Jezioro Garda: The Road
Nad Gardę dostać się możemy na kilka sposobów i wszystkie są niewygodne – szczególnie z Warszawy. Jak wszystko. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić.
1. Auto, najprostszy sposób.
Garda od Warszawy jest dość daleko – 1450 km, jeśli jedziemy przez Niemcy, lub stówka mniej (i 30 min więcej według googli) w przypadku Czech. W przypadku jednego lub dwóch kierowców, pokonanie dystansu na raz jest poważnym wyzwaniem. Oczywiście, jako że autostrada idzie praktycznie spod domu do samego celu, szybko można wyliczyć, że podróż zajmie jakieś 11 godzin plus postoje – w świecie idealnym. Niemcy, Austria i przełęcz Bolzano mają to do siebie, że jak się jedzie, to jedzie się szybko, ale jak się stanie w losowym miejscu, stoi się długo. Bo śnieżyca, wypadek, remont, zepsutek itp.
Z kosztów dochodzi winieta w Austrii – niecałe 10 euro na 10 dni, 15 euro (x2) za autostradę we Włoszech i z 10 euro (x2) za przełęcz Brennero.
Z Warszawy optymalnym sposobem dojazdu wydaje się wyjazd po pracy i nocleg w pięknym mieście Zgorzelec. Potem rano rusza się dalej i na obiad jesteśmy na miejscu. Czemu Zgorzelec? To ostatnie miejsce, gdzie ceny noclegów są sensowne, a oddalone o 500km od Warszawy, dzieli podróż na dwa, idealne odcinki. Na miejscu jest wspaniałe Zgorzelec Plaza z każdym sklepem, jakie można sobie wymarzyć, a ludność stanowią w 85% Mirki-handlarze, którzy wiozą na lawecie auto, od płaczącego Niemca. Śpimy w hotelu o luksusowej nazwie Nowotel (tak, przez W) – 200zł/3 osoby, 150zł/2 osoby – w cenie dowolna ilość kawy i herbaty. Nie śpię do dzisiaj.
Tak czy siak, lepiej mieszkać we Wrocławiu – wtedy da się to pokonać na raz. Google mówią w tej chwili o 10,5 godzinach jazdy.
2. Autobus
Codziennie, koło południa, z Dworca Zachodniego odjeżdża autobus prosto do Werony. Na miejscu jesteśmy na śniadanie kolejnego dnia. Standardowa cena waha się od 200-300zł (nawet kupując z 1-dniowym wyprzedzeniem) za głowę w jedną stronę. Z Wrocławia busy ruszają koło 20 i na miejscu są o 11. Połączeń poszukać można na przykład tutaj: https://busy.info.pl. Z Werony nad Gardę dostaniemy się jadąc praktycznie cały czas ścieżką rowerową. Alternatywnie, jeśli kierujemy się na północ jeziora (co polecam), wysiąść możemy już w Trydencie (wyjazd z WAW o 14.00, na miejscu jesteśmy 9.45). Z Trydentu do Rivy busy jeżdżą co godzinę, ale wytrwalsi mogą przejechać rowerem, bo jest to raptem ze 40 kilometrów -> rozkład jazdy.
3. Samolot
Samoloty do Werony jeszcze nie latają, ale niedługo powinny zacząć. Pozostaje nam prawdopodobnie najtańszy kierunek lotów na południe – Mediolan (Bergamo). Przy odrobinie szczęścia lot kosztuje mniej niż 100zł (plus nieprzyzwoicie dużo za rower). Na miejscu zostawiamy walizkę rowerową w przechowalni lotniskowej i jedziemy nad jezioro wypożyczonym autem. Ewentualnie nie zostawiamy jej i ruszamy autobusem np. lini Flixbus (kursującym rano i pod wieczór), który za około 10 euro dowiezie nas do Trydentu (2,5 godziny) – potem wspomniany busik i Garda osiągnięta.
The Pipol
Nad jeziorem Garda będziemy Niemcami. Każdy, kto nie jest Włochem, jest tam Niemcem. Wikipedia sugeruje, że język niemiecki ma tutaj równoprawny status z włoskim, więc jak tylko lokalsi zauważają, że przyjechaliśmy z daleka zaczynają nas dankeszynować oraz gutentagować. Początkowo myślałem, że są niczym turecki sprzedawca przy ulicy, który po prostu strzela wyuczonymi formułkami czy chcesz zostać moją żoną? ale oni faktycznie ten język rozumieją. Z angielskim jest za to gorzej niż źle. Wydaje się, że każde osiedle ma jedną, młodą osobę mówiącą tym językiem i jeśli nie umiemy się dogadać, wołają ją. Na szczęście do pytania o hasło do wifi, zakupów w Lidlu i stacji benzynowej, skomplikowanych zwrotów nie potrzeba.
Jeśli myślisz, że w Polsce kierowcy jeżdżą nieprzyjaźnie dla kolarzy, zapraszam w rejony jeziora Garda. Nie ma takiego miejsca, w którym nie da się wyprzedzić kolarza. Nawet jeśli jest to zakręt, w tunelu, pod górkę, a z przeciwka jedzie TIR – skoro się udało, to znaczy, że się dało. 1,5 metra między kolarzem, a samochodem? Idealny odstęp, aby zmieścić pomiędzy nich motocykl. Niemcy na wakacjach nie pozostają gorsi. Na oko, przed szczytem sezonu 50% populacji stanowią emerytowani Niemcy lub bogaci Niemcy w drogich samochodach. O ile Niemiec w Niemczech wyprzedza prawilnie i wzorowo, Niemiec na wakacjach jest prawdziwym Sebixem w Passacie i nie stresują go kolarze. Niemiec kolarzowi Włochem! Tylko Szwajcarzy okupujący najdroższe kurorty, trzymają resztki godności.
Przydatne zwroty przy komunikacji z kierowcami: cazzo! oraz vaffanculo! Te dwa wyrazy powtarzane losowo odpowiednią ilość razy, powinny wystarczyć.
Pogoda
Na północy jest zimno i pada, na południu ciepło i pięknie, takie jest ogólne założenie. Nie ma ono znaczenia, bo na szosę jeździ się na północy (nie dotyczy osób robiących treningi lub tęskniących za Mazowszem). Woda w jeziorze jest latem zimniejsza niż powietrze, a zimą cieplejsza, więc jest jak nad polskim morzem – latem zimno, zimą ciepło… tylko w nieco innej skali. Średnia temperatura w styczniu to jakieś 2 stopnie, w lipcu 23.
Nad Gardą będzie padało, wykresy podają, że w okresie kwiecień-czerwiec pada w 30% dni. Tylko że te wykresy nie mają żadnego znaczenia. Pamiętać tylko trzeba, że sporo pada wiosną (okolice kwietnia) i jesienią, bo to, że nad Gardą pada – nic nie oznacza. Może padać przez chwilę, może padać lokalnie, może padać tylko przy górce, może padać na północy – klimat jest delikatny, ale bardzo zróżnicowany. Prognozy na szczęście sprawdzają się nieźle.
Rano wieje z północy na południe, wieczorem z południa na północ, dzięki czemu okrążanie jeziora z Rivy jest całkiem przyjemne. Dodatkowo czasem dmuchnie z zachodu – tworzy to doskonałe warunki dla windsurferów.
Jezioro Garda, czyli gdzie?
Mówię to z bólem serca, ale najlepszą miejscówką wydaje się być najpopularniejsza wśród kolarzy – Riva del Garda. To chyba jedyne miejsce, z którego sensownie da się zaliczyć wszystkie najważniejsze drogi. Chyba że lubimy, gdy jest płasko, ciepło i turystyczne (w sensie plażowiczów) – wtedy możemy zostać na południu.
W Rivie jest Lidl (dokładnie to w Nago, ale to obok), są tysiąc i trzy miejsca, w których można zjeść po godzinie 20, mają świetne lody (oraz wynalazki w stylu kanapka z lodami) i kolarską infrastrukturę. Średnio co 4 sklep ma coś wspólnego ze sportem, a co 5 ma rowery. Wypożyczenie szoski jest oczywiście nieprzyzwoicie drogie, jak zawsze we Włoszech. Niestety dominują tu MTB. Nikt nawet nie stara się ukryć faktu, że jest to stolica kolarstwa górskiego, szosy są tam tylko dodatkiem.
