W ostatni dzień sierpnia roztapiam się

Stało się – wakacje 2019r. Od kiedy pamiętam latem jeździło się w ciepłe kraje, aby trochę odpocząć, opalić się i nie stresować pytaniem, czy jutro włożę bluzę, czy samą koszulkę. Te czasy chyba minęły. Teraz na wakacje jeździ się „w zimne kraje”. Najlepszym tego dowodem jest zeszłomiesięczny wyjazd na bikepacking do Norwegii. W ostatni weekend wakacji nie mieliśmy tyle czasu, a zapowiadane temperatury oraz fakt, że przez dwa tygodnie zmuszony jestem pracować z domu zapowiadały tylko jedno: roztopię się.

Najważniejsza informacja w tym wpisie, którą powinieneś zapamiętać to fakt, że Suwalszczyzna nie jest Podlasiem, a tym bardziej nie Mazurami.
Taka pomyłka to mniej-więcej jak powiedzieć kibicom Widzewa Łódź, że jest się za Legią Warszawa, bo przecież jedni i drudzy grają w piłkę nożną.

I tu pojawia się miejsce, o którym słyszałem od dziecka, a nigdy go nie odwiedziłem. Miejsce, którego nazwę przez całą swoją młodość słyszałem codzinnie około godziny 19:57 z ust miłej pani, mówiącej: „najzimniej w Suwałkach, temperatura (tu sobie wstaw kilka mniej niż u Ciebie)”. Bo po co ktoś miałby jechać do Suwałk? Dlaczego?

Suwalszczyzna – wszystko źle

Nieczęsto mogę tak powiedzieć, ale w przypadku tego wyjazdu źle zrobiliśmy wszystko. Ma to taki plus, że na kolejną wizytę przygotowani będziemy dużo lepiej. Nie do końca wyszedł nam nocleg, nie do końca wyszła trasa, jedzenie, spędzony tam czas i generalnie… wszystko. Nie mówię, że było źle, ale mogło być o wiele lepiej.

Rzadki widok Pandy, próbującej się zrelaksować na hamaku pod domem.

Nocleg zarezerwowaliśmy w miejscowości Smolniki w Dworku Telimena. Przekonał nas opis: Domek „Dworek Telimena” w Smolnikach położony w Suwalskim Parku Krajobrazowym , wokół 8 jezior , piękne widoki. Tu kręcono sceny plenerowe do filmu Pan Tadeusz. Punkt widokowy na jeziora kleszczewskie. Wybór wydawał się idealną bazą wypadową z rowerem. Niestety dzień przed przyjazdem rezerwacja została odwołana, bo podobno się hydraulika zepsuła.  Zamieszkaliśmy więc w Agroturystyka nad jeziorem Sejwy. Można powiedzieć, że na weekend:

Zasejwowaliśmy się tam.

Taki dowcip. Nasz domek położony był doładnie pośrodku niczego i nie prowadziła do niego nawet droga asfaltowa. Był bardzo dobry i wpisał się w klimat wyjazdu, łączni z takimi atrakcjami jak wieczorne imprezy przy zespole Akcent niesione jeziorem oraz naczynka na jajka w kształcie damskich piersi.

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się dlaczego w Panu Tadeuszu (albo w Nad Niemnem) opisy przyrody są tak długie – zapraszam na Suwalszczyznę, wszystko od razu staje się jasne. Tu nie da się pisać o niczym innym.

I ja z tym wpisem również mam problem, bo nie umiem napisać 2 000 słów o polu z górkami i krowami.


Mam też problem, bo byłem święcie przekonany, że na Suwalszczyźnie nigdy nie byłem, ale jak się okazało podczas głębokiego przeczesywania pamięci – byłem i to razem z Pandą i co więcej… na rowerach. Parę lat temu przejechaliśmy ją dookoła podczas ultramaratonu Pierścień Tysiąca Jezior. Wtedy jeszcze myślałem, że będe vlogerem (zanim było to popularne). Jeśli chcecie zobaczyć nas w czasach, gdy ja jeździłem w pozycji ninja na Cipollinim, a Panda jechała 630km w chińskich ciuchach za stówkę, plastikowych butach i rowerze o cenie jej aktualnego koła, zapraszam do trailera:

A jeśli Wam się podoba, to tutaj jest dłuższa (20 minut!) i nudniejsza wersja:

-> https://youtu.be/pvAnHP7rSXs <-


Zacznijmy więc od początku. Nasz poranny widok z okna prezentował nam się tak:

Jeśli nie wiecie gdzie jest jezioro Sejwy to informuję. Znajduje się obok takich miejscowości jak: Ogórki, Buraki, Kompocie, Pełele, Tauroszyszki, Dziedziule, Wiłkopedzie, Skarkiszki, Rynkojeziory, Bubele…

Zanim wyjaśnię ze szczegółami gdzie popełniliśmy błędy, przedstawię Wam krótki quiz. Żałuję, że nikt mi go nie pokazał zanim tam pojechaliśmy, nasz plan dnia wyglądałby nieco inaczej:

Suwalszczyzna jest dla koneserów

nie tylko krowiej kupki

Jeśli nie jesteś pewny, czy Suwalszczyzna jest dla Ciebie, spójrz na poniższy zdjęcia i jeśli na pytania odpowiesz twierdząco, duża szansa, że na dalekiej północy spędzisz czas całkiem przyjemnie. To nie jest miejsce dla każdego i nasz standardowy plan: wstać rano, jeździć, jeść, spać, jeździć, wrócić, się tutaj nie sprawdził. Całkowicie. A więc:

Czy na widok schowanego w rogu Malucha oraz przyczepy kampingowej (ukryte w rogu) przypomina Ci się młodość i myślisz sobie: „och, chciałbym się tam obudzić o 5 rano i iść z saperką do lasu w wiadomym celu”?

Czy na poniższym zdjęciu Twój wzrok powędrował w stronę kartki o pajdzie chleba, a ślina właśnie została przełknięta? Czy widok sprzedawcy i jego wagi wprawia Cię w taką ekscytację, że masz ochotę zamówić coś na wagę? Czy jak co 5 minut Mati wchodzi do sklepu i wychodzi z czteropakiem to uśmiechasz się pod wąsem?

Czy zamiast Netflixa ze znajomymi wolisz siedzieć w miejscu bez internetu (i perspektywy na jakiekolwiek zajęcie, gdy na dworze jest ciemno) i udawać, że piekarnik to płaski telewizor?

Czy jak już się naoglądasz „Gwiazdy tańczą w piekarniku”, to umiesz siedzieć na ganku i patrzeć w niebo?

(tak, zdjęcie jest obrócone, ale trochę gimnastyki zawsze dobrze robi)

Czy na myśl o rozrywce nad wodą masz przed oczami bardziej łódkę albo rowerek wodny, które wyglądają, jakby miały się zaraz rozpaść (ale wiesz, że przeżyją nawet koniec świata), bardziej niż pływanie drogim jachtem po Mazurach?

Załóżmy, że masz już pusto w bidonach i w kieszonkach. Czas do odwodnienia zaczynasz liczyć w minutach. Na horyzoncie pojawia się stacja i zamiast Orlenu z zimną Coca-Colą oraz lodem Nogger, napotykasz instalację jak poniżej. Czy Cię to śmieszy?

Suwalszczyzna z rowerem – co i jak?

Trochę strach coś napisać. Niedawno napisałem wpis o Świętokrzyskich. Podsumowując, chodziło w nim o to, że pętla w Świętokrzychach jest bardzo spoko, ale jako jednodniowa – jakbym miał jechać na dwa lub więcej dni, to jednak wolę dołożyć tę godzinę albo dwie jazdy i pojechać w „prawdziwe góry”. Spotkało się to z oburzeniem ze strony uprzejmych lokalsów, którzy postanowili mi wysyłać „zdjęcia z fakami” i stwierdzenia w stylu „nie podoba się to jeździj na Gassy”. Teraz czuję dyskomfort krytykując cokolwiek.

