Słupsk – niewielka miejscowość gdzieś na północy Polski. Chciałoby się powiedzieć, że Koszalin taki, ale gdyby usłyszał to losowy Słupszczanin, byłoby to ostatnie wypowiedziane przez nas zdanie.
Gdybym miał wymienić słowa związane z nadmorską okolicą Słupska, które w głowie pojawiają się jako pierwsze, byłyby to: Sebek, Grażynka, parawan, tłok, 170km/h kopcącym Passatem, disco-polo, dmuchany zamek, gofer, maczane lody, hałas, pełny parking, chińska tandeta, piwo, pet na plaży, gość z kokosem, smażony olej, wiatr, pizgawa, korek i kilka innych, już niekoniecznie tak pozytywnych.
I to jest po części prawda. Tylko że poza tymi najbardziej zatłoczonymi miejscami, są też inne – te ukryte. Plaże, na których nasz polski piasek jest jednym z najlepszych na świecie. Problem w tym, że nikt o tych plażach nie mówi, bo po co. To jak z Twoim fizjoterapeutą – masz najlepszego na świecie, ale nie mówisz o nim znajomym, bo będzie problem z terminami. Co więc zrobić? Przyjechać kiedy indziej niż cała Polska.
Wrzesień jest według mnie najlepszym do tego miesiącem. Wakacje się skończyły, rodziny z dziećmi wróciły do miast, a infrastruktura jeszcze w miarę działa, bo zostali studenci i bezdzietne niedobitki. Pogoda jeszcze dobra, morze ciepłe (w porównaniu do reszty roku), a bogaci Niemcy przyjeżdżają wydawać swoje euro dopiero jesienią, gdy wszystko jest zamknięte, a na dworze szaro.
Wypad na Stelvio potrafi opisać każdy, ale spróbuj Pan opisać wypad do Słupska!
Wykorzystując prawdopodobnie ostatnie chwile wyjątkowo słonecznej pogody w tym roku, wybraliśmy się na tydzień nad morze…. powiedźmy, bo ze Słupska nad morze jest jakieś 18 kilometrów (lub 21km rowerem, jeśli chcemy jechać po drodze, na której nie zabiją nas ludzie, którym spieszy się na plażę). To oczywiście chwilę za późno, bo optymalny termin wypada jakieś 2 tygodnie wcześniej, kiedy to w okolicznych miejscowościach odbywają się dożynki.
Czemu ktoś miałby przyjechać do Słupska?
Powodów jest wiele. Te (subiektywnie) najważniejsze to:
1. Bo chciałby zostać policjantem. Takiej szkoły policji jak tu, ze świecą szukać – od końca 2. WŚ ukończyło ją jakieś ćwierć miliona ludzi.
Cytując Wikipedię: Szkoła mieści się w wydzielonym i zamkniętym fragmencie miasta, (…) kompleksie kilkudziesięciu budynków m.in. po byłej niemieckiej szkole żeńskiej (Lessingschule) z 1929, lazarecie z lat 30. XX w. oraz kilkunastu willach.
2. Bo jest w Ustce, a ma dość smażonej ryby i chciałby zjeść coś normalnego – w Słupsku jest jedyny w okolicy McDonalds
3. Bo miał iść na plażę, ale akurat wieje wiatr, jest zimno i pada deszcz – tu jest jedyne w okolicy Multikino, Decathlon i duże galerie handlowe
4. Bo ma ochotę na dobre lody, hamburgery i herbatę
5. Bo przyjechał do Doliny Charlotty, ale nie stać go na nocleg tam
6. Bo jest amerykańskim żołnierzem stacjonującym w redzikowskiej bazie antyrakietowej, a w Słupsku łatwiej o nocleg
7. Bo jest fanem dyskontów – Biedronek (11), Lidlów (4), Netto(5) i Kauflandów(1)
8. Bo chciałby sobie zrobić fotkę z najbardziej trendy prezydentem miasta w Polsce
9. Bo przyjechał z żoną i liczył na to, że Baszta Czarownic jeszcze działa (a sam sobie wtedy pójdzie do Zamku Książąt Pomorskich).
10. Bo jest z Koszalina i akurat miał ochotę dać upust swojej agresji
Klimat.
Jeśli chodzi o klimat, dominują dresy, głośne tłumiki i techno – techno.
Pogoda jest niby taka sama jak w pozostałej części kraju, ale jednak trochę inna.
Jeśli wszędzie jest bardzo ciepło, tutaj jest po prostu ciepło. Jeśli wszędzie jest bardzo zimno tu jest po prostu zimno.
