Czeskie Karkonosze i 3 przełajowi królowie
Sobotni wieczór. Gdy tydzień wcześniej skontaktował się ze mną przedstawiciel marki Whyte wiedziałem, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Przed chwilą wróciliśmy z kilkugodzinnej przejażdżki po ośnieżonych drogach czeskich Karkonoszy w kilkunastustopniowym mrozie. Siedzimy w chatce gdzieś za siedmioma górami i siedmioma zaspami. Temperatura w kuchni wynosi jakieś 7°C. To tyle, że nalewając gorącą herbatę do kufla, ten postanawia wybuchnąć i w setkach kawałaków pochować się w szczelinach podłogi. Nie szkodzi, czucie w stopach straciliśmy dzień wcześniej. Może gdybyśmy nie brali domku letniskowego tylko zwykły, byłoby trochę łatwiej… ale przecież był najtańszy. W ciągu trzech dni udało nam się nabić 150zł rachunku za prąd. Tak, Pan Cerny (podejrzewam, że w Czechach co druga osoba się tak nazywa) wiedział co robi spisując liczniki – kilka dwukilowatowych grzejników elektrycznych robi swoje.
Nie możemy siedzieć zbyt długo razem – to kończy się zawsze tak samo, niezależnie od tego, czy siedzimy na Kanarach, w Ligurii, czy właśnie tam, gdzie w tej chwili. Nie wytrzymuję i jako pierwszy zadaję pytanie, które wisi w powietrzu i na które wszyscy czekają:
“Ej chłopaki! Myślicie, że można zrobić coś jeszcze głupszego niż dzisiaj?”
Tym razem znalezienie odpowiedzi nie przychodzi nam tak łatwo. Potrzebujemy jakichś 2 minut, aby zacząć zastanawiać się czy Horní Mísečky (najwyżej położona osada w czeskich Karkonoszach) jest podjeżdżalna. Jakby była, można byłoby rozważyć możliwość podjechania narciarską trasą zjazdową na Zlaté návrší (1411 metrów). Brakuje nam zawsze osoby, która odważyłaby się powiedzieć, że większość pomysłów jest irracjonalna, głupia lub po prostu niebezpieczna. Przecież gdyby taka istniała, nie byłoby nas tutaj. Sprawę trochę utrudnia fakt, że zapomniałem kurtki rowerowej (znowu) i musze telepać się w chińskiej bluzie za 60zł oraz fakt, że przemieszczamy się na rowerach o kołach o jakieś 2 cale za wąskich.
Whyte Friston, czyli 3 słowa o prowodyrze
Whyte- firma znana prawie wszystkim, którzy lubią jeździć w terenie, lecz dla nas zupełnie nowa. Znalazłem w ofercie dwa gravele i zacząłem się zastanawiać co dalej, bo kilka dni poźniej oba były już w moim bagażniku. Jeden zupełnie nowy, drugi po testach w Bike’u. Przecież nie będziemy jeździć nimi po Kampinosie, bo to bez sensu. W ten sposób znalazł się dobry pretekst do wypadu w góry, w jeden z najzimniejszych weekendów w roku.
Friston jest dziwny i nie dla każdego. Jeśli lubicie szybką jazdę, przełajową dynamikę, przeszkody, przyspieszenia, prędkość – możecie o nim zapomnieć. Jest ciężki, masywny, lekko karykaturalny. Po tych zdaniach mógłbym wystawić ocenę 0 na 10 i zamknąć test skazując się na wieczną nienawiść Whyte’a, ale nie… kilkaset kilometrów po terenie, do którego nie był stworzony zmienia moje nastawienie do niego. To już nie jest przełaj, ani chyba nawet gravel – to coś jeszcze dalej. Coś dla ambitnego turysty, wycieczkowicza z zacięciem do “czegoś więcej”. Kaseta 11-42, korba 38: nogi kręcą się szybciej niż koło. Ustawiając się na śnieżnym podjeździe, jestem w stanie trenażerować osiągając kadencję 90 bez przesuwania się. 480mm kierownica (nawet w najmniejszej ramie) sprawia, że czuję się jak podczas opierania się na ladzie sklepowej, a 70-milimetrowy mostek nie mieści nawet Garmina 1000. Do tego hydrauliczne hamulce Srama, które działają I-DE-AL-NIE no i brak przedniej przerzutki – no bo po co przy takich przełożeniach. Na 40 milimetrowych oponach, zamontowanych na super szerokich obręczach czuję się jak za starych, dobrych czasów MTB. Do tego wielkie przekroje rur i niezbyt estetyczne ale hiper-masywne spawy sprawiają, że rower waży tyle, co plecak w podstawówce – na pierwszy rzut oka, przy cenie 7800zł – za dużo!
