Zastrzeżenie:
To nie jest jakaś niesamowita pętla, nad którą siedziałem godzinami i dopieszczałem szczegóły. To jest pętla, którą stworzyłem w pośpiechu przed wyjściem do kuchni pracy, w przeddzień rozpoczęcia 2-dniowego urlopu. Tego dnia boleśnie odkryłem, iż Pendolino zabiera 4 rowery i do naszego pociągu zmierzającemu ku Rzeszowowi, się nie zmieścimy. Dlatego nie powtarzajcie jej 1:1.
Plan, najkrócej jak się da:
Rano odpaliłem Komoota, narysowałem trasę z Tarnowa do Chałupek (bo dobre połączenie z WAW) i z grubsza wyglądało to tak:
W środę po pracy lecimy Pendolino do Krakowa
Nocleg w Krakowie
Poranny pociąg do Tarnowa
Velo Dunajcem na południe
W Tatrach dodatkowa pętelka, dzięki której nie ominiemy miejsc, których ominąć rowerem nie wolno. Szczególnie, gdy w Tatrach jest się raz w roku.
Potem drogami oznaczonymi jako szlaki rowerowe przez Słowację i Czechy aż do Chałupek
Tak bez zbędnego kombinowania, planowania, z noclegami rezerwowanymi na godzinę-dwie przez zjechaniem do bazy przez booking.
630km
Plan, nieco dłużej.
Dzień 0.
Do Krakowa mam proszę pana bardzo dobre połączenie za pomocą Pendolino, tylko nieco drogie. Nie szkodzi, rekompensuje nam to fakt, że jesteśmy praktycznie sami w całym wagonie. Tylko my i rowery.
W Krakowie wpadamy na Vegaba. To taki kebab, tylko wegański. Jakbym nie wiedział, to bym nie uwierzył. Smak podobny, a i w nocy efekty podobne do tych po prawdziwym, narodowym kebabie. Polecam.
Śpimy w Kraków Central Apartments. To apartament w stylu self-checkin, więc problemu z rowerami nie ma. Nie spotykamy nikogo z obsługi
Dzień I.
https://www.strava.com/activities/3839735930 : 164km / 1471m
Rano wsiadamy do pociągu relacji Warszawa Wschodnia – Przemyśl i jedziemy nim do Tarnowa. Znowu jesteśmy w nim sami. Trochę mnie zastanawia, po co jechaliśmy dzień wcześniej do Krakowa Pendolinem i płaciliśmy za nocleg, skoro jesteśmy w pociągu, który ruszał nam spod domu. Nieważne, przynajmniej się wyspaliśmy.
Jedziemy zgodnie z trasą Velo Dunajca. Jest generalnie tak, że im dalej, tym lepiej. Początek to trochę nudnych wałów i ciekawie robi się dopiero od okolic Nowego Sącza. Przejeżdżamy przez Pieniny i odkrywam, że nie ma na Bookingu noclegów. Nie wiem, czy to wina sierpnia, bonów turystycznych, unikania podatków niekorzystaniem z Bookingu, czy czego, ale powoduje to pewien problem. Odwracamy nieco zaplanowaną w Tatrach pętlę i kierujemy się do Łapsz Niżnych.
Śpimy w Winnica Spisz. Rowery nocują bezpiecznie w kotłowni.
Dzień II
https://www.strava.com/activities/3844571782 : 155km / 1927m
Sztosowy, jak tak mają wyglądać kolarskie Tatry to biorę to w ciemno. Praktycznie cały dzień albo dedykowanymi ścieżkami albo pustymi drogami. Pierwszy mistrzowski widok atakuje nas już na pierwszym podjeździe: z Łapsz Niżnych do Dursztyna. Potem jest Łapszanka, Velo Czorsztyn, ścieżki przy Nowym Targu i Szlakiem Dookoła Tatr aż na Słowację.
Przez brak noclegów modyfikujemy nieco trasę i kierujemy się do Zakopanego, ale w ostatniej chwili na Bookingu pojawia się sensowna opcja i zahaczając o Billę w miejscowości Trstená, udajemy się wprost do niego. Jeśli planujecie powtarzać naszą trasę, lepiej lecieć przez Czarny Dunajec wspomnianym wyżej szlakiem.