Jeśli wychodzisz pojeździć szoską i masz wrażenie, że “chyba trochę wieje” – możesz się cieszyć, masz niesamowite szczęście. Bo dni kiedy “trochę wieje” jest dokładnie tyle samo, co dni, w których możesz stwierdzić, że “chyba wieje”. Tak na oko to ze 3 w ciągu roku. W pozostałe piździ złem i zawsze w twarz. Kończąc jakąkolwiek trasę, możesz sobie spokojnie dodać w mentalnej Stravie +30% do pokonanego dystansu.
Czym jeździć?
Problemy zaczynają się już na samym początku – który rower zabrać? Najgorsze jest to, że nie umiem na nie odpowiedzieć.
Szosa da radę, bo dróg tutaj sporo. Gravel też da, bo znajdzie się sporo beznadziejnych asfaltów, dróg polnych i szlaków rowerowych. MTB to przecież obowiązek w tych rejonach, bo pomiędzy Ustką, a Rowami biegnie prawdopodobnie jeden z najlepszych singli w kraju. Fatbike to rower stworzony do jeżdżenia po plaży. Czasówką pojeździsz po równej krajówce nr. 6 z sensownym poboczem pomiędzy Koszalinem (tfu!), a Lęborkiem (stolicą frytek) – oczywiście za wyjątkiem, kiedy akurat zamienia się w S6, czyli w obwodnicę miasta. Już miałem napisać, że tylko z jakimś enduro, czy inną zjazdówką byłby problem, ale potem sobie przypomniałem, że przecież lokalsi budują trasy zjazdowe (na tyle, na ile lokalne warunki pozwalają) w okolicach słupskiej Krępy. No dobra, jakbym szukał tras na Enduro – nie jechałbym do Słupska ;-)
Gdybym miał wybrać jeden: byłaby to szosa typu endurace albo lekko uszosowiony gravel – pewnie coś z oponkami 28-30mm.
Jeżeli interesuje Was nieco szersza opona, zapraszam do dwóch wpisów o Słowińskim Parku Narodowym i tutejszej okolicy. Jeśli szersza opona Was nie interesuje (ani fat, ani 27,5, czy jak to tam się zwie) to chyba i tak warto kliknąć i popatrzeć na fotki.
Co zjeść?
Wybór jest ciężki, bo dostępne są dwie całkiem niezłe hamburgerownie:
Full Bull zlokalizowany w klimatycznej Wieży Ciśnień, wpisanej do rejestru zabytków.
Milkshake Bar w klimacie nieco bardziej amerykańskim, w którym od samego patrzenia na desery i pancake’i dostaje się miażdżycy.
Bar Poranek, czyli najstarsza pizzeria w Polsce… choć z powszechnie znanymi pizzeriami wspólnego ma niewiele, to serwują je tam od ponad 40 lat. Przypomina trochę cebularza, ale zdecydowanie więcej w nim cebuli i tłuszczu niż w powszechnie znanych gotowcach z supermarketu. Dla mnie pizza/placek w Barze Poranek to najbardziej obowiązkowy punkt całej wycieczki na północ Polski. Kropka. Zjadam jednego i czuję, że zostaje ze mną jeszcze przez wiele dni.
Jadąc pętlę w stronę Jarosławca mamy Zagrodę Śledziową, w której jak nietrudno się domyślić zjemy śledzia na milion sposobów – idealny na przegryzkę w czasie jazdy ;-) Cofam co mówiłem o Barze Poranek, Zagroda Śledziowa jest najbardziej obowiązkowym punktem! Jakby tego było mało, jest tam też Muzeum Śledzia i wiele innych rzeczy, ze Śledziem związanych, na przykład koszulki I <3 Śledź albo Śledź mnie. Tatar śledziowy, śledzik w śmietanie, do tego ziemniaczki w mundurkach świeżo wyciągnięte z wielkiego gara na dworze: ge-nial-ność.
W przeciwnym kierunku – zmierzając do Smołdzina, mamy ekologiczną, sezonową restaurację Łąka, która powstała dzięki akcji crowdfundingowej.
Na deser TRZEBA się udać do herbaciarni w Spichlerzu Richtera na torcik z – jakby inaczej – herbatą. Ewentualnie można wziąć gorącą czekoladę, o której mówi się, że podobno najlepsza na świecie.
A po śledziu, torciku i hambuksie udać trzeba się na lody do Petrykowska. Jakby było za mało, to obok są dwie inne lodziarnie – też całkiem niezłe.
Do tego jest też kilka znanych restauracji, ale w takich miejscach przecież nie bywam, więc się nie wypowiem. Jako dodatek, trzeba oczywiście zjeść drogą rybę z frytkami na przestarzałym oleju gdzieś przy plaży, maczanego loda i gofra z dodatkami.
…no i oczywiście McDonald’s ;-)
I dokąd jechać?
Tu też pojawia się nie lada problem, bo okazuje się, że z miasta pojechać się da w każdą stronę i w każdą uda się zrobić sensowną pętlę. Stwierdzenie: wyjazd z miasta nieco się różni od tego samego pojęcia, ale w kontekście mazowieckim, gdyż tu, w najbardziej nieprzyjaznym wypadku, zajmie to pewnie z 10 minut. Żeby ogarnąć to logistycznie, podzieliłem wpis na 4 kierunki. Podane przeze mnie pętle są jedynie przykładowe i można je komfortowo modyfikować. Dróg tu pod dostatkiem i dzielą się w większości na takie z asfaltem doskonałym i całkowicie beznadziejnym – wszystko zależy od szczęścia.
Kurde, jak ładnie… i pusto… i cicho… i w ogóle.
Za pomocą profesjonalnych map w stylu Jacka Gmocha, naszkicowanych myszką w zaawansowanym graficznie programie Paint, postaram Wam się nieco przybliżyć gdzie jechać. W kraju piłkarzy to chyba najlepszy sposób, a poza tym, dawanie gotowych tracków zabija wyobraźnię ;-)
Jeśli macie pytania lub szukacie towarzystwa, można spojrzeć na Stravę do: Strava Słupsk Cycling Club.
A jeśli złapiecie awarię (której nie naprawicie sami częściami z Decathlonu), czekają na Was kawisbike oraz Doktorbajk
Zacznijmy od południa:
Okolice Bytowa to stolica polskiego kolarstwa… jedna z wielu. Tutaj uzasadnione jest to o tyle, że tereny do jazdy są doskonałe. Hopki, coraz lepsze asfalty i puste drogi, po których co kilkanaście minut przemyka z prędkością światłą kopcący Passat lub Astra. Jeśli akurat nas nie trafi, mamy spokój na kolejne pół godziny. To przecież w tych okolicach rozgrywa się również Kaszebe Runda (relacja z 2018, relacja z 2017). Nie wypada tu również nie wspomnieć o największej atrakcji regionu, czyli pałacu domu pana Czesława Langa w Kołczygłowach. Nie będę wrzucał zdjęć, bo chyba nie wypada, ale dociekliwi na pewno sobie na stronach faktu znajdą odpowiednie materiały.
Zacznijmy więc od najważniejszego – na południe od Słupska nie ma imponujących gór, zapierających dech w piersiach widoków, ani niczego, co ktokolwiek mógłby określić jako epickie lub chociaż obowiązkowe do zobaczenia. Jak się człowiek trochę postara to ruszając z miasta na 100km wykręci tak pod 1000 metrów przewyższenia. Są za to bardzo przyjemne i puste drogi z asfaltami o pełnym przekroju: od idealnych przez umiarkowane po całkiem złe.
Najbardziej prawilną pętlą jest ta zaznaczona na czerwono. Żółty przesmyk pozwala leniuszkom skrócić trasę do nieco ponad 100km kosztem dłuższej jazdy po głównej drodze.
Na różowo zaznaczony jest jeden z największych podjazdów w okolicy – przez wiele mówiącą miejscowość Górki oraz Gałąźnię. To 1600 metrów ze średnią 5%, a potem jeszcze troszkę. Niby nic, ale niewiele (a w zasadzie prawie wcale) jest w okolicy podjazdów, oznaczonych na Stravie jako kategoria 4.
Na granatowo zaznaczone jest rozwinięcie pętli (lub pętla dodatkowa, jeśli nie planujemy spędzić na rowerze całego dnia). Taki odcinek np. z Dretynia na wschód to koło 20 kilometrów mocno chropowatego (lecz nie dziuraweg) asfaltu ciągnącego się przez las, podczas którego nie mijamy praktycznie nic: tylko las, czasem gdzieś znaki na agroturystykę i jakieś jezioro. Droga ta w Łubnie przechodzi w idealną, szosową, jednopasmową autostradę – gdybym był czasowcem, jeździłbym tam chyba na wakacje – ciągnie się tak, aż do samych Kołczygłów.
Na mapce zapomniałem dodać, że z Dębnicy Kaszubskiej da się łatwo powrócić na początek pętli przez Starnice do Borzęcina. Ominiemy wtedy trochę głównej drogi w zamian za dwukrotne pokonanie tego samego odcinka.