Wielki plus za detale. Każdy z elementów sygnowany jest logiem Whyte: siodło, podkładki, sztyca, koszyk – niby nic, a cieszy. Do tego kilka fajnych patentów w stylu blokady siodła znajdującej się z boku ramy i zaślepionej gumką (której nie udało mi się zgubić – great success). Mógłbym napisać jeszcze sporo o technologiach, materiałach i magii, ale to znajdziecie na stronie internetowej – ja się nie znam, ja tylko jeżdżę.
Ciężko jest ocenić coś, używając tego niezgodnie z przeznaczeniem. Bo wiecie – na podjazdach po śniegu i lodzie osiągaliśmy średnie rzędu 7km/h (co oczywiście i tak zawsze było najlepszymi wynikami w tym roku na Stravie), a maksymalna prędkość na zjeździe wyniosła 40,5km, choć zazwyczaj nie przekraczałem 22km/h. Wbrew temu lekko negatywnemu wydźwiękowi, na rowerze jeździ się ekstra. Mi całą zabawę psuły opony, które zdecydowanie nie były przeznaczone na śnieg. Nawet w okolicach 1,5 bara, przez brak bocznych klocków, każda większą, lodowa nierówność wynosiła mnie prosto w zaspę. Kilka siniaków jednak nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Po ubitym śniegu i przyzwoitych drogach jeździły bardzo dobrze. Swoją drogą, tak niskie ciśnienie przy tak dużych oponach działa już trochę jak beznadziejny amortyzator z centrymetrowym skokiem – wybiera nierówności ale przy mocniejszym depnięciu, czuję się jak na dmuchanej piłce.
Dla kogo jest ten rower? Jeśli tak jak Panda, gardzisz lekko (słowo lekko dodaję tylko z przyzwoitości) rowerami górskimi, a lubisz od czasu wjechać w teren bez solidnego ścigania i gonienia KOMów, to na pewno nie zawiedziesz się. W kategorii waga/cena jest pewnie najgorszym rowerem, na którym jeździłem, ale gdybym postanowił zostać sakwiarzem, albo porzucić swoje ambicje wyścigowe, jak najbardziej brałbym go pod uwagę.
Whyte Friston jest jak SUV. Prawie 10-kilogramowy rower (rozmiar 58), który pozornie nie ma żadnego sensu, z każdym kolejnym dniem przebywania w naszym mieszkaniu coraz bardziej mi się podoba. Chyba robię się stary…
Czy zimą da się jeździć rowerem?
Oczywiście, że się da. Wszystko się da, ale czy ma to sens? Tego ocenić nie umiem. Nie wymaga to ubrań za grube tysiące (choć oczywiście w takich jest łatwiej), bo producenci i tak nie robią takich, w których możemy spędzić 6 godzin w minus 14°C. Bo po co – target byłby mniejszy niż osób zainteresowanych wizytą świadków Jehowy. Jak już wspomniałem – zapomniałem kurtki i jeżdżę w chińskim Castelli. Da się? Da. Ubieram po prostu dwie pary rękawiczek, dwie pary skarpetek (nie moga być zbyt obcisłe), buty zimowe, podkoszulkę termiczną, dwie koszulki termiczne, koszulkę rowerowę, kamizelkę przeciwwiatrową, bluzę, kask narciarski, gogle/okulary, kilogram kremu na twarz, gacie, getry, spodnie kolarskie, wkładki grzejące do rąk i nóg, czapkę, trochę wodoopornego spray’u i w sumie jestem gotowy: na podjazach się pocę, na zjazdach marznę. W przeżyciu pomaga broda oraz wąsy. Mimo osadzającego się na nich lodu, w twarz jest dużo cieplej.
Mam złą wiadomość dla wszystkich, którym w stopy i ręce jest zimno zawsze. Możecie przeczytać tysiąc poradników, o tym jak ubrać się w zimie, kupić najdroższy sprzęt, wsadzać grzałki – przy tych temperaturach i dłuższych jazdach to wszystko nie ma znaczenia. Zimno będzie Wam tak czy siak i prędzej sobie coś odmrozicie niż doznacie jakiejkolwiek radości z jazdy. Przy minus 15°C i prędkości 20km/h, temperatura odczuwalna to już -25°C.
Mimo pewnego poziomu zahartowania w ciężkich warunkach, nawet nam zdarzają się błędy – i to już pierwszego dnia, po prawie trzech godzinach. Jedna para rękawiczek, nawet z pogrzewaczem, okazała się niewystarczająca. Wiecie co najgorszego można zrobić z zamrożonymi palcami? Przyłożyć je do kaloryfera w sklepie. Pomijając fakt, że lodowe palce nie mają czucia (no, chyba że dotyka się żeliwnego, rozpalonego kominka – sprawdzone) i kaloryfer po pewnym czasie może się okazać znacznie cieplejszy niż początkowo się wydawał, to jest jeszcze drugi problem. Dokonując krótkiej analizy, która oczywiście może się okazać zupełnie błędna, patrząc na to, jak idzie nam jakiekolwiek logiczne myślenie w bardzo niskich temperaturach (przeliczanie koron na PLNy szybko sobie odpuściliśmy) doszliśmy do bolesnych wniosków. Zbyt szybkie podgrzanie sprawia, że palce rosną, a paznokcie pozostają takie jak były, efekt? Mniej-więcej taki, jak gdyby ktoś ściągał wszystkie paznokcie na raz szczypcami. Widok dość komiczny. Chciałoby się zapłakać, ale strach ryzykować posiadania mokrych oczu w temperaturach, które zamrażają gluty zanim te dolecą do ziemi.
Czy zimą da się jeździć rowerem… w Karkonoszach?
Jeśli masz fatbike’a to na pewno. Jakimś enduro albo 29-er z grubymi oponami też da radę. Ale przełaj albo gravel z 32-40mm oponą? Tu już bywa różnie. Wiadomo, po głównych drogach daje radę ale ani to przyjemne, ani zbytnio ciekawe – kto chociaż raz pokonał podjazd Harrachów-Jakuszyce, wie o czym mówię. Dodając do tego fakt, że na asfalcie jest szybciej, przez co i dużo zimniej – odrzucamy taką możliwość.
Jeśli chodzi o drogi mniejsze, to albo są umiarkowanie przejezdne, albo nie ma ich wcale. Nawet na tych przejezdnych jednak bywa różnie – paradoksalnie im mniejszy ruch, tym łatwiej. Nie ma nic gorszego niż koleiny i błoto, pod którym czai się lód. Generalnie nikomu nie polecam jednak powtarzania naszych tras. Podjazdy, nawet te przepychane z prędkością niezbyt wysportowanej matki z wózkiem są łatwe, gdy porówna się je do zjazdów. Niewielkie połacie lodu i nierówności uświadomiły nam, jak wiele istnieje sposobów na upadki: lądowanie głową, poślizg synchroniczny-dwuosobowy, awaryjne hamowanie w zaspie, uderzenie biordem – każde pozostawia niezbyt trwały ślad na ciele. Jeśli myślicie, że lądowanie na zmrożony śnieg jest przyjemniejsze, to neguję to stwierdzenie – wystarczy przypomnieć sobie wypadek Kruijswijka na zeszłorocznym Giro. Sytuację ratuje trochę fakt bycia cebulką, jestem miękki jak ludzik Michelin.
