Człowiek to jednak głupi jest. Niby wiedział, a jednak się łudził. Tyle lat już na rowerze, tyle zim przemarzniętych i kończyn odmrożonych. Za każdym razem jednak, od pierwszej jazdy w zimie, mija tak dużo czasu, że zapomina. Widzi po zdjęciach, wie jak było, ale myśli, że będzie inaczej. A nigdy nie jest.

Tym razem też nie było. Gdy wyjeżdżaliśmy w sobotni poranek z Warszawy nic nie wskazywało na to, że w Borach Tucholskich jest właśnie środek zimy. Nic, poza nagłówkami w lokalnych gazetach, ale wiadomo jak jest – kto by wierzył internetowym dziennikarzom w 21. wieku. Muszę sprawdzić, czy wydania poweekendowe nie zaczynają się aktualnie od „SZOK. ZIMA ZASKOCZYŁA GRAVELOWCÓW. ZOBACZ CO ZROBILI”.

I tak oto jadę rowerem, choć jadę to mocno powiedziane. Dookoła mnie zasypane śniegiem lasy, jeziora, drogi, zwierzęta i w ogóle wszystko. Moje tylne koło pokonuje taki sam dystans do przodu, co na boki. W suporcie coś stuka, przerzutka sama przerzuca, coś tam skrzypi, przedni hamulec już dawno nie hamuje… to znaczy hamuje, ale trzeba go podpompować z 15 razy, aby załapał. Uczy to skutecznie przewidywania tego, co wydarzy się za pół minuty. A wydarzy się to samo, co przed chwilą – koło odjedzie, a ja wjadę w zaspę. Bo lata lecą, a ja nie uczę się niczego. Choć w tym roku może już przestanę pisać, że rowery, które zabraliśmy, nadają się doskonale do tego co robimy. Naszą relację w tym konkretnym momencie określiłbym bardziej jako: gdy się nie ma co się potrzebuje, to się nie lubi tego co się ma. Czy jakoś tak.

Jadę i wiem, że zabawa była dobra, ale przez pierwsze dwie godziny. Teraz marzę już tylko o umieszczeniu stóp przed kominkiem i napchaniu się za pomocą lasagne z Lidla. Wiem też, że porobię trochę zdjęć i za rok spojrzę na nie z myślą: o jak było ładnie… i nawet moim jedynym rowerem z całorocznymi oponami się dało. Będę wiedział, że się nie dało, ale z czasem głupie pomysły tracą swoją głupotę i zamieniają się w przygodę. Podczas jazdy miałem bardzo dużo czasu, aby przemyśleć następujące kwestie:

  1. Zimą jeździ się w zimowych butach, kropka. Dwie pary skarpetek nie działają i sprawdzałeś to już ze 40 razy. Dobrze wiesz, że w bucie będzie za ciasno, przez co stopa zmarznie jeszcze bardziej niż w jednej parze. Buty nieużywane od 7 lat, a znalezione ostatnio w szafie to niezły, ale ryzykowny pomysł. Nawet jeśli wydają się dobre, szybko okaże się, że dzięki kaloryferowemu suszeniu, trzepanie buta z błota zmieni się w trzepanie buta z buta. Kup se w końcu te buty.

    W kiepskim bucie jest zawsze tak samo. Przez pierwszą godzinę jazdy myślisz sobie jakim byłeś w przeszłości lamusem, że Ci taki but przeszkadzał i stopa marzła. W drugiej pojawiają się lekkie wątpliwości, w 3 ból, a od 4 robi Ci się powoli wszystko jedno. Potem pozostaje już tylko pamiętać, że jak stopę będzie się przywracało do dodatnich temperatur, to należy to robić stopniowo. Tak samo jak z rękami. Na nic się to zdaje, bo pokusa jest zbyt duża i moje giry dążą do ognia w kominku jak osa do izotonika. Kolejne stany nóg przy ogniu mogę opisać następująco: nic, bardzo zimno, bardzo zimno, prawie dobrze, spalone.


