Krówka leśna
miejsce z przeszłości
Cała ta piękna i niezbyt ciekawa historia zaczyna się tak, że miałem jechać do Męcikału (lub Męcikała – w zależności od tego jak bardzo lokalsem się jest) zasiać trawę. Odziedziczyliśmy tam domek, do którego zapraszamy ludzi i nikt nie przyjeżdża, bo ktoś kiedyś napisał, że wszędzie jest piach. Tak to sobie przynajmniej tłumaczę. Zrobiłem nawet o okolicy kiedyś wpis i zaprosiłem czołowych polskich blogerów jak bikeshow.cc (tu filmik), ale to nie pomogło – dalej nikt nie przyjeżdża i główną atrakcją jest dla nas kurier lub śmieciareczka. No ale nieważne.
Męcikał, z Leśną Krówką położoną pod Mąkowarskiem, łączy jedno – myślisz, że nikt o tych miejscach nie słyszał, a potem się okazuje, że wszyscy byli tam na koloniach w młodości. Takich gdzie człowiek bał się iść przez ciemny las do oddalonej o 100 metrów od domku sikalni, więc sikał metr od wejścia do domku, a potem za karę musiał sprzątać ośrodek.
Tego weekendu, do Leśnej Krówki jechali chłopacy z Koło Ultra z okazji organizacji Maratonu Podróżnika, który akurat w tym roku wypadał właśnie tam. Pomyślałem, że skorzystam z podwózki i przemieszczę się potem 40km rowerem do Męcikału. Na pewno udałoby mi się to bardziej, gdybym wziął ze sobą klucze do domku. Nie zabranie ich sprawiło, że spędziłem niecałe 4 dni za znakiem “Towarzystwo Miłośników Krówki Leśnej i Aktywnego Wypoczynku Stowarzyszenie Relax” – no czy może być lepsze miejsce na weekend niż taki harcerski ośrodek wypoczynkowy? Pewnie może, ale i tak było całkiem nieźle. Bo czy może być źle w ośrodku, który ma taką linię brzegową, jak na zdjęciu poniżej?
Fakty tak prozaiczne jak zasypianie w bluzie z kapturem na głowie żeby nie zamarznąć i logistykę związaną z jednym kontaktem dzielonym na 4 osoby pominę, bo to tematy dla słabych.
![](https://hopcycling.pl/wp-content/uploads/2022/06/DSCF9388.jpg)
Okolica
czyli wszędzie identycznie ładnie
Powiem Wam (za pomocą tekstu), że tereny w kwadracie Bydgoszcz – Piła – Koszalin – Trójmiasto, są bardzo dobre. Im bardziej tam jeżdżę, tym bardziej mnie zaskakują – ostatnio stałem się fanem okolic Sępólna, ale głównie dlatego, że nigdy wcześniej nie zastanawiałem się, czy coś tam w ogóle jest – bo po co? Generalnie jest tak: troszkę górek, trochę dróg bardzo dobrych i bardzo niedobrych (ale za to bardzo pustych), masa dróg terenowych i przede wszystkim całkowicie bezsensowne asfalty – takie nowe dywany puszczone przez środek lasu, łączące zupełnie nic. Poza tym nic epickiego i nic, co wygeneruje tysiąc lajków pod zdjęciem.
Nie mam o nich nic ciekawego do powiedzenia, ale szukanie smaczków to dobre zajęcie. Bo na przykład jedziesz przez niczym nie wyróżniającą się wieś o nazwie Krzywogoniec i widzisz Dom Wakacyjny Zielona Mila. Kto widział film i zna genezę nazwy, ten się śmieje – albo się nie śmieje właśnie.
Albo spacer starym mostem kolejowym pomiędzy jeziorami lub oznakowany lej po wybuchu rakiety V-2, tudzież bezpłatny prom Wielonek. Wyjątkowym wspomnieniem jest mijanie płacht z napisem “Jedziesz drogą wstydu powiatu tucholskiego – przepraszamy mieszkańcy”. Wtedy nawet jazda najgorszym asfaltem staje się jakaś przyjemniejsza. W Ameryce prawdopodobnie zrobiliby z tego atrakcję o nazwie “najgorsza droga świata” i ludzie z innych kontynentów przylatywaliby, aby to zobaczyć. Prawdopodobnie i u nas udałoby się tam zrobić imprezę o nazwie HardaSukaAsfaltowa i ludzie zamiast narzekać na stan nawierzchni, cieszyliby się, że nadgarstki się łamią. W zamian dostaliby koszulkę “Przejechałem Drogę Wstydu Szosą”. Wiecie – jak w tych runmageddonach, gdzie największą atrakcją byłby gość bijący Cię w twarz na mecie. Można potem stanąć w firmowej kuchni i powiedzieć, że było super lub krzyknąć “jestem hardkorem!”.
Tu warto dodać, ze na tych 350km, które dzieli Warszawę i Leśną Krówkę, nie ma ani jednego sklepu – przynajmniej na trasie wyznaczonej przez Google Maps. Co najwyżej w Koronowie można przejechać przez centrum i tak jak my, odwiedzić Żabkę o 22:57 licząc na to, że nie zostaniemy wyrzuceni. W okolicy z zapleczem spożywczym też raczej ciężko.
Ale znowu oddryfowałem jakoś od tematu – drogi obok Krówki Leśnej wyglądają jakoś tak:
Maraton Podróżnika
O samym maratonie, trasach, idei itp. przeczytacie o tutaj.
Moim głównym zajęciem przez 2 czy 3 dni było pałętanie się pomiędzy organizatorami i sprawianie wrażenia, że robię coś pilnego i jestem potrzebny. Trochę za bardzo weszły mi w krew korporacyjne przyzwyczajenia. Najsensowniejszym zadaniem były wstrzymywanie nieistniejącego ruchu przez 1,5 godziny, podczas gdy kolejne grupy uczestników startowały. To jedno z tych korporacyjnych zajęć, gdy dajesz juniorowi tekst do przepisania, a jak już skończy to pokazujesz mu kombinację klawiszków CTRL+C i CTRL+V. Z nudów zrobiłem więc kilkadziesiąt tysięcy kroków po okolicy, aby porobić zdjęcia aparatem, który może i nie ma żadnego zooma, ale za to jest bardzo drogi. Brak zooma połączony z faktem, że niezależnie od odległości na jaką oddalisz się ze startu, wszystko wygląda dokładnie tak samo, utrudnił nieco sprawę. Szacun dla Bartka (Koło Ultra’owego fotografa) jeśli wyczaruje z tego jakąś dobrą galerię. Jeżeli różnica w odległości między pierwszym, a ostatnim zawodnikiem osiąga jakieś 200km na trasie, a na mecie meldują się między 18:00 a 12:00 następnego dnia, ciężko jest to rozplanować.
Jednocześnie chciałbyś być na mecie, żeby poszukać tego pustego wzroku, jak i pod Męcikałem, gdzie temperatura zamiast zapowiadanych 8°C dochodzi do 0,5°C. Umówmy się, z takich imprez najlepsze zdjęcia są albo z tym wzrokiem, który patrzy w nicość i trochę szuka sensu życia, a trochę niczego, albo twarzy, która ma w nogach kilkaset kilometrów, asfalt przypomina sekcje brukowe Roubaix, a ubranie jest przewidziane jest na 10°C więcej… no i oczywiście do najbliższego sklepu jest 50km.
W zdjęciach poniżej tego nie ma – są tylko ludzie, las i rozmazane tło… czasami pająk zjadający ślimaka.
![](https://hopcycling.pl/wp-content/uploads/2022/06/DSCF9403.jpg)
Meta
Wizyta na mecie to jednak zupełnie inne przeżycie. Jako człowiek stroniący od zdjęć twarzy, dalej nie do końca wiem, czy dana mina to “w ryj dać mogę dać – odejdź mi z tym aparatem”, czy “zrób mi takie zdjęcie, żebym miał argument potwierdzający słuszność wystawienia roweru na OLXie”. Bo emocje na mecie są bardzo różne, choć skrajnie inne niż te znane mi z wyścigów, gdzie zwycięzca jest jeden (i jeszcze kilkunastu samozwańczych, którzy wygrali ze sobą i są lepszą wersją siebie z wczoraj). Tu klasyfikacji i miejsc nie ma, jest tylko limit czasu – który mimo że wyśrubowany, nie został przez nikogo przekroczony.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nachodzą człowieka myśli, że sam by chętnie wziął może w czymś takim udział. Ale to już temat na zupełnie inną historię.
![](https://hopcycling.pl/wp-content/uploads/2022/06/DSCF9784.jpg)
Tak było, nie kłamię. Naprawdę szanuję, że doscrollowaliście aż tutaj.