Jeśli wiesz kim są Sven Nys, Klaas Vantornout, Lars van der Haar lub przynajmniej kojarzysz, że nie są to nazwy belgijskich czekoladek, to ten wpis prawdopodobnie nie jest dla Ciebie. Pewnie wiesz już też, że lubisz błoto i pranie. To znaczy błoto, piaskownice, skakanie po kałużach i zabawę z kolegami lubią wszyscy duzi chłopcy, ale nie wszyscy umieją sensownie wytłumaczyć to rodzinie i znajomym. Jest jednak rower, który rozwiązuje te problemy. I to w godzinę. Godzinę w piekle.
“There’s something for everyone in ’cross. Where road racing might seem intimidating with its tactics and road rash, ’cross is simple and anything goes.”
~Tim Johnson
Lato się jeszcze dobrze nie skończyło, a tu już o zimie – wpis był planowany na październik, ale im wcześniej uda mi się przekonać kogokolwiek do przełaja, tym lepiej. Kupno roweru to ciężka sprawa, a na palcach jednej ręki policzyć można sklepy w Warszawie, w których dostępne są od ręki, a w poszukiwanym rozmiarze i kolorze, jest to prawie niemożliwe. No chyba, że lubimy czarny i szary. Na allegro również pusto, nawet niemiecki ebay nie jest dużo lepszy, a z każdym tygodniem będzie jeszcze trudniej. Dlatego im wcześniej zaczniemy poszukiwania tym lepiej. Ogłaszam kampanię: RZUĆ WSZYSTKO I CHODŹ NA PRZEŁAJ! Nadchodzący rok będzie według mnie przełomowy. Patrząc ilu znajomych rozgląda się aktualnie za przełajówką, jak wiele profili na fejsbuku zaczęło wrzucać informacje o tym sporcie, jak bardzo wygoda zaczyna grać istotną rolę w kolarstwie, jednoznacznie stwierdzam: oto ERA PRZEŁAJA.
One to rule them all
Jeden rower na dojazdy do pracy i commuting (jakkolwiek po polsku zwać się to może), na zimę, gdy śnieg zalega, a błoto po szyję, na przejażdżkę z dziewczyną do lasu, na ściganie z chłopakami, na objazd bezkresów z sakwami, na ścianę w dużym pokoju. Można zostać kenijskim biegaczem i niczym Forrest G. wszędzie biegać od dnia, gdy podjęło się tak smutną decyzję, rozmyślając w nieskończoność jak rozwiązać ten problem. Można też kupić jeden rower do wszystkiego. Rower wolniejszy na asfalcie od szosy, wolniejszy od MTB w terenie i mniej wygodny w mieście od miejskiego – brzmi jak sensowny kompromis. W rzeczywistości jest jednak trochę inaczej, bo przełaj to według mnie najlepszy rower, gdy musimy ograniczyć się do jednego.
Przełaj, a szosa: 1cm gumy zawsze robi różnicę
Przełaj to taka szosa, tylko trochę inna. Mimo, że na pierwszy rzut oka różnią się niewiele, wystarczy przejechać kilkanaście kilometrów, żeby zauważyć różnicę. Nie chodzi tu tylko o opony, choć koła są takie same.
Inna geometria roweru, wymuszająca nieco bardziej „luźną pozycję”, a co za tym idzie – jazda jest nieco bardziej oporna i mniej zwinna. W jeździe codziennej to nie przeszkadza (a może nawet w wielu sytuacjach pomaga), jednak przy szybszych kryteriach ulicznych może być uciążliwe. Niższe siodło, bardziej pozioma i krótsza górna rura, większa odległosć między kołami, czynią rower stabilniejszym i wygodniejszym przy zeskakiwaniu oraz noszeniu go na ramieniu. Warto przejechać się takim wynalazkiem przed zakupem, aby wiedzieć na co być przygotowanym i nie doznać zawodu-niespodzianki.
Cyclocross is Fight Club with Bikes
~sipclipandgo
Opony i koła – wytrzymałość, waga, ilość szprych. Przełaje to błoto, przeszkody, schody i brak przyczepności. Gumy, choć oczywiście większe niż w szosie, w dalszym ciągu rozmiarem przypominają bardziej te z trekingowych, z dodatkowym bieżnikiem. Niskie ciśnienie, które pozwala utrzymać się w pionie chwilę dłużej, wymusza u zawodowców stosowanie szytek lub zestawów bezdętkowych.
Inne hamulce – Cantilevery, który powoli odchodzą w zapomnienie, wolniej zapychały się błotem. Teraz praktycznie wszystkie lepsze przełaje wyposażane są w tarcze.