Przez dwa dni przejechaliśmy koło 300km – trasa niebieska była bardzo dobra, trasa zielona była dramatycznie nudna i z kiepskimi asfaltami.

Na różowo zaznaczone tereny, które zdecydowanie warto, na sraczkowato zaznaczono te, które szczególnie nas nie urzekły (z perspektywy roweru, gdybym miał swoją łódkę, mówiłbym inaczej):

Jeśli zastanawiacie się dlaczego we wpisie nie ma zdjęć z drona to odpowiadam: zwróćcie uwagę na odległość naszych tras od wschodnio-północnych granic. Ze względu na położenie, przed każdym lotem (i po) musiałbym dzwonić do Straży Granicznej – rozrywka średnia.

Jeśli z kolei zastanawiacie się dlaczego zdjęcia są jakieś takie wyprane – odpowiadam: zieleni na Suwalszczyźnie było tak dużo i była tak intensywna, że zdjęcia wyglądały na produkty Photoshopa zanim jeszcze je dotknąłem.

Zacznijmy o tej pętli zielonej. Składa się ona z fragmentów przypominających Mazury oraz pętli w podwarszawskim Kampinosie, a to wszystko okraszone dramatycznie złymi asfaltami, choć może po prostu mieliśmy pecha. Asfaltami tak złymi, że odbijając z nich na szuter, modliliśmy się, aby nigdy się nie skończył. Wigierski Park Narodowy pewnie jest ładny, ale z perspektywy łódki albo kajaka. Dopiero pod wschodnią granicą robi się ciekawiej, ale tak naprawdę jest to ta sama ciekawość, co na północy, tylko bez charakterystycznych pagórków. Kształt pętli jest przypadkowy, ale jednak coś sugeruje…

Zanim ktoś mi wyśle kałowego jeżyka pocztą, przeskoczę szybko do pętli niebieskiej. Ze smutkiem muszę przyznać, że… jest zaskakująco dobrze. Momentami przypominają nam się Azory. Jest niewyobrażalnie zielono, wszędzie porozrzucane są nieco surrealistyczne pagórki, a wszystko to okraszone jest krówkami. Tu na przykład standardowa krowa pijąca z wanny na polu:

I w ogóle Suwalszczyzna jest miejscem dla fanów zwierzątek. Chciałbym wymienić wszystkie, które widzieliśmy, ale jestem trochę miejskim lamusem i się nie znam. Poza tym, mam ten problem, że przy każdym napotkanym zwierzęciu przystajemy i Panda sprawdza, czy zmieściłoby nam się do mieszkania. Od kiedy odkryła, że krowy potrafią pić z wanny, zrobiło się dość niebezpiecznie.

O samej pętli powiem tyle: rażąca w oczy zieloność, absolutnie zerowy ruch – zarówno samochodowy, jak i kolarski, całkiem sporo przewyższeń, bo na 150km robimy ponad 1500 metrów w pionie i generalnie – czego chcieć więcej? Sklepów nie ma, jak przegapimy ten jeden, jedyny to pewnie umrzemy z głodu. Przekroczenie granicy z Litwą wiele nie zmienia – wizyta w przygranicznej (z Rosją) miejscowości Wisztyniec cofa nas jeszcze trochę bardziej w przeszłość, a w dodatku przystajemy nad krystalicznie czystym jeziorem.

Z jedzeniem jest tu w ogóle problem. Nawet w sobotni wieczór w żadnym z polecanych miejsc, nie udało nam się zjeść.

Kuchnia Tatarka u Alika? Do 18.30
Zajazd Litewski? W soboty wesela
Ryby albo Kartacze w Starym Folwarku? Za daleko
Sytuację ratowało nieco centrum Suwałk, w którym wybór sensownych miejsc był spory.

Pozostała część drogi, w tym zupełnie nieznanym mi kraju to tak zwana „długa prosta na trening czasowy”, na której staramy się nie przysnąć.

Aby mieć jako-taki pogląd tego, co czeka nas na Suwalszczyźnie, wystarczy popatrzeć na zdjęcia.

Im bardziej się na nie patrzy, tym bardziej nasuwa się jedna, smutna myśl. Jeżdżenie tutaj szosą, to jak pojechać w Tatry i przejechać jedynie pętlę dookoła Tatr. Jest ładna – oczywiście, ale podobnie jak w przypadku np. Karkonoszy – jadąc dookoła, omijamy wszystko. Tak samo jest i tutaj – asfaltowe drogi omijają esencję tego miejsca. Oczywiście, możemy wytyczyć rundki bardzo ładne, ale to jednak nie jest to.

Jakość dróg jest bardzo różna – od prawie idealnych asfaltów, po asfalty, na których ma się ochotę zejść, odpalić telefon i poszukać roweru MTB. Czasami zmieniają się między sobą w zupełnie losowych i niespodziewanych miejscach. Jedno jest pewne – niezależnie od tego, gdzie zawędruje nasze oko – będzie też szuter. I to taki szuter, jaki lubi się najbardziej! Równy, ale pofalowany i z zakrętami. Chyba mogę to powiedzieć: Suwalszczyzna to królowa gravela i nigdzie indziej nie czułem tak dużej potrzeby posiadania go, jak tutaj. Toż to nasza lokalna Toskania. Nie przeszkadzało nam to oczywiście w pokonaniu wielu szutrowych kilometrów na szosach – też się da oczywiście, tylko przyjemność minimalnie mniejsza, bo łatwiej stracić ząbki.

Suwalszczyzna nie służy do wbijania kilometrów.

Chwilę nam zajęło odkrycie, na czym polega urok Suwalszczyzny. Jest tu trochę jak na Mazurach, tylko lepiej, bo nie ma ludzi (chyba, że masz łódkę, to gorzej, bo jeziora się nie łączą) i jakoś tak spokojniej i mniej cywilizowanie. Dla jednego rabina to minus, dla innego plus. My zdecydowanie jesteśmy tym drugim. Nasz błąd polegał na tym, że do jazdy podeszliśmy tak samo jak zwykle. Wychodzisz rano, tłuczesz te 150-200km, wracasz jeść i spać. Tutaj to tak nie działa…

Prawdziwy swój urok region odkrywa, gdy plan nieco się zmodyfikuje. Optymalna pętla to pewnie 60-80km, pokrywająca trochę asfaltów, a trochę dróg o powierzchni nieznanej, na które samochodzik Google Street View być może nigdy nie wjedzie. Czas zaoszczędzony w tej sposób można spokojnie przeznaczyć na patrzenie w krowy lub leżenie plackiem przy/na jeziorze. Bo zastanów się – jak często, w wakacyjnym szczycie, możesz mieć bardzo przyjemne jeziorko z plażą tylko dla siebie? Tutaj się tak da.

Suwalszczyzna to według mnie najlepsze miejsce do odpoczynku od ludzi w kraju. Dlaczego lepsze niż Podkarpacie? Bo mimo że zarówno powierzchniowo, jak i górkowo mniejsza, to jednak brak asfaltów sprawia, że jest jeszcze bardziej oddalona od tego, co widzimy na co dzień. No bo kurde – jak często jesteś w agroturystyce, w której Twój telefon nie łapie zasięgu?

W tym wpisie brakuje bardzo wielu rzeczy. Nie ma nic o ciekawych miejscach, nie ma opisywanych wszędzie mostów w Stańczykach, nie ma subiektywnego rankingu jezior. To wszystko będzie, gdy wrócimy z tam gravelami. Póki co, jeśli planujesz rzucić wszystko i jechać w Bieszczady, to zdecydowanie bardziej polecam Ci (do tego) Suwalszczyznę.

Tak jak wspominałem na początku: Suwalszczyzna to nie teren dla każdego. Tu przyjeżdża się odpocząć, a nie zajechać.

Chodzi w niej bardziej o to:

Niż o to: