To będzie krótki tekst, prawdopodobnie najkrótszy w historii bloga – czas się nieco podporządkować prawom internetu. Wpisy z kategorii: felieton bywały tu tak długie, że połowa osób kończyła przed dojściem do puenty, a druga połowa przy puencie zapominała, o czym to wszystko było.

 

To oczywiście nie prawda. Prawdziwy powód jest inny, bardziej prozaiczny i wystarczy spojrzeć w dział “o autorze”, a następnie w tytuł wpisu, aby zrozumieć. Jeśli miałbym przygotować listę TOP3 tematów, na które nie powinienem się wypowiadać, byłyby to: 3. Analiza matematyczna I, 2. Analiza matematyczna II, a przed nimi, daleko, daleko miejsce pierwsze – dziewczyny. Wiecie jak jest, gdyby zsumować liczbę dziewcząt, z którymi chodziłem na studia, do liceum i gimnazjum (tak, jestem gimbusem), wynik zaprezentować można by było na palcach dwóch rąk… i to takich, które w młodości lubiły bawić się petardami. Zakładając oczywiście, że chłopaki z długimi włosami to nie dziewczyny, bo wtedy proporcje mogłyby być odwrotne. Dzień Kobiet to więcej niż dobry moment na wpis o takiej tematyce. Jestem blogerem i mogę pisać o rzeczach, na których się nie znam, ale mówię z dużym przekonaniem, więc wygląda jakbym się znał. Ogarnąłem to już przy okazji testów sprzętu.

 

Kolejny rok z rzędu nie czuję się na siłach opisać tematu, o którym często dostaję maile – “Jak jeździć z dziewczyną?”. Co ciekawe, pytają o niego głównie dziewczyny – czy mógłbym zrobić wpis, wyjaśniający chłopcom, jak to robić (to jeżdżenie). Nie wiem jak. To tak jakbym miał odpowiedzieć na pytanie: jak iść razem na spacer, mając dłuższe nogi. Można wolniej, można krócej, można trochę osobno, a trochę razem, można szybciej, żeby zrobić trening i poczekać, można przestać starać się wszystko wygrać, a można po prostu to lubić i tak robić albo tego nie lubić i nie robić. Ewentualnie można być słabszym i prosić dziewczynę, aby poczekała (jak kumple nie patrzą). Jak kiedyś odpowiedź wymyślę, dam znać.

Nie będzie to też temat o kumplach, co robią dziewczynie awanturę, że krzywo bidon na wyścigu podała (true stories), bo to chyba zbyt oczywiste… choć klikało by się dobrze.

Nie będzie o równouprawnieniu w wyścigach, bo to temat dla mnie za trudny.

Ani o balansie, bo skąd mam wiedzieć, gdzie w Twoim przypadku leży sensowny, złoty środek?

 

Poza tym:

 

Dziewczyny (i żony) to sportowe zło, wie o tym każdy

 

Nie trzeba daleko szukać, czytałem parę dni temu wywiad z Szymonem Sajnokiem z okazji MŚ w Pruszkowie, cytując eurosport.pl:

“Dziewczyny również mistrz nie ma. To znaczy niedawno była, ale przegrała ze sportem. – Może udałoby się połączyć związek z kolarstwem, ale wolę skupić się na jednym. Dziewczyna mimo wszystko rozprasza. Trzeba o niej myśleć, a nie chciałem jej zaniedbywać, więc postawiłem na kolarstwo”.

Innych oczywistości nie trzeba daleko szukać. Już trener Rockiego (tego pięściarza) powtarzał, cytuję “Kobiety osłabiają nogi”. Popularność memów w postaci “Brak dziewczyny w Walentynki? Więcej kasy na rowery” to klasyk. Nawet w moim albumie “Kolarstwo wyjaśnione” znalazło się miejsce na wspominkę o tym:

 

 

Bo to jest jasne –  posiadanie jakiegokolwiek życia, innego niż sportowe, odbija się na wynikach. Kto nie ma kolegi, który po połączeniu się w parę, zniknął na zawsze z kolarskich ustawek, niech pierwszy rzuci kamieniem.

To oczywiście jest trochę żart, a trochę nie. Na pewno jest to dobra wymówka dla amatorów. Nie mnie oceniać jednak życiowe priorytety.

Dlatego nie jest to też wpis o tym, choć co ciekawe, nie widziałem nigdy dziewczyny mówiącej: hej, forma mi spadła, bo poznałam chłopca (Jolanda – obserwuję Cię).

 

To jest wpis o tym, że żona mi nie pozwala. Tobie znaczy się.

 

 

Że kupiłbym sobie nowy rower, ale żona nie pozwala.
Że pojechałbym na trening, ale żona każe z dziećmi zostać.
Że kupiłem nową grupę, ale rachunek muszę przed żoną chować.
Że mnie żona zabije za ten wyjazd/zakup.
Że nie pozwól żonie sprzedać moich rowerów po cenie, którą jej podałeś..
Że pokorzystałbym z kumplami z życia, ale muszę z rodziną siedzieć.
i tak dalej.

 

I w zasadzie zawsze mnie to trochę śmieszyło… aż do dnia, w którym zrozumiałem, że to nie zawsze są dowcipy.

 

 

Wąski, zaimponowałeś mnie

 

Pamiętam jak kiedyś zaproponowałem koledze, że może skoczymy w weekend w góry się trochę ujechać. Zwyczajową odpowiedzią jest wtedy: “nie mogę, z rodziną muszę posiedzieć”, “żona mnie nie puści, w zeszłym miesiącu już byłem”, “pomóc muszę w sprzątaniu domu (WTF?)”. Wspomniany kolega stwierdził, że nie pojedzie, bo wolałby spędzić weekend z dziewczyną. Szok i niedowierzanie – jak to ktoś woli dziewczynę niż hobby?! I jak to wolałby, a nie musi?

Zmiana jednego wyrazu z “muszę” na “chcę”, a ja przestaję postrzegać człowieka jako uciśnionego męczennika domowego z życiem pełnym obowiązków, nie mam też złych myśli o jego wybrance.

…nawet jeśli to nie prawda.

 

Na rowery wydałem tak dużo, że moja dziewczyna musi jeść bułkę z palcem
Na rowery wydałem tak dużo, że moja dziewczyna wozi siatkę z biedronki zamiast plecaka
Na rowery wydałem tak dużo, że moja dziewczyna na obiad je starą kromkę z najtanszym jogurtem
Na rowery wydałem tak dużo, że nie stać nas nawet na ławkę w parku
Na rowery wydałem tak dużo, że w ciepłe kraje jeździmy, gdy jest w nich zimno
Na rowery wydałem tak dużo, zamiast kurtek nosimy folię, a zamiast czapek gratisy z fast foodów
Na rowery wydałem tak dużo, że wodę kradniemy krowom na pastwiskach
Na rowery wydałem tak dużo, że podgryzamy ludziom mięso na grillu

 

Może my mamy jakiś patologiczny dom, może czegoś nie potrafimy zrozumieć, może kwestia, że oboje mamy hobby, ale im bardziej się nad tym w domu zastanawiamy, tym bardziej nie wiemy o co chodzi. Uważam że osoby bez dzieci nigdy nie zrozumieją takich z potomkami i analogicznie w drugą stronę, ale może ktoś to wyjaśni.

I to nie jest tak, że to kwestia funduszy. Tak jak głosi stare przysłowie “it never gets easier” tak też “it never gets cheaper“. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a każdy posiadający dowolne hobby wie, że z czasem robi się tylko drożej.

 

Tak, jak nikt obecnie nie potrafi się przyznać publicznie, że czegoś nie wie, tak nikt nigdy nie mówi, że “coś jest dla mnie za drogie” albo “zakup tego byłby nierozsądny w moim przypadku”. Zamiast tego wina i odpowiedzialność zrzucana jest na symboliczną żonę. “Jak się dowie ile kosztował mój rower, to mnie zabije”. Czy żona wie coś, czego Ty nie wiesz o Waszych finansach? Czy może chodzi o pokazanie, że żona nie rozumie naszego hobby i mamy ciężko? A może o to, że nie ma swojego hobby, więc na pewno nie zrozumie, a możliwość podzielenia się tym ze światem zrzuca nieco kamień z serca?

 

Też oczywiście konsultuję każdy poważniejszy, indywidualny zakup w domu, ale głównie po to, aby zweryfikować czy nie odleciałem nieco przy internetowych poszukiwaniach, o co w aktualnej, samonapędzającej się fali mniej lub bardziej sponsorowanych wpisów bardzo łatwo… ale stwierdzenie: “nie mogę kupić, bo żona zabije”? Dlaczego?

 

Nie znam się, ale przemyśl ciągłe zrzucanie winy na żonę/dziewczynę. Pomyśl w jakim świetle stawia to zarówno ją, jak i Ciebie.  Taki apel na Dzień Kobiet, bo przecież żeby wylać falę hejtu na jakiegoś szowinistę w internecie jesteśmy zawsze pierwsi.