Tak, Garda to stolica MTB. Przyjeżdżamy dzień przed tym, gdy na miejscu odbywa się festiwal otwierający sezon. Pierwszy plakat, który widzimy to wyścig elektrycznych górali. Mijają nas dziesiątki kolarzy na bujanych, 20-kilogramowych rowerach, w kaskach z daszkiem, kolorowych ciuchach i z plecakami. Patrzymy na wszystko z pogardą i dezaprobatą. Kto mógłby się spodziewać, że tydzień później nasz punkt widzenia zmieni się tak bardzo (no dobra, Pandy nie – jej zdanie o grubej oponie się nie zmienia).
Jezioro Garda, czyli co ja właściwie jadę?
Okolice Gardy to jedno z tych magicznych miejsc, w których nie da się właściwie pojechać źle. Wszędzie czekają na nas jeziora, piękne widoki, równe drogi i wielkie kilometry doskonałych ścieżek rowerowych, wystarczająco oddalonych od głównych ulic. Cały czas towarzyszy nam jednak dziwne uczucie: “co, gdybyśmy mieli tu szerokie opony”(nie wszystkim – Pandzie nie). Nie wiem, czy istnieje na świecie miejscówka, która ma więcej górskich szlaków terenowych przystosowanych dla rowerzystów: po górach, po zboczach, po urwiskach, dla zaawansowanych, dla początkujących, wszystko i dla każdego.
To pierwsze miejsce w moim życiu, w którym mogę nawet uwierzyć w sens elektryków. Podjazdy bywają tak ciężkie i długie, że przeciętny śmiertelnik mógłby nie mieć już po nich sił na dalszą jazdę. Kolarzy górskich znajdujemy nawet na najmniej spodziewanych szlakach, gdzie chodzenie sprawia sporą trudność. Jak oni po tym jeżdżą, nie wiem. Opisu szutru i kamieni póki co niestety tu nie znajdziecie, ale jeśli macie jakieś dobre linki, zachęcam do zostawienia w komentarzu pod tekstem.
Nie uzurpuję sobie prawa do stwierdzenia, że są to na 100% najlepsze drogi w rejonie – być może widzieliście inne?
Trudno obiektywnie opisywać trasy per łatwa-trudna, bo wszystko zależy od tego, ile kilometrów danego dnia jest już nogach, jak wyglądały poprzednie dni oraz od dyspozycji danego dnia. Postaram się to jednak zrobić możliwie sensownie.
Jeśli szukacie tras MTB, zapraszam do
1enduro: link do wpisu o Gardzie
Mamba on Bike: link do wpisu o Gardzie
Moja subiektywna lista wygląda tak:
1. Bondone
Pokonywane dwa razy podczas Charly Gaul UCI Gran Fondo World Series – od Trydentu (a dokładniej od Cadine, tak jak na Giro, czyli pierwsze ~dwa kilometry są nieco inne) oraz od Aldeno. Oryginalne (czyli Trydent) Bondone to bardzo smutny podjazd: 21 kilometrów ze średnią 6,8%. Wjeżdżamy ze 191 metrów na 1654m. Śmiem twierdzić, że znalezienie podjazdu będąc w Trydencie graniczyłoby z cudem, gdyby nie liczne drogowskazy kierujące nas na szczyt. Sama droga obfituje w zakręty pokryte równym asfaltem i pomiędzy drzewami powolnie wznosimy się, obserwując oddalające się w dole miasto. W maju ruch jest znikomy, jednak to co spotyka nas na szczycie nieco przerasta nasze oczekiwania. O ile pierwsze 1300 metrów w pionie jest dramatycznie nudne, a zapowiadane średnie 7% wcale nie są tak płaskie, jak mogłoby się wydawać, to ostatnie kilometry wszystko rekompensują.
2. Monte Baldo
Na Monte Baldo dróg jest wiele.
Ze wschodu, od Avio – 21km ze średnią 7%
Z północy, od Nago – 20km ze średnią 5,1%
Z południa, od Caprino Veronese – 26,2km ze średnią 6%
każdą z nich można nieco zakręcić na szczycie, dzięki czemu liczba możliwych do przejechania pętli na tej górze, mogłaby spokojnie wystarczyć na 2-3 dni.
