Efekt Dunninga-Krugera – słyszał o nim już pewnie każdy, a jeśli nie, to usłyszy. Cytując Wikipedię, polega “na tym, że osoby niewykwalifikowane w jakiejś dziedzinie życia mają tendencję, do przeceniania swoich umiejętności w tej dziedzinie, podczas gdy osoby wysoko wykwalifikowane mają tendencję, do zaniżania oceny swoich umiejętności”. Gdy po 10 latach pracy w IT patrzę na swoje CV sprzed 5 lat myślę jedno: “ale byłem kiedyś zdolny”.
Niedawno zrozumiałem też, jak bardzo różne światy się ze sobą pokrywają i jak bardzo ilość dostępnych informacji w internecie wpływa na niemożność podjęcia jakiejkolwiek decyzji i udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi. Bo tak jak kiedyś potrafiłem odpowiedzieć na sensowne pytanie (może błędnie, może nie), tak dzisiaj odpowiadam już tylko:
TO ZALEŻY.
Bo dzisiaj nic już nie jest proste i wszystko jest efektem nieskończonego łańcucha przyczynowo-skutkowego. Skutkuje to sytuacją, w której nie mogę dokończyć żadnego “testu”, bo staram się podejść do tematu kompleksowo, a wtedy temat się nigdy nie kończy. Wszystko od czegoś zależy.
<przykład z innego tematu>
Jeśli ktoś chce stronkę internetową, może sobie wejść na wordpress.com i 7 minut później zacząć pisać posty na blogu. Może też iść do swojego znajomego, profesjonalisty IT – będą wtedy wybierali przez tydzień odpowiedniego CMSa, potem odpowiedni hosting, aby to postawić, zaczną myśleć nad backupami, CDNami, loadbalancerami, technologiami, customizacjami, wtyczkami, imageprocessorami, sposobami płatności, bazami danych, wersjami, deployami, kontrolami wersji, autoryzacjami, responsywnościami, stylami, szablonami, mediami, zabezpieczeniami, flądrami, mintajami, halibutami, prestidigitatorami i tak dalej. Po miesiącu pierwszy gość ma 7 wpisów na blogu, a drugi ciągle nie jest pewny, czy jego strona powitalna dobrze wygląda na Samsungu S7.
Albo takie pytanie – ile będzie spadał przedmiot ze 100 metrów? Szybki wzór z gimnazjum i wiadomo: jakieś 4,5 sekundy. Wszystko pasuje, tylko z każdym kolejnym rokiem nauki dowiadujesz się, że to coraz bardziej nieprawda i że każdy trochę upraszczał – bo przecież przyspieszenie ziemskie jest różne w różnych miejscach, opory powietrza zależą od tysiąca czynników, a nikt pytania nie ograniczył odpowiednimi kryteriami. Możesz zacząć pytać, a możesz powiedzieć o tych niecałych 5 sekundach i założyć, że taka dokładność wystarcza.
</przykład>
Nazwa tego fenomenu jest prosta: overengineering, czyli po prostacku: przerost formy nad treścią.
Jak to się ma do rowerów?
W świecie kolarskim jest tak samo i gdy zaczynałem pisać ten tekst, wniosek miał być zupełnie inny. Bo jak Cię ktoś w pracy pyta, jaki rower ma kupić, to opcje masz dwie:
– że trekking z Decathlonu za 1500zł
albo
– strzelasz niekończącą się serią pytań o: nawierzchnie, prędkości, pozycje, przeznaczenie, preferowane marki, styl jazdy i tak dalej… Dobrze wiesz, że gość chce po prostu rower do pojeżdżenia po “ścieżce w lesie i bulwarach”, a zadając te pytania tylko go zniechęcisz i sprawisz, że tygodniami zacznie czytać i szukać nie będąc już nigdy pewnym wyboru.
To miał być tekst o tym, że nie da się dobrze odpowiedzieć na żadne, proste pytanie.
I tu dochodzimy do sedna, które zrozumiałem niedawno: tenże profesjonalista IT nie powinien zadawać tych wszystkich pytań. On miał zadać tylko pytanie: co to ma być za strona i co twórca chce na niej robić. Cała reszta tak naprawdę tamtego człowieka nie interesuje, liczy się efekt.
I tak jak w internecie ktoś pyta, czy lepsze Garmin czy Wahoo, mógłbym mu zadać siedemset pytań i wytłumaczyć, że nie da się udzielić odpowiedzi, bo wszystko zależy. Ale to nieprawda, da się bardzo prosto – wystarczy powiedzieć, że jeśli lubi obracać albo przesuwać mapę to niech weźmie Garmina, a jeśli lubi się ścigać to niech weźmie Bolta. Czy będą to najlepsze wybory? Nie wiem, ale skoro człowiek pyta i da mu się z dużym przekonaniem taką odpowiedź, to będzie szczęśliwy. Wystarczy umieć znaleźć ten jeden, najważniejszy argument.
Podobnie, gdy w internecie ktoś pyta, o najlepsze rękawiczki na zimę i widzę gościa, który odpisuje “ja polecam X, bo je mam” to zawsze mnie mierzwi – no bo na jakiej podstawie, przy przetestowanej próbie o liczbie “jeden” może coś polecać – przecież na pewno istnieją inne, lepsze. Tylko co z tego? W 99% dobre jest w zupełności wystarczające.
…A jest tekstem o tym, że jednak się da.
I teraz jak to się ma do efektu, o którym pisałem na początku? Ano bardzo prosto.
