Roztocze, dlaczego?
Zacznijmy od tego, że pierwszy akapit wpisu o Roztoczu musi się zawsze zacząć żenującym dowcipem. Coś w stylu: skoro roztocze jest u nas w domu, to dlaczego my nie mielibyśmy być u niego? Ewentualnie jakieś stwierdzenie, że jesteśmy uczuleni na roztocze, ale jedziemy tam i tak. Dobra, odbębnione.
Nie wiem, co musi się dziać w głowie, która w ostatni weekend wakacji wpada na pomysł: “pojedźmy do Janowa Lubelskiego”, ale informuję, co działo się w mojej. Prawy-dolny róg Polski (tu pozdrawiam moją nauczycielkę geografii, która zabraniała tak pisać – patrz, jak tak właśnie piszę przed milionami słuchaczy) to jedyne miejsce, w którym miało być ciepło i słonecznie. Tenże Janów wydawał się bezpieczną granicą dobrej pogody, a że oddalony jest od Warszawy o jakieś 2,5 godziny jazdy niezłą drogą, długo się nie zastanawialiśmy.
Sobotni poranek w Warszawie był bardzo zły:
Choć niewiele później już bardzo za nim tęskniliśmy. Planując trasę biegnącą po śladzie, który tu udostępniam, warto pamiętać, że okolica nie obfituje w sklepy spożywcze ani punkty gastronomiczne – szczególnie jej zachodnia część
Warto też wziąć pod uwagę, że co prawda piszę o Roztoczu, ale ślad biegnie po nieco szerszym terenie i tak naprawdę, najlepsze dla nas były okolice Lasów Janowskich. Pisząc więc “roztocze jest spoko”, może się okazać, że mam na myśli zupełnie coś innego. Mało tego, z całej tej trasy Roztoczański Park Narodowy robi chyba najmniejsze wrażenie.
Jak zwykle, pełen profesjonalizm.
Trasa.
313km / 1700m
Nawierzchnia: 90% asfaltu bardzo dobrego lub idealnego, 6% asfaltu kiepskiego, 4% nawierzchnie inne, ale przejezdne szosą. Tak na oko.
Ruch: przez większość czasu znikomy. Podejrzewam, że na większości trasy częściej mija się traktor niż samochód.
Subiektywna ocena: biorąc pod uwagę odległość od Warszawy – bardzo duży sztos. Nie sądziłem, że relatywnie płaska i teoretycznie nudna pętla będzie tak dobra. Nie jechałbym jej dwa raz z rzędu, ale raz na pół roku warto.
dzień I (138km/945m): https://www.strava.com/activities/3983243556
dzień II (168km/467m): https://www.strava.com/activities/3989747914
Co zmienić w trasie: droga 849 z Józefowa do Kozaków. Poniższy ślad do ściągnięcia zawiera poprawkę przez Górecko Stare. Poza tym, na pewno ślad omija jeszcze wiele innych, fajnych miejsc, ale i tak jest bardzo dobry. Bardzo.
To takie połączenie Podlasia (widoki) z Podkarpaciem (stan dróg).
Co jeść. Najważniejsze pytanie.
Podobno najważniejszym punktem jest Chata Rybaka. Może i tak jest, nie wiem. Łatwiej byłoby nam to ocenić, gdybyśmy lubili paprać się z ośćmi. Powiedzmy sobie szczerze: ryba nie jest najlepszym wyborem podczas bikepackingu, a 3 ziemniaczki dokupione jako dodatek nie są w stanie tego uratować. Pstrągi na pewno są dobre, ale ja pozostaję jednak #TeamŚledź lub #TeamSzprotofrytka. Szczególe, że pod koniec dnia, gdy przyjeżdżamy do knajpy, nie ma już mojej ulubionej ryby, czyli fileta.
Poza tym podobno pizzeria Capri w Janowie Lubelskim warta jest odwiedzenia, gdy ktoś lubi prawdziwie włoską pizzę. My takiej mamy pod dostatkiem w domu (Viadomo, Viaduct, Piselli, Ciao a Tutti itp.), więc wybieramy bardziej swojską, taką która już samą nazwą rozwiewa wszelkie wątpliwości: Smażalnia Ryb / Gigant Pizza. Polecam. Jeśli po 170km najadasz się dwoma kawałkami pizzy to o czymś to świadczy.
Janów Lubelski w ogóle jest super i zapamiętam go bardzo dobrze. Nie przez całkiem przyjemny zalew pod miastem z korona-plażą. Nie przez całkiem komfortowe i bezproblemowe pozostawienie samochodu tutaj, przy parku. Głównie dlatego, że zostawiłem na jakieś 10 minut tylną lampkę na krzaku i gdy po nią wróciłem, już jej oczywiście nie było. Ktoś stał się nowym posiadaczem mojej najdroższej lampki świata Flare RT. Jeśli to czytasz, życzę Ci, żebyś sobie nią wypalił oko. Nam brak tej lampki zaoszczędził jazdy po nocy, bo przecież strach. Może to i lepiej, rozbijania namiotu nocą jeszcze nie praktykowałem.
