Pętla Beskidzka – 4 rok z rzędu początek lipca spędzamy w Wiśle. Ktoś mógłby powiedzieć, że to bez sensu jeździć ciągle tę samą pętlę, w tych samych górach, ale przypominam, że mieszkam w Warszawie. Dla nas, mazowieckich kolarzy, wyjazd na Gassy przez ulicę Gołkowską zamiast Powsińskiej jest już namiastką szaleństwa i łapie się pod eksplorację terenów dziewiczych. Wyścig w Beskidach jest dla mnie co roku nowym doświadczeniem: dwukrotnie jechałem tam pętle pro, która składała się z 86km po morderczych pętlach (tutaj link do wpisu), a raz – w przypływie szaleństwa – dystans 230km w upale, który mnie pokonał (link do wpisu).

 

Pętla Beskidzka – Dwie w cenie jednej

 

W tym roku wybór był prostszy. Jedna pętla pokonywana 1 lub 2 razy. Zgodnie z zasadą, że skoro płaci się tyle samo za długi i krótki dystans, bardziej opłaca się wybrać długi, nie mamy wątpliwości co zrobić. Tu pojawia się pierwszy zgryz:

 

Zameczek Beskidy

 

Okazuje się, że dziewczyny jechać mogą tylko pojedynczą pętlę. Bo wiecie – dziewczyny są słabsze, wolniejsze i generalnie trzeba na nie czekać z dekoracją 3 dni. Część z nich przyjeżdża co prawda regularnie przede mną i pół dnia wcześniej niż ostatni faceci, ale to przecież nieważne. Wystarczyłoby wprowadzić uczciwy system jakim jest limit czasu wjazdu na drugą pętlę, ale to pewnie wymaga dodatkowych nakładów osobowo-sprzętowych. Myśleliśmy przez chwilę, że może chodzi też o dodatkowe klasyfikacje, dekoracje, nagrody i tak dalej? Nastały przecież ciężkie czasy i trzeba oszczędzać. Ale to nie to, bo

 

ŻAL.PL

 

Otóż przed Państwem wyścig, w którym startuje kilkaset osób. Wyścig określany jako jeden z najcięższych w kraju ze względu na swoją specyfikę. Wyścig, na który zjeżdżają się ludzie z całej Polski. Godzina 16, chwilę po zakończeniu ulewnego deszczu i niewiele dłużej od momentu, w którym na szczycie Przełęczy Szarcula zaczynaliśmy odzyskiwać świadomość. Na podium wychodzi 5 najwspanialszych w kategoriach wiekowych, płciowych, open i w podziale na dystanse (oczywiście bez kobiet, kobietom nie należy się długi dystans). W sumie sporo ludzi, chociaż większość się powtarza. Uścisk prezesa, medal (który przypomina te z imprez biegowych, które dostaje się za “pokonanie siebie” i dobiegnięcie do mety) i tyle. Ja wiem, amatorzy nie liczą zazwyczaj na cenne nagrody, które pokryją jakiekolwiek koszty takiego startu. Nie startujemy po to, aby zarabiać lub nawet wychodzić na 0. ALE DO JASNEJ ANIELKI (pozdro Aniela!!!): brak pucharka? Brak czegokolwiek? To jest żenada. Można narzekać, że czasem pucharki mają rozmiar orzeszka i były pewnie kupione w Decathlonie za 13zł na chwilę przed dekoracją, ale wciąż… Jakikolwiek pucharek, dyplom, bukiet kwiatów, serek owczy ze stoiska obok, słoiczek lokalnego miodu jest lepszy niż nic. Tutaj zwycięzcy dostają dokładnie NIC.

Jako kibic poczułem żenadę. Gdybym wiedział, zrzucilibyśmy się po 5zł z kumplami na bombonierkę dla zwycięzcy i zwyciężczyni. Bo tak po prostu wypada.

 

beskidy

 

W koło Macieju

 

Trasa Pętli Beskidzkiej ewoluuje, ale kluczowe elementy pozostają te same.