Na początku nie wiesz niczego i faktycznie tak jest. Swój pierwszy i jedyny ultramaraton (630km) Panda przejechała w stroju za jakieś 120zł (koszulka+spodenki z aliexpress), bo nikt nie wiedział, że to ma duże znaczenie. Dwa lata później mogłem już godzinami czytać porównania wkładek. Pierwszą wiedzę chłonie się szybko, a podatność na wszystko jest duża. Potem jest najgorzej, bo przeczytałeś, pojeździłeś i myślisz, że już wiesz. Dzisiaj kupuję głównie spodenki mojej ulubionej firmy “SALE”.
Etap 1.
Jak ktoś nie wie, że nie wie, to wie wszystko. Tarczówki? Na co to komu. Elektryki? Dla starych ludzi i na emeryturę. Trening? Proszę bardzo, zrobię wpis o tym jak trenować. Ultra? Proszę bardzo, poradnik jak jeździć długie dystanse. Technika? Filmik instruktażowy ląduje na jutubie. Gdzie najładniej na wyjazd z rowerem? O tutaj, akurat tam ostatnio byłem. Rower za 50k? Przepłacony na pewno.
Wiem, bo sam pisałem wpisy na tematy, o których nie miałem pojęcia.
…i wiem, że takich tekstów w internecie jest najwięcej.
Etap 2.
Potem przychodzi ta faza niepewności, w której człowiek zaczyna wiedzieć, że wszystko jest strasznie trudne. Elektryczne przerzutki? No niby tak, bo troszkę wygodniej, ale jak urwę kabelek na wakacjach to co? Niby zimą przełożenie łatwiej zmienić, ale znowu tyle pieniędzy na sprzęt używany zimą? I dylematy rosną, czyta się porównania, opinie, recenzje, zazwyczaj skrajne, bo w internecie w dużej mierze wypowiadają się albo ludzie z pierwszej grupy, którzy wiedzą, że na pewno tak albo na pewno nie lub ci, którzy więcej takiego sprzętu nie dostaną, gdy napiszą o nim źle. Poszukiwanie odpowiedzi trwa w nieskończoność, kolejne teksty, filmy, rozważania. Wszystko od czegoś zależy, nieskończony ciąg zależności.
Wiem, bo sam pisałem wpisy, które miały tysiące słów, a mimo to, nie odpowiadały na najważniejsze pytania.
Etap 3.
Na końcu jest spokój. Wiesz, że liczy się efekt i osiągniesz go tak czy siak. Oczywiście, chciałbyś kupić lub wybrać opcję najlepszą z możliwych, ale jak zamiast niej wybierzesz po prostu dobrą, to też się nic nie stanie. Na pytanie o elektrykę mówisz, że “spoko, fajna, ale przecież dobrze wyregulowanej, mechanicznej niczego zarzucić się nie da”. Na pytanie o napęd elektryczny odpowiadasz “dzisiaj nie, ale może kiedyś”, a potem przypominasz sobie tych wszystkich ludzi na przełęczach, którzy bez elektryka dostaliby się tam co najwyżej autem i się cieszysz, że Ci smogiem nie pierdzieli w nos.
Nie wiesz, czy Twój rower jest najlepszy, ale go lubisz. Wiesz, że wyraźnie szybszego kolegi i tak byś nie prześcignął ,choćbyś włożył w sprzęt z milion. Jedziesz do Calpe w marcu i masz wywalone na to, że ludzie się śmieją, ze spędzania 5 wakacji pod rząd w tym samym hotelu. Albo jedziesz do Albanii, bo jest w Tobie mały odkrywca, ale rozumiesz, że ktoś może, cytując Wodeckiego: “Lubię wracać w strony, które znam, po wspomnienia zostawione tam”.
Nic Cię już w Twoim hobby nie stresuje, umiesz wszystko prosto uzasadnić. Swoim argumentem, nie internetowym.
Jak poznać, że osiągnąłeś już ten spokój? Również bardzo prosto. Tak samo jak łatwo poznać to w świecie IT i podejrzewam, że każdym innym. Umiesz wytłumaczyć rzeczy i decyzje krótko i łatwo, czyli dokładnie odwrotnie niż ja robię to na blogu. Zamiast temat rozwlekać potrafisz jednym lub dwoma zdaniami uzasadnić swoją decyzję. Znajdujesz ten jeden, kluczowy argument, który ma znaczenie. Swój, nie internetowy.
Jak Panda, która mówi, że ten rower jest lepszy, bo jest niebieski. Jak gość, który kupił Speca, bo Sagan wygrywa na Specu, a Sagana lubi. Jak dziewczyna, która kupiła Treka, bo podoba jej się, co dla damskiego kolarstwa robi Ministra, a to przecież (niezbyt)kryptoopcja Treka. Jak gość co wybiera Focusa, bo Szymonbike, albo Rose, bo ja. Jak gość co jeździ na Krossie/Rondo/Romecie, bo są polskie. Albo ten na Van Ryselu, bo po prostu lubi Decathlon. Jak gość co kupuje spodenki Eroe, bo chce wspierać lokalnego blogera, albo spodenki Luxa, bo lubi chłopaków z Podkarpacia (nie w TYM sensie) albo Danielo, bo prawie sąsiad. Z czasem po prostu się wie. I ja Wam życzę, żebyście wiedzieli, bo życie dzięki temu jest łatwiejsze.
Jak mówi stare przysłowie pszczółek: “miej wyje*ane, a będzie jechane“* – inaczej spędzisz wolny czas czytając internet w czasie, który można przeznaczyć na jazdę.
*wcale nie ma takiego przysłowia, wymyśliłem je wczoraj biegając w parku pod domem i pomyślałem, że śmieszne. Takie rzeczy przestają być śmieszne jeszcze zanim dobiegnę do domu, ale już trudno…