Zeszłoroczne Bike Expo, z punktu widzenia kolarza, było delikatną klapą. Większość znajomych, z którymi rozmawiałem, twierdziła zgodnie, że to strata czasu, który można było spędzić korzystając z pierwszych, umiarkowanie ciepłych chwil w roku. Tłok był duży, proporcjonalny do zawodu jakiego doznawało się na miejscu. Nasunęło się jedno, bardzo ważne pytanie: czy takie targi / wystawa to na pewno miejsce dla zapaleńców kolarskich? Czy nie jest ona wycelowana bardziej w przeciętnego rowerzystę, który przed zdjęciem swojego sprzętu z balkonu, lub przed zakupem nowego roweru w przedziale 1500 – 3000zł, chciałby sobie trochę podotykać i potestować? Tylko skąd on miałby się tam wziąć…. Relację z zeszłorocznej imprezy znajdzie tutaj, na stronie mtb-xc.pl. W tym roku, moje sceptyczne i krytyczne oko postanowiło zawitać tam osobiście.
Przyznaję. Przez 10 dni przed wizytą na targach ćwiczyliśmy z Pandą szybkie i naprzemienne zadawanie pytań:
– A na co to komu?
– A komu to potrzebne?
– A skąd wziąć na to pieniążki?
Byliśmy gotowi jak nigdy…
Marketing Bike Expo
Nie wiem. Nie lubię się do tego przyznawać, ale nie miałem pojęcia, czego się spodziewać po tej imprezie. Z jednej strony znowu wygląda to jak napompowany balonik, a z drugiej, pojawić się miały Maja Włoszczowska, Jolanda Neff, Michał Kwiatkowski, Czesław Lang, Lech Piasecki, Tomasz Marczyński i kilka innych, mniej lub bardziej znanych osób. Cóż, dla nas może i jest to ograniczona atrakcja, bo większość z nich można dość łatwo spotkać w trakcie sezonu, no ale wszystkich na raz już ciężko.
Do tego z 5 stron z listą wystawców (może i czcionka duża i jedna firma na jeden wiersz, do tego strona tytułowa i jedna prawie pusta, ale i tak). Chyba że przyjrzymy się nieco dokładniej. Wtedy wychodzi, że wiele z nich mieści się po prostu na jednym stoisku dystrybutora i tak na przykład box 27/28 to jednocześnie: Wertykal, Wilier, Polomar, Selle SMP, Deda, Elementi (osobno ;) ), Fulcrum, ISM Seat, Lake, Argon 18, Briko i Campagnolo :)
Do tego jakaś wystawa związana z Tour de Pologne oraz rzecz, na którą cieszę się najbardziej – Narodowy Wyścig Niepodległości, czyli pętle po stadionie. 5 okrążeń po 300 metrów i każde punktowane. Z opisu brzmi to doskonale – zapowiada się rzeźnia większa niż na pierwszym w tym sezonie Rondzie Babka, które wypada akurat w drugi dzień Bike Expo. Za tydzień rozpoczynam wakacje, więc nieco boję się o zdrowie i rower, ale nie mogę opuścić szansy na zrobienie śmiesznych zdjęć. Bo, że wydarzą się tam rzeczy niestworzone, jest pewne.
Samo Bike Expo wyskoczyło mi na Facebooku jako sponsorowany wpis z milion razy w ciągu ostatniego miesiąca. Były więc między innymi:
Opis usunięty.
Zdjęcie usunięte, gdyż według organizatora przekraczało ono granice dobrego smaku (chociaż nie prosił o usunięcie)
I pewnie teraz myślicie – ale gość się przyczepił. Nie zaprosili go, więc się mści. No dobra, może mnie nie zaprosili, ale nie zaprosili żadnych blogerów kolarskich, ani sportowych. OK, tu też kłamię, zaprosili jednego – triathlonowego – bo wiemy, że triathlon to w sumie też kolarstwo :-) Echhh, chyba jednak przemawia przeze mnie jakaś silniejsza, podświadoma frustracja. Chociaż przyznaję – jest to jeden z niewielu blogów, które faktycznie czytam. Przynajmniej tych z kategorii: wszyscy jesteście zwycięzcami i możecie wszystko, jeśli odpowiednio długo pracujecie.
Przejdźmy do samej imprezy, już na spokojnie i obiektywnie. Najbardziej jak się da.
Mamy co prawda jesienią targi w Kielcach (o nieco podobnej nazwie Kielce Bike Expo), które faktycznie są duże i porządne, ale po pierwsze: są we wrześniu, a wtedy rowery przestają już ludzi interesować, a po drugie: to impreza B2B (czyli biznes-biznes). Oznacza to, że dopóki nie powiecie przy stoisku, że reprezentujecie jakąś duża i wymyśloną firmę, nikt się Wami nie zainteresuje. Będziecie jak ten klient na Meridzie za 1300zł, co przyjeżdża do Veloartu. Czy Bike Expo będzie w końcu imprezą dla nas, ludzi jeżdżących na rowerach?
Starczy tego hejtu
Wizyta na Stadionie Narodowym to szok. Widok parkingu zawalonego samochodami po horyzont nieco zbija mnie z tropu, bo zapowiada tłumy. No i faktycznie, morze ludzi przytłacza już na starcie. Okazuje się na szczęście, że to przez nieszczęśliwy przypadek (nie sądzę), bo w weekend przy stadionie odbywa się też festiwal jedzenia samochodowego. Przepraszam, nie wiem jak to się nazywa – chodzi o te dostawczaki z olejem podgrzewającym panierki. Jeśli do tego, umiejscowimy też biuro zawodów półmaratonu, który odbywa się w niedzielę, atmosfera przypomina nieco tę przed meczami: tłok, ścisk i tłum. Ale to chyba dobrze, może na Bike Expo trafi też trochę ludzi, którzy wcale tam przychodzić nie planowali.
I tu muszę przyznać: jeśli chodzi o frekwencję na Bike Expo – to jest sukces. Naprawdę. Ludzi było sporo, szczególnie, gdy rozpoczęła się sesja Majki z Jolandą, ale korytarze były pełne odwiedzających praktycznie od rana, do zamknięcia. Szacun.
Po co oni tam przyszli?
To pytanie nasuwa nam się cały czas. No dobra, może nie dokładnie takie, bo przecież my też tam byliśmy. Bardziej zastanawiało nas: dla kogo Bike Expo zostało zorganizowane. Pomijając oczywiście samych organizatorów. Bo że
Niekoniecznie dla pasjonatów kolarstwa
to widać było dość szybko. Nie było nowinek, które mogłyby zainteresować ludzi siedzących głębiej w temacie. Nie było produktów, których nie widzielibyśmy na co dzień. Nie było firm, których byśmy nie znali i rozwiązań, o których byśmy nie słyszeli. Fakt, było kilka bardzo drogich rowerów, ale policzyć je można było na palcach jednej ręki. Więcej ciekawego sprzętu jest na dowolnym wyścigu Mastersów, czy nawet na niedzielnym Rondzie Babka. Impreza była również:
Niekoniecznie dla osób, którzy chcą coś kupić
Pomysł jest świetny. Zbierzmy wszystkie sklepy rowerowe w jednym miejscu. Może będą ze sobą konkurowały, może zrobią super weekendowe promocje, może będzie można bezpośrednio skonfrontować ze sobą produkty, które normalnie nie stoją obok siebie na półce. Panda jest dziewczyną, więc jako dziewczyna planowała pewnie podświadomie kupić sobie coś ładnego – czapeczkę może jakąś, czy coś. Ja jestem chłopcem i chciałem buty, bo swoich sznurowanych Giro szczerze nienawidzę (dla uczciwości dodam, że Panda je uwielbia). No i myślę sobie: spoko, będzie kilka sklepów, będzie kilka firm, różne modele, coś przymierzę i może kupię. Dupa. Jakiś buty się przewinęły, ale przecież nie ma ani rozmiarówki (bo kto by wiózł na targi cały asortyment), ani nawet nie da się ich kupić. Uświadamiam sobie, że:
Za 25zł (koszt wejściówki), znajduję się w sklepie z ogarniczoną ofertą, tysiącem obsługujących i brakiem możliwości kupna
Przyznaję się bez bicia, jestem tym kupującym, który postanowił dbać o budżet domowy zamiast o lokalny biznes i zamawia w internecie. Chyba że akurat jestem w sklepie i coś mi się spodoba, a sprzedający coś doradzi – wtedy kupuję w sklepie i przepłacam, ale wiem za co (za poradę). Wycieczka w Warszawie do dowolnego, sensownego sklepu to wycięcie sobie sporego kawałka dnia. Wolę zamówić 3 pary w internecie i 2 bezpłatnie odesłać. Co więc sklepom z tego, że pokażą mi rzeczy, które sprzedają?
Za 25zł jestem w miejscu, w którym są sklepy, w których nie da się nic kupić! Dobra, powiedzmy sobie szczerze – nikt normalny za te wejściówki nie płacił (chociaż tłok przy kasie był ciągły). Każda z firm miała ich do rozdania tyle, że wystarczyło znać kogoś, kto zna kogoś. A nawet jak się nikogo nie znało, było tysiąc i jeden profili w internecie, które w zamian za sprzedanie swojej godności (udostępnij nasz post i polub stronę) oferowały darmowe wejście. Może to ściągnęło ludzi? Jak pójdę z darmową wejściówką to zaoszczędzę na 3 kebaby…
Bo nie wiem, kto przyszedł na te targi. To zadziwiające – na dowolnym wyścigu szosowym lepiej lub gorzej znam co najmniej z połowę startujących oraz ich rodziny. Tutaj – praktycznie nikogo. Spędziłem na miejscu łącznie około 6 godzin – spotkałem (nie licząc wystawców, z których jednak większość jest znajoma) jakieś 5 znajomych twarzy.
A może to dobry znak? Może ludzie zamiast oglądać sprzęt woleli skorzystać z ładnego, słonecznego i niesamowicie zasmrodzonego smogiem dnia, aby spędzić go na dworze, zamiast patrząc na sprzęt?
Może więc była to impreza dla:
Osób, które chcą przetestować rowery, ale niekoniecznie je kupić.
Wstęp na płytę stadionu był darmowy. Odbywały się tam wyścig (który przegapiłem, bo byłem na niej za późno – jakieś 3 godziny przed końcem według rozpiski) oraz testy.
To jest fajne – masa rowerów, jakieś przeszkody, można pojeździć w kółko. Miejsce cieszyło się niesłabnącym zainteresowaniem – również z naszej strony. To jak usiąść na ścieżce przy Wiśle w godzinach weekendowego szczytu i czekać na nieszczęście… które nigdy nie nadchodzi. Ścieżki są niebezpieczne i zabójcze z punktu widzenia kolarza, ale ludzie na nich się przemieszczają bez problemów. Podobnie było na płycie, która była nieprzyzwoicie śliska, rowery za duże lub za małe, spodnie wisiały za nisko, a ulubionym zajęciem wszystkich, było zawracanie z piskiem opon. Nie wiem, czy są to potencjalni kupcy, ale nie ma to znaczenia. Ziarenko kolarskie zostało zasiane.
Żeby było uczciwie, muszę dodać, że było tam także muzeum Tour de Pologne, ale przyznam, chyba przespałem wizytę w nim. To znaczy coś tam było, ale moja ekscytacja była podobna do tej, gdy zwiedzało się muzea w podstawówce. Mina Pandy chyba to potwierdza.
Było kiepsko, podobało mi się.
To jest trybuna, na której siedzą wszyscy moi znajomi, którzy uważają, że warto zapłacić 25zł za wejście na Bike Expo:
Według mnie:
To była impreza dla ludzi, którzy lubią… sprzedawców?
Brzmi to głupio, ale tak jest. Mi się tam podobało. Mimo lekkiej klaustrofobii, tłoku i biedy sprzętowej – podobało mi się. Problem w tym, że podobałobo mi się dokładnie tak samo, gdyby nie było tam wcale asortymentu. Z mojego punktu widzenia, była to impreza, aby spotkać się ze sprzedawcami z innych miejscowości, z bikefitterem, którego dawno nie wiedzieliśmy, z redaktorami redakcji magazynów, które czytamy. Można na spokojnie wymienić trochę opinii, dowiedzieć się rzeczy, zasugerować coś, czy po prostu złapać kontakt z ludźmi, których znamy tylko zdalnie. W świcie kolarskim panuje taki śmieszny zwyczaj (czy jak to nazwać), że wiele osób się zna, ale nigdy się ich nie widziało. Czytamy swoje opinie, jeździmy razem (bo przecież Strava), widujemy się gdzieś w miasteczkach zawodów, ale nigdy nie podaliśmy sobie ręki – tu można to naprawić.
Szkoda tylko, że sklepów było tak mało. Całość da się przejść w jakieś 10-20 minut, wliczając w to czas potrzebny na postoje przy ciekawszych rzeczach. Szkoda, bo wyobraźcie sobie, że na przykład stoisko Bikestacji. Można do niego podejść i powiedzieć w twarz niewinnym pracownikom co myśli się o ich sklepie i o zamawianiu rzeczy, których nie ma na magazynie. Taki przyjemne miejsce do linczowania sklepów, które podpadły – piękna wizja.
Targi nie były chyba najlepszym miejscem do reklamowania regionów ;-)
Choć nie wiem, po co mieliby tam być. Żeby pokazać, co jest dostępne w sklepach i zachęcić do przyjścia? To chyba już nie te czasy. Jest wiele prostych rzeczy, które mogę przynieść benefity obu stronom. Proste rzeczy, które można podpatrzeć gdzie indziej. Byłem jakiś czas temu na konferencji Amazona w San Francisco (zapraszam do wpisu o Kalifornii) oraz Salesforce’a (zapraszam do wpisu o najcieplejszym miejscu na Ziemi) – fakt, że to trochę bardziej B2B, ale wyobraźcie sobie coś takiego. Wchodząc na halę każdy dostaje na identyfikatorze kod QR, na którym zakodowane jest imię, nazwisko oraz adres email. Przy każdym ze stoisk sprzedawca może zeskanować Twój identyfikator w zamian za bezbolesne (trwające jakieś 2 sekundy) wpisanie Cię na listę swojego newslettera. W zamian dostajesz firmowy długopis, pierdołę, albo bierzesz udział w losowaniu nagrody w tym sklepie, podczas targów. Ty dostajesz gratisa, firma ma dobrze sprofilowanego gościa w swojej bazie danych. Win-win. Takich przykładów jest wiele. Taka impreza musi czemuś służyć. W tej chwili, gdy ktoś z wystawców pyta mnie czy warto pojawić się na Bike Expo, odpowiadam, że nie. Lepiej budżet przeznaczyć na zrobienie własnych testów terenowych.
Miałem wizję.
Wpis o targach wyglądać miał zupełnie inaczej. Miałem na początku trochę ponarzekać, potem przejść się po Bike Expo, porozmawiać o sprzęcie ze sprzedawcami i opisać każde ze stanowisk. Spojrzeć, co kto oferuje, porównać, porobić zdjęcia i tak dalej. Nadzieja prysła po kilku minutach. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie późną jesienią do sklepu rowerowego i ktoś każe Wam napisać o tym coś ciekawego. Żeby było trudniej, nie możecie nic kupić, a towar zrobił już na półkach miejsce dla nart.
Na liście rzeczy, o których warto wspomnieć znajduje się chyba tylko przejażdżka składakami Brompton od iVelo. Składaki znamy i uwielbiamy, ale to jest inna klasa roweru. To jak karbonowa szosa na Di2 przy przeciętnym trekkingu. Niestety, cena również bardziej przypomina karbonową szosę (a w zasadzie wyrównuje ją).
Były też jakieś wywiady, autografy, sesje itp. Od 14 miał być Michał Kwiatkowski, ale gdy podeszliśmy o 14:15 był już tylko pan Czesław Lang, opowiadający akurat o problemach ze spinaniem budżetów. Był też pan Igor Tracz, czyli mistrz świata w psich zaprzęgach i bikejoringu. To najjaśniejszy moment tych targów. Gdyby spotkanie z panem Igorem odbywało się w którejkolwiek z warszawskich kawiarni, pewnie byśmy się na nie przeszli. Temat jest zupełnie nieznany, ale ciekawy. Szkoda, że prowadzący trzymał poziom większości prowadzących i jego pytania były w większości dłuższe niż odpowiedzi. Chodzi mi o słynne zadawanie pytań zawierających od razu odpowiedź oraz krótką informację o swoim życiu.
Bike Expo – warto / nie warto?
Czy mogę polecić Wam wizytę na targach (targach w cudzysłowie, bo według Wikipedii targi to: tradycyjnie rodzaj wystawy, ekspozycji towarów (…) połączonej ze sprzedażą)? Nie. Pod kątem technologiczno sprzętowym, absolutnie nie. Dużo ciekawsza jest wizyta w dowolnym, dużym sklepie kolarskim. Przez duży, mam na myśli na przykład Zweirad-Center Stadler, o którym pisaliśmy przy okazji szosowej wizyty w Berlinie – podobno największe centrum rowerowe w Niemczech. Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja, jeśli chodzi o kontakty społeczne, ale czy warto za to płacić?
Jeden z najlepszych momentów na targach. Pandzie udaje się ukraść dwie krówki ze stoiska Warty bez podpisywania żadnego papierka:
Może po prostu nie jestem targetem tej imprezy. Może jest nim ktoś innym – tak zwani casuale i zwykli rowerzyści. Tylko czemu mieliby się tam stawić? Nic nowego nie zobaczą, nic fajnego nie kupią…