Jest na świecie sporo miejsc, które urodziły się w pechowej lokalizacji. Nie mam tu na myśli naszego kraju, który stoi wiecznie rozkrokiem pomiędzy wschodem i zachodem, bo jakby na to nie patrzeć, mamy zarówno góry, jak i morze, a pogoda pozwala komfortowo jeździć przez większą część roku. Nie mam też na myśli Warszawy, która w naszym wspaniałym kraju położona jest w prawdopodobnie najgorszym, możliwym miejscu. W miejscu, z którego wszędzie jest tak samo daleko i w którym główną atrakcją jest sam-nie-wiem-co. Ale Warszawa jest sprawiedliwa, bo brak mocnych doznań estetycznych rekompensuje pieniędzmi i możliwościami. Ten tekst jest o czymś innym.

Jest o czymś, co nazywa się Wzgórza Niemczańsko-Strzelińskie i, co według mnie, jest najbardziej pechowo położonym miejscem w kraju. Dlaczego? Bo jeśli zapytasz mnie, czy warto się tam wybrać, w 96% przypadków odpowiem, że nie.
 



Dygresja o Świętokrzyskich

Pamiętam, jak napisałem taki tekst na blogu, że w Świętokrzyskich nie jest doskonale. Zaraz po jego opublikowaniu zacząłem dostawać nieco obraźliwe komentarze, ludzie mi wysyłali zdjęcia, na których pokazują “faka” i w ogóle oburzenie. W zasadzie się nie dziwię. Przecież to tak jakbym wlazł komuś do domu i powiedział: o, tak sobie tu masz, widziałem lepsze. Świętokrzyskie są spoko, biorąc pod uwagę, że to najbliższe góry (pagórki) dla większości mieszkańców Mazowsza. Tylko że tego bloga czytają też osoby z innych regionów i o ile pchanie się 150km do Kielc z Warszawy jest jak najbardziej uzasadnione, to już jechanie tam z Rzeszowa za dużo sensu nie ma. Bo i po co?

 


I teraz, jeśli jesteś mieszkańcem Kielc, myślisz pewnie: o ty franco z warszafki rozpieszczona, przecież u nas jest tak ładnie. Jasne, że jest – wszędzie może być ładnie, nawet jak jest brzydko. Nawet Szymon ostatnio odkrył, że w Warszawie też może być ładnie. Tylko że są miejsca, w których ta cała ładność atakuje Cię bardzo intensywnie z każdej strony, a są takie, które wymagają nieco wysiłku, aby ją odnaleźć. Nietrudno więc zrozumieć, że jak mnie obcy-losowy człowiek zapyta, czy lepiej do Rzeszowa, czy do Kielc, to mu powiem, że do Rzeszowa. Wzgórza Niemczańsko-Strzelińskie mają podobny problem. Jak mnie ktoś zapyta, czy tam jechać, odpowiem że nie – że lepiej kawałek dalej.



Dygresja o miejscach depresyjnych

Tu mógłby być ten akapit o sypiących się domach, wielkich i biednych gospodarstwach, Golfach jadących tak szybko, że z ciągniętego po asfalcie wydechu lecą iskry i dramatycznie smutnej historii tych terenów… ale nie będzie. Miejsca depresyjne to dla mnie nieco inna rzecz. To takie miejsca, w których robię przez tydzień tysiąc kilometrów, a potem dwa tygodnie nie jeżdżę, bo się nie da. To większość z tych miejsc, które znajdziecie w kategorii podróże na tym blogu.

Jak miałem napisać pochwalny tekst o Świętokrzyskich, jak niewiele wcześniej wróciłem z wyjazdu życia po Norwegii? Jak cieszyć się z jazdy po Kampinosie, gdy wróciło się z dwutygodniowego bikepackingu po Tajwanie? Jak napisać pozytywny tekst o Wzgórzach Niemczańsko-Strzelińskich, gdy od 6 tygodni siedzę pod Bystrzycą Kłodzką i co wieczór widzę panoramę Kotliny Kłodzkiej skąpanej w słońcu zachodzącym nad Górami Stołowymi?

Ale rozpieszczony warszafski dupek – pomyślisz. Bo zawsze jak się to mówi, to należy wyraźnie napisać Warszawa przez literę “f”, aby podkreślić dupkow(f)atość. Człowiek niestety przyzwyczaja się do bodźców i oczekuje rzeczy nowych, lepszych. Pewnie dlatego alpiniści włażą coraz wyżej, coraz szybciej i coraz bardziej narażają się na niebezpieczeństwo.