Śpimy w Orava Hotel. Rowery dostają swój względnie bezpieczny pokój ze stojakiem, do którego można się przypiąć, a w restauracji wita nas gromadka wypchanych zwierząt.
Dzień III
https://www.strava.com/activities/3849856716 : 199km / 1379m
Prawdopodobnie najmniej udany. Praktycznie całą część Słowacką można odpuścić. Aż do Nowej Bystrzycy jedziemy głównymi (mimo że na mapie tak nie wyglądały) drogami, z często sporym ruchem. Potem trochę dedykowanej, bardzo przyjemnej ścieżki wzdłuż rzeki, znowu główne drogi i podjazd do granicy Czeskiej.
Z miejsc wartych wspomnienia po drodze to Jezioro Orawskie – bardzo przyjemne i z Babią Górą w tle, tylko że sobotni ruch jest zbyt duży, aby się nim cieszyć. Z nieznanych mi też przyczyn omijamy asfaltową estakadę z imponującym widokiem na Małą Fatrę, a zamiast tego, jedziemy jakimiś lasami i terenami.
Od przekroczenia granicy robi się znowu wspaniale. Najpierw zbiornik wodny Morávka położony u podnóża Łysej Góry, a potem klasyczne, czeskie drogi i ścieżki rowerowe prowadzące praktycznie do samej granicy z Polską.
Śpimy w Ostravie w Hotel Nikolas, rowery zostawiamy przypięte w garażu.
Okazuje się, że do Chałupek, z których odjeżdża pociąg powrotny mamy jakieś 10 kilometrów… i 22 godziny. Plan kilometrowy specjalnie nie był zbyt obciążający, aby móc jechać powoli. Wychodzi z niego tyle co zwykle.
Dzień IV
https://www.strava.com/activities/3854583712 : 112km / 772m
Postanawiamy jechać wzdłuż trasy pociągu. Trasa niezbyt przyjemna, ale co zrobić. Nagrodą ma być kotlet z ziemniaczkami i mizerią w Cafe Byfyj na katowickim Nikiszowcu. Kotleta nie ma, ale pierogi z jagodami i policzki wołowe są wystarczającą rekompensatą.
Po drodze odwiedzamy babcie w Rybniku. Zaczynam tłumaczyć, że akurat jedziemy z Tarnowa przez Tatry do Chałupek, a w Rybniku jesteśmy przypadkiem, bo wyprzedziliśmy pociąg o 22 godziny i po prostu jedziemy jego trasą, aby zabić czymś czas. Zawsze, gdy mówię coś takiego głośno, pojawia mi się w głowie wielki znak zapytania.
Na dworcu w Katowicach okazuje się, że pociąg ma jakieś 90 minut opóźnienia. Pojechalibyśmy więc pewnie dalej, aby spotkać go w Sosnowcu, Zawierciu, czy innym pięknym mieście, ale powstrzymuje nas drobny defekt techniczny w kole. W domu meldujemy się w niedzielę o północy.
Mam nieodparte wrażenie, że cała ta wycieczka była tylko mocnym pretekstem do zjedzenia w Czechach jak zwykle smażonego sera, a cała ta otoczka została dodana tylko po to, aby odwrócić od tego uwagę. W końcu ile razy można jechać do Czech na ser?
Dobra, czyli co warto, czego nie warto?
Velo Dunajec jako całość
Z Velo Dunajcem to jest tak – trasa jest świetna. Jadąc od północy jedzie się częściowo niezbyt uczęszczanymi drogami, a częściowo wałami znanymi nam z okolic Gassów (tylko że asfaltową ścieżką).
Problem jest tylko taki, że w obecnej formie słynne na całą Polskę Velo Dunajec nie jest ukończone. Czuję się trochę oszukany, bo ilość reklam i tekstów w internecie nie wspominała o tym jawnie. Zazwyczaj widzi się 2-3 te same zdjęcia gdzieś z południa. Generalnie jest tak, że im dalej na południe, tym ładniej, więc według mnie spokojnie można zacząć ze Starego Sącza i nic się nie straci (widokowo). Tak turystcznie o samym szlaku przeczytacie więcej u Znajkraja, a porządną wersję trasy pod rowery szosowe u VeloMalopolska.
