste, pagórków dużo, infrastruktury turystycznej prawie nie ma – żyć nie umierać. Jeśli zabierzemy ze sobą zapas jedzenia do kieszonek (bo sklepy może i są, ale albo nie wtedy, gdy ich potrzeba albo czynne na przykład od 7 do 11), będzie to kolejne z miejsc “idealnych dla początkujących”.
Co ciekawe, po drodze znaleźliśmy również zadziwiająco dużo serpentyn, a i niektóre podjazdy potrafiły solidnie zaskoczyć – na przykład taki podjazd do Kozlova: prawie 6km ze średnią 5%. Zdecydowana większość podjazdów jest długa- właśnie na 3 do 7 kilometrów, ze średnim nachyleniem od 3 do 7% – takie najprzyjemniejsze. Ścianki się zdarzają, ale nie są dramatycznie trudne, a i naszukać ich się trochę trzeba.
Najlepsze co według mnie możecie zrobić, to popatrzeć na zdjęcia w tym wpisie i pomyśleć, czy to jest faktycznie to, na co macie ochotę. Bo prawdę mówiąc, mając do wyboru Jesioniki i powyższy wypad na Morawy, wybrałbym bez zastanowienia Jesioniki… choć nie zawsze. Zdarzają się takie dni, że człowiekowi się już po górach jeździć nie chce, a że płaskie nudne, poszukałby sobie czegoś pomiędzy. Tak po prostu, żeby pojeździć bezstresowo – wtedy Morawy sprawdzają się znakomicie.
…chyba że wieje wiatr. Wiatr podczas jazdy przez pola jest wielce niepożądany. WIELCE.