Wzgórza Niemczańsko-Strzelińskie mają tego pecha, ze są ładne, ale leżą zaraz przed miejscami, które są bardzo ładne. Są jak Słowenia dla rodaka jadącego na wakacji do Chorwacji: no ładna, ale nie ma plaży.



Wzgórza Niemczańsko-Strzelińskie

Powiedzmy sobie szczerze, cały powyższy tekst był napisany tylko po to, aby otoczyć literkami zdjęcia ze wzgórz, bo o nich samych, tak dużo napisać nie potrafię.

a to przecież blog, nie galeria

Takie coś, jak Wzgórza Niemczańsko-Strzelińskie nie istnieje dla przeciętnego kolarza, który nie mieszka w okolicach Wrocławia. To taki teren, przez który przelatuje się jedną z najniebezpieczniejszych dróg w Polsce jadąc “w góry”. Możesz go też wypatrzeć z autostrady A4, gdy już bardzo nie wiesz co robić ze wzrokiem.

Zazwyczaj, gdy nie umiem dokładnie wypowiedzieć się co w danym miejscu jest fajne, określam je jako: dla koneserów. I tak tam właśnie jest.

Najważniejsze informacje, które mogą Was zainteresować?

Drogi są bardzo złe, a czasami (bardzo czasami) wzorowe. 

Górki są niskie, ale bywają strome. 

Samochody widuje się sporadycznie, ale za to jadą szybciej niż umiesz to sobie wyobrazić (biorąc pod uwagę nawierzchnię).

Jest ładnie, ale ze względu na otaczające tereny, ładności trzeba się trochę doszukać

Ale to wszystko nie ma znaczenia, bo w miejscowości Dobroszów jest coś, co zobaczyć trzeba. Według mnie, jeśli masz jeden dzień i chcesz go z jakiegoś powodu przeznaczyć na Wzgórza Niemczańsko-Strzelińskie (na przykład, żeby mi zrobić na złość i potem napisać: przecież tam jest super), powinieneś pojechać do Dobroszowa. Oto co tam jest:



Wieloryb.

I to nie wymaga komentarza. Cała Twoja wycieczka stanie się spełniona. Poza tym będziesz w Dobroszowie. Będziesz miał stamtąd widoki, które docenisz dopiero, gdy dowiesz się co widzisz: Jesioniki z Pradziadem, elektrownia w Opolu, Stołowe, Sowie, fragmenty Kotliny Kłodzkiej… i w ogóle same fajne miejsca, w których widoki są jakoś bardziej imponujące. 

Wizyta u wieloryba dobrze pokazuje, z czym spotkasz się w okolicy. Jeśli to Cię nie przekonuje ani trochę – odpuść sobie wizytę.

Zaparkować możesz w Ziębicach: miasto piękne i straszne jednocześnie – zobacz sobie na Google Mapsach, jak nie wierzysz. Nas nie zabijają, bo mimo rejestracji WX jeżdżę granatową Skodą w kolorze nie-metalik bez jednego kołpaka i z takim błotem na bagażniku, że strach podejść. Jeśli Twój mąż/żona nie jeżdżą i nie mają co ze sobą zrobić to mogą iść na przykład pooglądać żelazka i sztućce w Muzeum Sprzętu Gospodarstwa Domowego. Jadąc przez Ziębice nucisz To nie ja byłam Ewą, bo to miasto rodzinne Edyty Górniak.

Z miasta wyjeżdżasz jedyną słuszną ścieżką – przez Rodzinne Ogródki Działkowe i potem singlami (tak, tu też mają single) do Nowego Dworu i główną do Henrykowa. Tam z głównej ulicy miasta, którym niczym się nie wyróżnia przeciskasz się niezbyt okazałą bramą, nad którą wisi trójjęzykowe oznaczenie Henryków Abbey. Tu powinienem napisać coś o Opactwie Cystersów, Księdze założenia klasztoru świętej Marii Dziewicy w Henrykowie i najstarszym polskim, zapisanym zdaniu, ale to sobie doczytacie na Wikipedii. To co warto wiedzieć z perspektywy kolarskiego ignoranta, to że warto zobaczyć ten budynek.