Po stokach narciarskich, niezależnie od tego jak fajne może się to wydawać, jechać się nie da. Ani w górę, ani w dół. Przynajmniej my nie umiemy. Przypomina to trochę jazdę w gęstym błocie sięgającym do kostek, z tą różnicą, że tu mamy jeszcze za plecami narciarzy, którzy podobnie jak my, nie zawsze kontrolują tor jazdy.
Pane, to je masakr!
Czesi to <<tu_wstawić_słowo_powszechnie_uważane_za_obraźliwe>>. O ile w Polsce wielu kierowców wyglądało na mocno rozbawionych obserwując jak siedzimy na ramie z nogami opuszczonymi do ziemii, a mimo to rozwijamy 25km/h, to za południową granicą nie wyglądało to już tak dobrze, mimo że ruch jest na oko z 12 razy mniejszy. Oczywiście, w dalszym ciągu zdarzali się odważni, którzy otwierali okno w aucie, ryzykując zamrożenie twarzy i nagrywali nas telefonami, ale większość najchętniej by nas rozjechała. Wiecie jak to jest – prosta droga po horyzony. Jadziemy środkiem czekając na jakąkolwiek możliwość wydostania się z naszego optymalnego toru jazdy, które pozwoli ustąpić miejsca, nie wywracając się jednocześnie pod koła auta jadącego 3 metry za nami, a Czech macha przy szybie fakami, trąbi i omija nas w niezbyt rozsądnej odległości. Gdyby taki przypadek wydarzył się raz, pięć albo dziesięć pomyślałbym, że błąd statystyczny – ale nie. To nagminne, Czesi są źli.
Bez práce nejsou koláče.
Czy powtórzymy kiedyś taką wyprawę w Karkonosze? Bez fat-bike’ów pewnie nie (a jak spojrzycie na link udostępniony na dole – z fatami pewnie też nie). Zabawa jest fajna, ale ilość stresu na zjazdach oraz prawdopodobieństwo śmierci w rowie przy drodze lub zamarznięcia przez niewystarczającą w okolicy infrastrukturę jest zbyt duże. Czy pojedziemy w jakieś inne góry z przełajami? Jeśli się nad tym zastanowić, to jest to raczej bezsensowny pomysł, ale obawiam się, że pewnego dnia takie pytanie padnie i żaden z nas nie odważy się podważyć takiej propozycji.
Autorem cover photo oraz powyższego zdjęcia jest Piotrek O.
Film, część pierwsza:
Film, część druga:
[embedyt] https://www.youtube.com/watch?v=A28P-SR6Saw[/embedyt]
To jest masakra ;-)
btw. co to za dezodorant pryskają na Pandę?
coś w stylu:
gore tex waterproof spray
nie wiem czy działa, ale na opakowaniu było napisane, że ubrania są dzięki temu wodoodporne (co przy takim mrozie i tak nie ma znaczenia)
W końcu nie można się tak po prostu zatrzymać i kogoś przepuścić, bo bierzemy udział w wyścigu o Złote Obręcze Sagana!
No niestety, tak jak pisałem, nie zawsze jest to możliwe od razu, czasem niestety kierowca musi moment poczekać.
Rewelacyjny tekst.Dawno się tak nie uśmiałem.Masz chłopie talent!Dzięki!
Na zimowe przejazdzki polecam firme 45NRTH. Odziez, buty i akcesoria tworzona specjalnie na niskie temperatury.
http://45nrth.com/
“[…] zdarzali się odważni, którzy otwierali okno w aucie, ryzykując zamrożenie twarzy i nagrywali nas telefonami”
Znalazł ktoś w czeluściach internetów jakieś filmiki ?