Pamiętam jak dziś, gdy ktoś mnie kiedyś zapytał, w jakim wieku człowiek staje się dorosły. Bez zawahania, przekonany w 100% o swojej racji odpowiedziałem, że gdy ma się 16 lat. Od tego czasu, z każdym rokiem, każda z odpowiedzi stawała się dla mnie coraz mniej oczywista. Bo czy teraz, przekręcając dwukrotnie moją wyimaginowaną granicę dorosłości, już nim jestem? Nie tak to sobie wyobrażałem. Nie myślałem, że ludzie po 30 dalej śmieją się z fekalnych dowcipów, grają w gry, oglądają bajki, rzucają się w pracy papierkiem, imponują innym, gdy uda im się pierdnąć dłonią pod pachą i wydają pieniądze na szajs z Aliexpress. Wielu znajomych jest już rodzicami. Czy ich dzieciaki wyobrażają sobie, że tata – odwieczny idol, wzór cnót, człowiek wiedzący wszystko i znający wszystkie odpowiedzi, mówi kolegom: “poczekaj, przyprowadzę gówniaka ze szkoły i możemy posiekać w FIFĘ” – no chyba nie. A tak przecież jest.

 

Z wiekiem wszystko staje się nieoczywiste. Może to przez fakt, że na myślenie było więcej czasu… Tak jak kiedyś poglądy Korwina zdawały się być oczywistą oczywistością, fakt, że jak ktoś nie odkłada na emeryturę, to nic nie dostanie, jak nie jest ubezpieczony to powinien umrzeć nieleczony pod szpitalem, jak nie ma pracy, to niech przejdzie kurs programowania i zostanie “programistą 15k”, a jak pracuje w budżetówce, to niech odejdzie, zamiast strajkować, tak dzisiaj już nie są tak proste. Okazuje się bowiem, że życie nie jest biało-czarne i tysiące odcieni szarości człowiek dostrzega dopiero po czasie. I pewnie się teraz zastanawiacie ,jak po tych 200 słowach przejdę w temat kolarstwa? Słusznie…

 

Pierwszym wnioskiem, do którego człowiek dochodzi jest to, że:

 

 

Nie ma odpowiedzi na pytania.

 

Dostaję od czasu do czasu pytanie, takie jak poniżej. Kiedyś starałem się dopytywać, ustalać, pomagać, szukać, poświęcać czas – dziś to porzuciłem. Z góry wszystkich przepraszam.

 

 

 

Podobne pytania padają każdego dnia na grupach rowerowych, triatlonowych, biegowych i myślę, że też każdej innej. Należałem do osób, które przed zakupem zawsze analizowały internet na każdy możliwy sposób: fora, testy, recenzje, opinie, analizy – zajmowało mi to tygodnie i każda decyzja pozostawiała niedosyt. Zawsze w głowie zostaje myśl, że inna rzecz mogła być ogólnie lub przynajmniej w wybranych fragmentach lepsza. Z czasem zrozumiałem, że:

 

Obecnie wszystko jest do siebie tak podobne i tak dobre, że generalnie nie ma znaczenia, co się wybierze (poza rzeczami, które są bardzo złe, ale o tym zazwyczaj dowiedzieć się prosto).

 

Opinie obcych ludzi mogą zwrócić uwagę na typowe dolegliwości danego sprzętu, ale to, czy jest to dobry dla Ciebie sprzęt, możesz ocenić tylko Ty. Używam aparatu Sony RX0, który uwielbiam. Każda recenzja, którą w internecie przeczytałem zwracała uwagę, że ten sprzęt jest “dla nikogo”, bo po co komuś coś tak małego, z tak wąskim kątem i brakiem stabilizacji – a przecież w kieszonce rowerowej, do zdjęć – jest idealny. Takich rzeczy jest dużo więcej.

 

 

Im więcej kryteriów podasz przy pytaniu, tym lepsze będą sugestie (a przynajmniej powinny być). Za każdym razem, gdy widzę pytanie, czy lepsze jest Wahoo, czy Garmin i co wybrać – moje serce krwawi. Albo: czy lepsze jest Trek, czy Spec. Czy naprawdę wierzysz, że można uniwersalnie powiedzieć – “tak, to jest lepsze” ? Serce me krwawi po raz drugi, gdy widzę odpowiedź “Garmin jest lepszy, bo mam i jest spoko“.

 

 

 

Zawód: hejter

 

Moje życie kręci się wokół Pandy, komputerów i sportu. O ile o Pandzie w internecie nie czytam, a w przypadku komputerów staram się ograniczać do dokumentacji (dzień, w którym odkrywasz, że Stack Overflow nie jest uniwersalną odpowiedzią na wszystko), to o sporcie czytam bardzo dużo, wszelakich pierdół. Śledzę ludzi, czytam teksty, komentarze, oglądam filmy, przeglądam gazety, przelatuję obrazki – poświęcam na to bardzo dużo czasu. A może bardziej – poświęcałem.

 

 

Nie wiem co to ma wspólnego z tekstem, ale znalazłem takie zdjęcie z zeszłej jesieni ;-)

 

 

Odkryłem, że obrzydliwie dużo rzeczy mnie denerwuje w moim hobby. Siedzę przy tym internecie i nie mogę iść spać, bo ktoś nie ma racji. Co mnie na przykład boli?

 

Gdy ktoś wystawia wózek Ceramicspeeda do eTAPa za półtora tysia, który oszczędza 2,4W, a ludzie mu cisną, że to nikomu niepotrzebne. Gdy ktoś kupuje drogi rower, a inni mu cisną, że przecież jeździ rzadko i wolno, więc takiego nie potrzebuje

…ale też, gdy widzę jak firmy starają się przekonać nabywcę, że jednak tych rzeczy potrzebuje.

 

Że ktoś jeździ co wiosnę trenować w to samo miejsce i klepie te same trasy, mające maksymalnie 137 minut (bo trener).

…ale też, gdy ludzie mu wytykają, że jeździ ciągle w to samo miejsce i robi to samo, zamiast zwiedzać nowe, podczas gdy on to swoje lubi.

 

Ten bloger, co dostał rzecz i pisze, że to jest najlepsza rzecz na świecie, a potem ja ją kupuję i się jednak okazuje, że nie.

…a potem sobie przypominam, że może to jest najlepsza dla niego rzecz (tylko zapomniał dodać kluczowego “według mnie”).

 

Ten bloger, co ciągle podróżuje i mówi innym jak mają żyć

…i ten bloger co mówi tamtemu blogerowi, jak ma żyć.

 

Ci ludzie, co ciągle trenują zamiast wycieczkować.

…i ci, co ciągle wycieczkują.

 

Ci kolarze, co wypowiadają się w imieniu wszystkich kolarzy. Że dziękują w kinie w imieniu całej sali, bo film był świetny, że na ścieżkach rowerowych nie możemy trenować i że samochody to wrogowie.

…i każdego innego, która uważa, że ma prawo wypowiadać się w imieniu całej grupy, którą samozwańczo reprezentuje.

 

Ten gość, co mówi, że tarcze nie powinny nigdy znaleźć się w szosie. I ten co mówi, że elektryczne rowery to zło.

…i tego, który mu tłumaczy, że tarcze są zawsze lepsze.

 

Ten gość, co mi cały czas w internecie wyskakuje jako sponsorowany ze swoją uśmiechniętą twarzą i wielkim sukcesem, bo mimo że wyścig poszedł mu przeciętnie to ukończył, wygrał życie, pokonał słabości i był lepszą wersją siebie z wczoraj.

…ale też siebie, że denerwuje mnie nieuzasadniona (według mnie) radość innych.

 

Ten gość, co wypowiada się publicznie o sprzęcie, treningu i tym, co należy robić, gdy tak naprawdę, nie ma o tym pojęcia

…i siebie, gdy czytam swoje stare wpisy na tematy, na których się nie znam.

 

Kolarze, co wypowiadają się o niebezpieczeństwach na drodze, braku kultury i zagrożeniach, a potem jadą na Rondo Babka

…a potem sobie przypominam swoje wpisy i swoje relacje z Ronda.

 

Gdy ktoś kopiuje treść moich wpisów

…a potem sam szukam w internecie ciekawostek, które opublikuję u siebie.

 

Gdy ktoś wszędzie musi zaznaczyć, że kolarstwo jest najcięższym i najlepszym sportem oraz ci wszyscy sportowcy, którzy porównują wszystko z piłką nożną.

…ale sami nigdy niczemu kolarskiemu kibicować nie poszli.

 

 

 

 

Gdy ktoś ciągle regularnie spamuje swoją najlepszą ofertą wyjazdów albo rowerów wszystkie grupy po kolei, a ja to potem bezmyślnie scrolluję, czując się, jakby ktoś mi wsadził w życie reklamę niczym w przerwie filmu na Polsacie (tyle że za nią nie płaci).

…a z drugiej strony sam chciałbym tak “spamować” swoimi wpisami, nawet jeśli są na temat, ale mam przed tym moralne opory.

 

Te wszystkie polskie związki kolarskie, które zabijają moją ulubioną dyscyplinę i sprawiają, że znajomi kolarstwo kojarzą tylko z dopingiem i przekrętami oraz światowe, które same nie mogą się zdecydować, czy ktoś jest winny, czy niewinny, przez co nie wiem, czy Froome jest bohaterem czy bandytą.

 

 

To my, podczas jazdy – za każdym razem, gdy przypomni nam się jeden z wybitnych komentarzy lub tekstów.

 

 

i przede wszystkim:

 

Te wszystkie media i dziennikarze, którzy każdy tekst piszą tak, aby ludzi zdenerwować, oburzyć i wywołać klikaną dyskusję. Ludzi, którzy na podstawie tych tekstów, pisanych przez żądnych kliknięć studentów-praktykantów, którzy wymyślają historie o Mastersach dźgających się igłą w krzakach, wyrabiają sobie o czymkolwiek opinię. Przecież jak czytam taki nagłówek na stronie sportowefakty.pl:

 

 

Spowiedź kolarza-dopera: “Musisz ładować całą aptekę i mieć na tonę kasy”
Kłują się po 500 razy rocznie, ryzykują zawałem serca i przewlekłymi chorobami. Mimo to biorą, aby jeździć jeszcze szybciej, być w jeszcze wyższej formie. Amatorzy!

 

albo

 

Zadbany, bogaty 40-latek idzie w krzaki. Zaraz wstrzyknie sobie świństwo
Profesjonalny kolarz o amatorach: oni są naszprycowani. Idą w trupa, nie mają hamulców. Z ćpunami nie mam szans, przegrałbym.

 

 

to mam ochotę pojechać do autora i wbić mu te strzykawki w oko. Wierzę, że żaden artykuł o kolarstwie nie klikał mi się nigdy tak dobrze.

 

…a potem sam kliknę żeby zobaczyć, czym ludzie się oburzają. Sam rozwinę komentarze, popatrzę, co ludzie piszą. Zobaczę, że te teksty czytają też ludzie poza środowiskiem, przez co od razu uważają każdego, kto jeździ szybko za koksa. No i mam zniszczony dzień, chodzę zły. Jedyne co mogę zrobić to napisać komentarz. Przemyślę go, napiszę, uzasadnię, podam argumenty – ktoś mi odpisze coś obraźliwego – koniec dyskusji. Nie wiem, czy to był gimbus robiący sobie jaja, czy może jakiś poważny działacz. Piszę komentarze, potem je kasuję, bo te dyskusje są bez sensu.

 

I dokładnie tak samo jest z tymi blogami, co je przeglądam tylko po to, żeby się denerwować. Z tymi gośćmi, co ciągle trenują, a ja ich śledzę, tylko po to, żeby zobaczyć jak źle im poszło. Z tymi kanałami na jutubie, które klikam, żeby zobaczyć jakie brednie wrzucili: żeby posłuchać jak ważne jest rozciąganie się po ciężkim treningu i jak bardzo ten rower/żel/kask, który dostali na testy jest najlepszy na świecie… do czasu, gdy dostaną inny.

 

Spójrz w lustro i odpowiedz sobie na pytanie: jak często otwierasz artykuł, jak często rozwijasz komentarze, jak często wchodzisz na bloga lub stronę, tylko dlatego, aby się zdenerwować albo zobaczyć/powiedzieć, że ktoś jest głupi i nie ma racji lub robi coś bez sensu. 

 

 

I na co to? Po co to?

 

 

Pewnego dnia nastał przełom.

Zrozumiałem, że jeszcze nikt, nikogo, nigdy do niczego w internecie nie przekonał.

Zrozumiałem, że dyskusja z ludźmi nie ma sensu.

Zrozumiałem, że czas jest ograniczony i robienie rzeczy, które człowieka denerwują jest bez sensu.

Ciężko jest pogodzić się z tym, że ktoś nie ma racji w internecie.

Od tego dnia, postanowiłem, że więcej nie kliknę w teksty, które od razu wiem, że są bez sensu. Że nie będę czytał i oglądał ludzi, u których wiem, że za każdym razem pojawia się tak samo irytujący tekst. Że nie będę się denerwował rzeczami, na które nie mam wpływu. Zawsze, gdy nie rozwinę komentarzy i przeskrolluję na swojej tablicy jeden z takich tekstów, uważam, że wygrałem kilka minut życia.

To był dzień, w którym stałem się dorosłym kolarzem, a moje życie stało się łatwiejsze. Postanowiłem żyć swoim życiem i pozwolić innym, żyć swoim. Nawet jeśli żyją w błędzie ;-)

 

 

Od dzisiaj, za każdym razem, gdy zignorujesz głupią dyskusję lub artykuł mający na celu generowanie kliknięć, przyznaj sobie jeden, mały punkcik zwycięzcy.

 

 

punkciki zamienisz sobie potem na gratisowe minutki w życiu.

 

 

I z tego też powodu coraz rzadziej włączam komputer. Wolę po pracy popatrzeć w ścianę niż czytać internet – to w wielu przypadkach znacznie bardziej rozwijające, a na pewno zdrowsze. Dlatego też na blogu wpisy coraz rzadsze, a na fejsie praktycznie nic poza nimi. Pisanie dla pisania lub, co gorsze, pisanie dla statystyk i klikalności jest bez sensu. Świadomość, że tekst “czemu tarcze w szosie są dobre/złe” lub “szytka, czy opona” albo “samochody są złe” będzie u mnie miał zawsze 10x większą klikalność niż dowolna relacja z wyjazdu, nawet na koniec świata. Jeśli ktoś chce dużo kliknięć polecam więc teksty pudelkowe, czyli tytuł: “Mistrz Polski Master Kortyzoliusz Anonimowski bierze doping?!” i w treści “nie, nie bierze, ale podobno są tacy, co biorą”. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że sam w niego kliknę jak mi wyskoczy ;(