„To nie Twoja wina, to ja. Byłem nierozsądny, nie myślałem, że do tego dojdzie. Byłem zmęczony, padał deszcz, koledzy zapraszali na piwo, nie chciało mi się iść po ciuchy. Ugiąłem się, to było nieprofesjonalne.  Żegnaj – pewnego dnia pewnie znowu się spotkamy. Zaczniemy od nowa. Wszyscy co razem zbudowaliśmy, legło w gruzach. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze będziemy szczęśliwi. Umieram i nic już nie będzie takie samo. Drogi rowerze – zawitał do mnie męski katar.”

 

Czy ja jestem chory?

 

Jeśli trafiłeś do tego wpisu z Googla, prawdopodobnie czujesz nadchodzącą chorobę lub już Cię rozłożyło. Stare przysłowie mówi, że leczony katar trwa tydzień, a nieleczony 7 dni – czy oznacza to rozłąkę z rowerem? Cóż, skoro przeszukujesz internet w poszukiwaniu odpowiedzi, pewnie w tysiącu różnych opinii, chcesz znaleźć tę jedną, która powie, że tak – możesz. Tak więc i tutaj ją znajdziesz – z katarem da się jeździć rowerem… ale niekoniecznie musi mieć to sens. Nie szukaj już dalej – obsesyjne szukanie szczegółów o chorobie prowadzi do 3 miejsc: masz raka, masz białaczkę, masz hipochondrię.

 

 

Najczęściej powtarzana zasada, zarówno w książkach, jak i na anonimowych forach to „zasada szyi”. Jeśli czujesz się chory tylko w głowie – nie ma problemu. Jeśli choroba zaatakowała również inne części ciała – zostajesz w domu. W skórcie: jeśli kaszlesz albo mięśnie są słabe jak w czasach, gdy byłeś gruby i grałeś w Warcrafta – zostajesz w domu.

 

Do your job, ale bez przesady

 

Ale jak to w domu?! Przecież odpuszczanie treningów jest dla słabych! My, wychowani na Tygrysiej Masce wiemy, że trening to rzecz święta. Na Maratony MTB/XC pojawił się kiedyś wywiad z Adamem Starzyńskim o tytule: amatorzy mają zapędy autodestrukcyjne. Wywiad jest długi, ale wystarczy, że zapamiętacie sam tytuł. W czasach, gdy każdy profil na fejsbuku kłamie Ci prosto w twarz, że wszystko jest możliwe jeśli pracujesz odpowiednio długo i systematycznie, jak mógłbyś opuścić trening? Albo tydzień treningów… albo dwa?!

 

Otóż okazuje się, że mógłbyś. Bo jeśli nie jesteś zawodowcem, jeżdżenie podczas choroby przyniesie więcej złego niż dobrego. Większość chorób nie bierze się znikąd. Tak jak i kontuzji, poza tymi losowymi, jak na przykład nadepnięcie klocka Lego, podczas nocnej wycieczki do łazienki. To znak-sygnał, że może coś jest nie halo. Wyjścia na rower dzielą się generalnie na dwie grupy: te turystyczno-towarzystkie oraz te wycelowane w poprawienie kondycji wyścigowej.

 

 

 

Zacznijmy od tej drugiej: to nie ma sensu. Wszyscy wiemy, że kondycja poprawia się od odpoczywania, a nie od jeżdżenia. Żeby zasłużyć na ten odpoczynek, trzeba dostarczyć odpowiedniego bodźca treningowego. Wiecie jak robi się powtórzenia szybkościowe z zatkanym nosem i bolącą głową? Kiepsko. Jakby tego było mało, męczenie się podczas osłabienia organizmu, tak obiektywnie, nie brzmi najmądrzej. Niby są na świecie momenty, w których istnieje pojęcie obrony przez atak, ale w naszym przypadku to jak próba pójścia w odjazd z peletonu, tylko dlatego, że jesteśmy za słabi i spływamy na podjeździe. Mało tego, jeżdżenie przy złym samopoczuciu niszczy psychikę. Więcej da porządnie przespane popołudnie niż katowanie się treningiem, którego wartości zbliżone są do post-race-reco-beer-and-cake-ride.

Szansa, że trening da cokolwiek jest niewielka, a taka na pogorszenie swojego stanu – ogromna. Zasadniczy minus bycia chorym jest taki, że można umrzeć. W zasadzie śmierć jest pewna i jest to kwestia czasu. Bo męski katar to nie zwykła choroba.

 

Jeśli czegoś nie możesz, ale bardzo chcesz, to możesz

 

Koledzy za Tobą będą wdzięczni
źródło: http://tinyurl.com/ycphlcau

Załóżmy jednak, że jesteśmy chorzy tylko trochę i nasza mama/babcia/żona/dziewczyna to potwierdza. Mamy zaplanowaną wycieczkę, na którą jechać musimy i koniec. Oto kilka punktów, których musisz przestrzegać.