W obecnej chwili trasa jest taka, że przez jakieś 80% czasu jedzie się super drogami, a w pozostałych 20% lądujesz gdzieś na głównej drodze między TIRami… i bez oznaczeń. Bardzo mi się podoba też patent na znakowanie szlaku za skrzyżowaniem, a nie przed. Może jestem jakiś upośledzony orientacyjnie, ale bez nawigacji bym tego nie przejechał. Ciekawe, że u Czechów nigdy takich problemów nie ma.
Póki co, samego szlaku specjalnie nie polecam, szczególnie na promowane w internecie “rodzinne przejazdy”.
Szutrowy odcinek Velo Dunajec: Czerwony Klasztor-Szczawnica
Co innego słynny szutrowy odcinek od Szczwnicy do Czerwonego Klasztoru. To taka rowerowa esencja Pienin. Jasne, w Szczawnicy jak na molo w Łebie, na szlaku podobnie, ale mimo tego warto. Tak z turystyczno-krajobrazowego punktu widzenia. To raptem z 10km szutru i ścieżki rowerowej (do przejazdu szosą) z widokami lekko tajwańskimi. Według mnie warto bardzo, nawet mimo tłoku.
Kacwin – Łapsze Niżne
Fragment Szlaku Wokół Tatr. Powiem tak: cały Polski Szlak Wokół Tatr pociągnięty aż do miejscowości Trstená na Słowacji to u mnie BEZ WĄTPIENIA największy rowerowy sztos w Polsce. Brakuje w nim tylko Łapszanki i Velo Czorsztyna, ale oba są obok. Jeśli chcesz w życiu przejechać jedną górską trasę w Polsce to to jest to!
Bardzo dobre asfalty, w większości pociągnięte drogami lokalnymi ograniczonymi tylko do mieszkańców i ruchu rowerowego (a może nawet w całości – nie wiem)… i co ciekawe – widoki po drodze! Rzadko jest, że dedykowane rowerom drogi pokrywają tak dobre panoramy.
Łapsze Niżne – Dursztyn
Kolejny fragment Szlaku Wokół Tatr warty wspomnienia. Widoki prawie jak na Łapszance, a jednak w dużej mierze asfalt ograniczony tylko do rowerów.
Łapszanka
Łapszanka to taka Góra Kawiarnia. Jesteś w Tatrach, musisz tam wjechać, proste. Bez zbędnego rozpisywania się – widok ostateczny, choć bardzo popularny. Nasza trasa prowadzi obok, więc musimy ją włączyć do pętli. Zjazd na Słowację przypomina nam, że rower z tarczami jest lepszy niż bez.
Osturna
Ta ta słowacka część za Łapszanką. Prawdziwie prawilna pętla powinna przebiegać inaczej niż nasza: zamiast na wschód to dalej na południe do słynnego (głównie dla tych, którzy onegdaj ścigali się w Tatry Tour) zjazdu na Zdar i dalej przez Vyborną, znaną z tego, że kolarzy gonią tam cygańskie dzieci z siekierami. Nie szkodzi, ładnie jest tak czy siak, choć nie jest to obowiązkowy punkt wycieczki.
Velo Czorsztyn
Do Velo Czorsztyn mam mieszane uczucia – przejeżdżamy tylko jego południową część, która zaczyna się gdzieś przy Zamku/zaporze w Niedzicy, która to wygląda jak centrum Krupówek lub molo w Sopocie.
Dalej jest jednak widokowy sztos na rowerowej lub pieszo-rowerowej ścieżce. To jest trudna trasa i naprawdę podziwiam ludzi z przyczepkami i dzieci. Odwrotnie wyprofilowane, przypiaszczone zakręty oraz nachylenia sięgające 20%. Zrezygnowane dzieci ze łzami w oczach wpychające rowery lub krzyczące “mamoooo, hamuleeeeec nie działa” to spora atrakcja dla takich patusów jak my. Ale w sumie nie szkodzi, bo warto i tak. Przynajmniej raz. Jest ładnie no i można też przejechać się słynną, narodową ścieżką z ciągnącymi się po horyzont biało-czerwonymi barierkami.
Dobra, śmiechy-śmiechami, ale warto. Upewnij się tylko czy Twoja żona/dzieci/mąż nie mają skłonności do rzucania kolarstwa, bo może się tak na tej ścieżce wydarzyć.