Każdy z podjazdów jest nieco inny, lecz jak nietrudno się domyślić, im wyżej, tym ładniej. Niestety, im wyżej, tym więcej również motocyklistów, dla których jest to zdaje się główny cel w okolicy. Jeśli wybierzemy nieco okrężną drogę, na wschód od San Valentino, obejrzeć możemy jeziora Garda z góry… wraz z pokaźną liczbą turystów. Podjazd, mimo że nie jest ani największy, ani najtrudniejszy, traktować możemy jak Teide na Teneryfie, czy Pico de las Nieves na Gran Canarii – wypada zaliczyć. Podobnie uważają zresztą wszystkie zorganizowane, kolarskie wycieczki.
3. Tremalzo
Tremalzo to Święty Graal kolarzy górskich. Nic dziwnego, od południa prowadzą tu kręte szutrowo-kamieniste drogi. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że wyglądają jak małe Stelvio. Do tego świetny widok na Lago di Ledro i mamy komplet. Bazuję oczywiście tylko na tym co widziałem w Googlach. To miejsce, w którym czuć, że szosa ogranicza… ale! Z drugiej strony Tremalzo, od północy jest rzecz niesamowita. Prawie 13 kilometrów podjazdu, ze średnią ponad 7% (a przedłużyć go można jeszcze o podjazd ze Storo, który ma prawie 8km i 4%) z bardzo dobrym asfaltem. Brzmi nudno? Może, ale na szczycie znajduje się jedno małe schronisko, po drodze niewielki hotelik i knajpka i koniec. Sprawia to, że auta nie mają praktycznie po co poruszać się tą drogą.
Z góry rozciąga się wspaniały widok po obu stronach drogi, gdzieś w oddali okolice Madonna di Campiglio, Garda i jej góry, może nawet Dolomity. Na MTB jednak da się wyżej i lepiej. Jedynym naszym plusem jest to, że my możemy dalej i bez pomocy elektryki oraz busów.
Pogoda na tej wysokości bywa zmienna, ale nawet, gdy Garmin przy jeziorze, w słońcu notuje temperaturę 29 stopni, na szczycie są 3. 2 dni później spada tam w nocy śnieg i krajobraz zmienia się diametralnie.
4. Jeziora
Garda to największe i najczystsze jezioro we Włoszech – przynajmniej według Wikipedii. Jedno jest pewne – Garda imponuje swoim urokiem, jednak okoliczne jeziora nie ustępują jej (na mapce zaznaczone jako ‘super jeziora’). Zgodnie stwierdzamy, że takie Lago di Ledro, przy którym mieszkamy, jest dużo ładniejsze. Bardziej kameralne, spokojne, otoczone górami, idealne na wieczorne spacery. Jedną z obowiązkowych pętli według mnie jest zaliczenie kilku jezior w czasie jednej jazdy.
Ruszamy z zachodniego brzegu Gardy, w Gargnano odbijamy w górę. Po niezbyt uczęszczanych drogach ruszamy wzdłuż gór do kolejnego jeziora, zapory, kilku mostków, aż bardzo fajnym zjazdem znajdziemy się przy jeziorze Idro. Tam, korzystając z głównych, ale przyjemnych dróg lub ścieżki rowerowej przyjaznej szosowcem, kierujemy się do Storo i do jeziora Ledro. Nie ma stamtąd niestety dobrej drogi powrotnej nad Garde. To znaczy jest, ale w 95%, bo reszta prowadzi przez tunel, w którym obowiązuje zakaz ruchu rowerowego, a jedyny objazd prowadzi drogami MTB. Tunel jest obrzydliwie długi, ale na szczęście zbudowany na sporym pochyleniu. Jeśli nie przeszkadza nam, że od czasu do czasu ktoś na nas trąbnie (jedno z tych aut, które mijają nas co 2-3 minuty), nie ma problemu z jazdą w kierunku Rivy. Średnia prędkość roweru w tunelu wyskakuje ponad 50km/h, a ograniczenie samochodowe to 70km/h.
Gorzej byłoby w drugą stronę – da się oczywiście, co potwierdzają liczne, mijane przez nas przypadki, ale wątpię by było to przyjemne. Pętlę polecam więc tylko zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
5. Pętla dookoła jeziora
Obowiązkowa, ale zdecydowanie przereklamowana pętla. W weekendowy poranek, wschodnia część jeziora wygląda jak podwarszawskie Gassy. Kolejne grupy kolarzy mijają nas jedna za drugą. Może to dlatego, że jest płasko, może dlatego, że ciężko się zgubić – nie wiem. Wiem natomiast, że weekend to najgorszy czas na pokonywanie tej trasy, szczególnie gdy pogoda dopisuje. Nad jezioro zjeżdżają się wtedy lokalni turyści i jeżdżą dookoła niego. Campery, cabriolety, rodzinne SUVy… bo na plażę, bo na górkę, bo do kolejki na Monte Baldo, bo na zakupy itd. W przypadku remontów, pojawiają się kilometrowe korki.
O ile wschodnie wybrzeże daje jeszcze radę, bo jest trochę jak nad morzem – taka namiastka Ligurii, to zachód jest beznadziejny, szczególnie północ. Pobocza nie ma, wzniesienia rosną, im bliżej Rivy, tym ruch większy, a zamiast widoków, pojawiają się niekończące się tunele – przyjemność zerowa.
Na południu znajduje się cypelek, wyglądający jak Jurata, aż prosi się zwiedzenie. Niestety, najlepszego punktu tam nie zwiedzimy (stare miasteczko na końcu), bo tłok i zakaz rowerów. Wytyczając pętlę, warto wziąć pod uwagę również wiatr (opisany w punkcie o pogodzie). Jedynym słusznym kierunkiem jest według mnie zgodnie ze wskazówkami zegara – jedziemy wtedy cały czas przy wodzie, dzięki czemu widoki są zdecydowanie lepsze… no i lepiej być zepchniętym do wody niż na skały ;-) Poza dwoma wesołymi miasteczkami, kilkoma urokliwymi starówkami, paroma targowiskami w weekend no i stałym widokiem, atrakcji raczej brak. Chyba, że ktoś lubi tłok i korki turystyczne.
6. Półpętla dookoła jeziora.
Nie byłbym sobą, gdybym nie miał dobrej alternatywy dla okrążenia jeziora – w ten sposób, zaliczamy najlepszą jego część i wracamy drugą stroną góry. Żeby nazwa była dobra, można wtedy to nazwać na Stravie: Giro d’Monte Baldo. Ruszamy wzdłuż wybrzeża na południe – przez te ~40km kilometrów droga zdąży nam się znudzić i będziemy mieli już jej dość. Na końcu jeziora odbijamy na wschód, aż do rzeczki (Adyga), wzdłuż której prowadzi ścieżka rowerowa. Nie jest to jednak ścieżka znana nam z domu. To kilkudziesięciokilometrowa droga, biegnąca od Werony aż do Trydentu. Takich ścieżek w okolicy jest wiele. To dwupasmowe (dwa pasy w sensie rowerowym) asfaltówki biegnące przez winnice, mostki, od czasu do czasu jakieś miejscowości.
Mostki są nie tylko dla ścieżki, ale również dla rzek – nieczęsto mam okazję widywać rzekę idącą mostem nad zabudowaniami (WTF?!). Nawierzchnia bez zarzutów, ale sporo wąskich zakrętów po 90 stopni i sielankowe widoki (zakłócane od czasu do czasu autostradą w oddali) sprawiają, że jedzie się znacznie wolniej niż praktycznie pustą ulicą, która biegnie niedaleko. Zostajemy jednak na ścieżce, którą wjechać można do samej Rivy.
Na przebicie się z brzegów Gardy do Werony nie mam pomysłu. My jedziemy jakimiś bocznymi uliczkami przez miejscowości, których budżety zdecydowanie odbiegają od tego, co widzieliśmy wcześniej. Takie skrzyżowanie Toskanii, Tarczyna i Łodzi – niskie, ale strome górki, winnice, stare zabudowanie, przemysł, śmietniska, trochę syfu itd.
Werona bije za to wszystko na głowę i nie ma przyjemniejszego uczucia, niż wyjazd z niej na puste ścieżki. Stare miasto w Weronie jest niewątpliwie piękne, ale (mimo że jesteśmy w tygodniu, teoretycznie poza sezonem), wygląda jak Florencja, Piza, czy Wenecja. Miliardy ludzi, wycieczki szkolne, hałas i tłok. Szybko zjadamy drogą pizze (4eur za kawałek na cieście tak grubym, jak tylko grube może być), krótko spoglądamy na prawdopodobnie najsłynniejszy balkon świata (no, może po Watykanie) – shakespearowskiej Julii. Krótko, bo po około 5 sekundach dopycha się do nas przez tłum rosły ochroniarz, który zabrania patrzenia z rowerami w ręce.