Uprzedź każdego, że jesteś chory. Najlepiej wielokrotnie przed jazdą, w trakcie jazdy i po jeździe. Na Stravie dopisz coś o tym, że jeździsz mimo choroby. Oczywiście nie po to, aby inni się do Ciebie nie zbliżali, a po to, by podkreślić jakim jesteś twardzielem. Jeśli po powrocie z jazdy rozłoży Cię całkowicie, może nikt nie zauważy.

Rękawiczki to absolutny obowiązek. Opróżnianie nosa jest proste podczas jazdy. Problem w tym, że chory nos jest zupełnie inny. Słynny strzał z gluta, przypomina bardziej wypuszczanie sieci Spidermana niż jednorazowy strzał. Sieć ta ląduje najczęściej na ramieniu, na okularach (które z tego powodu też są wymagane), na polikach, czy na spodenkach. Przy odrobinie pecha i odpowiedniej prędkości, uda Ci się może nawet trafić w kolegę. W przeciwieństwie do wyścigów, nie wybronisz się, że to nie Twój glut. Połączy on Was na stałe, jak makaron w Zakochanym Kundlu… tylko że tu bardziej pasowałby tytuł Zakichany Kundel. Nie muszę chyba mówić, gdzie kumpel wsadzi Ci pompkę w podzięce.

Omijaj górki (pozdrawiam Mazowszan), omijaj szybkie jazdy, nie daj się sprowokować. Bo z katarem można zapomnieć o sprawnej jeździe. To znaczy przez chwilę się da, ale potem przychodzi szybki kryzys. Powiedziałbym, że najlepiej wyjść samemu i jechać swoje, ale nie. Prawdopodobnie szybko napadnie nas uczucie, że zostaliśmy na drodze sami, zrobi się zimno i pojawią pierwsze myśli o samotnej śmierci na drodze.

Broda i wąsy są spoko, bo chronią przed wiatrem, ale zatrzymują na sobie gluty. Ciężko wybrać co lepsze.

Pij, bo pić trzeba zawsze, a jak się jest chorym to tym bardziej. Gdyby zebrać łączną ilość glutów podczas 50km jazdy, prawdopodobnie zapełniłyby pełen bidon, a bilans musi się zgadzać.

Nie próbuj nadrabiać straconych treningów – nie da się.

 

Plusy dodatnie

 

Jak już wiemy to, co powyżej, okazuje się, że generalnie katar ma wiele zalet:

 – można legalnie płakać patrząc na swój rower, gdy porównuje się go do innych, bo te łzy to przecież „od kataru”

 – można legalnie zjadać gluty

 – podczas choroby leżysz w łóżku, czyli regenerujesz. Możesz spędzić 20 godzin w pidżamie i 4 na rowerze. Wszyscy wiemy, że od leżenia w łóżku się tyje. Ale nie podczas kataru! Dzięki katarowi leżysz i chudniesz!

 – możesz jeść chemię, która normalnie byłaby uznana za doping (efedryna)

 

 

– można w końcu być twardzielem i pokazywać, że mimo choroby jest się lepszą wersją siebie z jutra dzisiaj

 – można mieć wymówkę i obejrzeć wyścig z boku. Poczujesz się jak te wszystkie żony-piłkarza, które spędzają weekend ze swoim chłopcem, który będąc najdzielniejszym kolarzem świata, przyjeżdża na 34. miejscu i opowiada o tym przez 4 dni non-stop (bo potem rozpoczyna opowiadanie o nadchodzącym, kolejnym). Tak jak my, na Tatra Road Race.

 – przypomnisz sobie jak wygląda życie, posprzątasz dom, kupisz cywilne ubranie, zgolisz brodę,

i przede wszystkim:

 

KATAR SPRAWIA, ŻE FORMA ROŚNIE

 

Ale jak to, co ten gość bez jakiegokolwiek tła lekarsko-trenerskiego mówi?! Przecież to brednie. No i fakt, możecie mi nie wierzyć, ale okazuje się, że jeśli jesteśmy odpowiedzialnymi, młodymi ludźmi, przerwa chorobowa dobrze robi (uprzejmie proszę o nie zapadanie teraz celowo na katar). Kojarzycie tego swojego kolegę, co pojechał na 2 tygodnie z rodziną na wakacje nad morze, jadł tam lody i leżał plackiem, a po powrocie był mocniejszy niż zwykle? Badam-tsss! Bo choroba, dopóki nie wyklucza Cię z ulubionego startu, może być zbawieniem. Wiem, że brzmi to głupio, ale jednak.