To co to ta pętla?
Nie będę oczywiście opisywał pętli kilometr po kilometrze. Powiem tylko tyle, że naprawdę ją polecam. Nie ma niesamowitych widoków, ale tak dobrymi lasami nie jechałem od bardzo dawna.
Początek wygląda tak (i nie wybierałem celowo zdjęć bez ruchu samochodowego – tak tam jest)
Zamiast czytać ten wpis, skocz se na weekend na opisywaną tu pętlę…
No i jasne, nic szczególnego – pola jak pola i w sumie to samo jest w Świętokrzyskich. Na pierwszych 70km robimy jakieś 700m w pionie. Górki są krótkie, ale strome. Strzelałbym, że większość to minimum 10%. Ruch praktycznie zerowy.
Na całej trasie panuje dość ciekawy dysonans. Z jednej strony towarzyszy nam uczucie, że jest to wieś na końcu świata, z drugiej: jest wyjątkowo czysto, schludnie, pusto, ale z dobrymi asfaltami i agroturystyką od czasu do czasu. Im bliżej Roztoczańskiego Parku Narodowego, tym takich agroturystyk więcej oczywiście. Klimat robią małe smaczki odnajdywane po drodze. Sto tysięcy kapliczek z zabawnymi Jezuskami oraz Maryjkami, kościoły, lokalny sklepy, ludzie itd.
Sam Roztoczański Park Narodowy na pewno jest fajny, ale nie w tej konwencji. Przelatujemy przez niego szutrówką (i w drugą stronę niezbyt równą drogą, tak dla potwierdzenia) i zapominamy. Jest to też kulminacja turystycznego tłoku – może i nie jest szczególnie uporczywy (poza Zwierzyńcem), ale nie pasuje nam do tematyki wyjazdu. Może gdyby zostawić rowery i przejść się pieszymi szlakami, tak jak normalni inni…
Śpimy na dziko, na jakiejś polanie obok miejscowości Krasnobród. Nazwy adekwatnej do miejsca, w którym o 22 słychać głównie pijane przyśpiewki, a w którym o 8 rano panuje absolutna cisza i spokój.
Z nocowaniem na dziko mam pewien problem, bo jest to nielegalne. Nie wdaję się więc w szczegóły, ale staramy się być całkowicie nieinwazyjni (do tego stopnia, że Panda myjąc zęby wypluwa wodę do butelki po jogurcie). Mamy namiot dwuosobowy, dwa śpiwory, dwie maty do spania – cały zestaw waży pewnie z 3kg. Jest tak ciepło, że znowu nie użyłem tropika.
W niedzielę jest zupełnie inaczej, przynajmniej od momentu, w którym zaczynamy cofać się na północ.
Tego dnia jedziemy po drogach, tak dobrych, że nie wiedziałem, że mogą w tym kraju istnieć. Kojarzycie taki idealny asfalt przecinający Kampinos? To właśnie to są takie drogi, tylko ciągnące się długimi kilometrami, sporo węższe, ale za to często pozbawione (prawnie) ruchu samochodowego. Na przykład cały, 20-kilometrowy objazd przed Józefowem. No i ten las przed Rezerwatem Lasy Janowskie, no czad. Zdjęcia tego nie oddają, ale jeśli szukacie kolarskiego spokoju, znajdziecie go właśnie tam.
Prawdziwy Turysta wytknie mi, że nie napisałem o stu tysiącach atrakcji po drodze, licznych wieżach widokowych (nie trzeba, ale jak się mija to można), cerkwiach, pomnikach (np. Kargula i Pawlaka – jest gdzieś tam powyżej na zdjęciach). To niestety nie ten blog, z cerkwi to najbardziej nam się podobają te z “nietypowymi” nazwami, jak na przykład Cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny.
Dla mnie jest to pętla z oceną 9 na 10, biorąc pod uwagę jej dostępność dla Mazowieckiego Kolarza. Ocenę wystawiam oczywiście właśnie jako mieszkaniec Warszawy, bo jak ktoś mieszka na Podkarpaciu, może być nieco zawiedziony… ale nie musi. Tak jak Świętokrzyskimi. Nie ukrywam, że nie jest to też trasa, którą chciałbym jeździć regularnie. Jest tak pięknie, spokojnie i nudno, że w pewnym momencie można zacząć zjadać patyki dla urozmaicenia sobie życia. Ja polecam.
Na wyjazd miał z nami jechać Statystyczny Krzysztof ale w ostatniej chwili stwierdził, że jednak bardziej lubi Gassy. Jeśli tu doczytaliście, bądźcie dobrymi ludźmi i wrzućcie Krzysztofowi w komentarzu informację o tym, że Roztocze lepsze – tu jest jego jazda ;-)