Nie lubię udostępniać gotowych tras. Przejeżdżanie czyjejś trasy w 100% tak samo, jest z turystyczno-poznawczego punktu jakieś takie upokarzające. Szczególnie jeśli jest też opisana na blogu. Znasz ją zakręt po zakręcie, widziałeś z niej zdjęcia, wiesz czego się spodziewać i czekasz na kolejne momenty, które opisane były jako świetne. Czujesz się, jakbyś przeżywał czyjeś życie. Co innego jeśli bazujesz na czyjejś trasie i wprowadzasz modyfikacje. Ten wpis jest wyjątkowy, jest o miejscowości Dolní Morava. Dlaczego?
O tym, że zawitamy w te rejony wiedzieliśmy już od pierwszego wejścia na Trójmorski Wierch. Były to magiczne czasy, gdy granice były dla nas zamknięte i patrzyliśmy z wytęsknieniem na nowy, lepszy, czeski świat z wieży widokowej na 1145m n.p.m. Czesi nazywają go Klepáč (od odgłosu klepania, naprawdę). Zainteresowanym geografia polecam poszukać informacji o czymś, co nazywa się Wielki Europejski Dział Wodny, w skrócie: na Trójmorskim, jak sama nazwa wskazuje, zbiegają się zlewiska trzech różnych mórz… boooooring!. Wpis jest o tym, co widać ze szczytu po czeskiej stronie. Wygląda to tak:
Do Dolnej Moravy można dojechać asfaltem od Boboszowa (niekoniecznie), szutrami od Jodłowa (bardzo polecam) i asfaltem od granicy przy Nowej Morawie (też bardzo polecam). W taki sposób wydłużycie sobie podaną przeze mnie pętlę dość znacznie, jako że objechać trzeba Śnieżnik. Ale warto.
Ze smutkiem muszę przyznać, że w kategorii sztos na kilometr, jest to jedna z najlepszych pętli w okolicy. Dlaczego?
Otóż przejechanie podanej przeze mnie pętli, to jak wyciągnąć pełna esencje Czech. Wersja trasy, którą tu podaję to według mnie taki creme de la creme Czech. Jest na niej po prostu wszystko, co powinno być i co jest klasyczne dla tego kraju. Jasne, istnieje ze sto miejsc dużo ładniejszych i ktoś powie, że to jak wizyta w Parku Miniatur zamiast objazdówki po Europie. Pewnie ma rację, ale to nieistotne. Ta pętla jest bardzo dobra, kropka. A jak ktoś chce jeszcze lepszą to niech ją zacznie i zakończy w Polsce bazując na wpisie o Kotlinie Kłodzkiej.
Pomysły na weekend w Dolni Morava są dwa:
- Jedziesz pętlę rozwiniętą o losowe asfalty w okolicy (wszystkie warte odwiedzenia, szczególnie w stronę miejscowości Orlicky), a rodzinę wysyłasz na okoliczne atrakcje. Wieczorem wszyscy wchodzicie na Trójmorski.
- Jedziesz pętlę minimum przy okazji zahaczając o atrakcje, a kolejny dzień spędzasz na imponującym spacerze terenowym przez Trójmorski Wierch i Śnieżnik (startując właśnie z Dolni Morava).
Oto robię wyjątek i podają sprawdzony przepis na trasę. W zasadzie nie po to, abyście mogli przeczytać co przejedziecie zanim to przejedziecie, a dla tych, którzy albo nie dają się łatwo przekonać, albo po prostu nie planują się tu wybierać. I ja wiem, robić wpis o trasie ~50km jest nieco żenujące, ale okolicę przecież też mamy zjeżdżoną. Poza tym – warto.
a idzie to tak:
Przygoda zaczyna się klasyczny, czeskim, leśnym podjazdem. Jedziesz asfaltem i zastanawiasz się skąd tu asfalt, skoro kończy się zupełnie nigdzie, przechodząc w szutrówkę. Sprawne oko dostrzeże z tyłu, tam wysoko, drogę do której zmierzamy. Jak to działa? Nie wiem
Z czasem zaczynasz rozumieć, że podjazd jest tego warty. Że te kilkanaście kilometrów ciągłego podjeżdżania na 1200m n.p.m ktoś Ci wynagradza
A potem jest już tylko lepiej, coraz lepiej. Droga idzie między drzewami, nad drzewami, pod drzewami, szutrem, z przyjemną ekspozycją. Po drodze mija się Czechów, głównie na rowerach, ale wszyscy wiemy, że cały ten odcinek powstał dla kołobieżek. Kołobieżka to czeski stan umysłu i oczywiście można wypożyczyć ją na miejscu.
Tak właśnie jest, nie kłamię. Pogoda nie zdjęciowa, ale uwierzcie mi na słowo. Mocne to jest. Połamane drzewa rodzą w pomięci wspomnienia ze słowackiego Tatry Tour – krajobraz podobny, tylko ekspozycja większa.
