The slower we move the faster we die. Make no mistake, moving is living.
– Ryan Bingham
Jarna Klasika 2014
[dropcap]G[/dropcap]dyby ktoś zapytał mnie jakie znam brzydkie słowo na literkę „h”, bez zastanowienia odpowiedziałbym dzisiaj, że Hrebienok. Bo to był ciężki wyścig. Naprawdę. Po Tatry Tour, który rozpoczyna się w tym samym miejscu myślałem, że nic mnie nie zaskoczy. Tak też było przez większość wiosennego klasyku Jarna Klasika, na który co roku przyjeżdża coraz więcej osób. Na tegorocznym, ilość znajomych z Warszawy przewyższała niejeden nasz lokalny wyścig. Dramatu nic nie zapowiadało. A było to tak: wyścig zaczął się szybko, nawet bardzo. Kilka dość poważnych wywrotek już na samym początku, gdyż radośni Słowacy postanowili ukraść dość spore prostokąty asfaltu z dróg. W zasadzie można się było się spodziewać brakujących elementów trasy, biorąc pod uwagę ilość cygańskich wiosek, które mija się w tamtej okolicy. No tak czy siak, pierwsza osoba omijała wspomniane dziury dość skutecznie, druga też, 10. już miała pewien problem, 30. świadomie w nie wpadała i potrafiła z nich wyskoczyć, ale koniec końców, zawsze znalazł się ktoś komu się nie udawało. Były gumy, złamania, szlify, pełen kolarski komplet. Potem peleton trochę się porwał, na szczęście załapałem się do bardzo sprawnej, 5-osobowej grupy, którą dojechaliśmy ujeżdżając się niemiłosiernie do ostatniego podjazdu. Że trasa kończyła się podjazdem to wiedziałem, nie przewidziałem jednak faktu, że podjazd ten poprzedza inny podjazd: ponad 5km ze średnim nachyleniem 5%. Niby niewiele, ale był to jeden z tych asfaltów, które widzisz po horyzont i masz wrażenie, że się nigdy nie skończą. Wysrawszy na nim z siebie wszystkie siły, słynny Hrebienok przypominał już drogę do piekła. 2,8km ze średnim nachyleniem ponad 9% daje dość sporo czasu, aby zastanowić się czy podczas biegania człowiek nie przemieszcza się szybciej. Dodatkową motywacją są na pewno osoby, które wyścig już ukończyły i radośnie, z pączkiem w ręce, wracają tą samą drogą. A wiadomo, że pączki są policzalne i być może osoba przed Tobą zje ostatniego. Prędkość utrzymywana w granicach 10km/h pozwala poważnie przemyśleć wiele kwestii. W szczególności, kwestię zjadanych właśnie pączków. Jeśli chodzi o organizację, to jak zwykle, oprócz oczywiści ukradzionych fragmentów asfaltu, nie da się Słowakom nic zarzucić. Zarówno Jarna jak i Tatry Tour są crème de la crème amatorskich wyścigów po górach.
Ostatecznie, 118km trasy z ~1600m przewyższenia zajęło mi 3:25h. Daje to średnią troszkę poniżej 35km/h. Szału nie ma, ale źle nie jest.
[map style=”width: auto; height:400px; margin:20px 0px 20px 0px; border: 1px solid black;” gpx=”http://hopcycling.pl/wp-content/uploads/Taki tam klasyk…..gpx” elevation=”no”]
Drogi Panie Dziennikarzu Rowerowy! Czytam Pańskie felietony i podobają mi się. Niestety podobają mi się wyłącznie w warstwie merytorycznej. Zawsze, no kurwa zawsze pierdolnie Pan gdzieś tam błąd gramatyczny i od tego momentu Pańska pisanina jest po nic, bo jestem tak zażenowany faktem, że człowiek w sumie bądź co bądź chyba jednak wykształcony robi tak fatalne byki w konstrukcjach imiesłowowych, że dalej już nie czytam. Niech Pan się poprawi, prooooszę!