Pozwólcie, że do wstępu użyję pewnej przypowieści. Idziecie z dziewczyną do kina – jeśli nie mieszkasz w piwnicy – normalna sytuacja. Grają film kolarski – nie zdarza się to często, więc nadzieje powinny być ogromne. W głębi duszy podejrzewasz, nauczony doświadczeniem, że będzie to niezły szajs, ale przecież perełki się zdarzają (np. Rising from Ashes). Po 20 minutach wiesz już, że nie – to znowu nie będzie cud. Nie jesteś już nawet jakoś szczególnie zawiedziony, to przecież jak randka z Tindera. Ludziom się podobało, gratulowali, klaskali, pytali, zbierali autografy od reżysera, a Ty nie wiesz, czy to z Tobą coś jest nie tak, czy może po prostu nie zrozumiałeś, albo nie jesteś targetem. Ale przecież jesteś kolarzem i kochasz wszystko co kolarskie – JAK NIE TY TO KTO?! Na sali było sporo znajomych, bo przecież takich okazji się nie przepuszcza. Po seansie pogadaliście, zjedliście darmowe rzeczy, poszliście do domu. Szkoda Ci trochę tej godziny straconej na film, ale w sumie było fajnie, bo pogadałeś, spotkałeś ludzi z branży, więc sam nie wiesz… Tak samo jest z Kielce Bike-Expo i pewnie każdymi innymi targami w kraju.

 

Wiosną byliśmy na BikeExpo na Narodowym – prośby o podania adresu, aby prawnicy mogli się ze mną skontaktować przychodziły ze 3 miesiące. Targi w Kielcach wiele się nie różnią. Są zdecydowanie większe. Wystawiają się głownie dystrybutorzy, a nie sklepy, więc powinno być lepiej. W dalszym ciągu nie da się praktycznie nic kupić, ale ilość stoisk zapewnia zajęcie na trochę więcej czasu. Tylko co z tego…

 

Mógłym cisnąć po targach z pytaniem: PO CO? Mógłbym narzekać jak bardzo nic tam nie widzieliśmy. Jak bardzo nie zaskoczyła nas żadna nowość. Jak bardzo wszystko było podobne. Jak prawie nikogo znajomego nie spotkaliśmy, bo w ten sam dzień przypadały Górskie Mistrzostwa Polski Masters i kobieca stówka Raphy. Mógłbym napisać, że targi tak bardzo #nikogo, że nie było tam (lub nie widziałem) nawet Krossa. O tym, że ten sobotni dzień, to tylko dodatek dla plebsu i wszyscy wystawiający są już zmęczeni. O tym, że aby popatrzeć na codzienny sprzęt, trzeba sobie kupić dojazd do Kielc, wejściówkę za 20zł i parking za 15zł. Że nie ma co liczyć na to, że zobaczy się jakiekolwiek rowery inne niż w standardowych sklepach, ale mi się nie chce…. Nie chcę też, jak to organizatorzy warszawskiego BikeExpo nazwali „zabijać polskiego kolarstwa, robić antyreklamy i być zwykłym, internetowym hejterem”. To faktycznie za proste.

 

Postanowiłem podjąć się czegoś ambitnego i napisać, co na Targach było fajne. Nie dałem rady. Dlatego przed Państwem lista:

 

 

10 15 17 20 rzeczy, które były jako-takie na Kielce Bike-Expo

 

 

 1. Składany kask

 

 

Jesteśmy ostatnio fanami składanych rowerów, więc nic nie przyciągnęło naszej uwagi bardziej, niż składany, miejski kask. Trochę ciężki, ale wygodny. Niby brzydki, ale wygląda się w nim sensownie. Oszczędność miejsca niby nieduża, bo zwykły kask da się przecież wypchać innymi rzeczami, ale jednak w torebce czy plecaku zmieścić go dużo łatwiej. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to tak jak we wpisie o kaskach, raczej nie przejmowałbym się tym, że chroni gorzej niż inny, przeciętny kask. Okolice 300-400zł to jednak trochę dużo.