Potem lecisz przez Witostowice do celu. Po drodze jest super asfalt, a potem ciężki podjazd z asfaltem najgorszym na świecie. Tak złym, że jedziesz terenowym poboczem, aby tylko go ominąć. Z biegiem lat i wyniszczaniem się kolejnych asfaltowych łat, nawierzchnia staje się coraz lepsza. Gdy utwardzona nawierzchnia zniknie całkowicie, będzie spoko.

W Dobroszowie idziesz zobaczyć wieloryba i odkrywasz, że kościół otwarty jest tylko na mszę w niedzielę i czwartek (chyba o 18.30). Wracasz tam w jeden z tych dwóch dni… albo pytasz kogokolwiek o kościelnego, który ma klucz.

Kościelny mieszka w takim dużym gospodarstwie. Trafiamy tam akurat na czas koszenia trawy przez miłego pana, który do dziś żałuje, że mimo służbowej wizyty w Warszawie nie został oddelegowany na przylot Ojca Świętego (kurde mać!). Trawa koszona jest jakoś tak odwrotnie, nie wiem jakim cudem ten człowiek ma jeszcze pięty. Ciekawych historii jest wiele i doskonale wpisują się w otoczenie kur, pięknej i drewnianej latryny oraz stojącego po środku wszystkiego, czyściutkiego Tico. Miły pan woła kościelnego, który zabiera nas do kościoła. Warto.

Potem możesz kierować się na Pogrodę, Kaczowice, Samborowiczki i nawrotka kierunkowa. Co dalej – nie wiem, ale odrobina bezplanowej eksploracji tylko doda uroku. Można na przykład kierować się losowymi drogami do zamku w Goli Dzierżoniowskiej, bardzo ładnego miejsca. Potem na południe w stronę Ząbkowic Śląskich no i oczywiście po zdjęcie w Stolcu.

I tyle, tak tam jest. Gdy wieczorem wracam w okolice Bystrzycy Kłodzkiej, myślę sobie, że w kotlinie jest tak z 46x ładniej… ale wieczorem jednak myślę trochę o tych wzgórzach i o tym, co jeszcze mogą chować. Kotlina jest tak oczywiście ładna i imponująca, wzgórza wymagają jednak poszukiwań.



Wnioski i lekcje

Ten przydługi i przeintelektualizowany wstęp w połączeniu z opisem trasy przez Wzgórza Niemczańsko-Strzelińskie skłania do pewnych przemyśleń. Odwiedzone miejsca ocenia się przez pryzmat miejsc, które się już widziało i które bezpośrednio poprzedzały wizytę. Co jeśli wszędzie mi się podoba, bo na Mazowszu jest po prostu nieco nudno? Może stąd bierze się fenomen Świętokrzyskich, które po prostu są blisko. A może po prostu podoba mi się wszędzie, gdzie mam jeszcze niezjeżdżone drogi? Co jeśli Kotlina Kłodzka tak bardzo podoba się dlatego, że poprzednie tygodnie spędziliśmy zamknięci w czterech ścianach izolacji wirusowej? I przede wszystkim – jakie to ma znaczenie.


Z perspektywy czasu, gdy myślę o wyjazdach, wspominam zazwyczaj te wieczory, które spędzamy przy pizzy lub resztkach jedzenia upolowanego na stacji benzynowej. Puste wzroki, siedzenie w lajkrze, bo skąd wziąć siłę, aby z nich wyjść? Wspominanie kryzysów, pomyłek nawigacyjnych, wizji śmierci głodowej lub z wycieńczenia i wszystkiego tego, co z dzisiaj wydaje się super-śmieszne, lecz w czasie jazdy nie śmieszyło. 

Tak jak taki norweski bikepacking – prawdopodobnie najpiękniejsza trasa jaką jechałem (i kiedykolwiek przejadę) w życiu. Wjazd na taką Dalsnibbę to jest gwałt na zmysłach i takie widoki, że podczas patrzenia eksploduje Ci głowa. Z perspektywy czasu jednak częściej wspominam kryzysy, które z chłopakami przechodziliśmy w kolejne dni. Jak choćby ten, który zaczęliśmy niesamowicie zmęczeni po wielogodzinnym wypychu rowerowym przez podmokłe łąki poprzedniego dnia, a kończyliśmy z 240km/4000m pokonanymi w ulewach, śniegu, wielkim głodzie i z 7-kilogramowymi bagażami.

norwegia rower

Ładne miejsca są ładne, ale czasami jest to drugorzędne.