Gdybym za każdym razem słysząc, że ktoś nie jedzie na Rondo Babka, bo i tak go urwą dostawał grosza, jeździłbym teraz Cipollinim.
W ludziach panuje jakiś niezrozumiały strach przed byciem urwanym. Nigdy tego nie zrozumiem. Przez pierwsze pół roku na Rondzie ogromnym sukcesem było dla mnie utrzymać się do tamy w Dębe – dla niewtajemniczonych – to jakiś 15. kilometr trasy. Potem było już coraz lepiej i aktualnie, oderwanie się od peletonu byłoby raczej dobrym powodem do żartów niż zawodem.
Jak wygrać Rondo Babka?
Wygranie wyścigu szosowego jest proste… przynajmniej porównując to z wygraniem w dowolnej, innej dyscyplinie sportu. Wystarczy do tego odpowiedni iloraz wydolności i szczęścia. Czy wyobrażasz sobie, że będąc przeciętniakiem wygrywasz Biegnij Warszawo lub jakikolwiek inny bieg uliczny? Albo golisz zawody pływackie, MTB, ewentualnie triathlon? Niezależnie od tego jak bardzo świat będzie starał się pomóc, nie uda Ci się to. W szosie jest inaczej, teoretycznie szanse ma każdy (*każdy przynajmniej przeciętny), wystarczy tylko znaleźć wyścig, który odbywa się na Mazowszu lub innej krainie płaskiej jak deska (w górach liczą się waty na kilogramy i brak instynktu samozachowawczego – to inny sport) oraz wykonać jedną z następujących czynności:

- Zaje*ać na na solo, bo takiego wariata nikt nie goni. Ruszasz solo licząc na to, że peletonowi danego dnia nie chce się jechać. Zanim się ogarną, że to jednak wyścig i ktoś musi ciągnąć, Ty już jesz lody na mecie. Szana powodzenia minimalna, ale bywały takie przypadki. Zazwyczaj nawet zwycięzca jest wtedy zdziwiony.
- Robisz to samo, tylko w kilka osób. Taka sytuacja zdarza się znacznie częściej. Trzeba po prostu trafić w odpowiednie miejsce, w odpowiednim czasie. Ucieczki są często, a że to nie ProTour, to peleton nie zawsze je kasuje – brak słuchawek w uszach bywa zbawienny. Często jest tak, że jadąc na treningu z chłopakami trasę wyścigu, mamy wyższą średnią niż podczas ścigania się.
- Dziwnym trafem znaleźć się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu podczas finishu. Tu wymagane jest już spore doświadczenie i obycie w grupie, bo raczej nie ma co liczyć, że uda nam się poniższa sztuczka (nie dot. osób z silniczkiem w ramie)
- Można też być kozakiem z mocną nogą i wygrać tak zwyczajnie – będąc wyraźnie najmocniejszym. Na to bym jednak nie liczył.

Jak przeżyć?
No dobrze, ale tekst nie miał być o wygrywaniu. Jak już opanuję tą sztukę na tyle, aby stawać na pudle częściej niż raz na sezon, to bardzo chętnie się o taki pokuszę. Póki co – nie zapowiada się na to. A więc: jeździsz już na szosie, pojechałeś na trochę grupowych jazd i nie zginąłeś, a co najważniejsze: nikogo też nie zabiłeś. Zastanawiasz się czy to już czas na sprawdzenie się w swoim pierwszym wyścigu. Jako człowiek, który jest przeciętny już od dość długiego czasu i mimo niedoskonałej techniki ciągle żyje, mam garść porad jak nie dać się zabić.
Pierwsze primo ultimo: Wyścigi szosowe w górach to zupełnie inny sport niż wyścigi po płaskim, przynajmniej na początku. W tych pierwszych kluczowe będzie raczej to, żeby je przejechać, niż żeby nikt nie przejechał po nas. Opiszę to w jednym z kolejnych wpisów, póki co, za przykład weźmiemy jakiś mazowiecki klasyk jak Rondo Babka, czy dowolne ŻTC.
