Przyznajcie się, znacie kogoś, kto kiedykolwiek powiedział: „Hej, na weekend ma być dobra pogoda, pojedźmy do Dzierżoniowa”? Nie? Wcale się nie dziwię, ja też nie znam. Bo, zabijcie mnie, ale nie wiem, po co ktoś miałby tam jechać. To znaczy teraz już wiem, ale do tego weekendu nie wiedziałem. Przedstawię Wam więc krótki rys historyczny tego, jak doszło do sytuacji, w której postanowiliśmy z Łukaszem udać się do pięknego miasta Dzierżoniów.
<dygresja>
Jakieś dwa miesiące temu miałem urodziny – dostałem od swojej najlepszej dziewczyny bilety na Rammsteina. Jako że koncert jest w tak dalekiej, niewyobrażalnej dla nas przyszłości, dostałem też drugi bilet, taki pocieszenie: na Kazika, we Wrocławiu. Jego koncert wypadał akurat w terminie, kiedy to musiałem pracować zdalnie, więc pomyślałem, że posiedzę we Wrocławiu trochę dłużej. Szybki rzut oka na mapę, aby zweryfikować gdzie tam się jeździ i wśród potencjalnych kandydatów pojawiło się nieprzyzwoicie wielu pretendentów. Drogą eliminacji jakościowej zdefiniowanej za pomocą parametrów: jakość oraz odległość od Wrocławia (gdyby Panda miała do mnie dołączyć na kolejny weekend) padło na Góry Sowie.
</dygresja>
Od północy Góry Sowie wyglądają jakoś tak, a jako że końcówka lata to w Polsce najpiękniejszy okres, pewnie wszystkie zdjęcia będą wyglądały jak przepuszczone przez 7 filtrów:
W Górach Sowich nie ma problemu, aby wytyczyć 100-kilometrową trasę z przewyższeniem powyżej 2000 metrów w pionie. Według mnie to właśnie ta wartość oddziela góry od pagórków.
Sobótka zbyt dobrze znana (a Masyw Ślęży z Sowich widoczny i tak najlepiej), Jelenia oklepana, dolina Bobru chyba nie na tak długo, a reszta już trochę daleko. Koniec końców na koncert nie pojechaliśmy, a pogoda była tak zła, że z moich planów nie pozostało nic… poza świadomością, że w Góry Sowie muszę wrócić. Gdy więc na horyzoncie pojawiły się pozytywne perspektywy meteorologiczne napisałem do Łukasza i w czwartkowy wieczór siedzieliśmy w aucie, aby niecałe 4 godziny później znaleźć się w Dzierżoniowie.
Czy Dzierżoniów najlepszym miastem w Polsce jest?
Zdecydowanie nie. Co o nim wiedziałem przed przyjazdem? Dokładnie nic – tyle samo co o Górach Sowich, które to jednak gdzieś z tyłu głowy tliły mi się jako taka niższa i mniej ciekawa kopia Karkonoszy… ale też dużo bardziej zakopcona przez 3/4 roku. Wrażenia te na pewno pozostały w nas po wizycie w nieodległych im Górach Stołowych, które ze dwa lata wcześniej odwiedziliśmy z fat bike’ami. Od tego dnia nie pytam już, skąd wzięła się nazwa Duszniki Zdrój. Dzierżoniów to jedno z tych miast, do których wjeżdżasz i masz nieodparte wrażenie, że jak się zatrzymasz na światłach to zginiesz.
To trochę jak połączenie miasta z gry Franko i typowej miejscowości opierającej się na jednym dużym zakładzie pracy, który niestety upadł… a potem wjeżdżasz w okolice rynku i myślisz – „o cie (w)uj, ale ładnie”. To częsta przypadłość w tych okolicach, a o trafności tezy świadczy tylko ilość opuszczonych fabryk i magazynów w okolicy. Mi się podoba, ale wierzę, że jesienią może być to równie dobrze scenografia nie wymagająca poprawy np. dla serialu łączącego Silent Hill z Walking Dead.

W Dzierżoniowie śpimy dlatego, że jest tanio, kropka. Wybór padł na Hotel Miodowy, gdzie za 3 noce w trzyosobowym pokoju płacimy łącznie 367,20 zł. Jest czysto, z parkingiem, bezpiecznie, normalnie – niczego więcej do szczęścia nie potrzeba. Do McDonaldsa i ALDIka można dojechać praktycznie nie pedałując.
Góry Sowie – jak tam jest?
Nie jestem pewny jak to napisać, aby nikogo nie obrazić. Jest oczywiście bardzo ładnie, w końcu górki i to takie przyzwoite – czasem jest się na 250m n.p.m, a czasem na 800m n.p.m. „Problemem” jest tylko architektura i cywilizacja człowieka – tworzy ona klimat… cóż… niezapomniany? Niepowtarzalny? Wyjątkowy? Takie Karkonosze tylko dużo bardziej, mocniej?
To taki klimat z filmów „Ninja konta naziści”, „Iron Sky” (filmweb: Kiedy III Rzesza chyliła się ku upadkowi, najwierniejsi naziści zostali wysłani na Księżyc. Teraz są gotowi do powrotu na Ziemię) itp. Tworzą go przede wszystkim liczne bardziej lub mniej podziemne obiekty pozostawione po trzeciej rzeszy, czyli kompleks Riese (Olbrzym) – generalnie klimaty Hitlera, zbrojeniowe, UFO itp. Chętnych odsyłam do internetu, bo poza faktami można doszukać się wielu inspirujących teorii spiskowych. Generalnie nikt do końca nie wie o co w tym wszystkim miało chodzić. Ja temat porzucam, bo zbyt długie googlowanie o Hitlerze spersonalizuje mi reklamy do tego stopnia, że będę się bał odwiedzać internet.
Dorzućmy do tego sporą liczbę poniemieckich budowli (takich z rozmachem), które w raczej biednym rejonie nadgryzione są już zębem czasu i mamy przed sobą obraz tego, jak wygląda okolica. Nie mówię tego oczywiście w kontekście negatywnym – całość tworzy spójny, nieco straszny, ale też fascynujący klimat. Mi się podoba.
Brakuje tu nowoczesnych i ultra-drogich hoteli SPA, lecz zamiast nich mamy agroturystyki, które przyciągają ofertą „im gorzej, tym lepiej” – takie zapraszające korpoczłowieka do odpoczynku od wszystkiego, zobaczcie na przykład: Chata Jest Inny Świat albo Biotanika – Strefa Wolna od Pośpiechu. Sprawia to, że czasem z jednej strony ulicy stoi stary Polonez, który jest po prostu starym samochodem, stojącym przy krowim gówienku, a po drugiej stronie taki sam Polonez jest vintydżową atrakcją dla turystów przy której serwowane może być sojowe latte z gówienka zwierzęcia żyjącego gdzieś w Azji.
Podsumowując: jest specyficznie, ale klimatycznie. BARDZO.
Góry Sowie – drogi
Pozwólcie, że sparafrazuję pewien tekst:
Wiemy, że lubisz dziury,
więc zrobiliśmy dziury na dziurach,
abyś mógł wpadać w dziury, gdy jeździsz po dziurach
ale wiemy też, że lubisz łaty na asfalcie,
więc załataliśmy łaty,
abyś mógł wpadać na łaty, gdy wpadasz na łaty
To jest jeden z tych regionów, w których drogi już się zaczęły robić, ale idzie to wolno. Oznacza to jedno: jeśli chcesz wytyczyć sobie kilkudziesięciu kilometrową pętlę treningową po dobrej nawierzchni – da się. Ba, nawet po takiej bardzo dobrej się da. Gorzej jeśli planujesz pojeździć nieco bardziej ambitnie pod kątem turystyki i zwiedzania: zdarzają się drogi tak złe, że gorsze ciężko sobie wyobrazić. W dalszym ciągu próbuję umieścić kości, panewki, woreczki i stawy na swoich miejscach. Dla mnie bomba, bo razem z rzeczami opisanymi punkcie powyżej, tworzy to spójny klimat. W tych celach polecam ZDECYDOWANIE opony minimum 28mm.