Dziurki na bidon i różne inne dziurki – z mojego punktu widzenia, kluczowy problem. Przez specyfikę jazdy przełajem, sporo ram ma uchwyt jedynie na jeden bidon, ale lokalny serwis rowerowy na pewno chętnie rozwiąże nam ten problem przy użyciu wiertarki. Warto też spojrzeć na możliwość zamocowania ewentualnych sakw czy bagażników, jeśli planujemy się zagłębić w tematykę turystyczną.
Przełożenia – zimą jestem królem gór. Gliczarów, Pitoniówka – wszystko podjeżdżam na luzaku siedząc w siodle. Tylko, że wolno – tak wolno, że szosą przewróciłbym się na bok, ale tu szerokie opony trzymają mnie w pionie. Mała tarcze z przodu i wielka kaseta, to obowiązek w przełaju. Nieczęsto w końcu widuję się przełajowców jadących ponad 40km/h.
Przełaj zamiast MTB
NIE. W zasadzie na tym mógłbym zakończyć temat. Można oczywiście przejechać niejeden mazowiecki maraton na przełaju tracąc niewielkie fragmenty kości nadgarstków, można w ten sposób nawet dojechać w czołówce stawki, ale powiedzmy sobie szczerze, jeżdżenie maratonów MTB z prawdziwego zdarzenia rowerem przełajowym raczej mija się z celem. Turystyka, która wymaga trochę cięższego terenu, czy choćby jeżdżenia po korzeniach, jest zdecydowanie mniej przyjemna bez amortyzatorów.
Przełaj zamiast szosy
Tu dochodzimy do clue wpisu. Wymieniając opony (a w zasadzie koła, sensowniejsze) dostajemy praktycznie pełnoprawny rower szosowy. Jeśli tylko zaakceptujemy lekko upośledzony wygląd roweru i jego gorsze właściwości aero (większe prześwity pomiędzy rurami) to mamy dwa w jednym. Wielokrotnie widziałem ludzi wjeżdżających na pudła amatorskich wyścigów szosowych, również tych większych, którzy jechali rowerami przełajowymi, wyposażonymi z koła szosowe i ze zmienionym blatem z przodu. Jak taki układ sprawdza się w praktyce, mamy nadzieję przetestować w ciągu kilku najbliższych miesięcy, jeśli tylko uda nam się w końcu znaleźć takie, jakich szukamy. Powiem wprost – gdybym miał mieć jeden rower – byłby to przełaj. 100%, najlepiej z drugim zestawem kół… no i pedałów – SPDy spisują się w brudzie lepiej. Między pedałami MTB a pedałami szosowymi w ciężkich warunkach, różnica jest taka, że te pierwsze działają. To dość istotna własność.
Widzę przełaj, myślę…
Myślę o Zygmucie Chajzerze i proszku do prania, który reklamuje. Bo przełaj to błoto, śnieg, upadki i piach. Porwane ciuchy, poobijane nogi, dziesiątki tysięcy kibiców na trasie (*dotyczy Belgii) i godzina jazdy w kółko po krótkiej, około 3-kilometrowej, pętli. Pierwszym pytaniem, które pada od nowych osób to: ile rund jadą. Pierwsze pytanie i już błąd – w przełajach nic nie jest proste, rozpoczynasz wyścig i do końca nie wiesz ile masz do przejechania… bo w sumie po co masz wiedzieć jak daleko zajedziesz, liczy się to ile czasu to zajmie. Dlatego też sędziowie ustalają po pierwszych dwóch okrążeniach ile razy kolarze przejadą rundę, tak aby wyścig trwał ~godzinę. Ma sens. Łatwo dzięki temu trafić na finisz.
Taktyka, zasady, trzy kilo przepisów
To jest gruby temat. Kiedy można pić, jak korzystać z pit stopów (które zazwyczaj sprowadzają się do szybkiej wymiany całego roweru), na ile można sobie pozwolić podczas walki łokciami, jak pokonywać dziesiątki różnych, sztucznie wybudowanych przeszkód, czy można wystartować na MTB? To tematy na najbliższy sezon jesień/zima.
Jak zacząć zabawę? Witaj w piekle.
