Cześć, mam na imię Maciek. Od 20 lat naprawiam pralki… wróć, nie ten blog. Mam 31 lat i od 10 lat prawie każdego dnia pomiędzy 8:00 a 16:00 siedzę przed komputerem, robiąc rzeczy, które nie do końca rozumiem, dla ludzi, którzy nie do końca wiedzą, czego chcą. Jak coś robię, robię to na maksa. Kiedyś włączyłem sobie grę, Warcraft 3  – nie wciągnęła mnie jakoś bardzo. Grałem maksymalni kilka lat po parę godzin dziennie. Kilka lat później odpaliłem sobie World of Warcraft – na chwilę, może na 3 lata… Bo jak coś robię, staram się robić to jak najlepiej, mimo świadomości, że nigdy do czołówki nawet się nie zbliżę.

 

Jeśli czegoś nie możesz, a bardzo chcesz, to możesz..

 

To nie prawda, co mówią motywacyjne blogi. Nie wystarczy bardzo chcieć i dużo trenować, aby osiągnąć oczekiwane rezultaty. Cele muszą być realne, a to, czy je osiągniemy, zależy zarówno od tego jacy się urodziliśmy, jak i tego, jak spędziliśmy młodość. Jeśli ktoś Ci mówi, że nie ma rzeczy niemożliwych, może kłamie, a może nie. Szansa powodzenia jest jednak czasem tak mała, że z mojego punktu widzenia nie warto ryzykować.

 

Uzależnienie – level expert

Cześć, nazywam się Maciek i jestem uzależniony od sportu. Myślałem, że od kolarstwa i rowerów, ale jednak nie – to uzależnienie od sportu. Od robienia rzeczy szybciej, dalej, lepiej. Od poznawania nowych miejsc, rywalizacji, pokonywania postawionych przez siebie granic i robienia rzeczy tylko dlatego, że być może da się je zrobić. Jestem uzależniony od zmęczenia, od endorfin, od stanu, w którym wstaję rano i zastanawiam się, czy bardziej muszę zrobić siku, czy bardziej bolą mnie nogi. Jeśli robię trening, to robię go do czasu, gdy jeszcze mam siłę, bez sensownego planu, bez optymalnych efektów. Robię to, co lubię. W sposób, który jest przyjemny, ale nieefektywny.

 

Jak siadam przed TV z wielką czekoladą albo kilogramowym pudłem lodów – zjadam je na raz. Nigdy nie zostanę więc Mistrzem Świata. Gdybym tak jak moi koledzy blogerzy spędzał zimę w ciepłych krajach, po miesiącu pewnie bym padł. Rano muszę wstać przed świtem, bo szkoda dnia, wieczorem muszę zdążyć przed rzeczami zaplanowanymi na wieczór, a których zrobić wcale nie muszę.

 

Kolarstwo to wspaniały sport – prawdopodobnie jeden z najlepszych dla amatorów. Pozwala zobaczyć wiele, przy stosunkowo niskim wysiłku. Pod kątem treningowym, mam z nim jednak jeden problem. Znacie to uczucie, gdy po solidnie przetrenowanym okresie jesień-wiosna jedziecie na wyścigową ustawkę? Godzina 9 rano, spotykamy się wszyscy pod Arkadią – pierwszy raz po wiosennej zmianie czasu. Wymieniamy spojrzenia, oglądamy nowe sprzęty, opowiadamy jak bardzo jesteśmy słabi, aby zmylić konkurencję. 3 godziny później jestem na kresce w Jabłonnie – dojeżdżam na 17. miejscu. Co to znaczy? Nie wiem. Czy jestem lepszy niż rok temu, gorszy, taki sam? Nie mam pojęcia. Bo inni też ćwiczyli, bo wiatr, bo ułożenie peletonu, bo pech, bo ktoś z przodu puścił, bo przypadkiem załapałem się w odjazd – możliwości jest wiele, to najlepsze w tym sporcie.

 

Bo oczywiście: wypracowane FTP jest ważne, ale wynik zależy od niego tylko pośrednio. Bo za tydzień mogę pojechać dużo mocniej i być 46. a mogę też dużo słabiej i dojechać na 7. miejscu. Brakuje słynnego kija i marchewki. Tu z pomocą przychodzi basen i bieganie. Pierwsze pół roku biegania (jeśli oczywiście nie złapiemy kontuzji, do której prowadzi popularne kolarskie podejście: patrzcie, pierwszy raz i od razu 13km) to jakaś całkowita euforia. Czasy poprawiają się drastycznie, wytrzymałość zwiększa, wszystko jest bardzo łatwo mierzalne. Biegać można gdy jest ciemno i zimno – w parku raczej nikt mnie nie potrąci. Pływać mogę, gdy jest jeszcze zimniej, jeszcze ciemniej, leje, w powietrzu jest syf i w ogóle podwórkowy Armagedon, a przecież jako człowiek uzależniony muszę coś robić. Mam oczywiście trenażer, lubię go. Ludzie się z tego śmieją, ale to w dużej mierze dzięki niemu pracuję tam, gdzie pracuję. Dzięki niemu wygrałem wyjazd do Kalifornii, to na nim spędzam dziesiątki godzin oglądając kursy klikania myszką i klawiaturą. Ale efekty trenażera przychodzą po wielu miesiącach – brakuje też bodźców.

 

 

– Ilu triathlonistów potrzeba, aby wymienić żarówkę?
– Czterech – jeden wymienia, trzech dyskutuje, jak zrobić to bardziej aero (ewentualnie jeden wymienia, trzech dyskutuje, jak zrobiłby to Jan Frodeno)

 

 

W tym co robię, jestem profesjonalistą – nawet w świecie wirtualnym…

 

 

Oddawaj wszystkie moje lajki
Oddawaj wszystkie komentarze
Oddawaj uśmiechnięte emotikony
Wymażę Cię na Instagramie

 

 

Cześć, jestem Maciek. Kolarstwo to moja pasja i tak na pewno pozostanie. Planuję wiele ciekawych (mam nadzieję) podróży i wyścigów, ale… jestem uzależniony teraz również od biegania i pływania. Wiecie dokąd to zmierza, nie? Wiem, że domyślacie się patrząc na to, co dzieje się na Stravie. Widzę co teraz robicie. Zabieracie lajki, kasujecie komentarze, cofacie uśmiechnięte emotikonki. Tak, w tym roku chciałbym spróbować triathlonu. Zanim wrzucicie mnie do worka pogardy – wstrzymajcie się. Jedną z rzeczy, która mnie do tego przekonała bym filmik od Vegan Cyclist o nazwie: ROAD CYCLIST GETS DESTROYED in Olympic Distance Triathlon – przeciętny, ale tytuł był piękny. Pozazdrościłem. Chciałbym zobaczyć, jak poradzi sobie kolarz-amator w triathlonie (ale oczywiście nie w olimpijce, bo to samobójstwo, ale w połówce, bo na IM jestem zdecydowanie za słaby).

 

Jeśli chodzi o doświadczenie w byciu triathlonistami – mamy z kolegami spore.

 

Chciałbym to jednak zrobić nie w takiej formie, jak zazwyczaj robią to kolarze i ludzie z internetu. 86% tekstów które wiedziałem zaczyna się od Mimo że i kończy na to chyba niezły wynik. Mimo że: nie biegam, pierwszy raz w życiu płynę, nic o tym sporcie nie wiem, wcale nie trenowałem itd. Reszta zazwyczaj pokazuje, ile osób udało się prześcignąć, mimo jazdy na zwykłej szosie. Każda okazja, aby pocisnąć triathlonistom i pośmiać się z tego, że na aero-rowerze za 30k są wolniejsi, jest dobra. To jest według mnie beznadziejne podejście. Nieprofesjonalne, niegrzeczne, obraźliwe i nie widzę w nim sensu innego, niż budowanie swojego ego.

 

Tak mi smutno, jak to czytam

Panda

 

Chciałbym to zrobić w przeciwną stronę. Przygotować się w pół roku najlepiej jak to możliwe i sprawdzić, jak bardzo przegram. W końcu ten blog jest o przegrywaniu, bo wszystkim nam jest to dużo bliższe, a tekstów o tym niewiele. Sprawdzić, o co w tym chodzi i na ile legendy miejskie są prawdą.

 

 

Za linią wroga

 

Cześć, jestem Maciek. Jestem uzależniony od triathlonu. Nigdy w nim nie startowałem. Nigdy nawet nie zrobiłem odpowiedniej zakładki. Nie mam pojęcia jak wcisnąć dwa treningi w ciągu dnia. Jestem jak Ci goście, co na pytanie: Czy masz dziewczynę? odpowiadają – Tak, nazywa sie Emma Stone. Nie pamiętam, kiedy ostatnio był dzień, w którym spaliłem mniej niż 4000kcal. Jest w tym sporcie tak wiele rzeczy, o których nie mam pojęcia… i to mnie właśnie ciągnie. Lubię próbować nowych sportów, przypomniał mi o tym ostatnio curling.

 

 

Warunek wstępu.

 

Jak coś robimy, robimy to na maxa

Triathlon wydaje się o tyle spoko, że można sobie założyć konkretne cele. Jak miałbym to zrobić w wyścigu szosowym? Dojechać w najlepszych 10%? Wyznaczyć oczekiwany czas? To nie ma sensu, to wszystko zależy w dużej mierze od innych. Tu mogę powalczyć sam ze sobą. Postawiłem więc sobie pewne progi, po przekroczeniu których uznam, że warto próbować.

 

Rower – to oczywiście najmniejszy problem. Nawet jeśli pojawią się skurcze, w połowie przyjdzie bomba i w ogóle będzie dramat, na rowerze da się w dalszym ciągu przemieszczać (w innych dyscyplinach może być z tym problem). Z rowerem problem pojawia się głównie w sprzęcie. Nie mówię tu od razu o czasówce, ale dobrze byłoby zacząć chociaż od lemondki, która z kolei wymusi fitting. Z pomiarem mocy też pewnie dużo wygodniej, obecnie stosuję go tylko pod dachem, bo na dworze nie widziałem potrzeby (przecież i tak jedzie się tak jak grupa, a jak ucieka, to jak na kradzionym). Domowe wykresy pokazują, że jestem w stanie utrzymać pod 290W przez 2 godziny jazdy na trenażerze (to znaczy tyle jechałem, o ile więcej się da, boję się sprawdzić) – jak to przekłada się na podwórko, lemondkę i prędkości? Nie mam pojęcia. Jak jedzie się po pływaniu i przed bieganiem – rownież.

W mazowieckim świecie kolarskim FTP w granicach 4,5W/kg przy sensownej wadze pozwala liczyć na cud – niestety, z mocnymi kolegami raczej w odjazd nie pojedziesz, bo w połowie umrzesz. Możesz liczyć na łut szczęścia w słabszej ucieczce. Może ludzie skojarzą, że nie jesteś super mocarzem i nie będą Cię gonili…

 


Klasyczny bagaż weekendowy

 

Pływanie to problem. Basen odwiedzam ostatnio często, ale skurcze skutecznie utrudniają mi dłuższe treningi. Zawsze powtarzam, że skurcze biorą się z bycia słabym – poczekam, zobaczę. Pewnie łatwiej byłoby przychodzić na basen wypoczętym, ale jak to robić, gdy trzeba trenować? ;) Obecne tempo, które mogę komfortowo utrzymać przez jakieś 2-3km to okolice 1:50/100m. Jak to się przekłada na piankę i otwarte zbiorniki? Nie wiem.  Technika w tym sporcie wiele zmienia, nieważne jak szybko kręcę rękami, tempa ~1:40/100m nie złamię przy 1km. Być może to moment, aby spotkać się kilka razy z trenerem, który wytłumaczy, co jest nie tak i zdradzi sekret co robić, aby płynąć szybciej.

Ile to jest 1:50/100m? Ciężko powiedzieć. Z jednej strony wszystkich omijam, z drugiej, gdy obok mnie pojawia się na Warszawiance dowolna sekcja pływacka, czuję się jak na pierwszym w życiu Rondzie Babka. W zasadzie mógłbym im robić za boję.