Pyzówka – Krauszów
Co to jest i skąd się tam wzięło – nie wiem. Gdzieś pod Nowym Targiem trafiamy znowu na asfaltowe odcinki dróg przeznaczonych dla mieszkańców i rowerzystów. Nie rozumiem, ale widoki są przednie, więc polecam.
Słowacki Rowerowy szlak wokół Tatr
Słowacy jeszcze nie skończyli swojej części pętli dookoła Tatr, ale to co czeka nas od granicy do miejscowości Trstená (w której czeka Billa) jest naprawdę dobra. Naprawdę. 100% dedykowana ścieżka z Tatrami w oddali.
Jezioro Orawskie
Taka niespodzianka, bo nawet nie wiedziałem, że to jezioro istnieje. W tle widać Babią Górę, a zaraz za horyzontem znajduje się granica z Polską. Fajne takie – od wschodu puste i tylko czasem spotkać można kampera, od zachodu zatłoczone jak centrum Mazur i z miejscowością Námestovo, które z daleka wygląda jak wschodnio-europejski odpowiednik Monte Carlo. W sensie takie bloki, nad wodą, z górami w tle. Bloki jakby nieco inne, zamiast morza jest jezioro, a góry zatąpione są jedną górką, ale to nieistotne.
Mała Fatra (prawie)
Tak naprawdę to nie wiem co, bo od południa widać Małą Fatrę (która na pewno pojawi się tu pewnego dnia jako osobny wpis), a od północy Beskid Żywiecki. W ogóle cała okolica wygląda jak ten Beskid, który prawdę mówiąc nie jest szosowo moją ulubioną okolicą, więc na wszelki wypadek nie będę się rozpisywał. Dokonałem tu niepotrzebnych modyfikacji, aby nie powtarzać tras, którymi już w przeszłości jeździłem i melduję, że nie były one potrzebne. Lepiej przelecieć sobie główną drogą po estakadach z imponującym widokiem Małej Fatry (google street view) lub terenowo nad jeziorkiem, też ładnym (google street view).
Reszta słowackiej trasy
W ogóle to cała słowacką część trasy najchętniej bym wyciął. Drogi ruchliwe, poboczy brak, kierowcy przeciętni, a i widoki umiarkowane… choć to akurat być może wina Tatr dzień wcześniej. Od Nowej Bystrzycy jest co prawda trochę lepiej, bo przez jakiś czas idzie fajna ścieżka, ale to i tak nie ratuje sytuacji.
Zbiornik wodny Šance i lepszy, czeski świat
Gdy tylko przekraczamy granicę wszystko się zmienia – praktycznie od pierwszych metrów.
W oddali wielka Łysa Góra, imponujący zbiornik wodny z klasyczną, czeską drogą dookoła, na której jedynym pytaniem, które sobie zadajesz jest: “po co ktoś to budował?”. No i przede wszystkim oznaczone trasy rowerowe, to jest najlepsza rzecz w Czechach. Udowadnia, że naprawdę nie trzeba budować wydzielonych, osobnych tras rowerowych, a wystarczy je odpowiednio znaleźć, ponumerować i oznaczyć. Trasy w większości puszczone są po bocznych drogach, a na każdym skrzyżowaniu znajduje się odpowiednie oznaczenie. Proste, skuteczne, przyjemne, logiczne.
Choć i tu trafiamy na kilkadziesiąt kilometrów niekończącej się ścieżki wzdłuż rzeki Ostravice.
Śląsk
Cały Śląsk to jedna wielka improwizacja z naszej strony, bo nie wiemy co ze sobą zrobić.
Zdecydowanie nie polecam tej części trasy, bo żaden z jej fragmentów nie był przyjemny. Próbowaliśmy co prawda kierować się jakimiś oznaczonymi szlakami, ale za każdym razem lądowaliśmy u kogoś w ogródku. Pewnie trzeba było kombinować lasami, ale taka improwizacja mogła skutkować spóźnieniem się na pociąg… a tak pociąg w Katowicach spóźnił się na nas jakieś 90 minut. Dobrze, że nie czekaliśmy w Chałupkach, bo tam pewnie nikt by nas o tym nie poinformował.
Ale dzień wygrany i tak, bo przecież obiad w Cafe Byfyj na Nikiszowcu wynagradza wszystko.
Tak było, nie kłamię.