Dzień dobry Państwu. Anonimowi ludzie z internetu donoszą, że jeśli nie podsumuje się minionego roku, nie należy zaczynać kolejnego. Postanowiłem więc obnażyć trochę wewnętrzną stronę tego bloga. Jeśli nie interesują Was cyferki i wykresy internetowe, spokojnie możecie ten wpis pominąć.

 

Blog.

Nowe wpisy pojawiają się wyjątkowo rzadko. W roku 2017 na blogu pokazało się ich 57. Niby niewiele, ale dla mnie jest to liczba kosmiczna. Dlaczego?

 

Spójrzmy na to tak. Po pierwsze, weźcie do ręki dowolne czasopismo rowerowe i zobaczcie, ile w każdym numerze jest pełnoprawnych artykułów. Od razu podpowiem, że zazwyczaj mniej niż 20, zdecydowana większość z nich nie przekracza kilku tysięcy znaków. Najdłuższe teksty na tym blogu mają również kilka tysięcy… ale wyrazów. Szacun dla każdego, komu udało się przeczytać np. naszą relację z Azorów – było tam prawie 45 000 znaków. Dla porównania: Pan Tadeusz składa się z 68 682 wyrazów. Jeden tekst zajmuje mi od kilku do kilkudziesięciu(!) godzin (wliczając w to obróbkę wizualną).

W siodle spędziłem w tym roku blisko 700 godzin, do tego po kilkadziesiąt pływania i biegania oraz praca na pełen etat. Nie wiem dokładnie ile biegałem i pływałem, bo mierzę to od niedawna, ale może to lepiej. Bardzo chciałbym bardziej rozwinąć bloga, ale niestety, połączenie tego ze swoim sportowym hobby nie jest możliwe. Potrzebne są kompromisy, a mając do wyboru rower i bloga – wybieram rower.

 

Blisko 700 godzin w siodle, ani jednego wygranego wyścigu. W ciągu tych godzin mógłbym nauczyć się płynnej rozmowy w 2 obcych językach, ogarnąć nowe umiejętności, aby zarabiać 2x więcej, zrobić masę niczym ratownik z Baywatcha… ale czy wtedy byłbym równie zadowolony z minionego roku?

 

Jedyną możliwością na większą ilość wpisów jest dzielenie ich na mniejsze kawałki, czyli: Azory – logistyka, Azory – trasy część I, Azory – trasy część II, Azory – informacje praktyczne. To także skutkowałoby zwielokrotnieniem liczby odwiedzin na blogu. Tak się nie stanie. Długie teksty odstraszają, ale to cecha charakterystyczna tego bloga. Dzięki temu wśród czytelników panuje dużo wyższa kultura niż średnia internetowa. 

 

Wprawne oko zauważy, że ilość tekstu w artykułach na blogu, porównywalna jest w skali z ilością tekstu w artykułach ukazujących się w pełnoprawnych, drukowanych publikacjach kolarskich… choć wiadomo, że nie powinno się tego porównywać.

Kilka tekstów ukazało się jak zwykle w magazynie SZOSA. Pisanie do czasopisma to coś zupełnie innego. Zamiast siedzieć i pisać rozległe głupoty, muszę to ścieśniać i stresować się wieczorami, czy nie palnąłem jakiejś głupoty, którą na blogu dałoby się szybko edytować. Podziwiam redaktorów pism drukowanych.

 

Najbardziej angażującymi do dyskusji słowami w tym roku były: Factor oraz Rose. Przypadek? Nie sądzę ;-)

Na Facebooka wrzuciłem łącznie 245 postów, które zostały skomentowane przez 1498 osób. Średnio 15 komentarzy, 3 share’y i 169 reakcji na każdy z nich.

 

 

 

Najpopularniejszymi wrzutkami są w kolejności: zaśnieżona droga do pracy, wybór roweru dla Pandy, wywrotka na Rondzie Babka, świecące jajka z Chin jako lampka, jedyny start w wyścigu MTB

 

 

 

Najsmutniejszym postem, jak nietrudno się domyślić, było zdjęcie pustych trybun Mistrzostwach Polski na torze. Na tor zawsze można liczyć. Też mnie to nawet martwiło, do momentu, w którym zobaczyłem, że nawet zawodnicy mają w poważaniu dekoracje swoich konkurentów.

 

 

 

Pieniądze.

Gentlemani o pieniądzach nie rozmawiają, ale zawsze miło komuś zajrzeć w kieszeń.

 

Ile zarabia blog?

W minionym roku blog zarobił (czyt: otrzymał wpłaty pieniężne): 0,00zł.

Na fejsbukowe reklamy wydane zostało: 743,46zł

 

Ostatnio, w ankiecie na stronie Maratony MTB / XC tenże blog zajął zaszczytne, drugie miejsce. To trochę śmieszne, bo tematyka MTB/XC jest mi dość obca. Jestem daleko, daleko za Rowerowymi Poradami, do których ze względu na poruszane tematy nigdy się nie zbliżę. Posty poradnikowe, szczególnie dla nieco bardziej początkującej grupy kolarzy są zasięgowo kilometry przede mną. RP z kolei są (według mnie) daleko za Szajbajkiem, który prowadzi VLOGa. Dla obu panów blogi są poważnym (jeśli nie głównym) źródłem utrzymania.

Do ankiety mam sporo zastrzeżeń, jako że była skonstruowana tak, by promować przeciętniaków (co czytasz vs co najbardziej lubisz czytać). To jak zapytać: którą drogą jeździsz rowerem, zamiast: którą drogą najbardziej lubisz jeździć rowerem i na tej podstawie decydować o najlepszości. Można założyć jednak bezpiecznie, że blog jest w czołówce. Co cieszy, bo piszę rzadko i raczej niezbyt przyjaźnie na tak zwane jedno posiedzenie czytelnicze (if you know what I mean…).

 

Czy to jest dobre?

Oczywiście nie, to jest bardzo złe. Jak fakt, że nie zarabiam może być dobry? ;-)
Ale tak na poważnie: to zabija rynek i szkodzi innym, którzy z tego żyją lub chcieliby z tego żyć. 
W ten sposób jednak najłatwiej zaistnieć nowemu graczowi w branży. Duże firmy zaczynają przenosić marketing z kiosków do internetu i chciałbym być na to gotowy. Chciałbym stać z rozłożonymi rękami i mówić: dzień dobry – zapraszam. Problem w tym, że robiąc rzeczy za darmo nikt nie traktuje Cię poważnie. Zarówno z punktu widzenia firm, z którymi się współpracuje, jak i czytelników.

 

A gratisy?

Jedyne na czym zarabiam to zaproszenia na jakieś prezentacje, sprzęt, który dostałem na testy i nigdy nie oddałem oraz jakieś gratisy w stylu kalendarz, czy skarpetki, żeby potem były widoczne na zdjęciach. Chociaż w przypadku wyjazdów też nie jest wesoło, bo wszystkie imprezy odbywają się zawsze w tygodniu (bo dziennikarze w weekendy mają weekendy), więc trzeba brać urlop z pracy – kalkuluje się to umiarkowanie.

 

Brać pieniądze, czy nie brać – oto jest pytanie.

Zadajmy sobie szybkie pytanie: czy lepsze są głośniki za tysiąc, czy za tysięcy dziesięć? Odpowiedź jest prosta: za dziesięć. Można na to pytanie odpowiedzieć nawet nie patrząc na parametry. Gdyby SZOSA rozdawana była na skrzyżowaniach jak metro, nikt nie traktowałby jej jako produkt premium. Mimo dokładnie tej samej zawartości. Gdyby kosztowała 2x więcej niż teraz, stałaby się automatycznie produktem jeszcze bardziej prestiżowym. Dlatego blogom jest ciężko, bo trudno traktować je poważnie.

 

Drugim problemem jest branie pieniędzy od firm, które przysyłają sprzęt na testy. O ile w przypadku małych rzeczy jest to proste, bo po prostu nie oddajesz, to z rowerem jest już problem. Bo co jeśli napiszesz coś złego?

W płatnych recenzjach rzadko kiedy pojawia się wyraźna krytyka. W blogach jest jeszcze gorzej, bo im bardziej pozytywną rzecz napiszesz, tym większa szansa, że ta opisywana firma wyshare’uje Twój tekst i będzie chętna do przyszłej współpracy. Same korzyści dla każdego! Ludzie widzą pozytywną opinię o sprzęcie, Ty docierasz do większej ilości odbiorców i masz darmową reklamę. Po co więc ryzykować?

Gorzej jeśli znajdziesz, nawet na siłę, trochę problemów. A problemy da się znaleźć zawsze. Mam przykłady firm, które po nielaurkowym opisie produktu nie odezwały się już nigdy więcej i uderzyły w inne – sprawdzone miejsca. No i to jest błędna pętla. Blogerów nigdy nie zabraknie, pism rowerowych pewnie też. Jeden wypada z listy, znajdzie się inny. W takich momentach cieszę się, że nie jest to moje źródło utrzymania.

To oczywiście opinia subiektywna, z którą zgadzać nikt się nie musi. Szczególnie, że rowery to wyjątkowy przypadek. Znam bardzo pozytywne recenzje i reklamy rowerów, o których każdy inny powiedziałby: jedzie jak drewno na wężu ogrodowym. Ale przecież jeśli komuś jedzie się na nim dobrze, to może faktycznie jedzie się mu dobrze? Jeśli pożyczam jakiś sprzęt, staram się go udostępnić minimum na kilka dni moim znajomym, z którymi mogę skonfrontować swoją opinię. To duże ryzyko, ale uważam, że tak wypada.

 

Płacić czy nie płacić – oto również jest pytanie.

 

Przygotowanie wpisu zajmuje mi od kilku do kilkunastu (lub nawet kilkudziesięciu) godzin. To są godziny pomiędzy 8-godzinną pracą na cały etat, a wolnym czasem na sport i życie. Traktuję to jako dodatkowe hobby, które bardzo lubię. Bo wyobraźcie sobie, że po kilkunastu godzinach nad wpisem, który chcesz pokazać światu… musisz za to zapłacić własnymi pieniędzmi. Tak działa Facebook – nienawidzę go :)

Staram się nie sponsorować wpisów. Rzucenie 2-5zł pomaga jednak czasem rozwinąć nieco skrzydła tym, które z nieznanych mi powodów gdzieś się zawieruszyły. Taką politykę przyjmę też na 2018 rok – max 5zł na każdy wpis.

 

 

Po co to robię – nie wiem, ale boli. Szczególnie jak się policzy, że za reklamowane kliknięcie w takiego linka trzeba zapłacić ze 20gr, a z perspektywy czasu nie daje to nic wymiernego. Dlatego staram się też powolnie odchodzić od Facebooka w stronę wyszukiwań z Googla i wejść bezpośrednich. Nie wiem jednak jak ogarnąć komentarze – jak zmotywować ludzi, aby komentowali na stronie nie na fejsie.

Tegoroczny brak reklam spowodował, że wejścia organiczne oraz bezpośrednie wyprzedziły sumarycznie te z social media:

 

 

A tendencja idzie w dobrą stronę, chociaż w dużej mierze jest to pewnie spowodowane rosnącą ilością materiałów i potencjalnego kręgu zainteresowanych. Dla wyszukiwań organicznych wygląda to tak:

 

Podobnie jest zresztą w przypadku rozrastania się fanpage’a na Facebooku. Nie płacisz – nie rośniesz… chociaż oczywiście duża szansa, że to po prostu ja robię coś źle. Można zawsze wrzucić śmieszny filmik z wywrotki i liczyć na to, że sam się rozejdzie. Tylko co z tego, skoro zapewni to głównie odbiorców z innych krajów. Śmieszny filmik z wywrotką dzieciaków, do którego użyłem kradzionej muzyki zobaczyło prawie 100k osób i został wyshare’owany z 700 razy.

Z drugiej strony zbyt duży przyrost jest niewskazany, bo pojawiają się wtedy komentarze wyjątkowo głupie od osób, których tam być nie powinno. Koszt jednego like’a dla fanpage’a to dla mnie między 20, a 30gr. 

 

 

 

 

Czytanie i patrzenie

Co się czyta?

Ciekawostka. W pierwszej 14 najpopularniejszych wpisów nie ma ANI JEDNEGO tekstu o trasie / wyjeździe / rejonie. W sumie nie dziwię się, sam częściej czytam teksty o sprzęcie niż o miejscach. 

W top 24 najczęściej odwiedzanych stron znajduje się jeden tekst dotyczący jakiegoś regionu (i to dot. logistyki, a nie tras, które opisane były w osobnym): Kolarska Teneryfa: rower, logistyka, ceny, ogranizacja

Najchętniej czytanymi wpisami są te o trenowaniu oraz o Zwiftcie. Potem te poradnikowo/felietonowe trochę o niczym, a trochę o aktualnych tematach, potem sprzęt, a potem wyścigi i trasy.

 

Ile się czyta?

Liczby za 2017r:

 

Spójrzmy na statystyki odwiedzin w tym roku w rozbiciu na tygodnie:

 

Wygląda to dość stabilnie zamiast wzrostowo, ale w przedziale kilkuletnim jest nieco lepiej:

 

Czy to dużo? Nie, to śmiesznie mało. Myślę, że bardzo chwytny tekst o życiu, które przypadkiem dostaje się na Wykop.pl jest w stanie spokojnie to wyrobić samotnie. Pewnie nawet dowolny bulwersujący tekst z chwytnym tytułem w stylu Rowerzyści nie chcą jeździć ścieżkami rowerowymi na jakimś dużym portalu wyprzedziłby ten wynik wielokrotnie.

 

Wzrost odwiedzin może być także spowodowany rosnącą grupą docelową. Nietrudno dostrzec rosnące zainteresowanie kolarstwem szosowym. Oto ilość osób oraz przejazdów słynnym podjazdem Lipkowska w Górze Kalwarii na przestrzeni lat:

 

 

Segment rozpoczynający słynna pętlę na Gassy nie wygląda już tak pozytywnie. Pięknie i swojsko nazwany the first sprint after warm-up przejechało o ponad 400 osób więcej niż w zeszłym roku, ale łącznych przejazdów jest o sto mniej. W dalszym ciągu są to jednak śmiesznie niskie liczby – mówimy o 2000 osób. Mowa oczywiście o osobach korzystających ze Stravy, ale myślę, że jest to zdecydowanie ponad połowa lokalnego świata kolarskiego. Dla przypomnienia – w każdym z dużych biegów w Warszawie startuje 5-cyfrowa ilość biegaczy.

 

 

 

Co się nie udało?

Gdybym za każdy nienapoczęty lub odpuszczony pomysł odkładał grosika, mógłbym się zatrudnić w osiedlowej Biedronce na kasie i przynajmniej przez rok nie być nikomu nic winny.

Chciałem na przykład wypuścić swój pierwszy ciuch. Czapka zimowa jakości premium, gotowa przed świętami – idealny prezent. Projekt zrobiony przez jolantao, która to odpowiedzialna jest również za moje logo. Wszystko dograne było nawet już z łódzką szwalnią, ale pokonały mnie formalności. Pełen zysk miał być przeznaczony na cele charytatywne, okazało się to nie takie proste…

 

 

Przez brak czasu, o którym wspominałem na początku wpisu, nie zawsze pamiętam, aby każdemu odpisać. Zapytań dostaję sporo: o wybór sprzętu, zaproszenia, prośby o udostępnienie, propozycje współpracy, prośba o jakieś zdjęcie w pełnej rozdziałce. Często odpisuje, że ogarnę to jak wrócę z pracy, a potem brakuje mi czasu. Każdego z osobna, komu nie odpisałem, serdecznie przepraszam. Trzymam się jednak zasady: nigdy nie udostępniam żadnego wydarzenia, w którym nie biorę udziału – przepraszam.

 

Chciałem w tym roku zorganizować wyjazd kibicowski na zawody przełajowe w Katowicach. Ogarnąłem tani autobus i pełną logistykę. Mimo grubego sponsorowania wydarzenia, w miesiąc zgłosiło się jakieś 14 osób, nic z tego nie wyszło. Porzuciłem wszystkie plany organizacji czegokolwiek, bo szkoda nerwów. Na lutowe mistrzostwa świata w przełajach jedziemy znowu małą, zgraną i pewną ekipą.

 

Nie pykło mi prowadzenie VLOGA. Zrobiłem trochę filmów, szczególnie pod koniec zeszłej zimy, do których bardzo chętnie sami wracamy nawet dzisiaj – pewnie dlatego, że mają formę rodem z rodzinnego video na VHS. Niestety, nagrywanie filmów nie idzie w parze z robieniem zdjęć i jeżdżeniem jednocześnie. Brakuje kilku rąk i dodatkowej pary oczu. Kilka filmów znajdziecie tutaj: LINK DO YOUTUBE’A.

 

 

Każdy bloger wyciąga wnioski, nie mogę być gorszy

 

Gdybyście widzieli ile razy rzucałem blogowanie, śmialibyście się do wieczora. Bo to jest tak: spędzasz 20 godzin nad wpisem, dobierasz kilkadziesiąt zdjęć z kilku tysięcy, układasz wszystko, prosisz swoją dziewczynę o sprawdzenie, udostępniasz, płacisz pieniądze, aby ludzie to zobaczyli, bo inaczej fejs utnie zasięg… dostajesz 60 lajków. 3 razy mniej niż człowiek, który przed chwilą wrzucił zdjęcie głowy na treningu i 5 razy mniej niż kolarka z ekspozycją swoich atutów ;) Nie dziwię się, sam w nich klikam. Masz ochotę rzucić to i zaoszczędzony czas przeznaczyć na spacer po pobliskim parku. Bo po co to wszystko i gdzie sens?

Udało mi się na szczęście z tego wyleczyć, przestałem przejmować się cyferkami (choć oczywiście dalej śledzę, aby wiedzieć, w jakim kierunku to zmierza). Bloga prowadzę jako hobby i dzięki niemu dowiaduję się więcej, o miejscach które odwiedziłem oraz mam porządek w zdjęciach. Forma na przyszłość pozostaje niezmienna. Teksty dalej będą długie i rzadkie oraz na tematy, które mnie interesują, a nie te, które się klikają. Postaram się jednak rozwinąć formułę szybkich wrzutek o sprzęcie, czyli 500 słów o, w takiej formie, aby faktycznie miały 500 słów. Takie wyzwanie dla samego siebie ;-)

 

 

Pozostają tylko 3 pytania:

Czy przeszkadzają Wam wpisy sponsorowane? (w sensie, że te same teksty, ale oznaczone jako “sponsorowany” na Facebooku, a co za tym idzie – wyświetlające się częściej)

Czy jeśli mogę dostać kalendarze / skarpetki / inne pierdoły od dystrybutora to czy je brać i organizować na fejsie konkurs, w którym można je wygrać?

Czy na blogu przeszkadzała Wam będzie reklama sprzętu rowerowego, z którego 100% zysku przeznaczone będzie na cele charytatywne?

 

 

10 wpisów, które mogliście przegapić

 

Na koniec drobne przypomnienie. Jeśli chodzi o najciekawsze rzeczy (subiektywnie) wrzucone przeze mnie w minionym roku:

 

Prawdopodobnie najbardziej egzotyczne miejsce, które dane nam było odwiedzić z rowerem:

Rowerem po Sao Miguel – Azory

 

Pierwszy wyścig MTB od wielu lat i jednocześnie wydarzenie, po którym psychikę leczyć musiałem miesiącami:

Bike Maraton Jelenia Góra, czyli Karkonoski Upadek

 

Odkrycie, że jedzenie jest znacznie przyjemniejsze niż ściganie się:

Kaszebe Runda, czyli Tour de Bufet. Kolarstwo kaszubskie

 

Nowy sposób na spędzanie wiosennych weekendów, czyli komplety 2x250km. Wakacje skompresowane do dwóch dni, na przykład:

Kolarski weekend bez majtek, ale z zamkiem

oraz

Podsiodłówka, szosa i Sandomierz: wakacje w weekend

 

Pierwsza w życiu jazda fatbike’ami, która także odcisnęła stałe piętno na naszych głowach:

Fatbike – gdzie sens i logika grubej opony? – Hop Cycling

 

Prawdopodobnie najgłupszy pomysł, na jaki można wpaść zimą – wybrać się w góry z rowerami przełajowymi:

Czeskie Karkonosze i 3 przełajowi królowie

 

Klasyk nad klasykami, wiosenne jezioro Garda:

Jezioro Garda: 10 miejsc, które Twój rower szosowy chciałby zobaczyć

 

Dwa wyjazdy do Stanów i jednocześnie pierwszy wpis w historii bloga, w którym nie ma nic o rowerach:

Las Vegas: kobiety, narkotyki, pieniądze i… pustynia

San Francisco: co zobaczyć, gdzie bywać, jak żyć?