Żelazne zasady początkującego trzepaka
Zakładam, że jako odpowiedzialny człowiek przeczytałeś już wszystkie poradniki w internecie tłumaczące jak jeździ się w grupie i sprawdziłeś to w praktyce. Byłeś na swojej niedzielnej pętli zarówno z grupami, które jeżdżą szybko jak i tych, które jeżdżą nieskoordynowanie – trzeba być gotowym na wszystko. Znasz etykietę, formacje, pisane i niepisane zasady. Nie będę tego powtarzał, bo stron tłumaczących jak to się robi jest pełno. Skupię się na bardziej praktycznych aspektach, bo:

NA POCZĄTKU I TAK BĘDZIESZ TRZEPAKIEM, niestety. Najważniesze jest, by się z tym pogodzić. Niezależnie od tego, ile poradników przeczytałeś i jak bardzo przestrzegasz zasad, praktyka rządzi się swoimi prawami. Możesz robić głupie rzeczy, ważne żeby nie powodować niebezpieczeństwa. Każdy kiedyś zaczyna i peleton to zrozumie. Nie pchaj się na przód i nie zabij nikogo, to wystarczy. To, że czasem usłyszysz jakąś niepochlebną opinię (he, he, he – dyplomatycznie powiedziane) o sobie, to normalne. Na wyścigach górę biorą często emocje, szczególnie w kategoriach mastersów. Niech spłynie to po Tobie, ale przeanalizuj swój błąd.
KUP UBEZPIECZENIE. Serio. Nie chodzi o NNW czy AC, żeby ktoś Ci zapłacił za straty. Wypadki się zdarzają, każdy czasem robi coś głupiego i warto mieć wtedy OC. To jest po prostu fair w stosunku do osób, z którymi jeździsz. Warto poszukać takiego, które będzie obowiązywało także w czasie wyścigu – o tym wkrótce. Pozwoli to uniknąć niepotrzebnych napięć między Tobą a kolegami, żyjemy w końcu w czasach, gdy średnia wartość roweru na wyścigu przekracza średnią wartość większości mijanych samochodów.
NIE PLANUJ. To nie ma sensu. W bieganiu jest łatwo: jeśli robię 10km to wiem, że powinienem się trzymać minimalnie poniżej 4min/km i tętno trzymać w okolicach 177bpm, jeśli jest inaczej, to znaczy, że coś idzie nie tak. W kolarstwie jest odwrotnie – jedziesz tak, jak chcą inni. No chyba, że wychodzisz na sam przód – wtedy inni jadą tak jak Ty. Bywają wyścigi, które da się przejechać w grupie bez większego zmęczenia, a są takie, gdy w 5. minucie osiągasz już swoje maksima. Trzeba zacisnąć zęby i to przeżyć – tempo prędzej czy później spadnie (jeśli dalej jedziesz swoim maksem, to znaczy, że jeszcze sporo treningu przed Tobą). Planowanie nie ma sensu, bo jedziesz tak, jak jedzie grupa, zgodnie z zasadą, że „w peletonie się odpoczywa”. Ja zawsze powtarzam sobie słowa Rafała Majki „jeśli mi jest ciężko, to znaczy że innym też”. Uważam się za przeciętniaka, co mi znacznie ułatwia obliczenia – jeśli ja umieram przy aktualnym tempie, to znaczy, że conajmniej połowa peletonu też się tak czuje. Musisz myśleć o tym co „tu i teraz”, a nie o tym, czy będziesz miał siłę później. Jeśli jedziesz kawałek za peletonem to musisz iść w trupa, żeby do niego podjechać – w ostatecznym rozliczeniu to na pewno się opłaci.
RONDO BABKA TO NIE JEST DOBRE MIEJSCE NA POCZĄTEK. Ja zacząłem i wiem, że jest tysiąc lepszych miejsc. Pojedź na dowolny zorganizowany wyścig. Jest tam zdecydowanie mniej niebezpieczeństw czyhających na każdym kroku. Otwarty ruch samochodowy jest naprawdę niewygodny przy bocznym wietrze, gdy tworzą się ranty i wachlarze. Nie ma też karetki, która jedzie za peletonem, są za to zawodowcy, którzy potrafią narzucić tempo, którego na normalnym ściganiu nie spotkasz. W przypadku poważniejszego wypadku jesteś skazany na to, że ktoś się przy Tobie zatrzyma, dlatego:

ZNAJDŹ SOBIE KOLEGÓW. Kolarstwo to sport drużynowy lub przynajmniej grupowy. Prędzej czy później każdy się o tym przekona. Grupa jedzie szybciej i z dwojga złego w połowie wyścigu korzystniej być na 40. miejscu, ale w grupie pościgowej niż na 18. ale jako samotny jeździć urwany z pierwszej. Duży wygodniej jedzie się z ludźmi, których się zna. Nie chodzi tu nawet o aspekt towarzyski, a o fakt, że jest wtedy szansa na odrobinę uprzejmości. Ciasne ranty, przegrupowanie przed finiszem, kasowanie ucieczki, w której przypadkiem się znalazłeś, wspólna perswazja słowna wobec osoby, która robi coś głupiego, zgubiony bidon, dawanie zmian – to wszystko sytuacje, w których wolisz mieć przyjaciół niż wrogów, dlatego:
BĄDŹ EGOISTĄ, ale bez przesady. Niestety, kolarstwo to sport, w którym czasem musisz być
bucem. Czasem musisz kogoś nie wpuścić, czasem gdzieś się z kimś popchnąć, nie ma wyjścia – będąc zawsze uprzejmym ląduje się z tyłu, bo:
KTO NIE WYPRZEDZA TEN SIĘ GUBI. Zasada jest bardzo prosta i chwilę zajęło mi zrozumienie tego fenomenu. Jeśli jedziesz stałym tempem w 100 osobowym peletonie prędzej czy później zauważysz że połowa tej grupy jest gdzieś z przodu na horyzoncie, a Ty zostałeś z pozostałymi 50 osobami. Jak nie wyprzedzasz to znaczy, że Ciebie wyprzedzają – jeśli Ciebie wyprzedzają to znaczy, że jesteś coraz bliżej końca grupy, a przecież:
KONIEC GRUPY TO ŚMIERĆ. Z tyłu jedzie się trudniej, zawsze. Nikt normalny nie chce się tam znaleźć, gdy ściganie zaczyna się już na poważnie. Tempo jest rwane, bo każde zahamowanie z przodu czy niepotrzebne zwolnienie w zakręcie idzie reakcją łańcuchową w tył. Im więcej osób przed Tobą, tym większa szansa, że ktoś z nich będzie za chwilę leżał albo zostawi Ci pod kołem bidon. Ominięcie czegokolwiek w peletonie nie zawsze wygląda tak jak prezentuje to Sagan:
NIE SPALAJ SIĘ. Nie ma nic gorszego niż niepotrzebny stres. Uda się, to się uda – nie uda, to trudno. Wyścig jest też za tydzien… i za dwa… i za trzy… kiedyś chwyci. Dojedź do mety nawet samotnie, ale daj z siebie wszystko. Można wtedy spokojnie z uśmiechem stanąć z innymi i przyznać „kurde, ale dzisiaj byłem słaby” – to lepsze podejście niż depresja. W ogólnym rozrachunku kolarstwo powinno sprawiać frajdę, w końcu to hobby. Dużo lepiej wspomina się wyścigi, w których zrobiłeś sobie indywidualną czasówkę, niż te, w których przez 50 kilometrów jechałeś wk*wiony, że Cię urwali.