 

Jeśli ktoś pyta mnie z czym kojarzy mi się bieganie szczera odpowiedź jest tylko jedna…

 

Bieganie, jak nietrudno się domyślić – największa bolączka kolarza. Mówi się, że kolarze nie biegają (co oczywiście prawdą może i jest, ale jak mieszkasz w Las Palomas). Najszybszą dychę w życiu przebiegłem w jakieś 38 minut, najszybszy półmaraton w 1:30 (niezapomniana Lizbona). Obecnie, półmaraton na treningu podchodzi mi w komfortowym tempie po 1:40. Założyłem kiedyś, że do połówki mogę podejść, gdy będę w stanie komfortowo biegać 21km w 90 minut, to chyba ten sezon. Jak biega się po rowerze i pływaniu? Nie mam pojęcia

 

Nie mam też pojęcia o tysiącu innych rzeczy. Pianki, przebieranie się, strefy zmian, jedzenie, tematów jest wiele. To właśnie zgłębianie ich cieszy mnie zdecydowanie bardziej niż sam start. Trochę jak odkrywanie sportu na nowo.

 

Czemu triathloniści uprawiają 3 sporty? Bo żadnego z nich nie potrafią dobrze.

 

Ten tekst jest trochę zabawny, ale bardziej zabawne jest zawsze, jak pojedzie się jako kolarz na narty albo spróbuje pobiec za autobusem. Okazuje się wtedy, że nasze super-wytrenowane nogi są faktycznie super wytrenowane i doskonale wyglądające… ale tylko w jednym ruchu. Nie wiem, mi to jakoś nie pasuje. Za każdym razem, gdy próbuję nowej aktywności, czuję się jak inwalida.

 

Powiedzmy sobie szczerze, pocisk po triathlonistach jest zawsze śmieszny. Mamy nasze zasady Velominati, które jasno zabraniają połowy z rzeczy, które występują w tym sporcie. Czasem jednak zapominamy, aby patrzeć na nie z lekkim przymrużeniem oka. Stereotyp triathlonisty nie bierze się znikąd. Brak rękawków i skarpetek, batony przyklejone do ramy, lemondka, która poluje na Twoje pośladki, upośledzona jazda w grupie – to wszystko przeciwieństwo wypieszczonej stylówy klasycznego, szosowego MAMILa (middle-aged man in lycra). Ale w kolarstwie też mamy trzepaków, tylko może trochę mniej widocznych… przynajmniej do momentu, aż położą peleton.

 

Na powyższym zdjęciu z Ronda Babka, wskaż mistrza Polski w triathlonie na dystansie 1/2IM (jest to oczywiście niegrzeczny żart, bo gdybym ja bym na jego miejscu, też bym leżał).

 

Fajnie jest pośmiać się z innych, gorzej gdy przestaje to być forma dowcipu. Czasówka w grupie nigdy nie jest zabawna, ale trzepy zdarzają się wszędzie, także w środowisku szosowym. Pech chce, że te z środowiska triathlonowego są najłatwiej zauważalne. Chciałbym zobaczyć triathlonowe imprezy od środka, zweryfikować na ile to prawda, co mówią ludzie na Gassach. Sprawdzić, jak bardzo zniszczy mnie czołówka, bo w kolarstwie, zarówno mazowieckim, jak i tym w górach, czołówka miażdży mnie z palcem w sakwie.

 

Najtrudniejsze w rozpoczęciu tego sportu jest stanąć twarzą w twarz ze swoja kolarską dziewczyną i powiedzieć: chyba chcę być triathlonistą… a potem jeszcze kolegom.

 

Jest taki dowcip, którego używałem już pewnie z 10 razy na tym blogu. Po czym poznać triathlonistę? Nieważne, sam Ci to powie. I oto ja, zanim jeszcze nawet zacząłem myśleć o startowaniu, już Wam o tym mówię. Kurde…

 

Tymczasem idę na Allegro, muszę znaleźć: czasówkę, lemondkę, piankę, strój do tri, buty na rower bez sznurówek, specjalne sznurówki do biegania, uchwyty na dodatkowe jedzenie i sto tysięcy innych rzeczy. Potem pomodlę się, aby zostały jeszcze gdziekolwiek miejsca do zapisania się i zapłaczę nad wpisowym. Piękny sport, piękne hobby, już widzę tą rozmowę:

 

 

– Panda, trafiłem szóstkę w totka, idę kupić sprzęt do tri
– A co z resztą?
– Reszta na kredyt

 

 

…i oczywiście, jest szansa, że okaże się to ogromną pomyłką i już po drugim starcie stwierdzę, że nigdy więcej. Jak to jednak mówią: kto nie ryzykuje, nie pije szampana.