Stan na: maj 2019
Marzyłem o tym wiele lat: dron, z którym da się jeździć rowerem: kieszonkowy, bezpieczny, robiący ładne fotki. Doczekałem się… i żałuję.
Który dron na rower?
Ważna informacja na wstępie: nie robię vlogów. Wszystkie informacje, które tutaj umieszczam, pisane są z perspektywy osoby tylko i wyłącznie robiącej zdjęcia – zmienia to punkt widzenia diametralnie.
Sensowne wybory są obecnie według mnie 4 i poniżej info co i dlaczego.
Zerotech Dobby.
-> Zdjęcia (nieliczne ;) ) na przykład we wpisie o Gardzie lub Azorach <-
Wpis o Dobbym był tutaj. Od czasu gdy o nim pisałem, zmieniła się ważna rzecz: są teraz dostępne dużo lepsze baterie. Jest kieszonkowy, robi przyzwoite zdjęcia, nie da się zdalnie sterować kamerką góra-dół (wielki minus)… a do tego jest typowo chińskim wynalazkiem, co pociąga za sobą wszelkie oczywistości jak kiepski soft, ale też dużo części na Aliexpress.
Wskazówka: ten dron Wam prędzej czy później spadnie lub ucieknie i dobrze, aby jedyną obawą było wtedy stracone ~1000zł. Latanie nim to jak jazda w 17. rzędzie peletonu Ronda Babka. Da się, ale wymaga cojones de ferro.
DJI Spark
-> Zdjęcia można zobaczyć np. we wpisie z Czarnogóry. <-
Wszystko super, ale: brak składanych skrzydełek sprawia, że staje się umiarkowanie poręczny.
Wskazówka: wbrew temu co mówił DC Rainmaker, ten dron nie mieści się w kieszonce koszulki kolarskiej (przynajmniej tej standardowej), a wożenie go w torbie pod ramą, wymaga dodatkowych zabezpieczeń (które dodają czas przy składaniu).
DJI Mavic Air
-> Zdjęcia np. we wpisie z Albanii. <-
Według mnie optymalny (dzisiaj) dron na rower. Dobre zdjęcia (z RAWami), pewny soft, solidna konstrukcja, sprawdzone rozwiązanie. Generalnie to samo co Spark, ale wszystko lepsze i troszkę większa waga, rekompensowana składanymi skrzydłami.
Myślę, że zostanie ze mną na dłużej, gdyż nie widzę teraz lepszej (ani nawet zbliżonej jakościowo) alternatywy. Trochę to smutne, bo przecież zawsze byłem fanem rozwiązań alternatywnych (cebulackich) od majfriendów.
Parrot Anafi
Niby trochę większa rozdziałka zdjęć niż w Mavicu, niby nieco lepszy kształt drona, ale:
aparatura sterująca dużo większa, dużo bardziej delikatny (a przynajmniej gimbal), niepewny (jeszcze) soft, brak czujników, których myślisz, że nie potrzebujesz, bo jesteś PRO, ale potrzebujesz. Do tego niby cena niższa, ale rynek akcesoriów DJI i ich dostępność to rekompensują, więc PO CO?
Jak wozić?
Zarówno DJI Spark jak i DJI Mavic Air woziłem w takiej torbie podczas jazdy (z aparaturą i zapasowymi bateriami). Nie przeszkadza zupełnie. Zerotech Dobby mieścił się bez problemu do kieszonki. Mavic Air również mieści się w kieszonce i tak woziłem go na Wyspie Uznam, ale z przyjemnością niewiele to miało wspólnego.
Przed zakupem
Zakup drona nie może być poważnym nadszarpnięciem Twojego budżetu. Ja wiem, że dla ludzi XXI wieku sterowanie czymkolwiek jest banalne. Nie możesz jednak przewidzieć swojej reakcji, gdy dron nagle zacznie uciekać: tysiąc myśli i panika. A to się zdarzy. True story. Naprawdę. Spada szybko.
Oczekiwania vs rzeczywistość
Wszystko doskonale, ale jednak nie. Nie tak to sobie wyobrażałem.
Okazuje się, że dron to nie aparat. To nie jest tak, że widzisz coś fajnego, robisz zdjęcie, gotowe.
To jest tak, że widzisz coś fajnego, stajesz, wyciągasz drona, otwierasz, rozkładasz kontroler, podłączasz telefon, odpalasz aplikację, zaczynasz lecieć do góry, zastanawiasz się, czy w tym miejscu na pewno można, a z góry nic nie wygląda tak jak sobie wyobrażałeś. Równolegle patrzysz jak procenty baterii lecą w dół. Coś takiego jak spontaniczne zdjęcia z drona praktycznie nie istnieje – każde miejsce musi być starannie zaplanowane na Google Earth łącznie z kadrami Nigdy nie miałem sprzętu, z którego tak wiele materiału ląduje w śmietniku.
Dodajmy do tego wszystkie kwestie związane z bezpieczeństwem, przepisami, ubezpieczeniami, odpowiedzialność, presję i kilka innych czynników, o których nie wiesz, dopóki pierwszy raz nie wzbijesz się w powietrze. Na przykład, gdy latasz 200 metrów dalej, a koło drona zaczynają krążyć ptaki. Oczywiście każdy kraj przepisy ma inne, aplikacje do sprawdzania stref lotów niby są, ale jak się okazuje i tak musisz przeznaczyć wieczór na rozwijanie skrótów i szukanie odpowiedniej aplikacji dla danego kraju. Na przykład w Warszawie, na zachodnim brzegu za bardzo nie polatasz, bo centrum, na wschodnim stadion, na południu lotnisko w Gassach, a na północy Kampinos (w parkach narodowych nie można).
Do tego poczucie podobne do wjeżdżania quadem do lasu. Nikomu dookoła nie podoba się to, co robisz: hałasujesz, stwarzasz niebezpieczeństwo, a jeszcze przy okazji odbierasz prywatność patrząc ludziom do ogródka. Ostatnia rzecz, która dzieliła mnie od zwykłego turysty została pogrzebana. Dołączyłem do grupy, która dojeżdża w ładne miejsce, a potem: warcy, hucy, ceszczy. Odebrało mi to możliwość gardzenia ludźmi, hałasującymi motocyklem na przełęczach, cykającymi fotkę i jadącymi dalej hałasować – takie nienaturalne.
Do tego odbieranie sobie radości z poszukiwań kadrów fotograficznych. Z aparatem trzeba wchodzić w miejsca, przeciskać się, zastanawiać, jak dojść na skałkę, przeskoczyć rzekę i kombinować. Dronem po prostu lecisz i robisz. Trochę jak rower elektryczny, niby spoko, ale czujesz się jak oszust.
Co dalej?
Bardzo wiele osób pyta mnie, jakiego drona używam i jakiego polecam. Szczerze? Nie polecam żadnego.
Jeżdżenie z dronem, jako dodatkiem do ambitnej turystyki rowerowej, się nie sprawdza. Posiadanie drona przechyla szalę kolarską tak bardzo w stronę turystyki, że traci się tę swoistą imersję – jedność z rowerem i otoczeniem. Ja drona kupiłem i teraz cierpię, bo nie umiem się zdecydować, czy wolę mieć unikalne (póki co) zdjęcia, czy skupić na jeździe. Nie powtarzajcie tego błędu, bo tak jak ja, zamiast czerpać przyjemność z jazdy, będziecie się zastanawiali, czy to już jest ten moment i krzyczeć Pandzie, żeby zawracała… jak w tym filmie (1:05)