  2. Strategia mówienia, że moje jedne semi-slicki 35mm są dobre na wszystko nie jest dobra. Można w to wierzyć bardzo mocno, ale lodu się nie pokona. Pierwszy komentarz jaki widzę na Stravie po powrocie to „jakie oponki i ciśnienie”. Korci mnie żeby odpisać jakie oponki oraz zdefiniować ciśnienie przez: 3.1 bara minus 7,5 sekundy spuszczania wentylkiem w lesie. Ewentualnie: ciśnienie takie, że jak oponę naciśnie z boku, to mleczko wychodzi. Ostatecznie nie odpisuję nic, bo nie chcę mieć człowieka na sumieniu. Z drugiej strony, na fatbike’u pewnie bym nawet z miejsca nie ruszył w tym kopnym śniegu, więc coś za coś.


  3. Rysowanie trasy siedząc w ciepłym, warszawskim mieszkanku może nieco rozjechać się z rzeczywistością. Plan „dzisiaj stówkę, jutro ze 150” brzmi fajnie, ale lepiej brzmiałby plan „to w weekend ze stówkę”. Wydaje mi się jednak, że gdybym dystans mierzył za pomocą magnesu na tylnym kole, to z pokonanych 60km, na ekranie pokazałoby się 100.


  4. To nie jest tak, że im jest zimniej, tym jest zimniej. Może od pewnego momentu tak, ale generalnie jest im zimniej, im bliżej temperatury 0 stopni.


  5. Warto pamiętać o wyrazie twarzy, gdyż jest szansa, że zostanie z nami na dłużej. Generalnie jest tak, że z każdą godziną twarz zachowuje się jak po wizycie u anestezjologa, a zdolność mowy przesuwa się o jakieś 2 piwa daje. Dochodzi się do momentu, w który głowa niby mówi, ale usta jednak nie poruszają się, poliki tym bardziej. Pewnie tłusty krem na twarz by pomógł, ale wiadomo – trauma z dzieciństwa. Walka z systemem smarowania twarzy trwa.


  6. Jedzenie czipsów, rurek czekoladowych, lasagne i wszystkiego co jest pod ręką w zamkniętym już na zimę domku to na dłuższą metę przyjemniejsze zajęcie. Choć nie generuje zdjęć, które w przyszłości znowu mnie przekonają, że to był bardzo dobry pomysł. Mam nadzieję, że do tego czasu dorobię się zimowych ubrań, które w tym sezonie już na pewno się nie przydadzą (a w przyszłym nie będę już pamiętał, że są potrzebne).


  7. Czy robienie zdjęć aparatem, które może i nie ma zooma, ale za to jest drogi ma sens? Zacząłem niedawno w Tajlandii i odpowiedzi nie mam do dzisiaj. Wiem za to, że nie umarł ani w śniegu, ani w deszczu, ani w upale, ani na mrozie, a to jest już duży sukces. Na wnioski ciągle czekam.


  8. Teraz jest dobry moment, aby ustawić sobie przypomnienie w telefonie na końcówkę marca, o treści „skoro są promocje na zimowe buty to sobie je teraz kup”. Można ustawić drugie przypomnienie na 10 minut później: „nie, opcja: jakoś to będzie bez nich, przecież zawsze się udawało, nie jest dobra. Kup je”.

Koniec końców postanowiliśmy zrobić plan minimum: odwiedziliśmy Park Narodowy Bory Tucholskie oraz Dolinę Kulawy. Kto czytał wpis Zaborski Park Krajobrazowy ten wie co to i gdzie to. To generalnie trasy składające się z lasów i jezior. Coś jak Great Lakes Gravel, tylko więcej… lasów i jezior. Zimą jest przeraźliwie pusto. Tak pusto w rozumieniu – raz na godzinkę zobaczy się człowieka.

Czy było ładnie? Jak najbardziej. Czy da się tak? Jak najbardziej. Czy ma to sens? Nie wiem, ale na pewno było bardzo ładnie. Tak na dwa dni, bo potem odkrywasz, że cały czas widzisz dokładnie to samo, a użyta paleta kolorów to sto odcieni szarości.