 

 

2. Wilier i Bromptony

 

 

Jeśli miałbym wybrać naj…. nie wiem jaki, ale na pewno naj rower targów, byłby to pewnie Wilier w specjalnym (płatnym tylko 1500E więcej) malowaniu. Można się kłócić, czy to ładne, czy brzydkie, ale moja osobista słabość do Wilierów (Cento Uno najlepszym rowerem świata!), każe mi mówić, że jednak jest fajny. Tylko te koła jakieś takie zupełnie z innej bajki – szejkowi nie przystoi takich używać. Widziałbym tu świecące Campagnolo Bora Ultra ze ściągniętymi naklejkami.

No i był na skutecznie schowanym pod ścianą stoisku z Bromptomami ;-)

 

 

3. Piesek w koszulce Orbea

 

 

Bo był śmiesznym pieskiem, miał koszulkę, a wszystko otaczały całkiem miło wyglądające rowery Orbea. Jak to mówią: na bezrybiu nawet piesek ryba.

 

 

4. Krówki

 

 

Stoiska przyciągają słodkościami. Jak się nie ma nowości, to każdy sposób dobry. W tym roku poza cukierkami rekordy popularności biły krówki. Już pierwszy gryz wyjaśnia nam czemu – nazwa mordoklejka nie wzięła się znikąd. Ty żujesz, człowiek do Ciebie mówi – przerwać mu nie możesz. Wielokrotne i dokładnie przeprowadzone przez Pandę badania pokazały, że najlepsze krówki były na stoisku GFNY. Czy to przypadek, że najdroższy wyścig szosowy w kraju ma najlepsze krówki? Nie sądzę…

Ludzie mówili, że gdzieniegdzie dawali też darmowe piwo. Gdybyśmy takie dostali, moglibyśmy stwierdzić, że mamy zapas piwa na pół roku. Ale nie dostaliśmy, więc nie uwzględniam tego w osobnym punkcie.

 

 

5. Autobus Przyczepa GreenVelo

 

 

Wygląda niepozornie i trochę podejrzanie. Autobus GreenVelo to coś, jak słynne kina 7D na nadmorskiej promenadzie lub zakopiańskich Krupówkach. Tak myślę, bo nigdy nie byłem. GreenVelo bardzo szanuję i chciałbym się tym szlakiem kiedyś przejechać. Bus to promocja blisko 2000-kilometrowego szlaku na wschodzie Polski, najdłuższego w kraju. Potencjał ogromny, bo i widoki piękne. Żałuję, że nie spotkaliśmy człowieka, który jest odpowiedzialny za to, co przeżyliśmy w ciągu tych kilku (może kilkunastu) minut w środku.

Seans to wariacja tego klipu. To, że na youtubie spot jest dostępny maksymalnie w jakości 420p wiele podpowiada. Film się zaczyna, fotele w przyczepie zaczynają się ruszać – fajnie. Ruch co prawda nie ma zupełnie nic wspólnego z wyświetlanym materiałem, ale nie oczekujmy zbyt wiele. Od czasu do czasu coś zrobi pssssss i w przyczepie pojawia się dość niepokojąca mgła. Czasem coś też dmuchnie i chuchnie w twarz albo stopy. Kiedy myślimy, że nic nas już nie zaskoczy, siedzenie na przeciwko strzela nam w twarz wodą. Potem jeszcze kilka razy. Potem znowu coś w nas dmucha, a siedzenia ciągle się poruszają. Patent z psikaniem wodą w twarz wykorzystam na swoich korpo-spotkaniach.

Doznanie jest tak abstrakcyjne i działa to wszystko tak bardzo źle, że nie możemy przestać się śmiać. Jest tak niesamowicie źle, że aż doskonale. Tej wizyty nie zapomnę.

 

 

6. Elektryczny samochodzik Rometa

 

 

Bo wyglądał wyjątkowo śmiesznie, chociaż nie wiem, co robił na targach rowerów. Z jednej strony chętnie jeździłbym takim do Lidla na zakupy, ale z drugiej, biorąc pod uwagę jak czułbym się przemieszczając się tym po ulicach Warszawy, chyba raczej podziękuję. Nawet na rowerze czułbym się bezpieczniej.

Teraz tak myślę, że mógłbym się przebierać za Listonosza Pata i przyjeżdżać nim do samego biurka w pracy, bo pewnie dałoby radę wjechać tym do windy. Niczym w Top Gear – to byłoby coś.

 

 

7. Kaski Electry

 

 

Bo były wyjątkowo śmieszne i dobrze leżały na głowie. Szczególnie ten w lodziki, w rekina i z techno-kotem. Ładne kaski dla każuali trzeba promować.

 

 

8. Magazyn Szosa, Bike i chyba jakiś jeszcze.

 

 

Bo można było przyjść i porozmawiać o tym, co by się w magazynach chciało wiedzieć, a czego by się nie chciało widzieć. Albo o tym, co się już zobaczyło i nie da się odzobaczyć. Do tego, u SZOSY można było kupić gadżety takie jak bidony, czapeczki, buffy i zaległe numery. Gdyby na każdym stoisku dało się kupić jakiś firmowy gadżet, targi byłby piękniejsze.

Szkoda, że stoiska nie miał bikeBoard (albo nie znalazłem), bo można byłoby zapytać co kierowało nimi, gdy ustawiali cenę prenumeraty. Przypomnę: magazyn kosztuje 11,99zł, a roczna prenumerata ponad 204zł. Szanuję też za podawanie na stronie ceny magazynu oraz kosztów wysyłki jako „netto” :-)

 

 

9. Stoisko Harfa-Harryson.

 

 

Bo można było podejść (jeśli by się nie było strachliwym frajerem-pompką) i postawić na środku stoiska jeżyka. Podejrzewam, że każdy, kto kiedykolwiek próbował ściągnąć zapasową część do np. Maviców, ma ochotę go tam postawić. Można byłoby również obserwować, kiedy ludzie z Harfy planują iść do toalety i na ten czas ją zamykać z informacją: „Przepraszam, nie mamy ochoty współpracować z tą łazienką, więc nie mogą Państwo skorzystać. Wie Pan, my potem musimy to sprzątać, proszę skorzystać z innej”.

 

 

10. Reakcje ludzi na drogie rzeczy

 

 

Bo jak człowiek widzi korbę za 6299zł, to odruchowo chce zapytać, gdzie reszta roweru albo chociaż zębatki. Obrzydliwie drogich produktów było niestety mało. Podobnie jak jakichkolwiek nowinek technologicznych lub czegokolwiek, co mogłoby człowieka zaskoczyć.

 

 

11. Plac testów

 

 

Bo obserwowanie tego, jest lepsze niż patrzenie w akwarium. Chaotyczna grupa młodszych i starszych, którzy na rowerach miejskich, elektrycznych, górskich, szosowych, hulajnogach i innych wynalazków jeżdżą w kółko. Część na jednym kole, część pokonuje zakręty z piskiem, część leży na zakręcie, a część nie umie zahamować elektrykiem. To trochę jak patrzenie na ruchliwe skrzyżowanie ścieżek rowerowych – nie ma prawa działać, gdybyś się na nim pojawił, trzeba byłoby dzwonić na 112, a jednak ludzie to przejeżdżają i żyją.

 

 

12. Najbrzydszy rower świata?

 

 

Rondo dało czadu pokazując rower z kategorii aero w malowaniu Rosomaka z gładkimi oponami ~47mm (chyba, bo bałem się podejść) i sprawiający wrażenie, jakby ktoś właśnie skończył to drukować na drukarce 3D. Nie wiem, może to i fajne, ale nie mogłem na to zbyt długo patrzeć w trosce o resztki mojego wewnętrznego poczucia estetyki. Podejrzewam, że stworzenie tego wymagało wielu głów. Doceniam dziurkę w sztycy, za którą rower można sobie np. powiesić za oknem.

O Rondo HVRT przeczytacie np. w Magazynie Bike o tutaj.

 

 

13. „Chińskie” stoiska.