Droga powrotna jest specyficzna – jeśli aspekt wyścigowo-prędkościowy przekładasz nad turystyczny, lepiej wybrać małą, asfaltową drogę, która idzie niedaleko ścieżki. Na niej też czasem widujemy kolarzy.
7. Monte Velo
Podjazd o wspaniale brzmiącej nazwie Monte Velo rozpoczyna się w Arco, miejscowości graniczącej z Rivą. Jeśli mamy godzinkę albo dwie żeby się ujechać, bo czeka na nas rodzina, jest to miejsce stworzone właśnie do tego. 12 kilometrów równej drogi przez las, pełnej serpentyn i krótkich odcinków odsłaniających widok na miasto, ze średnim nachyleniem 8,5% robi wrażenie. Na szczycie jest miejsce na szybką kawkę, a potem na jeszcze szybszy zjazd, bo pierwsze 1,5 kilometra ma ponad 11% w dół i dwie serpentyny. Radość trwa krótko dla ludzi, którzy nie studiują profili trasy. Na dobitkę, zaraz po tym kawałku rozpoczyna się kolejne 3,5 kilometra ze średnim 7% w górę. Jedzie się je znacznie lepiej, bo teren jest częściowo odsłonięty i można zawiesić wzrok na otaczających górach.
8. Passo Bordala
To, na co trafiamy dalej, na wschodniej stronie góry, to abstrakcja – Passo Bordala. Blisko 19 kilometrów (lub 16, jeśli skręcimy wcześniej, do Villa Lagarina) ciągłego zjazdu, podczas którego pokonujemy 1200 metrów. Zjazd ten, wygląda jak przeniesiony ze Szwajcarii. Jest zielono, drogi są IDEALNE, zakręty dobrze wyprofilowane i ciekawe, a ruch praktycznie żaden. Jest to jedno z najfajniejszych miejsc, na które trafiamy podczas całego wyjazdu. Przejazd obowiązkowy, szczególnie, że doskonale łączy się w pętle z Bondone, opisanym w pierwszym punkcie – powstaje w ten sposób najlepsza pętla szosowa, jaką można tu zrobić: Velo, Bordala, Bondone
9. Punta Veleno
Punta Veleno to podjazd dla zboczeńców. Myślisz, że słynna Ściana Bukowina to ściana? Przełęcz Karkonoską uważasz za maksymalnie ciężki podjazd? Spójrzmy więc na dane z altimetr.pl
Przełęcz Karkonoska (z Podgórzyna) | Punta Veleno |
Długość podjazdu 11 km | Długość podjazdu 8.6 km |
nachylenie 7.7% | nachylenie 12.7% |
Maksymalne nachylenie na 1km: 15.7% | Maksymalne nachylenie na 1km: 17.7% |
Maksymalne nachylenie na 100m: 18.3% | Maksymalne nachylenie na 100m: 22.2% |
12,7% nie brzmi jeszcze tak źle, ale trzeba pamiętać, ze ostatnie 1,5 kilometra ma średnio ze 3%, a gdzieś w środku znajduje się 3,5 kilometra, na których nachylenie nie spada poniżej 16%. Cyferki nie kłamią, Punta to potwór. Jakby tego było mało, dojazd do podjazdu rozpoczynamy jakoś krzywo, jeszcze większą ścianą. Wiele w życiu widzieliśmy, ale na widok odbicia, które rozpoczyna się na wysokości jeziora (ulica Via Del Dosso) zatrzymujemy się, bo nie da się powstrzymać śmiechu (Strava mówi o 200 metrach z 20-30%).
Sam podjazd, jak większość opisywanych tutaj, prowadzi przez las. Na bardzo licznych serpentynach (które swoją drogą ratują życie) przebija się od czasu do czasu widok na jezioro. Na górze jedziemy przez chwilę ścieżką przy skałach i docieramy w miejsce, które wygląda jakbyśmy nie opuścili poziomu jeziora. Otaczają nas góry i łąki. Zjazd też całkiem przyjemny, ale przed oczami jakoś ciemno i chyba nie pamiętam co tam się działo.