 

beskidy

 

Pętla Beskidzka rusza z rynku w Wiśle (ongiś rozpoczynała się z parkingu pod skocznią). Wisła to bardzo ładne miasto: czyste, zadbane, drogie. Kulka przeciętnych lodów kosztuje tu mniej-więcej dwa razy tyle, co u mnie pod pracą na Warszawskim Powiślu w drogim sklepie eko. Rozumiem, że wiele rzeczy może być drogie, jako że to szczyt sezonu, ale lody są dla nas jak kawa dla Włochów, która musi kosztować 1 euro, bo inaczej rozpoczyna się bunt ludu. Pierwsze kilka kilometrów to start honorowy za autem. Z przeszłości pamiętam to tak, że w mieście jedziemy wszyscy razem, a zaraz za odbiciem na Czarne auto powoli się oddala, a czołówka razem z nim.

 

zameczek beskidy

 

Tym razem jest minimalnie inaczej. Na Czarne jedziemy w grupie. Jest nas w sumie z 70 osób, ukończy 56. Pozostałe 200 wybiera dystans krótszy o 70km. Rozpoczyna się znany wszystkim podjazd pod Zameczek (Zamek Prezydenta RP, który tak naprawdę jest gdzieś w połowie tego podjazdu – tej łatwiejszej). Czub odjeżdża, tył zostaje. Nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji… przynajmniej nie tak wcześnie. Z przodu odjeżdża od nas jakieś 10 osób, robią waty z kosmosu. Do wyboru pozostaje mi: albo próbować jechać z nimi i modlić się, aby potem zwolnili, albo jechać swoje. Cóż, ryzykować można na płaskim, tutaj pozostanie mi jeszcze z 5 godziny walki po górach – nie chcę ryzykować. Za nami zostaje z 50 osób, dobrze wiemy, że miejsca na mecie z dokładnością do ~5 pozycji zostały właśnie rozdane – można w sumie jechać do domu. Ale nie my, my będziemy katowali się te 300 minut, żeby pokazać, że jesteśmy najmocniejsi w tej grupie. Na 800 najbardziej stromych metrach tracimy 40 sekund do czołówki – zostaliśmy zdeptani. Jedziemy w kilkunastu.

 

Ale fajnie boli!

 

Rozpoczyna się jeden z najbardziej znanych zjazdów wyścigu: Stecówka DH. Wąski, kręty, szybki, z piachem na zakrętach i poprzecznymi rynienkami ustawionymi pod takim kątem, aby można było wpaść w nie kołem o szerokości 23mm. W tym roku odpływy są jakieś lepsze, nie przeszkadzają tak jak kiedyś. Zauważamy to wszyscy. Nie wiem, czy to technologia: grubsze gumy, lepsze ramy, czy po prostu ktoś je poprawił. 4 lata temu urwałem na nich uchwyt GoPro przyczepiony do kierownicy. Na zjeździe jak zwykle tracę lekko kontakt z grupą, ale dochodzą mnie koledzy z osiedla (w sensie z miasta, bo w zasadzie, na wszystkich startach połowę ludzi się dobrze zna, a druga połowę gdzieś widziało) i we 3 doganiamy resztę.

 

beskidy

 

Dalej jest piekło, miejsce w którym w zeszłym roku zrobiła mi się noc w środku dnia i zaliczyłem wycofa: Koczy Zamek. Niby tylko 5,5 kilometra ze średnią 4%, niby najbardziej strome 1300metrów ma tylko 7%, ale kilka momentów wydaje się pionowe. Tracimy tam kolejną minutę – czołowa grupka przed nami strzela tam KOMa. Na szczycie czeka fotograf – dostajemy tak zwane zdjęcia płaczu, które można sobie obejrzeć w przyszłości, gdy powróci nam pomysł powtórzenia Pętli. Choć wiemy dobrze, że to tak nie działa. Jesteśmy nienormalni i za 11 miesięcy zobaczymy swoje zdjęcie z miną jak po 3 kebabach z super ostrym i stwierdzimy: o fak, ale było ciężko, chyba umieraliśmy, nigdy więcej. Musimy to powtórzyć!

 

Dzień, w którym obiecałem sobie tarczówki.

 

Koczy Zamek ma jeszcze jedną charakterystyczną cechę: zjazd. Najodważniejsi przekraczają tu 100km/h. Długa (choć przy tej prędkości wcale nie tak bardzo jak się wydaje) prosta i bardzo dużym nachyleniu (kilkanaście procent). Na drugim okrążeniu dopada mnie tu niesławne shimmy. To takie śmieszne zdarzenie, że jedziesz prosto, a kierownica wpada w drgania i zaczyna się coraz mocniej telepać, aż do momentu, gdy zatrzymuje ją asfalt. Rozpoczęło się przy 92,2km/h. Zdążyłem tylko uprzedzić gościa za mną, że będzie problem i trzeba było wybrać: albo szybkie przypomnienie internetowych porad od anonimowych ludzi co robić, albo Ojcze Nasz. Kolano dotkęło górnej rury, uchwyt kierownicy poluźnił się, drgania ustąpiły i cała para w hamulce, aby zwolnić i mieć chwilę na sprawdzenie czy pampers jest bardzo brudny od wewnątrz. Ostatecznie, jakoś przeżyłem, inni też. Złapałem grupę i kolejne kilkadziesiąt kilometrów w dół (z lekkimi hopkami) przejechaliśmy razem.

 

podjazd zameczek

 

Pętla Beskidzka rozgrywa się przy otwartym ruchu ulicznym, to lekko przeszkadza, ale tylko na 10-kilometrowym fragmencie od Milówki do S1. W innych miejscach aut praktycznie nie spotyka się lub jest spore pobocze. Wyprzedzamy więc auta lewą, prawą, górą, dołem, po pasach, po ludziach, po wszystkim. Jesteśmy pewnie najliczniejszą grupą, więc jedzie z nami motocykl z obstawy. To najlepszy motocykl ever – myślę, że 5 takich gości zastąpiłoby całą kolumnę. Mógłbym pisać coś o chodnikach, prędkościach itp, ale byłoby to przecież nielegalne gdyby tak jechał, więc tak nie było ;-). Gość na bufetach staje, aby pomóc z podawaniem wody. Butelki zgarnia do plecaka i rozdaje w czasie jazdy, a peleton przekazuje je sobie dalej. Nieczęsto jeżdżę w tak przyjaznej grupie.

 

pętla beskidzka

 

W górach jedziesz swoje, w peletonie peletonowe

 

Potem jest największy podjazd dnia, po raz pierwszy – Salmopol. 10 kilometrów ze średnią 4. Tracimy tu kolejne 2,5 minuty do czołówki. Co trochę śmieszne, bo na jego początku ktoś krzyczy nam, że mamy już 8 minut straty. To jest przepaść. Jeśli myślicie, że 8 minut to mało, to znaczy, że stoicie po odpowiedniej stronie drzwi do jedynej łazienki w okolicy. Na podjazd sposób mam bardzo dobry – daję kilkukilometrową zmianę. Narzucam swoje tempo wykraczające minimalnie poza komfort i tak trzymam. Nikt normalny nie będzie próbował wyprzedzić, a ja jadę swoje, bez rwania. Na szczyt wjeżdżam pierwszy, zjeżdżam ostatni. Do swojej grupy tracę jakieś 30-40 sekund na zjeździe, taki ze mnie mistrz kierownicy. Ponowne dogonienie jej trochę kosztuje, ale jeszcze przed końcem drugiego podjazdu na Zameczek, udaje mi się to. To także miejsce, w którym pierwsze osoby zaczynają się sypać z grupy. Zostaje nas z 10-12. Potem, na długiej prostej, łapiemy jeszcze dwóch.

 

pętla beskidzka

 

Znowu szalony zjazd z Szarculi, znowu piekielnie trudny podjazd na Koczy Zamek. Przypominamy sobie, że za tydzień jest Tatra Road Race. Oznacza to, że wrócimy do domu w niedzielę wieczorem, w poniedziałek będziemy spali, we wtorek prali ubrania i rowery, w środę pakowanie, a w czwartek znowu wyjazd. Pierwszy raz w głowie pojawia się myśl, że zimą też było fajnie. Myśl o TRR boli nas w głowie, ale z nieznanych przyczyn i tak na nią pojedziemy, a jeszcze bardziej nieznanych, będzie nam się podobała. 

 

Nogi są potrzebne, siodło niekoniecznie

 

W grupie cały czas ~12 osób. Po płaskim jedziemy sprawnie, moje nogi palą, w sumie nie wiem czemu. Ten rok nie jest chyba rokiem wyścigowym. Nie powinny boleć. Uświadamiam sobie, że w czasie całego wyścigu nie miałem większej zadyszki, a powstrzymywały mnie jedynie nogi. Tacy Brutusi przeciwko mnie! Na przyszły tydzień kupie im nowe skarpetki, może się zlitują i dadzą pocierpieć płucom.

 

pętla beskidzka

 

Na kilkanaście kilometrów przed Salmopolem tempo siada. Jedziemy jak dziady. Może gdybyśmy wiedzieli, że jesteśmy bardzo blisko grupki przed nami, której pochłonięcie zapewniłoby miejsce w 10 open, ktoś by przyspieszył. W tak dużej grupie było to do zrobienia bez problemu. Nie mamy jednak radia, nikt nie zna różnic. A może to po prostu brak sił, albo wszyscy oszczędzają na ostatnie góry.

 

pętla beskidzka

 

Jak to zwykle przy rozprężeniach bywa – pojawiają się nieszczęścia. Wcześniej widzę tylko dwie wywrotki – jedna przy 15km/h na podjeździe, gdy ktoś komuś liznął koło oraz przy 5km/h, gdy strzelił łańcuch. Widok spojrzenia osoby, która jedzie z kadencją 40 i nagle, niespodziewanie, kadencja zwiększa mu się do 100, a rower staje w miejscu – bezcenny.

 

pętla beskidzka

 

W Szczyrku nieszczęście zdarza się i nam. Ktoś z przodu wstaje z siodła i wyrzuca lekko rower do tyłu. Ktoś za nim lekko przyhamowuje, ja przyhamowuję trochę bardziej, Wojtek jadący za mną już nie zdąża i wpada w moje tylne koło. Słyszę tylko charakterystyczny odgłos dobiegający przed hałasem generowanym przez trący o asfalt karbon. Magicznym sposobem ustaje to jednak i wychodzi bez szwanku. Tak nam się wydaje, bo kawałek późnij odpada mu siodełko… Mimo prób zastąpienia go czymkolwiek – nie udaje się. Koniec końców Wojtek dojeżdża prawie 30km bez siodła, na zjeździe z Salmopolu mnie omija i nie oddaje wypracowanej w dół różnicy już do końca. Mogę to skomentować tylko emotikonką: O_o

 

Astrologowie ogłaszają rok wycieczek – populacja turystów zwiększa się!

 

salmopol zjazd

 

 

Na Salmopol znowu narzucam swoje tempo, grupa rwie się całkowicie. Z przodu znikają dwie osoby, z tyłu znika reszta. Zjazd pokonuję jeszcze wolniej niż poprzednio, bo mokro jakoś. My wyraźnego deszczu nie zanotowaliśmy, ale Panda wspominała coś o bolesnym gradzie. Ostatni podjazd pod Zameczek to straszne dziadowanie i walka o pojedyncze miejsca gdzieś daleko z przodu i z tyłu. Ja wjeżdżam sam. Melduję się 8. w kategorii i 16. open. Z wyniku jestem zadowolony, dałem z siebie wszystko i jestem pusty. Lepsze miejsce osiągalne było tylko poprzez sprawniejszą prace grupy, ale któż to mógł wiedzieć… Jeśli w przyszłości kibicujecie kolarzom-amatorom, znacznie ważniejsze jest podanie różnicy czasowej do kolejnej grupki, niż dawaj! dawaj! …chociaż nie wiem – niektórzy wolą pewnie tego nie słyszeć.

 

Nikt nam nie wmówi, że czarne jest czarne, a złe jest złe

 

Pętla Beskidzka pozostaje w naszym rankingu wysoko. Może to przez bardzo fajną trasę. Może przez długi dystans, niezbyt często widywany na większych imprezach. Może po prostu przyzwyczajenie.

 

pizzeria colorata
Tak naprawdę, dobrze wiemy, że w wyjaździe na Pętlę Beskidzką wcale nie chodzi o przejechanie Pętli Beskidzkiej, a o wizytę w pizzerii Colorata. Od lat.

 

Smutne jest jednak to, że Pętla Beskidzka zalicza równię pochyłą. Brak długiego dystansu dla kobiet, otwarty ruch, zerowe nagrody, brak pętli PRO, która wydaje mi się fajniejsza dla typowych ścigantów. Niby szczegóły, bo jednak trasa wszystko rekompensuje, ale jednak boli.

 

nogi regeneracja

 

Taka ciekawostka na koniec: czas zwycięzcy jednej pętli był wolniejszy niż czas 4. zawodnika dystansu długiego w tym samym miejscu.