BĘDZIESZ LEŻAŁ, A ASFALT POKRYJE SIĘ SKÓRĄ. To jest pewne. Jeśli chcesz ścigać się trochę ambitniej to prędzej czy później skończysz leżąc na asfalcie. Niezależnie od tego jak zachowawczo jedziesz. Poślizgniesz się na mokrych pasach, wylecisz z zakrętu, położy się przed Tobą cała grupa. To się stanie. Pogodzenie się z tym to pierwszy krok do sukcesu. Skóra się odbuduje, kości się zrosną, chwała i śmieszna opowieść pozostają. Mój pierwszy wyścig, który chciałem przejechać ambitnie zakończył się w szpitalu. W najgłupszy z możliwych sposobów. Samotnie goniąc peleton (bo błędzie kilka zakrętów wcześniej) nie zmieściłem się w zakręcie. Koło uślizgnęło mi się na mokrym pasie, palce w panice zahamowały i pozostało mi czekać na karetkę. Mam dzięki temu całkiem spoko pamiątkę. Po prostu:
ZNAJ SWOJE OGRANICZENIA. Jadąc pierwszy raz na Rondo myślałem, że jestem dobrym kolarzem. Dawałem spokojnie radę w grupach, w których jeździłem, poprawiałem swoje czasy i w ogóle byłem pro. Przestałem być po pierwszych ściganiu. Szybko wyszły moje braki w technice. Podstawa to być świadomym czego się nie umie. Masz problem w wyciągnięciem bidonu w dużym tłoku – zrób to w momencie, gdy peleton akurat zwalnia. Nie umiesz skręcać w prawo? Ustaw się dużo wcześniej na zewnętrznej, będzie łatwiej. Znajomość swoich słabości to pierwszy krok. Biorąc pod uwagę jednak, że nie tylko umysł i ciało mogą być słabością:
KUP SPRZĘT, NA KTÓRY CIĘ STAĆ, bo nie ma nic gorszego (dobra, na pewno jest coś gorszego) niż goście, do których nie można się zbliżyć, bo boją się o swój sprzęt. To ci, którzy jadą 50km/h, hamują bo jest wyrwa/tory/gałązka/cokolwiek na drodze i od razu jadą znowu 50km/h. To najlepszy przykład tego, że w wielu przypadkach, na droższym rowerze jeździ się wolniej. Zbytnie marwienie się o sprzęt zabiera dużo radości, może warto w takim wypadku rozważyć kupno czegoś słabszego na wyścigi a tamten zostawić jako „bulwarówkę”? Jeśli już musisz płakać nad swoimi Lightweightami to:

Sprawdź wcześniej trasę. Nie po to żeby się nie zgubić, ale by znać newralgiczne miejsca. Tory przechodzące przez trasę, ostre zakręty, fragmenty, w których mogą dziać się dziwne rzeczy. Jednym z takich przykładów jest zjazd z Koniakowa w stronę Milówki na Pętli Beskidzkiej, który przez 95% czasu jest całkiem niezłym asfaltem, a przez 5% jest sekcją bruku, wyskakującą nagle zza zakrętu.
Pracuj. Jeśli chcesz mieć nowych kolegów – pracuj na przedzie. Oczywiście dopiero wtedy, gdy stwierdzisz, że jesteś już na tyle ogarnięty, żeby opuścić tyły i nie spowodować niebezpieczeństwa. Osobiście wolę przepracować porządnie jazdę z przodu i odpaść pod koniec, nic przewieźć się całą trasę na kole na 30. pozycji i na finiszu wyjść komuś z koła na 15. miejsce. Jeśli w aktualnej formacji przypada kolej na Twoją zmianę, wyjdź na nią. Nawet jeśli ma to być moment, ale wyjdź. Nie bądź nudziarzem!
i ostatnie, ale najważniejsze:
Nie bój się! Pod kątem formy, techniki, umiejętności kolarskich, nie ma nic lepszego niż ściganie. Szybka jazda naturalnie wymusza odpowiednie ustawianie się, sygnalizowanie zagrożeń i myślenie. To wszystko przyda się, gdy po raz pierwszy wybierzesz się w góry, a potem postanowisz się po nich pościgać. Wiesz jakie to uczucie, gdy przy prędkości 80km/h, w ścisku pomiędzy setką innych kolarzy, czujesz na swoim pośladku męską rękę popychającą Cię do przodu? Babka Cię na to przygotuje, więc: