[dropcap]T[/dropcap]o jest jakaś poważna patologia te gravele. Od dwóch miesięcy mieszkają z nami dwa egzemplarze rowerów Canyon Grail. Przez ten czas udało mi się sprzedać trenażer, z którym spędziłem setki godzin, prawie sprzedać rower czasowy, wystawić mój licznik i porzucić wszelkie ambicje sportowe. Gravel to rak, który powolnie niszczy nasz sportowy dom od środka. Swój atak zaczyna od mózgu…
Wiele osób pyta o gravele, a ja tak bardzo nie wiem, co im odpowiedzieć…
Wstęp o tym, co to nie my.
Jeździliśmy kiedyś topowymi szosami Canyona (lekkim Ultimate i szybkim Aeroadem np w Tatrach i w Berlinie) Jeździliśmy też modelem Inflite (np. na Azorach), czyli topowym przełajem od tego samego producenta. W naszym przeglądzie wąskich opon brakowało tylko typowego gravela. Teraz zupełnie nie wiem już, czego chcę w życiu.
Panda już kiedyś profesjonalnie odpowiedziała na pytanie: gravel czy przełaj. Dokładnie w tym filmie i tej minucie.
To chyba dobry moment, aby napisać co myślę o gravelach jako rowerach, tak generalnie. Bo różnicy między przełajowym Inflitem, a gravelowym Grailem, jest ku mojemu zaskoczeniu tak duża, jak pomiędzy szosą, a przełajem.

Według mnie, paradoksalnie, gravel jest rowerem jednocześnie mocno specjalistycznym, jak i idealnym dla początkującego. Gdy ktoś mnie w pracy pyta co kupić, mówię: gravel. Gdy ktoś ze świata kolarzy pyta, czy kupić gravela, w 86% przypadków mówię: nie.
Nieograniczone możliwości

Elektryka w szosie i MTB, tarcze w szosie, przełaje, fatbike, 1×11, 1×12… współczuje ludziom z marketingu, bo możliwości się kończą. Stare przysłowie pszczółek mówi, że nie da się ciągle sprzedawać tego samego, ale mówi też, że jeśli nie możesz wymyślić nic nowego – odgrzej kotleta.
Tak więc teraz w reklamach wszystko jest endurance i gravelowe, a każdy jest podróżnikiem. Wydaje się, że rower odzyskuje swoją pierwotną funkcję – przemieszczania się.
Gravel pozwala przeżyć przygodę, wyjechać na wyprawę, uciec z miasta, przejechać wszystko i odnaleźć siebie jednocześnie. Marzenie każdego korpoczłowieka. Inne rowery też pozwalają, ale gravel trafia w ten sweet-spot, oferując złoty środek w komforcie jazdy po terenie i asfalcie. Mówiąc w skrócie: na każdym podłożu jest od czegoś lepszy i od czegoś gorszy. Z jednej strony oznacza to: możesz (prawie) wszystko, z drugiej: prawie zawsze będziesz mógł stwierdzić „inny rower byłby w tym momencie lepszy”.
Najlepszy marketing ever
Kupiłem sobie w podstawówce jojo. Na tyle fajne i drogie, że gdybym miał bloga król-joja, każdy wpis zaczynałbym od: „oto moje jojo, jak masz 50zł, to też możesz takie mieć, bo życie jest za krótkie na kiepskie joja”. Starsi ludzie śmiali się, że marketing potrafi zrobić hype na wszystko, nawet na jojo, które popularne było 20 lat wcześniej. Oburzałem się, bo przecież to nie było jojo jak kiedyś. Można było nim robić różne sztuczki! …dzisiaj wiem, że w dalszym ciągu było to jednak jojo. Z gravelami jest podobnie.
Porzućmy jednak rozważania, czy gravel jest nowym rowerem, bo nie ma to żadnego znaczenia. Hype podróżniczy jest rozpędzony jak Cavendish na finiszu. Potrzebujesz tylko odpowiedniego sprzętu… NOT.
Uważam, że gravel jest rowerem, który daje największe możliwości na przygodę życia oraz na trasę jak żadna inna. Daje wolność… i to jest trochę prawda, a trochę nie:
Rzeczywistość
Gravel jest jak GoPro, które kupiłeś, aby nagrywać swoje ekstremalne przygody i już po pierwszym nagraniu zrozumiałeś, że nie są ekstremalne.
Gravel nie jest rozwiązaniem Twoich problemów – nie da Ci wolności, podróży i przygody. Jest narzędziem, które w tym pomaga, jest kompromisem.
Jako przeciętny Warszawiak, potrzebowałem mniej więcej tygodnia, aby odkryć, że gravela mogę użyć do nierównej walki z piaskiem i korzeniami w Kampinosie/MPKu i jazdy wzdłuż wałów w stronę Gassów lub Nowego Dworu – wszystko inne jest szukaniem na siłę. Celowo odbijasz na drogę, która prowadzi obok drogi, którą jeździsz normalnie. W mocno zurbanizowanym otoczeniu potrzeba naprawdę sporo samozaparcia, aby użyć gravela.
Gdyby istniała książka „Rower dla opornych”, na okładce powinien znaleźć się gravel. To jest piękna sprawa, sprzęt idioto-odporny. Noga wypięta, czekam na wywrotkę w piachu, a rower jedzie dalej. To rower-nudziarz, ale w przypadku wypraw właśnie tego się oczekuje. Pytanie tylko, jak często robisz wyprawy. Mnie taki sprzęt obdziera ze wszystkich ambicji sportowych i zanim oddalę się od domu na kilkanaście kilometrów, już mam ochotę stanąć w sklepie na lody… albo zasnąć. Średnia prędkość z trasy tym rowerem nigdy nie przekracza u mnie 20km/h. Ba! 20km/h to już niezły wycisk! Co innego Panda, dla niej gravel to: „to samo co szosa, tylko wygodniej”.
Na gravelu tęsknię za prędkością, zwinnością, lekkością. Na szosie tęsknię za drogami bez samochodów.
Cóż, jak zwykle, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Wygląda na to, że im szybciej jeździsz na co dzień, tym bardziej przesiadka na gravela boli.
Jedno jest pewne: jeśli wyjście na rower traktujesz jak przygodę, nie będziesz zawiedziony. Bądźmy jednak poważny, jak często Twoja standardowa pętla jest przygodą?
Wiecie gdzie leży mój problem gravela? Odpowiem Wam.
Rozwiązanie jest oczywiste i kryje się już w nazwie: to rower na szutry. Jak często widujecie fajną, szutrową drogę? Cóż, gdy mieszka się w Tadżykistanie lub nawet w Albanii, pewnie jest z tym mniejszy problem. Jeśli możesz sobie wytyczyć sensowną, leśną lub polną szutrową pętlę to gorąco zazdroszczę. Dla mnie to poważna ekwilibrystyka nawet przy użyciu Google Maps. W większości przypadków będzie to dalej asfalt z kawałkami szutru, które dodane zostały tylko dlatego, że powinny być dodane.
Gravel na 25mm jest szosą?

Oczywiście, tylko tych opon nigdy zmienić się nie chce. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest posiadanie drugiego kompletu kół z zamontowaną na nich kasetą. To dobre rozwiązanie, bo szybko odkryjesz, że jesteś zbyt leniwy, by przekładać opony. I wtedy niby jest szosą… ale jednak nie taką jak lubię. Pozostaje kwestia pozycji: na szosowej pętli oczekujesz jednak nieco innej niż w rowerze wyprawowym. Chyba że nie, wtedy nie ma problemu. Generalnie jeśli nie lubisz szybko jeździć, to cały ten wpis nie ma dla Ciebie sensu.
To nie jest wpis krytykujący gravele. To jest wpis ostrzegający przed reklamową wizją podróży. Bo tak, gravel to genialny kompan wypraw. Narzędzie pozwalające osiągnąć ściśle określony cel lub po prostu rower dla człowieka, który nie wie, czego chce lub chce prawie wszystkiego w jednym. Tylko czy posiadanie go sprawi, że mając 26 dni urlopu staniemy się podróżnikami? Czy odkryjemy nieodkryte?

Cóż, może niektórzy tak i wtedy będzie to dla nich najlepszy rower ever. Dla mnie nie i wydawanie wielu tysięcy na rower, którego użyję max kilka razy w miesiącu jest… hmmm, w sumie nie jestem pewien ;-)
Chciałbym napisać, że nie, ale potem przypominam sobie te albańskie bezdroża i cały tekst traci sens. Przypominam sobie trasę po jurze i sam nie wiem… Bo może taka weekendowa, terenowo-asfaltowa przygoda potrafi zrekompensować wszystko inne?
Czasem kilka kilometrów wystarczy, aby cała reszta nie miała znaczenia.
Gravel to dla mnie rower wakacyjny. Trzeba sobie tylko zadać pytanie: jak często możesz mieć wakacje.
W zeszłym weekend byłem z kumplami zmęczyć się w Świętokrzyskich – szosa wydawała się jedynym sensownym wyborem. Teraz jedziemy na długi weekend relaksować się z Pandą gdzieś na Suwalszczyznę Bornholm. Nie widzę innej opcji niż zabranie gravela Bromptona… (zmiany: Panda)