Warto jednak podkreślić, że wiele dróg jest już zrobionych i większość przełęczy oraz dolina pomiędzy Przełęczą Walimską, a Jeziorem Lubachowskim to takie Podkarpacie – jedziesz i zastanawiasz się, o co chodzi i dlaczego nie ma tu na przykład rolkarzy (mogliby jeździć nawet plastikowymi kółeczkami).
Takie miejsca utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że zmiana szosy na wersję z nieco szerszymi kołami to słuszna decyzja. Boję się, że zanim się obejrzymy, wszystko będzie zawalone już asfaltem. Niby fajnie, ale jednak nie…
Ruch jest minimalny do umiarkowanego. To jedno z tych miejsc, w których ludzie są w tych miejscach, gdzie są ludzie, a tam gdzie ich nie ma… to ich nie ma – taki syndrom leminga. Oznacza to, że w weekendy turystów spotkamy w miejscach typowo turystycznych oraz na głównych drogach, które je łączą. Z punktu widzenia kolarza – idealnie.
Góry Sowie – co zjeść?
Jako człowiek spędzający dużą część wyjazdowych dni na rowerze, nie uważam się za odpowiednią osobą do wypowiadania się o jedzeniu. Generalnie, gdyby ktoś po jeździe dał mi kurz sklejony wodą i zasypany cukrem, byłbym szczęśliwy. Obecność w Dzierżoniowie Aldi, Biedronki, Kauflandu oraz McDonaldsa również nie ułatwiła mi weryfikacji wielu jadłodajni. Przytoczę więc tutaj te, które odwiedziliśmy i te, które polecili mi ludzie z internetu.
Za ~40zł można zjeść pstrąga, pieczonego ziemniaka i dobić żurkiem (albo odwrotnie). Żurek jest w chlebie (składa się wtedy większości z chleba oraz żurkowych dodatków jak kiełbasa i jajko) oraz w talerzu – wtedy jest po prostu żurkiem.
Kawiarnia Biała Lokomotywa w Nowej Rudzie – dla instagramowego kolarza miejsce najbardziej obowiązkowe ze wszystkich. Pomijając już nawet imponującą kolekcję łyżek na ścianie, tradycyjnym must-try jest tutaj kawa z surogatem z żołędzi. Dodatkową atrakcją jest fakt, że Nowa Ruda jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie (pod kątem jakości powietrza). Poza tym Nowa Ruda to miasto warte zobaczenia, jestem pewny, że kwestią czasu jest odkrycie go przez dużych, hollywoodzkich producentów.
Z wywiadu środowiskowego zrozumiałem, że jeśli musicie tam parkować samochodem to kołpaki warto zabrać ze sobą (a może i nawet całe koła). Ja tego problemu co prawda nie mam, bo jako mieszkaniec Pragi i tak nie posiadam połowy kołpaków, ale uczciwie uprzedzam. No i jest też zakład pogrzebowy pana o nazwisku Kiełbaska – mnie śmieszy.
Przełęcz Sokola: Sowia Grapa, Karczma Pod Sową, Szyprówka – nie sprawdziliśmy niczego. Wszystkie leżą w tak zwanym „turystycznym centrum świata”, więc nie umiem ocenić, czy ludzie polecają, bo tam trafili, czy dlatego, że jest po prostu dobrze.
Metro w Dzierżoniowie – zachęcił nas billboard przy drodze z napisem „Schabowy z Metra” – klasyczny kotlet jak u babci, z ziemniaczkiem i surówką. Jakościowo dokładnie taki, jak sobie go właśnie wyobraziłeś, a do tego duży. Czujemy się minimalnie oszukani, bo zwrot „z metra” odebraliśmy jako jednostka miary.
