Od dłuższego czasu siedzimy w Zakopanem. Trochę pojeździliśmy na nartach, trochę pozwiedzaliśmy okolicę na rowerze. Byliśmy w Niedzicy, Krościenku i kilku innych klasycznych miejscach, jednak ostatecznie, postanowiliśmy się trochę bardziej oddalić. Kojarząca nam się głównie z Jarną Klasiką – Słowacja, okazała się idealnym celem. Dwa dni to akurat tyle, ile wystarcza, by mieć zupełnie dość roweru i wrócić z uśmiechem do pracy. Z noclegami problemów nie ma. Zarówno po naszej stronie granicy, nawet w czasie ferii, bez problemu znajdziemy porządny nocleg za 40-60zł/dobę, jak i u naszych sąsiadów, zaczynające się od 7E/dobę.

 

Dzień pierwszy: pustka, Cyganie i Milka z precelkami

 

DCIM101GOPROG0533513.

[map style=”width: auto; height:250px; margin:20px 0px 20px 0px; border: 1px solid black;” gpx=”http://hopcycling.pl/wp-content/uploads/Nawet ładnie jest.gpx” elevation=”no”] 

Ruszamy ze Źdiaru – od razu zaznaczę, że jest to znienawidzona przeze mnie miejscowość. Na Tatry Tour to wspaniały, prosty i równy zjazd, na którym prędkości czołówki dobijają 3 cyfrowych wartości, lecz w drugą stronę… W drugą stronę jest zły. Ani specjalnie długi, ani stromy – psychicznie, ciągnie się jednak w nieskończoność. Odbijamy na Osturnę, droga lokalna, nieodśnieżona. Prowadzi do szlabanu z napisem informującym, iż w zimie, wyłączona jest z ruchu. No i dobrze – oznacza to mniej samochodów. Widokowo, jest to jedna z lepszych miejscówek w okolicy, strzelamy trochę fotek i jedziemy w dół:

zjazd z Osturny

W moim przypadku ciężko to nazwać jazdą. O ile na na szczycie asfalt był stosunkowo równo ośnieżony, to im niżej, tym gorzej. W miejscach oświetlonych było czarno, w lesie – różnie. Dość szybko jednak odkryłem, iż czarne wcale nie jest czarne. Mówiąc precyzyjniej: kolor się zgadza, ale to po białym rower trzyma przyczepność. Czarny asfalt bywa zwodniczy, miejscami pojawiają się kałuże, które zamarznięte, doskonale maskują się na podłożu. Tego dnia dwukrotnie leżę. Co prawa z prędkości minimalnych, ślady jednak pozostają – zarówno na ubraniu, jak i na ciele, a co najgorsze – również na psychice. Dalej trochę pod górę, trochę po płaskim, trochę przez wsie, droga prowadzi do miejscowości Slovenska Ves, przed którą znajduje się jeden z szybszych zjazdów jakie widziałem w życiu. Delikatne zakręty, widoczność na kilkaset metrów i stosunkowo spore nachylenie sprawiają, że przekraczamy 70km/h na przełajach – pomimo śniegu leżącego przy drodze:

DCIM102GOPROG0764156.

Potem pozostaje już tylko toczonko do auta przez rozległe polany, na których od czasu do czasu, pojawia się wieś. Wieś, która nie pozwala się nudzić – przykładem jest Vyborna. Ktoś miał fantazję dając taką nazwę. Wita nas w niej tłum cyganów: dzieci próbujące wsadzić patyk w szprychy lub chociaż ugryźć w nogę (może lekko przesadzam). Na szczęście duża część z nich zajęta jest zabawą w błocie lub pilnowaniem rozwieszonego wszędzie prania i dywanów. Mamy podejrzenia, że ułożenie kolorystyczne dywanów – szczególnie na mostach – służy jak indiański sposób komunikacji. Np. zielony z przodu oznacza: rozstawcie szyk, jadą rowery na giełdę w Słomczynie.

W związku z tym, że zimą jesteśmy dziady, przenosimy się autem do Starego Smokovca i ruszamy dobić się podjazdem na Szczyrbskie Pleso. 11km o średnim nachyleniu 4% nie brzmi może imponująco, ale ze względu na panujący tam klimat (śliska i nierówno ośnieżona droga posypana żwirem) jest ciężko. Widok z góry rekompensuje nam jednak mękę.

 

Dzień drugi: więcej pustki, groźniejsi Cyganie i śmieszny ślad

[map style=”width: auto; height:250px; margin:20px 0px 20px 0px; border: 1px solid black;” gpx=”http://hopcycling.pl/wp-content/uploads/Królowie gór.gpx” elevation=”no”]

Tym razem autem jedziemy dalej. Można powiedzieć, że nawet nieprzyzwoicie daleko – było jednak warto. Słowacki Raj zawdzięcza według mnie swoją nazwę jakiemuś kolarzowi. Nie licząc środkowego, płaskiego fragmentu trasy, którym jedziemy wzdłuż dwóch pasm górskich, drogą prowadzącą do Węgier, jest to miejsce idealne.

Długie zjazdy – miejscami nawet bardzo długie (najdłuższy koło 12km). Dobrze wyprofilowane zakręty, równy asfalt – wszystko super. Największa atrakcja czeka nas jednak w jednej z mijanych wsi. Miejscowość Dobšiná wita nas wielkim kontenerem z napisem: AZBEST. Potem jest już tylko lepiej: Cygan robiący kupę przy drodze, rozsypujące się bloki stojące przy lokalnym śmietnisku, wszędobylskie pranie i błotne dzieciaki. Robimy szybką fotkę i uciekamy ile sił w nogach. 

  DCIM101GOPROG0374371.

Kawałek dalej napotykamy na jeden z najbardziej spektakularnych podjazdów tego roku. Piękna panorama gór wynagradza nam te ciężkie minuty. Potem jest jeszcze zamarznięte jezioro, trochę pustych wiosek i norweski krajobraz. Jesteśmy jednak na tyle zmęczeni, a jednocześnie na tyle zmotywowani nadchodzącym zmrokiem, że nie ma czasu się przyjrzeć dokładniej. Ostatecznie, nie udaje nam się zdążyć przed zmrokiem. Jedziemy przez las, po oblodzonych drogach, w ciemności – w ramach redukcji wagi zapomnieliśmy lampek. Mijamy po drodze lokalny patrol drogówki, który zamiast nas zatrzymać, zdaje w szoku odprowadzać nas tylko wzrokiem. Na koniec jeszcze sklep, aby zaopatrzyć się w słodycze, których u nas nie ma. Atakują nas w nim Cyganie biorący nas za Niemców. Nie dziwię się, dwóch chudzielców niosących kilogramy słodyczy, to prawdopodobnie najlepsza ofiara świata. Koniec końców, ograniczają się jednak do słynnego “Daj, daj, daj!”. Słowacki Raj – polecam. Wrócę na pewno.

DCIM101GOPROG0484589.

 

>> Fotki, dzień 1. <<

>> Fotki, dzień 2. <<