 

 

Minęło wiele lat, zanim zrozumiałem po co „Chińczycy” przyjeżdżają na targi. To miejsca, w których możesz rozpocząć swoją nowa, polską markę. Znajdujesz produkt i od dzisiaj jest „Twój”. Garniturowy przyjaciel z dalekiego wschodu pakuje kontenerki pełne karbonów, a Ty sprzedajesz to jako „dobre, bo Polskie”. No i okazuje się, że te wszystkie maile z dalekiego Pakistanu o rękawiczkach rowerowych to jednak nie spam, tylko faktyczne propozycje współpracy.

 

 

14. Koszulki na stanowisku Gazelle

 

Prawdopodobnie najładniejsza koszulka targów – stylizacją przypomina nieco okładki SZOSY. Miły Pan ze stoiska Gazelle, widząc jak bardzo Panda chce mu tę koszulkę zabrać, obiecał, że postara się ją załatwić (tę koszulkę, nie Pandę). Jakbym chciał kiedyś holendra, Gazella wylądowałaby tym zagraniem w czołówce kandydatów.

 

 

15. Rower dla porządnego człowieka

 

 

Przyznaj się: czy jeżdżenie z dwoma pojemnikami na śmieci, miotłą i szczotką nie sprawiałoby frajdy? Wygląda na to, że nadchodzący rok będzie rokiem nie tylko gravelów, ale i rowerów cargo, które stają się (podobno) coraz popularniejsze.

 

 

16. Wirtualna rzeczywistość

 

 

W głowie się kręci, czoło się poci, ale efekt „WOW” wciąż jest. Wirtualna rzeczywistość to przyszłość (to znaczy technicznie jest to teraźniejszość, ale na „wygodną wirtualną rzeczywistość” trzeba jeszcze trochę poczekać). Dzięki okularom, 3D i możliwości rozglądania się podczas jazdy w miejscu, zimowe życie kolarza w dużym mieście nabierze pewnie kiedyś nowego smaku. Trochę straszne, trochę piękne.

 

 

17. Prezentacja Pawła Puławskiego

 

 

O czym jak o czym, ale o dystansach ultra mogę słuchać w nieskończoność. Większość ultrasów ma też dość sporo czasu, aby przemyśleć swoje opowieści (które swoją drogą śmiertelnikom wydają się abstrakcyjne), dzięki czemu są wyjątkowo ciekawe. Dobrze również słucha się ludzi z pasją. Wyścigi typu: 4200km po Europie, 5500km po Australii albo 2300km po Irlandii. Jak słyszę o ściganiu się przez 5500km na ostrym kole, mam ochotę otworzyć dział z podcastami na blogu.

 

 

18. Stoiska regionalne

 

 

Bo można było wziąć mapki, przewodniki i ulotki. Każdy pomysł na zwiedzenie nowego miejsca jest dobry. Problem w tym, że zauważyłem, jak Panda ogląda przewodnik po Koszalinie i musieliśmy sobie zrobić awanturę (jeśli dowcip jest zbyt hermetyczny, zapraszam do kolejnego wpisu, który właśnie się tworzy – jak nie zapomnę, podlinkuję).

 

 

19. Stoisko Giro

 

 

 

Bo było według mnie najsensowniejszym stoiskiem na całych targach. Duży wybór butów i kasków, które w obu przypadkach, moim skromnym zdaniem, są jednymi z najładniejszych produktów na rynku, to świetna okazja, aby sobie podotykać i wybrać to, co pasuje najbaridzej. Szkoda tylko, że nikt nie wpadł na to, że jak już jest masa butów, to ludzie chętnie by je przymierzyli w konkretnym rozmiarze.

 

20. Romet Panda

 

 

Bo tak.

 

 

 

Nie jedź tam już więcej.

 

Maćku z przyszłości – jeśli to czytasz, przestań jeździć na te wszystkie lokalne targi. Lepiej ze znajomymi umówić się na kawe i 40zł wpisowego (2 os.) przeznaczyć na serniczki… choć dobrze wiem, że i tak mnie nie posłuchasz.

 

Jedno jest pewne: tak jak jeszcze niedawno był „rok elektroniki” tak teraz mamy prawdopodobnie „rok gravela”!

 

Jeśli ten wpis jest dla Ciebie zbyt ubogi, polecam zajrzeć do 1enduro, który w przeciwieństwie do mnie, zrobił go porządnie ;-)