Gospoda Włoszczyzna w Dzierżoniowie – pizza dobra, restauracja dość przyjemna i całkowicie zakakująca biorąc pod uwagę jej zewnętrzny wygląd. Trafiamy tam przypadkiem, bo to jedyne miejsce w okolicy, które: jest otwarte wieczorem, nie pojechało na wakacje, nie ma imprezy okolicznościowej, da się tam trafić i nie jest oblegane przez „lokalną młodzież”.
Góry Sowie – klasyki do wjechania:
Zacznijmy od podstaw. Podstawą każdej pętli jest decyzja, które przełęcze chcemy uwzględnić. Dla ułatwienia podpowiem, że docelowo chcecie zaliczyć każdą z nich. Z obu stron.
Przełęcz Jugowska
od Pieszyc: 12.28 km 4.2%
Przełęcz Jugowska jest dość specyficzna, bo to jedno z niewielu miejsc, które wolałbym pokonywać w wersji krótszej, czyli z zachodu na wschód. Dzięki temu zyskujemy zjazd, który zdecydowanie można zaliczyć do TOP20 w kraju – może nie pod kątem widokowym, a przyjemności w jeździe. Droga równa, przyjemnie pofalowane i nieskończenie długa (jak na nasze warunki) – całość schowana w gęstym lesie. Jeśli chodzi o widoki to od strony Sokolca od czasu do czasu trafi się prześwit między drzewami, a na samym szczycie chętni mogą pokusić się o delikatny offroad (w pełni przejezdny szosą, przynajmniej gdy jest sucho) i wjechać na bardzo fajną terenową drogę.
Po drodze znajduje się nieco skromna, ale całkiem przyjemna platforma widokowa z panoramą Masywu Ślęży, na którą doprowadzają nas drogowskazy, którym wyjątkowo postanawiamy zaufać (choć mamy lekkie opory – Łukasz obiecywał sobie, że już nigdy żadnej platformie nie zaufa). Z parkingu na szczycie prowadzi też szlak na wieżę widokową, ale znak „wejście 4zł” straszy nas bardziej niż znak „zakaz wchodzenia”.
Przełęcz Woliborska
od Bielawy 10.39 km 4.0%
od Nowej Rudy: 9.03 km 3.2%
Przełęcz Woliborska jest nieco podobna do Jugowskiej, ale nieco gorsza, bo pozbawiona fakultatywnej, widokowej wycieczki terenowej. Do pokonania dokładnie w tym samym kierunku, a zjazd na wschód, do Bielawy to kolarska autostrada, która trwa 7 dni i 7 nocy, ale jak ktoś lubi delikatne łuki, będzie zachwycony.
Przełęcz Srebrna
ze wschodu 4.06 km 5.9%
Przełęczy Srebrna polega na tym, aby wjechać na Twierdzę Srebrnogórską – mam nieodparte wrażenie, że jadąc od Srebrnej Góry, pokonuję ją jakoś nieprawilnie, bo zamiast główną drogą (która jest aktualnie w remoncie), jadę pionową dróżką obok miasta – rekompensata to widoki. Do samej twierdzy prowadzi zamknięta na samochodów droga z kilkoma serpentynami. Schowana jest w lesie, więc i tak jej nie widać. W połączeniu z dojazdówką dają prawie 3km ze średnią 10%. Generalnie – raczej ciężko. Okolica to rejony słynnych tras enduro, więc kolarze szosowi są tu w mniejszości.
Przełęcz Sokola
od Walimia 4.90 km 4.7%
Przełęcz Sokola to chyba główne centrum turystyczne okolicy. To tutaj, na szczycie, znajdziemy większość polecanych knajp, początek tras spacerowych oraz stoki narciarskie. Jeśli jedziemy od północy, zdecydowanie bardziej warto ominąć główną drogę bokiem – przez Sierpnicę (opisany niżej, jako trasa GMP), bo główna to trochę depresja, ale można z niej zobaczyć słynne Sztolnie Walimskie, rakietę, bunkry i podjazd, na którym butelki toczą się pod górę.
