Trasa Poland Gravel Race jest najpiękniejszą (allroadową) trasą przelotowa przez wschodnią część polskich gór.

*nie wiem czy to prawda, ale tego stwierdzenia będę się trzymał.

W życiu wszystko jest proste.

Ja, proszę pana, połączenia i plany mam zawsze doskonałe. Jak to się stało, że pojawiłem się na objeździe trasy z organizatorami – nie bójmy się słów – najlepszego, gravelowego wyścigu w tym kraju? Nie wiem. Wiem za to, że łączny czas planowania tej wyrypy wyniósł pewnie kilkanaście minut. Opiszę Wam to skrótowo, bo na dworze słońce, więc lepiej wyjść pooddychać powietrzem, niż siedzieć w internecie. A jak nie wiecie gdzie by tu na rower wyjść, znaczy że trasy PGRa nie jechaliście. Mi lista miejsc do odwiedzenia w wakacje znacznie się powiększyła.

Objazd miał zweryfikować stan aktualnie istniejącej trasy, nieco zmodyfikowanej przez sytuację wirusologiczną. No i czas w jakim jest przejezdna dla ambitnego przeciętniaka – to ja.

Dla mnie, od kiedy mieszkamy w Męcikale, wszystko jest proste:

We wtorek po pracy Sylwia zawiozła mnie do Czerska, z którego miałem regionalny pociąg do Tczewa, z którego miałem regionalny pociąg do Malborka, z którego miałem Intercity do Warszawy Wschodniej. Tam zjadłem dwa kebaby na Wiatraku, kimnąłem się w domu (z przerwami na łazienkę po kebabach), popracowałem i pobiegłem znowu na Wschodnią, z której wraz z Michałem pojechaliśmy Intercity do Lublina, z którego pojechaliśmy wypchanym po sufit regionalnym do Stalowej Woli, z której pojechaliśmy regionalnym do Grodziska Dolnego, z którego pojechaliśmy autobusową komunikacją zastępczą do Przeworska, z którego pojechaliśmy regionalnym do Przemyśla. Tam nocleg w Pod Białym Orłem przy akompaniamencie pizzy i pierwszy cel osiągnięty.

Potem zostało już tylko przejechać 550km trasy wyścigu Poland Gravel Race i po kilku większych i mniejszych przygodach zameldować się na Głodówce. Jak przystało na jeden z największych górskich kurortów w kraju – wrócić się z niego nie da, więc jedziemy rowerami do Krakowa. Droga najgorsza na świecie, ale i tak robimy to szybciej niż samochody, które tego dnia na pokonanie odcinka Zakopane-Kraków potrzebują 6 godzin.

W Krakowie pizza i spanko, aby o 3:50 obudzić się i iść na dworzec, z którego mamy komfortowe połączenie na Wschodnią, z której do domu mam tyle, że o 9:00 melduję się w pracy przy komputerze. Po drodze zmieniam rezerwację swojego powrotnego Pendolino na wcześniejszą godzinę, dzięki czemu na niego nie zdążam, a w kolejnych pociągach rower się nie mieści. Popołudnie spędzam próbując zwrócić niewykorzystany bilet. Wieczorem wracam innym Pendolinem do Tczewa, z którego po pół godziny ruszam regionalnym do Czerska, z którego odbierze mnie dziewczyna i po pół godziny będę w Męcikale. 

Jak już mówiłem – wszystko jest bardzo proste, a teraz przejdźmy do konkretów.

Sprzęt

Bo sprzęt jest najważniejszy i wszyscy o tym wiedzą. Ważniejsze są tylko opony, ale to w sumie też sprzęt.

Rower: Factor Vista + opony Goodyear County Ultimate 35mm

Torby: podsiodłowa Apidura backcoutry 14l + pod ramą Apidura backcoutry 5,3l

Ciuchy: spodenki Eroe, koszulka Rapha Classic Jersey II + baselayer Rapha Brevet, decathlonowe skarpetki ROADR 900, bluza Luxa Midnight, t-shirt techniczny, wodoodporne spodnie do biegania z Decathlona, ultralight Endura FS-260 Pro, rękawki Sportful, stare skarpetki i t-shirt, które wyrzucam po pierwszym noclegu, rękawiczki krótkie i ręczkawiczki przeciwdeszczowe (Roeckl Malvas)

Spanko: namiot 2-osobowy o wdzięcznej nazwie Big Agnes copper spur hv ul2 bikepack + śpiwór Cumulus, materac Klymit insulated v ultralite sl

Graty: jakieś batony, szybka ładowarka usb + kabelek 4w1, aparat, powerbank 10k, chusteczki bakteriobójcze, multitool, paski do naprawy tubelessów, smar, mały plecak z Decathlonu.