Kup przełaj. Dołącz na fejsie do jednej z grup przełajowych, na przykład: RAMĘ NA RAMIĘ CYCLOCROSS WARSZAWA albo wybierz się na jakieś zawody, np z cyklu Godzina w piekle. Jeśli nie odłożyłeś jeszcze na rower to idź chociaż pokibicować, albo weź MTB. Nie ma chyba bardziej widowiskowych zawodów kolarskich. Nie ma też chyba wolniejszych zawodów kolarskich. Nie ma też chyba drugiego sportu, w którym tak często można zobaczyć zawodnika z głową w błocie. Obejrzyj kilka filmów w necie, na przykład od GCN, chłopaki tłumaczą jak się wsiada na rower, zsiada, jeździ po piachu, przejeżdża przeszkody. Dopóki nie wsiadłem na CX, nie sądziłem, że tak bardzo nie umiem tych wszystkich elementów.
Rzuć wszystko, zostań turystą!
Przełaj to nie tylko cierpienie. Tak jak szosa to nie tylko ściganie. Problemem jest to, że jeżdżąc szosą, nawet po całej Polsce, w kilka sezonów masz już zjechaną większość najciekawszych tras. Nie wiem jak Wy, ale ja podczas pokonywania większości znanych mi pętli (Beskidy, Tatry itp.) mijam setki dróżek – równych, ale jednak żwirowych lub piaszczystych i zastanawiam się dokąd wiodą. I owszem, pewnie da się je przejechać szosą – ale po co? Na pewno lepiej je przejechać szosą niż wcale, ale to właśnie po to stworzony został przełaj. Po to, oraz do jeżdżenia zimą! Gdybym miał policzyć ile razy minionej zimy wywróciłem się na oblodzonym zjeździe w tatrach, zabrakłoby mi rąk. Ile razy przenosiłem rower przez zaspy śnieżne, ile razy jechałem siedząc na ramie i trzymając nogi na ziemi, ile razy żegnałem się z życiem gdy hamulce przestawały hamować lub koła gubiły przyczepność na cały kilometr, ile razy jechałem na tyłku szybciej niż rower, który zostawał metr za mną. Przełaj, nawet klockowaty, na osprzęcie którego nie jest bardzo szkoda podczas eksploatacji w błocie daje nowe możliwości. Bo pamiętajcie, kupując rower, szczególnie terenowy, na którego regularne serwisowanie nas nie stać, lub zbytnio nas stresuje, nie ma sensu. Mógłbym pisać godzinami o tym jak dobre jest jeżdżenie po brudzie. Jak fajne jest topienie się w śniegu, odmrażanie palców, niszczenie naczyń krwionośnych na twarzy, godzinne ubieranie się w 15 warstw, potrójne pranie ubrań, sprzątanie mieszkania i czyszczenie roweru, ale to nie ma sensu. Za każdym razem, gdy patrzę na stare zdjęcia przypomina mi się czemu tak bardzo czekam na ciężkie warunki atmosferyczne. Na czas, gdy każdy napotkany po drodze kolarz jest na pewno pasjonatem i bohaterem w swoim domu.
[divider divider_type=””][/divider]
Poniżej kilka powodów, dla których przełaj warto mieć.
Drogi, które wcześniej były niezbyt ciekawe, stają się zupełnie inne:
Ale tak zupełnie inne. Czasami jak wyrwane z bajki o Królowej Śniegu:
Zima to jedyna szansa, aby zajść niczego nie spodziewającego się Cygana od tyłu i ukraść mu wiszący dywan… albo gacie. Za te wszystkie próby wsadzenia patyka w szprychy.
Przełaj jest rowerem niezniszczalnym, ale pamiętajmy, aby nie kupować takiego, na który nas nie stać, bo zbytnie martwienie się o sprzęt zabierze całą zabawę. Jak się bawić to na całego, tak jak ta pani od niebieskiego auta:
Wywrócisz się. Nie jeden raz i nie dwa. Na szczęście Twoi koledzy też się wywrócą, a to jest znacznie śmieszniejsze. Nie ma nic lepszego niż widok kolarza z twarzą w piachu. Wypadki rzadko kończą się źle, bo zazwyczaj jeździ się po miękkim.
Późną jesienią bywa strasznie. Szczególnie, gdy na trasie zejdzie Ci dłużej niż planowałeś, a nie masz ze sobą oświetlenia.
Jeżdżąc po śniegu wyrobisz sobie doskonałą technikę jazdy.
A po lodzie… doskonałą technikę upadania.
Rowery przełajowe często są czerwone, bo przy odpowiedniej ilości śniegu naprawdę łatwo je zgubić:
A świetnych tras mamy „pod nosem” naprawdę dużo.
I gdy już Ci się wszystko znudzi, zawsze możesz rzucić wszytko i ulepić bałwana:
W związku z tym, że jest aktualnie jesień, wszystkie zdjęcia pochodzą z zimy w sezonie 2014/2015.