Na szczycie zdecydowanie warto odbić do Schroniska Orzeł (również opisywanego niżej), ale polecam się wcześniej upewnić, że nasze bloki w butach przeżyją jeszcze trochę chodzenia. Jeśli jesteś super hardcorem to warto chwilę wcześniej dorzucić skrót w Sokolcu (także niżej).
Przełęcz Walimska
ze wschodu: 7.81 km 5.4%
z zachodu: 4.41 km 5.5%
Przełęcz Walimska jest również podobna do opisywanych wcześniej, ma jednak kilka zalet. Po pierwsze: nieco ukryty punkt widokowy na terenowej drodze, na szczycie. Po drugie: odbicie na szczycie z głównej przełęczy na bardzo dobre tereny, którymi dojedziemy do Jeziora Lubachowskiego. Po trzecie, najważniejsze, jako że na trasie znajduje się Pomnik pamięci J.Kuliga i M. Bublewicza (a sama droga to ulica J. Kuliga), zjeżdżając na zachód, zaskoczyć mogą nas fragmenty całkiem przyjemnej kostki brukowej. To jak powklejanie Karowej w klasyczny zjazd.
Góry Sowie – 10 perełek do przejechania:
Poza listą rzeczy obowiązkowych, Góry Sowie (i okolica) pełne są dróg nieco mniej znanych i mniej imponujących na papierze, ale przecież nie zawsze o liczby chodzi. Oto zestawienie miejsc, których ominąć według mnie nie wypada
Dolina Michałkowski Potok
czyli teren pomiędzy szczytem Przełęczy Walimskiej, a Jeziorem Lubachowskim. Idealne asfalty zupełnie niepasujące do okolicy, strome podjazdy i architektura… która zadziwia. To klasyczne miejsce, w którym nie wiesz, czy domy są opuszczone i sypiące się, czy po prostu są na takie stylizowane i przez to bardzo drogie. Gdybym był bogaty i miał postawić gdzieś przyczepę, w której gotowałbym amfetaminę, pewnie celowałbym właśnie tam. Nie będzie to trudne patrząc po ilości napisów „sprzedam”. Dolinę przejeżdżamy pierwszego dnia i od tego momentu wiemy, że trzeba się rozglądać za perełkami. Bo to jest tak – jedziesz sobie polem z krówkami i konikami, mijasz nową Panamerę GTS, a kawałek dalej na poboczu stoi schowany Ikarus 280 – „Upadek Ikara”.
PTTK Andrzejówka
Andrzejówka to takie nieco bezcelowe wykończenie podjazdu, gdy i tak przejeżdżamy okolicą – swoją drogą, bardzo ładną. Na szczycie czeka na nas Ośrodek Narciarski Muflon, klasyczne schronisko oraz, co najważniejsze, naprawdę imponująca kopalnia melafiru.
Sokołowsko
O Sokołowsku można byłoby napisać cały tekst, a jak się jest ambitnym to może i książkę. Z punktu widzenia kulturalnego ignoranta wystarczy wiedzieć, że całość wygląda jak turystyczny skansen dzięki spójnej zabudowie oraz że mieszkał tu Krzysztof Kieślowski, a co za tym idzie – organizowany jest też festiwal filmowy. Mówi się, że jest to śląskie Davos. Więcej przeczytacie na przykład tutaj.
Skrót w Sokolcu
To taka droga śmieszek, zamiast jechać główną, można ominąć ze dwa zakręty i przejechać na wprost, przez osiedla. Polecam – boli. To tutaj powstają najpopularniejsze, kolarskie zdjęcia na Instagrama – każdy ujęcie ma dokładnie takie samo.
Skrót u Kuliga
Skrót na Przełęczy Walimskiej o cyferkach: 0.81km / 12.8%. Nie wiem, nie byłem – chłopaki mówią, że ta wybór drogi na przełęcz decyduje o tym, czy jest się chłopcem, czy mężczyzną. Znając historie pewnych blogerów i polskich firm rowerowych, boję się pisać cokolwiek o płciach, więc skrót omijam. Oficjalny powód jest taki, że jadąc skrótem przegapia się fajne serpentyny.
Niedźwiedzica
Całkiem przyjemny dodatek do pętli na Jeziorem Lubachowskim. Drogi puste, równe, przyjemne i zakończone bardzo fajnym widokiem na Zamek Grodno.
Jezioro Lubachowskie
Trasa Górskich Mistrzostw Polski
Część trasy z Górskich Szosowych Mistrzostw Polski z 2018r, czyli Rzeczka – Sierpnica – Walim. Na 15 kilometrowej pętli wynosi około 560 metrów, więc łatwo się domyślić jaki ma profil. Jest wąsko, równo, stromo, ładnie i pusto – nie spodziewałem się czegoś takiego po trasie wyścigowej.
Schronisko Orzeł
Pozwólcie, że przytoczę pewne statystyki – 600 metrów ze średnią ponad 16%. Brzmi ciężko, ale nie na tyle, aby uznać to za niewykonalne. Tymczasem jest to pierwszy podjazd od bardzo dawna, który mnie pokonał. Powodów jest kilka, lecz najważniejszy z nich to nawierzchnia – taka regularna kostka z dziurami, którą da się jechać tylko prosto. Margines błędu to z 10-20cm – dalsze opuszczenie toru jazdy skutkuje poważnym zwiększeniem potencjału nieszczęścia, a tłum ludzi dookoła tylko na to czeka.
Jako bonus dostajemy przyjemny widok z góry i te sapiące rodziny oraz krzycząco-płaczące dzieci pytające „jak daleko jeszcze?!”.
Sokolica i kratery
Wprawne oko zauważy, że podczas zachodniej części naszej wycieczki, pomiędzy Głuszycą, a Nową Rudą staramy się omijać drogę 381 i jechać bokiem. Nie polecam takiego rozwiązania każdemu: 381 jest równa, długa i gdy nie ma ruchu – przyjemna. Nasza wersja przez Łomnicę, Dworki i Krajanów jest absolutnym sztosem widokowym (szczególnie w okolicach Łomnicy i zalanego kamieniołomu), ale im dalej na południe, tym większy hardcore. Przyznam szczerze, że nie pamiętam już tak złego asfaltu, jak w miejscowości Sokolica. W ogóle rejon Nowej Rudy to nawierzchniowy hardcore, ale gdybym miał trasę powtarzać, jechałbym tak samo (ale innym rowerem).

Po drodze dorzucić można takie perełki widokowe jak na przykład Włodkowice Climb, czyli prawie kilometr bardzo dobrego asfaltu ze średnią kilkunastu procent, który został przejechany według Stravy przez 7 osób (w tym naszą czwórkę).
Góra świętej Anny
W Nowej Rudzie, poza Białą Lokomotywą są też niespodzianka. Podjazd na wieżę widokową na Górze Wszystkich Świętych, który niestety omijamy oraz Górę świętej Anny, czyli blisko 2km ze średnią przekraczającą 10%. Podjazd może niezbyt łatwy i przyjemny, ale bardzo ładny i wynagradzający wysiłek widokami.
No oczywiście, można zobaczyć wspaniałą Nową Rudę z góry:

Góry Sowie,
czyli warto, czy nie warto?
Według mnie zdecydowanie tak. Nie jest to miejsce, które planowałbym odwiedzać na wakacje lub tygodniowy wyjazd, ale weekendowo jak najbardziej. Niewielki ruch na drogach, rozsądne nachylenia (w większości), no i podjazdy, które długościowo są takie „w sam raz” i prawie zawsze odpowiednio wynagradzają widokiem włożony trud sprawiają, że miejsce można polecić zarówno początkującym, mazowieckim góralom, jak i osobom, które chciałby popatrzeć na coś nowego i rzadko spotykanego za granicą.
Śpieszmy się odwiedzać takie miejsca, one tak szybko odchodzą… zaraz nam to wszystko zaleją idealnym asfaltem, budynki wyburzą i postawią nowe, ładne, świecące i straci to wszystko swój niepowtarzalny urok.