Gdzieś pomiędzy Słupskiem, a Warcinem znajduje się odbicie do niechlubnej miejscowości Zagórki – głównego bohatera filmu Arizona. Jeśli nie oglądaliście, pozwólcie, że wkleję opis z Wikipedii:
Film opowiada pesymistyczną historię mieszkańców wsi Zagórki 17 kilometrów od Słupska. We wsi w 1990 upadło Państwowe Gospodarstwo Rolne. Wśród pozostawionej samej sobie ludności narastały patologie, głównie pijaństwo. Tytuł filmu pochodzi od wina Arizona, które było bardzo popularne wśród mieszkańców.
To też mówi nieco o okolicy…
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że na początkowych kilometrach trasy, w okolicach Warcina i Barcina odchodzą odnogi dobrego asfaltu na wschód, dzięki którym trasę możemy puścić w zupełnie innym kierunku i niestety – wcale nie gorszym! Po resztkach starego asfaltu i tych nowych, prosto z Unii Europejskiej możemy przebić się na:
Zachód:
Ja wiem, że jak patrzysz na mapę powyżej to pierwsze na co masz ochotę, to sprawdzić czemu ktoś postawił na niej tego filetowego iksa. Przynajmniej ja tak mam – byłby to mój pierwszy cel wycieczki. Iks ma tu dwojakie znaczenie, bo z jednej strony, w Swołowie znajdziecie bruk, którego nie doświadczycie nigdzie indziej, ale z drugiej, jest to stolica słynnej Krainy w Kratę. Swołowo uznawane jest również za Europejską Wieś Dziedzictwa Kulturowego. Po tym bruku nic już nigdy nie będzie w życiu niewygodne.
Panie, co Pan do Belgii będziesz jeździł, jak po domem masz takie kineskopy na ulicy.
Znowu – prawilna pętla jest na czerwono, część pod Słupskiem można sobie urozmaicić szarym skrótem i dojechać do zielonego objazdu trasy na Ustkę. Dzięki temu zahaczymy o słynną Dolinę Charlotty obok Strzelinka. Jeśli przeciętny Warszawiak (Warszawiak nigdy nie jest przeciętny!) słyszał coś o tej okolicy, to na 86% ma to związek z Doliną Charlotty. Bo jakby mi ktoś kiedyś powiedział, że pod Strzelinkiem, które leży pod Słupskiem powstanie wielki kompleks SPA z ZOO, fokarium, zawodami enduro, triathlonowymi, biegami ekstremalnymi oraz festiwalami, na których gościli m.in. The Animals, Bonnie Tyler, Deep Purple, King Crimson, Omega, The Doors, Thin Lizzy, Uriah Heep, Carlos Santana, Alice Cooper, Bob Dylan, ZZ Top, Riverside, Korn i wielu, wielu innych – mocno bym się w głowę popukał.
Wyjazd z miasta to komfortowa, asfaltowa ścieżka rowerowa na Bierkowo, a potem ruch jest już mocno umiarkowany przez cały czas. Część południowa to asfalt całkiem dobry, północna… różnie ;-)
Cel wycieczki jest oczywisty – plaża w Jarosławcu i ewentualnie Darłowie. Pewnego dnia, gdy skończy się budować ścieżka pomiędzy tymi dwiema miejscowościami, pętla stanie się jeszcze lepsza, a liczba osób zwielokrotni się.
Jeśli chodzi o widoki – mijamy głównie łąki, pola, czasem jakieś zwierzątka i wiatraki, które nie pozwalają zapomnieć, że w okolicy dmucha cały czas.
Wieje tak bardzo, że gdybyście przyjechali tu na spacer z Christopherem Froomem, trzeba byłoby trzymać go na sznurku
Na mapce brakuje również kolejnej możliwości na skrót – pod jeziorem Wicko, pomiędzy Królewem, a Chudaczewem. Drogi tej nie ma jeszcze na mapach (choć wcale nie wygląda na całkowicie nową), a znaleźliśmy ją zupełnym przypadkiem, podczas chłodnych kalkulacji, czy zdążymy przed oberwaniem chmury.
Będąc w okolicy nie wypada oczywiście nie zahaczyć o usteckie molo oraz promenadę:
Które jest niby takie samo jak to w Jarosławcu, czy Darłowie, ale jednak zupełnie inne. W Jarosławcu wygląda to jakoś tak:
Północny-wschód, czyli miejsca dla turystów:
Wschód, a właściwie północny-wschód to wizyta w 4 kluczowych miejscach, w których warto na chwilę przysiąść. To wizyta na świetnych i bardziej pustych niż te “popularne” plażach w Orzechowie i Poddąbiu, do których wiodą idealne, kręte, leśne asfalty (nie licząc wyjątkowo złego fragmentu pomiędzy nimi). Obie leżą przy charakterystycznych wydmach, które wrażenie robią szczególnie w blasku zachodzącego słońca – nie trafiłem jeszcze chyba wizyty w Orzechowie, podczas której młoda para nie robiłaby sobie sesji.
Klify wieczorami wyglądają ZJAWISKOWO
Szary skrót poprowadzony jest dla ludzi nudnych bardzo lubią swój sprzęt. Bo o ile drogi pionowe (czyli od Wiklina i Żukowa w dół) sa jak zwykle puste i świetne, tak poziomy łącznik pomiędzy nimi to coś, co zobaczyć powinien każdy. To prawdopodobnie najgorszy asfalt świata, choć nie wiem, czy drogę która ma więcej kraterów niż drogi właściwej można określać per asfalt.
Ale nadłożenie dystansu ma swoje plusy:
Poza tym, odwiedzimy też Kluki (taka droga donikąd), czyli bardziej znany i mniejszy (ilościowo) odpowiednik Swołowa, czyli domków w kratkę. Tam warto pocisnąć kawałeczek z buta, aby dojść terenem do wieży widokowej na jezioro Łebsko oraz w drodze powrotnej odbić do latarni morskiej w Czołpinie… ale w sumie nie wiem po co.
Obok jest też Smołdzino, które leży pod słynną górą Rowokół. Na Rowokół da się podjechać terenem, ale nie jest to proste. Na szczycie znajduje się wieża obserwacyjna, która jeszcze chyba nigdy nie była otwarta w trakcie mojej wizyty. Powiedziałbym, że zamknięcie wejścia jest bardzo trudne do sforsowania górą, ale możliwe – byłoby to jednak z mojej strony nielegalne i nieodpowiedzialne ;-)
Tak dla zobrazowania: podjazd z cmentarza w Smołdzinie na szczyt Rowokołu to 800 metrów ze średnią 12%.
Klasyczny domek w Klukach wygląda jakoś tak:
Co nieco kontrastuje z kopcącymi dymem, poniemieckimi zabudowaniami, które mija się na kolejnych kilometrach. Można się poczuć trochę jak w Karkonoszach, szczególnie patrząc na resztki niemieckich napisów na elewacjach ;-)
Z innych atrakcji jest też przejazd przez miejscowość Gardna Wielka, leżącej nad bardzo ładnym jeziorem Gardna, w której to można zrobić sobie śmieszne zdjęcie zasłaniając palcem literę n i udawać, że jest się nad Gardą.
Po drodze widoki standardowo – nie najgorsze
Potem pozostaje już tylko dojechać sobie komfortową drogą do Rowów, w których należy wykonać żenujące zdjęcie swojego zadka pod tabliczką z nazwą miejscowości. Długo ze sobą walczyłem, ale postanowiłem darować Wam tego widoku (ale zdjęcie oczywiście mam).
Poza tym, trochę atrakcji jest też w samym mieście. Na przykład pumptrack, po którym jeździ pompuje właśnie jakiś ziomek na Bromptonie:
To w końcu warto, czy nie warto?
Cóż, to nie jest tak, że istnieje odpowiednia na to pytanie odpowiedź. Jeśli pojedziecie z rodziną nad polskie morze (z jakiegoś powodu), trasami nie będziecie zawiedzeni – ani turystycznie, ani treningowo. Czy pchałbym się tutaj specjalnie na tydzień wakacji? Wątpię. Jednak do epickich miejsc jak Alpy, Dolomity, Garda i tysiąc innych, jest Słupskowi daleko. Gdybyście jednak szukali miejsca, w którym można odpocząć trochę od tłoku, popracować we wrześniu jakiś czas zdalnie i po robocie możecie wygospodarować te 3-5 godzin na rower – warto jak najbardziej. Sprawdziłem, nie żałuję. Szkoda tylko, że Słoneczny kursuje do 2. września, bo niecałe 60zł za bilet z Warszawy (rower gratis) i całkiem przyzwoity czas dojazdu to nie lada interes!
A tak naprawdę to warto się przejechać choćby dla samej pizzy/placka i śledzika – reszta to dodatek!
PS Jeśli w dalszym ciągu nie wiecie, czy nad morzem są bunkry to informuję, że tak, są… i to całkiem niezłe!