 

 

Mądre książki kolarsko-fitnessowe mówią, że tydzień bez treningów to tak naprawdę nic. Dwa tygodnie trochę już zmieniają, ale w dalszym ciągu nie jest to dramat. Bardzo często zapominają wspomnieć jednak o innej, bardzo ważnej rzeczy: psychice. Owszem, człowiek cierpi nie chodząc do pracy, a jednocześnie nie mogąc wyjść na dwór. Szczególnie, gdy słońce świecie i ptaszki śpiewają. Przez cały ten czas rośnie jednak głód jeżdżenia. Zaczynasz marzyć, żeby w końcu pojechać na te swoje Gassy i klepnąć objeżdżoną do znudzenia rundę. Okazuje się, że spadek wydolności o kilka procent (co brzmi jak zaprzepaszczenie całej, dzielnie przepracowanej zimy) można nadrobić głową. Bo co z tego, że FTP mamy 350, jeśli przez większość czasu jesteśmy zbyt zmęczeni by zbliżyć się do tych wartości. Teraz serce bije nam szybciej, nogi bardziej bolą po treningu (wow, zakwasy od roweru?!) ale i tak jesteśmy szczęśliwsi, a co najważniejsze – subiektywnie szybsi.

 

Jutro będzie futro

 

Kiedy wyjść na dwór? Dzień później niż wyjdziesz. Cokolwiek nie napiszę, tak czy siak pójdziesz minimum ten jeden dzień za wcześnie. Można wmawiać sobie, że dzisiaj delikatnie, że spokojnie i rozjazd. Ale tak się nie da, jak mawia jeden z moich ulubionych kolarskich blogerów humancyclistI am an All Out Idiot™. Jak tylko się wepnę, mój wewnętrzny mistrz bierze górę, plan leży w gruzach. Jestem jak mały pies, który pierwszy raz widzi śnieg. Tak jak przy powtórzeniach: jeśli pierwsze jedzie mi się dobrze – nie przerwę go. Bezsens, ale świadomy.

 

 

Pierwsza jazda po chorobie to jak pierwsze kroki w życiu. Z nosa jeszcze kapie, w płucach coś tam strzyka, ale jedziesz! Druga lub trzecia jazda to dynamit. Twoje nogi są tak mocne, że sam się ich boisz. Jeśli masz miernik mocy, okazuje się, że waty jakby mniejsze, ale to nieistotne – subiektywnie jedziesz jak pocisk, jak Flash Gordon. Ten stan utrzymuje się na dłużej, pamiętaj tylko, że pierwszy tydzień po chorobie powinien być spokojniejszy.

Najważniejsze, że znowu Ci się chce, masz drugą wiosnę tego roku.

 

Jan Kowalski, zwykły człowiek

 

[pullquote]Jaki jest najlepszy sposób na katar? – Dwie tabletki Laxigenu i strach kichnąć[/pullquote]Przez ostatnie kilka(naście) dni byłeś zwykłym człowiekiem. Początki spędziłeś na ebay’u kupując rzeczy, dzięki którym będziesz szybszy i lepszy jak już wyjdziesz z choroby, ale budżet szybko się skończył. Potem przemyślałeś swoją dietę i zmodyfikowałeś plan żywnościowy na najbliższe tygodnie. Rowery są po raz pierwszy od dawna czyste, jak w dniu gdy zobaczyłeś je po raz pierwszy. Kolejne dni spędziłeś nic nie robiąc. Przychodziłeś z pracy, siadałeś i patrzyłeś jak życie leci. Jakiś sklep, coś w TV, serial, podskoczyć gdzieś autem, dzień się kończy, spać. Przypomniałeś sobie, że tak żyją przeciętni ludzie. Od weekendu do weekendu, a w weekend w sumie nic szczególnego, ale przynajmniej do roboty nie trzeba. Byle do sierpnia, bo wtedy dwa tygodnie leżenia plackiem na plaży.

 

Po burzy wychodzi słońce

 

Pewnego dnia budzisz się zdrowy. Stajesz przed lustrem i cieszysz się, że masz tak fajne hobby, a Twoje życie jest ciekawe. Możesz jeździć, gdy Ci się chce i nie jeździć, gdy Ci się nie chce. Przypominasz sobie, że w amatorskim ściganiu nogi są ważne, ale głowa żądna jazdy też jest ważna i nawet jeśli dojeżdżasz na dalszej pozycji, wiesz że możesz dałeś z siebie wszystko. Nadeszła druga wiosna w tym roku.

 

W całym tym bałaganie jedno wiem na pewno: w większości przypadków najgorszym skutkiem choroby jest stres, poczucie winy oraz inne dziwne uczucia towarzyszące przegapionemu treningowi. One osłabiają dodatkowo. Kolarstwo to nasze hobby, a hobby powinno być ostatnią rzeczą, która dostarcza negatywnych emocji.