Ja wiem, że dużo zdjęć przedstawiających drzewa, ale tak tam właśnie jest. Jak nie lubicie drzew to Wam się nie spodoba.
I tak się można po tej drodze kulsonować w jedną i drugą, aż oczom ukazuje się ona. Wieża taka, o której myślisz – no Czesi. Widać ją z daleka: 55-metrowa stezka v oblacich, czyli ścieżka w obłokach. No i te budowane właśnie single, które tak dobrze widać z góry… Trzeba tam wejść. Można dzisiaj, można tego dnia, w którym spróbuje się przy okazji saneczek..
No i oczywiście jesz Langosza z czosnkiem z budki opisanej jako “Brambory”. Koniecznie. Będzie wspominany do końca jazdy przy każdym oddechu. Szczególnie polecam langosza przed wejściem na wieżę dla tych z lękiem wysokości albo przed zjazdem saneczkami każdemu innemu. Mamutí horská dráha to druga największa taka zjeżdżalnia w Europie – 3km zjazdu, 364m przewyższenia, 25 zakrętów.
A potem zaczyna się zjazd – klasyczny, czeski. Na początku nie wiesz, czy przypadkiem nie teleportowało Cię w Karkonosze, bo widoki się zgadzają, a potem już mkniesz średniej jakości asfaltem po sporych nachyleniach tylko po to, aby…
Pojawić się w zupełnie innym świecie. Świecie pięknych domków (takich, jak znasz z Gór Orlickich) i idealnego asfaltu. Zjeżdżanie ciągnie się w nieskończoność i przekracza to miłe uczucie kiedy zjazd jest fajny, a osiąga ten moment, w którym uświadamiasz sobie, że chyba trzeba będzie znowu coś podjeżdżać, bo jakoś za daleko… tak jak to zdanie, nie kończy się.
Bo mówimy tu o 10,5km zjazdu ze średnią 6,5% na którym oczywiście spotkasz czeskie rodziny jadące w obie strony. Jadące to może zbyt wiele powiedziane, bo większość dzieci gdzieś od połowy pcha już rowery w górę, ale wydaje się, że jest to w Czachach odbierane jako “rodzinna przejażdżka rowerowa”.
Przy skrzyżowaniu z główną drogą, nad rzeką Moravą jest knajpka. W knapce tej dokonujesz rzeczy w Czechach najbardziej obowiązkowej. Jesz smažený sýr i oczywiście próbujesz o niego poprosić mówiąc właśnie te słowa, bo wymówisz je na pewno źle. Jako dodatek hranolki/bramborki i ogórek. To najlepsza rzecz w Czechach zaraz obok Krecika.
Rozpoczyna się podjazd pod Złoty Potok. Jak sama nazwa wskazuje, to dobre miejsce na siknięcie sobie w rowie, przy drodze. Na horyzoncie ukazuje się niespodzianka i dobrze wiesz, że prowadzi do niej asfalt. W Czechach asfalt prowadzi do wszystkiego. To wieża widokowa o tajemniczej nazwie Val. Zobaczysz z niej wszystko co ważne, od okolicznych górek z Pradziadem na czele, po Ścieżkę w chmurach i tysiąc dróg, którymi pozostają nieprzejechane. Cierpisz, że życie takie krótkie i czasu tak mało.
Zaczynasz zawracać ze świadomością, jak wiele rzeczy w okolicy Cię omija. Po drodze natykasz się na bunkry. Czesi zdają się mieć dość luzackie wspomnienia dotyczące wojny. Po drodze zahaczasz jeszcze o Kraliky i widzisz klasyczną, czeską starówkę małego miasteczka.
Potem jest już klasycznie. Trochę płaskiego z polami, krowami, zbożowymi kuleczkami i ładnymi domkami. Na koniec, aby dopełnić wszystkiego, podjazd z tych ciężki-czeskich. Może nie karkonoski, ale taki, który daje wyobrażenie, co ten chory naród asfaltuje. Niby to raptem 3km ze średnią 8%, czyli tak ze 2x za mało jak na Czechów, ale zjazd z niego przekracza już zazwyczaj kilkanaście. Pozdrawiam tych bez tarczówek. Mam wrażenie, że w Czechach im stromiej, tym droga węższa i bardziej pokręcona. Pokój Waszym duszom.
Na koniec, przy wyciągu do którego się zjeżdża zjadacie Trdelníka. Będzie to jedno z najprzyjemniejszych wspomnień z wyjazdu. Zdjęcia nie ma, bo pierwszego dnia zjedliśmy go za szybko, a drugiego nie zdążyliśmy przed zamknięciem i był to największy ból 3-miesięcznego pobytu w Kotlinie Kłodzkiej. Jak wygląda podejrzeć możecie we wpisie o trasie do Pragi.
I oczywiście, sprowadzanie całego kraju do jednej, krótkiej pętli jest mocno niesprawiedliwe. Jeśli jednak chce się to zrobić, Dolni Moravka na to pozwala… według mnie.