10. Bonus: Cima d’Oro
Wyjazd był długi, nie jesteśmy do takich przyzwyczajeni – nasze nogi dziękują za dwa deszczowe dni, które pozwoliły im przeżyć. Tak nam się przynajmniej wydawało… bo nie mogliśmy być w większym błędzie. Tak się składa, że pod samym domem rozpoczyna nam się trasa MTB na jeden z okolicznych szczytów: Cima d’Oro. Trasę tę można też trochę skrócić pieszo, zwiedzając po drodze okopy i bunkry pozostawione przez Austriaków. Może i brzmi nudno, ale trafiając w pracy na TO ZDJĘCIE pomyślałem, że takiej atrakcji nie przepuszczę nigdy. Powracając do cyferek: jest to 5 kilometrów spaceru spod domu z przewyższeniem…. 1 kilometra! Czy warto? Bez dwóch zdań. Cóż, może nasza decyzja o tym, żeby skorzystać z brzydkiej pogody i się tam wybrać nie była najlepsza. Chodzenie w ulewie, a potem w śniegu, tylko po to, aby przypomnieć sobie, że jak są chmury to widoki są ograniczone, może nie brzmieć najlepiej.
Kiedy idąc kamienistymi wąwozami usypanymi przez żołnierzy, które prowadzą od bunkrów do balkonów spotykamy grupę na elektrycznych MTB, moje wyobrażenie o tym sporcie odwraca się. Jak oni tu? Co oni tu, na tych kamieniach, przy tych stromiznach? Przecież ja po tym ledwo chodzę. Do końca dnia zastanawiamy się, czy oni byli tam naprawdę. Trochę zazdroszczę odwagi, umiejętności i możliwości… może kiedyś?
Po zejściu z góry zakwasy trzymają nas kilka dni, poruszamy się jak paralitycy – pozostaje nam już tylko jeżdżenie rowerem.
Jeśli macie jakieś konkretne sugestie dla potomnych, co jeszcze warto zobaczyć w okolicy – zostawcie proszę komentarz pod tym tekstem (tekst nie przepadnie w czeluściach internetu jak wpis na fejsie).
Uwielbiam Twoje opisy! :)
Nieco na północ, w Południowym Tyrolu (leżącym oczywiście w Italii) niemieckojęzycznych mieszkańców jest większość. Ja kiedyś mieszkałem u starszej pani, która po włosku w ogóle nie rozumiała (albo udawała, że nie rozumie) a i w knajpach łatwiej było się po niemiecku niż po włosku dogadać (choć i ten niemiecki nie zawsze jest łatwo zrozumiały).
No a Lago di Garda to najlepsze miejsce na Ziemi, by w jego okolicach zamieszkać :)) Poza rowerami i wycieczkami górskimi jest to również mekka dla wspinaczy (Arco) i windsurferów (Riva del Garda), rzut beretem do idealnych tras narciarskich, super klimat, wspaniałe jedzenie. Ech… 1450km.
Także byliśmy w majówke na Cima Oro
Planuje zrobić podobny poradnik ale MTB.
https://uploads.disquscdn.com/images/cafac1f6cc1e121dc3fc76d1b64d469907a2e0b60e279c4e283d50197eb20ac2.jpg https://uploads.disquscdn.com/images/c05ec0af5f606765d25f9c143026f9ec6e27f265422c2440b8844c4799b2ccf4.jpg
https://uploads.disquscdn.com/images/506cba1735d2e2d574ee874a9f449002272f4f190651f91a8f7792225295d936.jpg
daj znać koniecznie jak zrobisz, chętnie podlinkuję :)
“Nikt nawet nie stara się ukryć faktu, że jest to stolica kolarstwa górskiego, szosy są tam tylko dodatkiem.”
Ciekawe, jako mtb-owiec miałem odwrotne odczucia ;)
A jako że zasugerowałeś zostawienie szutrowo-kamienistych linków, to wrzucam:
http://www.1enduro.pl/miejsca-lago-di-garda/
o, doskonałe – podlinkuję dużymi literami gdzies na początku wpisu :)
doskonałe – dorzucone grubymi literkami do listy tras ;-)
Dzięki (mimo literówki ;))!
No to i ja dorzucę trzy grosze o MTB i enduro nad Gardą :)
http://www.mambaonbike.pl/lago-di-garda-rowerowy-przewodnik/
przeczytane i dodane zaraz pod linkiem do 1enduro ;-)