Uwagi:

  • Eksperymentalnie, kijki od namiotu wkładam pod ramę zamiast doczepiać do namiotu przy kierownicy – jest wygodniej, a utrata miejsca nie boli mnie specjalnie.
  • W baselayerze jeżdżę nawet jak jest super ciepło, bo łatwiej się go suszy i koszulka nie śmierdzi.
  • Materac Klymit insulated v ultralite sl jest na mnie za mały (188cm), ale spakowany jest o tyle mniejszy od mojego Sea To Summit UltraLight Insulated (L), że i tak wolę jeździć z nim.
  • Nogawek nie biorę, bo jak zimno i/albo pada, to wkładam długie spodnie na spodenki kolarskie i to jest mocne odkrycie bikepackingowe, bo spodnie zajmują niewiele więcej miejsca niż nogawki.
  • Dodałbym, że spodenki Eroe są najlepsze na świecie, ale chłopaki jadą w spodenkach cywilnych, a niektórzy nawet w cywilnych koszulach (nie koszulkach), więc trochę głupio. Dzięki temu jednak wiadomo, że da się trasę przejechać elegancko w koszuli i teraz możecie sobie kupić w sklepiku gravelową koszulę PGR: https://www.am-cycling.com/shop/gravel-black-shirt-pgr/
  • Zdecydowanie bardziej lubię podsiodłówkę 14l niż 9l (z którą jechałem np. przez Kalifornię) – nawet jeśli wiozę tyle samo rzeczy.
  • Na tę chwilę, nie wyobrażam sobie wymiany namiotu na popularne ostatnio hamaki. Może dlatego, że hamaka nie używałem, ale mam wrażenie, że ludzie od hamaków nie używali też w większości dobrych namiotów, więc remis. Waga podobna, rozmiar podobny, rozkładam go w jakieś 2-3 minuty, pakuję w 4. Mieszczą się do środka dwie osoby i da się jak człowiek posiedzieć pod dachem.

Można mieć wątpliwości czytając o jednej koszulce i spodenkach na 4 dni, ale sami wiecie jak jest. Albo się pachnie, albo się wozi/dźwiga.

Najważniejszym wnioskiem do internetu jest oczywiście:

Opony 38mm są szybsze niż opony 35mm na tej trasie, a aluminium szybsze niż włókno węglowe. Mówię to na podstawie faktu, iż Michał, z którym jadę, na mecie melduje się 4 sekundy szybciej. Czy wynik byłby inny, gdyby on wiedział, że się ścigamy, a ja wiedział gdzie jest meta? Może…

Trasa

Trasa PGR ma jakieś ~550km i około 10km w górę.
Jak łato policzyć, wypada koło 2k przewyższeń na 100km co jest dla mnie dolnym limitem określenia „solidne góry”. Tylko rzadko takie góry trwają non-stop, tak jak tutaj. Opis i tracka znajdziecie na stronie: https://pgr.kolo-ultra.pl/trasa-pgr2021/. Cytując” jedzie się przez: Pogórze Przemyskie, Góry Sanocko-Turczańskie, Bieszczady, Beskid Niski, Beskid Sądecki, Pieniny i Spisz. My dokładamy do tego jeszcze ze 120km żeby dostać się na sensowny dworzec kolejowy, czyli Kraków. Trasa Zakopane -> Kraków jest zła, a im bardziej na dworze kończy się słoneczny weekend, tym gorzej. W naszym przypadku kończy się najbardziej, więc jest najgorzej. Sytuację na mecie ratuje tylko pizza z Pizza Garden. Nie jest to może najlepsze miejsce żeby wchodzić do niego z 4-dniowym brudem, ale nie przeszkadza nam to jakoś szczególnie. Nikt z okolicznych stolików nie zgłasza, że dostał pizzę 4-sery, mimo zamówienia Capricciosy.

Nigdy nie byłem na Wierchomli, na Grandeusie, na Żłobkach, w okolicach Sanu, w Magurskim Parku Narodowym i kilku innych miejscach, które w pamięci odcisnęły mi się bardzo pozytywnie. Byłem za to w Szczawnicy, która cały czas jest tak samo dobra. Zjazd z pustych Żłobków do miasta pełnego barw i dźwięków to jak strzał w twarz. Turyści są jednak super.

Dokładny opis naszego przejazdu oraz wnioski znajdziecie w tym tekście, więc generalnie tego wpisu już dalej nie musicie czytać:

-> https://pgr.kolo-ultra.pl/pgr2021-objazd-trasy/ <-

Gdybym miał określić trasę Poland Gravel Race jednym słowem, byłoby to: ciężko. Ku mojemu zdziwieniu, jest to jednak zupełnie inne ciężko niż myślałem. Głównie dlatego, że trudność wynika z ukształtowania terenu, a nie z podłoża. Górki są w większości krótkie i strome, ale momentami długie i bardzo strome (pozdrawiam Żłobki). Łapszanka lub Głodówka jeszcze nigdy nie były tak łatwe, jak wtedy, gdy w pamięci kołatały się Żłobki.

Na dowód powiem tyle: Żłobki to terenowe 8,5km ze średnią 8%, a końcowe 5km ma ponad 10%. Jeśli masz na widelcu czujnik mierzący dystans, warto przenieść go na tyle koło, bo na pewno zrobi większy przebieg niż przednie ;-)

Komoot mówi, że na 556km: 264km to asfalt, a 127km to droga utwardzona.

Mnie cieszy to bardzo, bo przypominam, że jeżdżę na semi-slickach 35mm, a moja technika jazdy odpowiada mniej więcej osobom trenującym skręcanie w miasteczkach ruchu drogowego. Z obliczeń wychodzi mi, że przejezdność trasy (tu warto zauważyć, że ominęliśmy OS Hawran) wynosi około 99,999%.

Na całej trasie PGR towarzyszy mi miłe uczucie, że jak już jadę po nieutwardzonym, to ma to jakiś sens i powód inny niż: trzeba jechać terenem, bo to wyścig terenowy! Powiedzmy sobie szczerze, walenie zbyt długo gravelem po terenie nie jest przyjemne. Przynajmniej dla mnie. Taka przeplatanka jest dla mnie w sam raz, choć pewnie inaczej bym mówił, gdybym miał rasowego grejwla na 45mm. Ale nie mam, więc nie mówię.

Najtrudniejszym technicznie momentem trasy jest spakowanie mojego śpiwora do worka kompresyjnego.

Jeśli chodzi o widoki, mam nadzieję, że zdjęcia mówią same za siebie. To jedna z tych tras, na których kilkukrotnie notujesz sobie w głowie: o, tu muszę wrócić, pokręcić się trochę więcej. Beskid Niski oznaczyłem sobie jako priorytet do powrotu. Priorytet prioretytowy!

Wydaje mi się, że jadąc z rozumem i godnością człowieka (czyli jedząc, śpiąc, delektując się widokami i jazdą) przeciętny kolarski śmiertelnik jest w stanie wyruszyć w czwartek rano z Przemyśla i (bardziej lub mniej) wczesnym, sobotnim popołudniem zameldować się na mecie. Niemniej jednak, medal dzielnego kolarza należy się każdemu, kto tę trasę ukończy. Szczerze.

Noclegi

Jedziemy z namiotami, śpiworami, materacami. To znaczy ja jadę, chłopaki są profesjonalistami i zamiast namiotów mają bivy (taki drogi worek na śmieci, w który wkłada się śpiwór).

Korzystamy z nich tylko na pierwszym etapie – tym bez cywilizacji. Bo długi brak cywilizacji w Bieszczadach oznacza, że gdy nagle się jakakolwiek pojawia, jest tam też masa ludzi. Miła pani w pierwszym potencjalnym noclegu patrzy na nas jak na kosmitów, gdy pytamy o wolne miejsce w długi weekend. Śpimy więc na polu namiotowym – głównym kryterium tego wyboru jest odległość od schabowego z czosnkiem niedźwiedzim, którego jemy w Przystanek Smerek, więc pada na to, zlokalizowane w tym samym obiekcie. Płacimy po 15zł za łebka +1,80zł (koniecznie w gotówce) za kawałek trawnika i możliwość spuszczenia wody po wizycie w WC.

W nocy temperatura spada o jakieś 20 stopni. Noc spędzam na słuchaniu pękających z zimna kości w sąsiednich namiotach i rozmyślaniu czym rozkuję rano chłopaków z bivy. Z jednej strony obawiam się pić, bo wizja awaryjnego wyjścia na siku w nocy jest przerażająca, z drugiej – wizualizuję sobie przydatność ciepłego moczu w rozmrażaniu kolegów.

Druga i trzecia noc to już pełna cywilizacja. Nowica 21 – znaleziona za pomocą komunikacji werbalnej z ludźmi we wsi oraz Agroturystyka „Na Chmielniku” w miejscowości Grywałd – za pomocą komunikacji werbalnej-telefonicznej do miejsc znalezionych na Google Mapach (bo w Tatrach/Pieninach z Bookingiem słabo). Szczególnie ten drugi wart jest polecenia, bo nie dość, że za 20zł jest najlepsze śniadanie jakie możecie sobie wyobrazić, to rowery są najbezpieczniejsze na świecie. Oparte o traktor, pomiędzy kurami, kotkami, małymi pieskami i Harnasiem, który przypomina trochę postać The Never Ending Story.

W Krakowie po raz kolejny śpimy w Kraków Central Apartments. Jest spoko (mimo że trafiamy na 3. piętro, a nie jak w zeszłym roku na parter), bo to nocleg praktycznie przy samym dworcu i wchodzi się o dowolnej porze „kodem”, więc nikomu nie przeszkadzają rowery.

W skrócie.

Jeśli masz rower z oponą szerszą niż 32mm i lubisz góry – polecam. Jakby pomyśleć, że trasę można puścić dalej, np przez słowacką Fatrę, przelecieć Czeskie Morawy (nasz wariant zeszłoroczny), a potem Jesionik, Ziemia Kłodzka, Karkonosze… to głowa wybucha.

Ja to polecam, bardzo. Tylko warto mieć dużo czasu albo jakąkolwiek formę, żeby się potem kolana przez pół roku nie kiwały na boki.